Podsumowanie filmowe 2003 roku
Ostatnia aktualizacja: grudzień 2021
NAJLEPSZE FILMY ROKU
Miejsce #1: Między słowami (Lost in Translation)
Film o pogodzeniu się z samym sobą. O życiu ze sobą, z rzeczywistością, stanem obecnym, konsekwencją tego, co było kiedyś i zaakceptowaniu tego, co jest. A jednocześnie – o patrzeniu w przyszłość, na podstawie nowo zdobytej wiedzy i doświadczenia. Z optymizmem i satysfakcją. To również jest film o wyborze „czy z nim/nią zostać”, ale bardziej pod względem znalezienia siły, by podjąć decyzję. I chyba nie ma takiego drugiego filmu, a ten robi, co zamierzał, właściwie bez jednego potknięcia. Uwielbiam ciszę w tym filmie, chociaż nie ma tu jakoś mało dialogów. Uwielbiam spojrzenie między Charlotte i Bobem, które trwa i trwa, bez słowa wypowiedzianego na głos. Uwielbiam klimat, przypominający swoistą medytację, tylko niepolegającą na głupim siedzeniu w miejscu. I do dziś pamiętam wrażenie, jakie wywarło na mnie ujęcie Scarlett Johansson siedzącej na parapecie, a za oknem widać Tokio z wysokości 50 piętra. Dziś oglądam i czuję dokładnie to samo.
Miejsce #2: Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna
Film niewielu słów, za to pełen pomysłów na kolejne sceny. Cała druga połowa filmu to jedne z najistotniejszych momentów w mojej „przygodzie” kinomana. Nigdy nie zapomnę widoku liter wyrytych w drewnie ani późniejszej podróży z pomnikiem w góry. Gdy pomyślałem, że dotarł do celu, i byłem w szoku, jak wysoko się znalazł, on poszedł dalej. I wędrował tak jeszcze długo, coraz wyżej i wyżej… Finalne ujęcie do dziś mnie szokuje. Z grubsza – właśnie w taki sposób widzę cały film. Pewnie powinienem odebrać ten tytuł jako wykładnię buddyzmu albo metaforę czegoś, ale lubię patrzeć na niego w dosłowny sposób, brać każdą scenę za to, czym jest i tyle. Bardzo lubię historię o dziecku wychowanym w takich warunkach, jego relację z opiekunem, z życiem, z samym sobą, z naturą i odrobiną magii, która egzystuje w świecie tej opowieści. Motyw dorastania, dojrzewania, bycia rodzicem, radzenia sobie z gniewem – wszystko wykonano w dosłowny, bezpośredni sposób. Powala mnie większość scen, ich wykonanie, wysiłek włożony w ich nakręcenie, okiełznanie tego krajobrazu, wykorzystanie go. Ile musiało odwagi wymagać zwykłe wymyślenie niektórych scen? I wszystko to bez większej ilości dialogów lub historii.
Miejsce #3: Władca Pierścieni: Powrót króla
Powrót nadziei. Bohaterowie będą atakować, wyzwalać, bronić i walczyć zażarcie do ostatnich sił. Uczestniczą w przygodzie swojego życia i przeżywają jej każdą chwilę. To piękny świat, wypełniony miłością twórcy do tej krainy, ludzi ich zamieszkujących i mitów oraz legend, których życie tu się zaczęło. Każdy zdaje się tu znać każdego, każdy zakamarek i przeszłość obydwu. Wielkość, gloria i szacunek w tej lub innej formie wydają się obecne w każdym słowie poświęconym opowiadaniu o Śródziemiu. To produkcja wielu zalet i wad, z każdym seansem wydaje się, jakbym odkrył coś nowego, tak dobrego i złego. Kocham ten tytuł za jego bogactwo motywów. Za to, jak został zrealizowany oraz opowiedziany przy pomocy obrazu i dźwięku. Kocham go za uczucie autorów, którym darzą ten świat, a które można znaleźć wszystkimi zmysłami na przestrzeni seansu. Powrót Króla jest produkcją gigantyczną, w której mieści się tyle zalet i wad, że każdy podejdzie do niej inaczej.
Miejsce #4: Kontrolerzy
Kino węgierskie w stylu amerykańskim to z jednej strony życie pracowników metra odpowiedzialnych za sprawdzanie legalności przemieszczania się z jednego przystanku do drugiego. W ich codzienne życie miesza się plotka o człowieku, który ponoć spycha ludzi pod ciuchcie. Z drugiej… jest tu sporo scen typowych dla kina Lyncha. Humor, akcja, od czasu do czasu zagadkowy klimat. Widać, że twórcy wiedzieli, jak wygląda życie w takim zawodzie, mieli pomysły na rozwój akcji. Bardzo ujął mnie ten nieustający nocny klimat, jakby cała opowieść działa się po zmroku. Czy jest to arcydzieło? Nie. Jest po prostu bardzo dobry i wyróżnia się na parę sposobów. I za to go lubię.
