Ridley Scott

Ridley Scott

31/05/2018 Opinie o filmach 0

It drives me crazy that an actor can do four movies in a year and I can’t.” – Ridley Scott

Obcy - 8 pasażer Nostromo ("Alien", 1979)

5/5
Nawet wtedy widownia widziała to wiele razy: obca planeta i podróż, która kończy się konfrontacją z nieznanym, śmiertelnym zagrożeniem. Tylko „Obcy” był jedną z pierwszych produkcji, która zrobiła to dobrze. A to „dobrze” oznaczało nie tylko dopracowaną scenografię, powolne tempo czy protagonistkę spędzającą pierwszą połowę filmu w tle, ale te elementy też pomogły. Zawsze będę pamiętać, jak przy powtórce ogromne wrażenie zrobił na mnie opening w wersji reżyserskiej, wyjęty niczym z kina europejskiego: sumienna prezentacja miejsca akcji, powoli zaczynające żyć jeszcze bez ludzi, sama technologia się włącza i miga, by dopiero na końcu zobaczyć bohaterów wybudzających się ze śpiączki. Taka atmosfera, taka praca kamery, od razu wszystko to zwraca na siebie uwagę i pozwala zacząć podejrzewać, że oto oglądamy coś więcej, niż gatunkowe kino do zapomnienia. Będziemy oglądać sztukę.
 
Ten tytuł raz na zawsze udowodnił, że można zrobić logiczny i wiarygodny thriller/horror/slasher z postaciami kompetentnymi w tym, co robią. I ogólnie w życiu. Wszystko potem było po prostu nieakceptowalne. Naprawdę żal mi na myśl, że ten tytuł mógł być zrobiony z mniejszą ilością pomyślunku – chociażby kluczowy moment, gdy Ripley odmawia powrotu na statek ludziom wracającym z wycieczki, bo kwarantanna jest obowiązkowa. Jak to obejść? Oczywiście z udziałem bohaterów działających przynajmniej wtedy bardziej emocjonalnie… Albo rozbudować świat filmu, to też jakieś rozwiązanie. Niech zła korporacja, która wyśle ludzi na tę misję, przewidzi takie okoliczności i wśród członków załogi umieści androida, o którym nikt nie wie, że jest robotem, żeby on wtedy zlekceważył rozkaz przełożonej z uwagi na najważniejsze wytyczne: dostarczenie obcej istoty i już. On więc wpuszcza ludzi, którzy powinni przejść kwarantannę – i gdyby na nią poszli, to obcy nigdy by się nie dostał na statek i wszyscy by żyli. Całość rozwinęła się inaczej, ale w wiarygodny sposób, z szacunkiem dla bohaterów, który dodatkowo rozszerza cały horror tej fabuły. Czym innym w końcu jest przypadkowe natrafienie na tę istotę, a bycie wysłanym tam celowo. Z pełną świadomością, że „tamci” ryzykują twoim życiem…
 
„Obcy” już zawsze będzie zasługiwał na szacunek za to, z jaką powagą podszedł do schematu gatunkowego. Ugruntował fantastyczną opowieść, dał nam postaci, których los nas obchodzi, pozwolił nam porwać się tej emocjonalnej podróży. Jednej z tych, których nie zapomnimy. Człowiek stawia tutaj czoła zagrożeniu z innej planety, przemyślanemu jako istota drapieżna perfekcyjniejsza od człowieka. Kosmos staje się tutaj ratunkiem jak i największym zagrożeniem. Tutaj przegrać i wygrać można tylko własne życie, nic więcej. Żadnej chwały poza tą, którą postaci otrzymają od widzów. Shaft, Laurie Strode i Ripley, najwięksi bohaterowie kina akcji lat 70., a napakowani męskością twardziele dopiero mieli nadejść. Był już co prawda Rocky, ale on startował bardziej w tej samej kategorii, co Randle Patrick McMurphy.
 
Jeśli miałbym zastrzeżenia, to tylko wobec zakończenia, które jest mocno w stylu: „koniec części pierwszej”, a nie zamknięcie samodzielnego filmu.

Gladiator (2000)

3/5

Czterech ludzi na krzyż gada, na koniec dwóch da sobie po twarzy i w jakiś sposób trwało to dwie i pół godziny.

Starożytny Rzym. Cezar umiera, a jego syn nie jest godzien przejąć władzy po ojcu, Maximus jako dowódca wojskowy decyduje się wybrać powrót do rodziny ponad zostanie w armii i uczestnictwo w polityce. Niegodny syn nazywa to zdradą i każe ściąć Maximusa. Temu udaje się ujść z życiem, jednak traci wszystko inne – rodzinę, wolność oraz dobre imię. Zostaje gladiatorem, któremu nic już nie zostało do stracenia.