Miejsce #5: Powrót
Kiedyś podniecała mnie symbolika, nawiązania do Biblii i w ogóle, że tyle tu warstw, że tylko odśnieżać zostaje. Gdy się tylko dokopałem do właściwej fabuły, doświadczyłem naprawdę mądrej opowieści o trudach dorastania, relacjach ze starszym bratem, ojcem i jego naukach – walczeniu o swoje oraz znalezieniu tej równowagi pomiędzy kwestionowaniem wszystkiego, oraz ślepym posłuszeństwie. Końcówka z kolei to mocne momenty, jeden za drugim. Finalne wyciąganie łódki, taka prosta chwila, a tak bardzo zapadła mi w pamięci… Jeden z niewielu filmów pokazuje, że życie dziecka jest trudne. I dlaczego na BR wydali to dopiero w 2018 roku?!
Miejsce #6: Rodzice chrzestni z Tokio ("Tokyo Godfathers")
Nikt tutaj nie ma wyższości moralnej, nikt nie jest na świeczniku, aby patrzeć z góry na pozostałych. I są tego świadomi. Bohaterowie sami mówią o sobie, że są menelami. Ich historia jest taka, że wylądowanie na ulicy jest logicznym i sprawiedliwym ciągiem wydarzeń. Śmierdzą, piją, awanturują się – a w przeszłości zranili ukochanych, niszczyli komuś życie. Jest w nich jednak pewien pierwiastek honoru, który nie pozwala im na pomiatanie sobą i pozwalanie, aby obcy kopali ich na ulicy dla zabawy. Ten pierwiastek sprawia, że ta pozornie depresyjna historia o bezdomnych odnajdujących dziecko nie jest depresyjna. Jest melancholijna, rozrywkowa, momentami nawet zabawna, mroczna, smutna, tragiczna…
Miejsce #7: Nasze najlepsze lata ("La meglio gioventù")
Ten film trwa sześć godzin, bo po prostu dużo się w nim dzieje. I za każdym razem jest to film o tym, o czym aktualnie jest – każdy nowy segment nie jest po prostu nową sceną, to nowy kierunek dla całego tytułu. Gdy oglądamy walkę policji z mieszkańcami, wtedy jest to film właśnie o tym. Gdy bohaterowie podróżują w poszukiwaniu ojca pewnej dziewczyny – jest to film o właśnie o tym. Są takie tytuły obyczajowe, w których dużo się dzieje, ale na koniec podsumowujemy je słowami: „To był film o życiu”, jednak Nasze najlepsze lata co chwila zmieniają kierunek i podają nowy temat, nowe tło, zmiany są pełne i mamy wrażenie, że faktycznie oglądamy nowy, pełnowymiarowy film właśnie o tym. Ostatecznie jest to również „film o życiu”, ale w stylu tych dużych powieści z XX wieku. John Irving byłby dumny, jakby napisał ostatnią scenę w lesie. Dojrzałe i niezwykłe kino.
Miejsce #8: Zły Mikołaj ("Bad Santa")
Smutne dzieciństwo, smutna dorosłość, nawet próby samobójcze tu mają miejsce. Fatum ciąży nad bohaterem, który wydaje się produktem i efektem zamiast bohaterem, który miałby jakąkolwiek kontrolę nad swoim życiem. W Bad Santa nie uczy się o magii świąt, jak kochać ludzi lub wierzyć w siebie. Takie rzeczy są już pewnie poza jego zasięgiem. Sukcesem będzie, jeśli na koniec dnia nie wsadzi sobie noża w gardło. Byłem zaskoczony, jak daleko twórcy poszli w kreacji tej postaci – Willie to człowiek, który nie umie żyć inaczej. Prawdziwa tragedia. Najbardziej imponuje tu szczerość oraz autentyzm, ale nie jako umiejętne oddania prawdziwego świata, ale stworzenie własnego – w którym Mikołaj z centrum handlowego oddaje mocz pod siebie – i kreowanie go bez żadnych ograniczeń. Cała prawda, całą dobę. Tu nie ma śladu fałszu i udawania, oni naprawdę chcieli to wszystko opowiedzieć. Chcieli podzielić się z widzem tą tragiczną historią człowieka, który nie wierzył, iż ma w sobie cokolwiek dobrego – ale dzięki magii świąt… Cóż…
Miejsce #9: Symetria
Nawet w Baltimore mają lepsze więzienia niż w Polsce. Zresztą jest więcej skojarzeń z The Wire – język, którym bohaterowie się posługują, jest zagadką dla przeciętnego polaka, tak jak slang z Baltimore był zagadką nawet dla aktorów grających w tamtym serialu. Wciąż lubię ten film. Za klimat beznadziei, polską martwotę wewnątrz budynków, szare widoki… Czuć nawet ten smród i ciasnotę celi, zmęczenie i wizję kolejnej nieprzespanej nocy, brak własnego kąta. Presję otoczenia i świadomość, jak niewiele tu brakuje, by się zatracić. Jak łatwo jest stracić wszelkie standardy i się dostosować, przestać widzieć świat poza tymi murami i ludźmi, którzy tu są. Znajomość realiów oraz tematu w zupełności wystarczyła, by stworzyć film warty obejrzenia.
Miejsce #10: Kill Bill
Panna młoda zostaje zabita podczas wesela. Tak można było przeczytać w gazetach. W rzeczywistości jednak kulka w łeb nie sprawiła, że niedoszła żona zeszła z tego świata. Nie, ona jedynie zapadła w śpiączkę. Budzi się po latach i pragnie zemsty. A że jest wyszkolonym zabójcą – tym łatwiej. A że staje naprzeciw innych wyszkolonych zabójców – tym gorzej. Dla widza – tym lepiej. Powstała opowieść o pięknie zemsty i śmierci. To historia ludzi, którzy nie tylko zasługują, by zejść z tego świata – oni tego pragną. Produkcja wykorzystuje czas, który ma, by zatrzymać się przy kolejnej postaci, pokazać ją i pożegnać należycie. Tytuł ten kipi od kolejnych wyśmienitych sekwencji – opening, ucieczka ze szpitala (chyba moja ulubiona), animowane wstawki, przemowa Lucy Liu (moje drugie miejsce) i walka w klubie.
Miejsce #11: Trio z Belleville ("Les triplettes de Belleville")
Potęga animacji! Przerysowane portrety, humor w każdym rysunku, pomysłowe wizje i narracja wizualna, wszystko w rytm. Tutaj nie trzeba nam nic mówić, dlatego też tak niewiele jest tu słów, skoro nie muszą mówić o tym, jak bohater ciężko trenuje. Wystarczy zaprezentować nam jego przerośnięte łydki i pokazać, jak matka zagrzewa go gwizdkiem do treningu w deszczu. Ogólnie to film o tym, ile ci, co nas kochają, robią dla nas. Pies, matka, obcy ludzie. A przy tym jest to jedna z najdziwniejszych animacji pełnometrażowych, same plusy.
Miejsce #12: Dogville
Myśląc o tym filmie, zawsze na pierwszy plan wysuwa się scenografia i jeden z najgenialniejszych pomysłów historii kina, czyli jej śladowa ilość. Oczywiście, można to nazwać lenistwem, ale ja wolę myśleć, że to był genialny sposób, by POKAZAĆ klimat miasteczka. Miejsca, gdzie czujesz się obserwowany, na widoku wszystkich – ale też, gdy dzieje się coś złego to każdy udaje, że nie widzi tego, co ma miejsce zaledwie parę metrów obok. Sam fakt, że ktoś miał umysł otwarty na tyle, by wymyślić coś tak spoza schematów, budzi mój najszczerszy podziw. Wielka sztuka filmowa! Opowieść o źle i nienawiści jest zbudowana znakomicie, rozkręca się konkretnie i w ważnym momencie ma odpowiedni impet.
Miejsce #13: Rzeka tajemnic ("Mystic River")
Wciągający i rozbudowany kryminał. Ojciec traci swoją nastoletnią córkę, a w procesie śledczym poznajemy jego przeszłość jak i jego przyjaciół z dzieciństwa, ale też okolicę, w której spędzili całe życie. Naprawdę chciałem poznać rozwikłanie zagadki i co tak naprawdę się stało, do czego poszczególne ślady prowadzą. Clint Eastwood wie, jak robić solidne kino, a to jedna z jego lepszych produkcji. Plus, z perspektywy czasu, wydaje się, jakby to był jeden z ostatnich tytułów, w których mogliśmy oglądać wielu z tych aktorów w tak dobrej formie. Zaskakujące, że po pierwszym seansie, zamiast zapamiętać rozwiązanie zagadki, to w mojej pamięci ostała się jedynie ostatnia scena, z paradą. Dziwne to. Jedna z wielu tajemnic Rzeki, które nawet po rozwiązaniu pozostaną tajemnicami. Czasami tak już w życiu jest.
Miejsce BONUSOWE: 7:35 rano ("7:35 de la mañana")
Lubię myśleć, że ten short to część Pozostawionych. Poranek w knajpie, którego nigdy nie zrozumiemy i nigdy nie zapomnimy. Nie ma sensu pisać bardziej szczegółowo – to niezwykłe doświadczenie, które możemy odebrać, jak tylko chcemy: jako zwykły żart albo coś strasznego poważnego.