Gladiator nie jest filmem, który byłby dla mnie. To popowy kostium ignorujący prawdziwy obraz realiów, które przedstawia – kreśli przy tym potężny pejzaż polityczny, filozoficzny i społeczny, by następnie wszystko to sprowadzić do pojedynku bufona z wojownikiem, który niczego nie rozwiązuje. To opowieść o zmianach, które wpłyną na losy całego kontynentu – trwa debata o tym, co słuszne i nie, co wybrać i jak bardzo jest to istotne. A co pod spodem jest tak naprawdę, co się faktycznie dzieje w tym filmie? Niewiele. Czterech ludzi na krzyż gada, na koniec dwóch da sobie po twarzy i w jakiś sposób trwało to dwie i pół godziny.

To po prostu kino gatunkowe – trzymające się reguł opowieści z cyklu Sword and Sandal oraz spełniające te wymagania. To powrót do przeszłości i tytułów, które widownia kochała wiele dekad temu. Nie ma w tym raczej niczego złego, jestem też jedną z niewielu osób, które nie przepadają za takim Benem Hurem z 1959 roku i moje zarzuty pokrywają się z obiema produkcjami. Prawda jest jednak taka, że Gladiator miał być duży, efektowny i dostarczyć korzyści dużego ekranu. Walki może są niepotrzebne i niewiele dodające, bohaterowie płascy a tonacja rozdmuchana, ale to było celem twórców. Udało się, czy jest więc to wadą? Nawet jeśli nie przypadnie wam to do gustu, tak jak mi, to wciąż otrzymujemy kilka efektownych scen (pojedynek z rydwanami) oraz pompatyczną opowieść o człowieku, który za wszelką cenę chciał coś zmienić. Nawet jeśli poprzez akt zemsty, to wciąż motyw, który lubię. Utrata miłości swojego życia to przytłaczające wydarzenie, w kinie z kolei zawsze dostajemy bohaterów na tyle silnych, by podnieśli się z kolan i jeszcze coś ze swoim życiem zrobili. Miło!

Gladiator nie jest tak fajne, jak Ben Hur z 1927 roku, za to trochę lepsze od wersji z 1959. Doceniam skrócenie metrażu poprzez uczynienie głównego bohatera Jezusem oraz dodanie tematu muzycznego z Piratów z Karaibów. To zawsze będzie dobra decyzja.

Ridley Scott

Obecnie Ridley Scott znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #125

Top

1. Obcy – 8. pasażer „Nostromo”
2. Łowca androidów
3. 1492: Wyprawa do raju
4. Helikopter w ogniu
5. American Gangster
6. Hannibal
7. Marsjanin
8. Czarny deszcz
9. Gladiator
10. Thelma i Louise
11. Ostatni pojedynek
12. Prometeusz
13. Wszystkie pieniądze świata
14. Dobry rok
15. Naciągacze
16. G.I. Jane

Ważne daty

1937 – urodziny Ridleya (Anglia)

1944 – urodziny brata Tony’ego

1946 – David Lean tworzy Wielkie nadzieje, czym zainspiruje Ridleya (razem z Kurosawą, Reedem, Wellesem)

1954 – początek edukacji w West Hartlepool College of Art, ukończenie w 1958

1955 – urodziny trzeciej żony

1958 – początek edukacji w Royal College of Art, koniec w 1961 roku

1965 – debiut telewizyjny i krótkometrażowy, urodziny syna (Jake Scott, przede wszystkim reżyser teledysków)

1968 – urodziny drugiego syna (reżysera m.in. trzech odcinków Wychowane przez wilki, dwa zrobi pan Ridley)

1977 [39] – debiut kinowy, urodziny córki (nawet pełny metraż nakręciła)

1982 – kinowa wersja Łowcy Androidów nie zrobi dobrego wrażenia, Ridley zrobi „wersję reżyserską” i spopularyzuje ten trend, chociaż nie był pierwszą osobą, która na to wpadła

1984 – Ridley tworzy „najlepszą reklamę w historii” we współpracy z Apple

1994 – wychodzi Wesele Muriel, jeden z jego ulubionych filmów

2012 – śmierć brata Tony’ego, Ridley zadedykuje mu Adwokata i Exodus

2015 – trzecie małżeństwo

2021 [84] – Ridley wypuszcza dwa filmy i robi cztery kolejne

Wszystkie pieniądze świata („All the Money in the World”, 2017)

2/5

Zapewne jest sztuką zrobić film, w którym przez ponad dwie godziny nic się nie dzieje. Gratuluję?

Był sobie bogaty człowiek imieniem Getty. Porwali mu wnuka. Getty nie chciał zapłacić okupu, więc… cóż, nastąpiło dwie godziny niczego, a potem film się skończył. Całość oparta na faktach z wyjątkiem sytuacji, które były przedramatyzowane na potrzeby scenariusza. Jakie te momenty były, to ktoś musiałby mi pokazać palcem. Pewnie ostatnia rozmowa Wahlberga z Plummerem/Kevinem S.

Naprawdę nic w tym filmie nie ma. Są zdjęcia, scenografia, montaż, ale fabuły czy bohaterów to tu nie ma. Nic się nie dzieje, opowieść stoi w miejscu, a o każdej z postaci dowiadujemy się tylko, jak ma na imię i tyle. Najbardziej doskwiera brak napięcia. Nie uświadczymy go, ponieważ nie wiadomo, co zależy od bohaterów. Czy mają wpływ na cokolwiek? Czy mieli wpływ na cokolwiek? Czy coś w tym filmie potoczyłoby się inaczej, gdyby ktoś z bohaterów zrobił coś innego? Nic się nie dzieje. 140 minut, ponad 10 milionów poszły na produkcję, ale z pistoletem przy głowie nie dałbym radę przypomnieć sobie jednej rzeczy, która się wydarzyła w tym filmie. Strzelali do talerzy w ogrodzie Getty’ego, ale to chyba tyle.

Najwięcej emocji wywołują tutaj… tłumy dziennikarzy, bo to oni wydają się najbardziej przejęci całym wydarzeniem. Faktycznie reagują na wydarzenia, faktycznie dzielą się emocjami, faktycznie są w tej opowieści. Matka reaguje na powrót syna tak, jakby właśnie wrócił ze szkoły. Syn bardziej boi się, wracając w finale do domu, niż wtedy, kiedy był więziony i groziła mu utrata życia. Twórcy nie podchodzą do tematu w żaden sposób, nie eksplorują go pod żadnym kątem. Wydaje się jedynie, że nie są przychylni niepłaceniu szantażystom. Najwyraźniej w tych filmach niepłacenie porywaczom jest szlachetne i poprawne tak długo, jak płacącego nie stać na zapłatę. Jeśli go stać, to powinien płacić i już.

W finale z kolei cały dobytek dziedziczy kobieta, która nic w tym filmie nie zrobiła, ale jest czyjąś matką, więc ma wolną rękę. Jej pierwszą decyzją jest zatrudnienie firmy od przeprowadzki tak tępej, że jej pracownikom trzeba mówić „uważajcie, gdy nosicie te meble i dzieła sztuki warte więcej niż nerki wszystkich chińczyków razem warte”. To trzeba mieć talent, naprawdę, ale przynajmniej otrzymaliśmy jeden ciekawy moment w całym filmie. I jest to tylko jeden z wielu przykładów przedstawienia prawdziwych ludzi jako skończonych kretynów, którymi w rzeczywistości być nie mogli. A przynajmniej nie daję rady w to uwierzyć. O porywaczach nie ma nawet co gadać, ich plan to ser szwajcarski, ale choćby Getty powierzający całą ochronę nad sobą w ręce jednej firmy… Serio? Większość ludzi ma drzwi do mieszkania zamykane na dwa różne klucze albo i trzy.

Ostatni pojedynek ("Last Duel", 2021)

3/5

Film złożony z trzech aktów, każdy opowiada tę samą historię z różnych perspektyw: żony, jej męża i przyjaciela męża, oskarżonego o gwałt na żonie. Czasy średniowieczne jako dosyć dziwny kostium dla historii współczesnej – pewnie jedyną różnicą jest zdanie: „Gwałt to nie zbrodnia na kobiecie, tylko na jej właścicielu”. Cała reszta, gdy dochodzi do tego tematu, to zaczyna wyglądać niedorzecznie. Koleżanka zarzuca np. żonie, że wcześniej mówiła: „Podoba mi się”, a teraz, jak zgwałcił, to jest oburzona. Serio. W średniowieczu. I to jest film teoretycznie zrobiony przez białych rycerzy, którzy chcą dobra współczesnych kobiet i zmian w kulturze seksualnej, żebyśmy przestali w pierwszej reakcji myśleć, że kobieta coś kręci. Nawet jeśli tak nie myślimy, to mamy przestać.

Wyłączając to, reszta filmu jest dobrze zrealizowana – dźwięk, kostiumy, sceny bitewne. Tytułowy pojedynek jest chyba jednym z pierwszych momentów dobrego scenariusza, jego przebieg… Tylko realizacyjnie trudno powiedzieć, co się dzieje, gdy są na koniach. Widać tylko efekt, ale nie co się stało. Jak schodzą z konia jest już bardziej czytelnie – to nie jest tylko bicie albo walka o przeżycie. Widać, że to walka o coś więcej. Dobrze zagrane i w ogóle, ale przede wszystkim obojętne.