Również warte uwagi: Oldboy, Marzyciele, Animatrix, Życie i cała reszta, Dróżnik, Pupendo, Pan i władca: Na krańcu świata, Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły, Sindbad: Legenda siedmiu mórz, Basen, Przyjaciel gangstera, Monster, Czekając na Joe, Zło, Zagadka zbrodni, Charlie: The Life and Art of Charles Chaplin, Orwell przewraca się w grobie.
NAJLEPSZE SERIALE ROKU
Miejsce #1: Stalowy alchemik ("Fullmetal Alchemist") - miniserial
Po latach nadal będę twierdził, że Stalowy… ma jedną z najlepszych historii w obrębie kinematografii. W samym założeniu jest konflikt na konflikcie – jesteśmy w świecie, w którym alchemia istnieje, pozwalając w zasadzie na supermoce i czarowanie. Główni bohaterowie to młode rodzeństwo, które próbowało przy pomocy alchemii przywrócić własną matkę do życia. W efekcie jeden z braci stracił dwie kończyny, drugi całe ciało (jego dusza jest teraz zaklęta w zbroi), dlatego więc bracia wyruszają w podróż, aby naprawić ten błąd, po drodze odkrywając prawdę o państwowych alchemikach, historii swojego kraju i jego konfliktach zagranicznych oraz prawdy o swojej rodzinie (szczególnie swoim ojcu). Sama ta podstawa otwiera drogę do poruszania niewiarygodnych tematów, z definicją człowieczeństwa na czele, oraz do niewiarygodnych scen akcji. Czapki z głów, nawet jeśli druga połowa serialu odbiega poziomem od reszty. PS. Jeśli chodzi o „czym to się różni od wersji z 2010 roku?” odpowiadam: tym samym czym różni się Star Trek od Star Wars. Nawet nie wiedziałbym, gdzie zacząć. Lepszą wersją jest oczywiście Brotherhood (wszystko tam jest po prostu kilka klas wyżej), ale warto zobaczyć obie. To trochę jak życie w dwóch alternatywnych rzeczywistościach, gdzie obie te historie się wydarzyły.
Miejsce #2: The Shield - sezon II
W tym sezonie ten serial zaczął się rozkręcać. Wątki pociągnięto, postarano się o nieco większy rozmach i uchylono rąbek tajemnicy, jakie rozmiary może przybrać ten serial w przyszłości. Wprowadzono do produkcji głębię u pozostałych postaci. Teraz każda ma historię, która zapada w pamięć: Julien leczy się z homoseksualizmu i bierze ślub (!). Danielle postrzeli w samoobronie Araba, który wymachiwał bronią – ale byli sami, a zaraz potem wbiegła na scenę żona zastrzelonego przekonana, że biała kobieta zamordowała jej męża bez powodu – a skoro władze wierzą policjantce, postanowiła samotnie obrócić życie Danielle w piekło (!). Dutch zyska jaja i będzie bardziej aktywny. Aceveda startuje do wyborów, Claudette będzie rozważana na stanowisko następcy Acevedy… Dzieje się!
Miejsce #3: Battlestar Gallactica - miniserial
Różne źródła różnie informują – czy to trzygodzinny film, czy serial trwający cztery odcinki (albo dwa?). A tak naprawdę jest to po prostu pilot do serialu, który miał wystartować z pompą rok później. Sam w sobie, ten miniserial jest w porządku: ma bogatą galerię bohaterów, ma swój własny świat, wysokie walory techniczne (efekty specjalne, scenografia – jak z superprodukcji!) oraz genialną scenę otwierającą na jednym ujęciu. Jednak jako pilot, jako część serialu – to absolutna czołówka. W trakcie seansu nawet nie widać połowy małych rzeczy, które w następnych odcinkach będą miały ogromne znaczenie.
Miejsce #4: Six Feet Under - sezon III
Ten sezon ogląda się wyraźnie gorzej niż wcześniejsze. Początek jest znakomity – cliffhanger z drugiego sezonu od razu zostaje tu wyjaśniony i to naprawdę był mocny cios w tył głowy. Gdy zobaczyłem jedno z pierwszych ujęć, wyłączyłem i nie mogłem dalej oglądać – musiałem zrobić sobie od razu przerwę. Okazało się jednak, że to tak naprawdę żart, że udajemy, a to pociągnęło ze sobą resztę odcinków. Nie mogłem się wkręcić w nowe przygody bohaterów, potraktować ich poważnie, wczuć się i przejąć. Poziom zresztą też się obniżył – teraz jakby mniej rzeczy się zmienia z odcinka na odcinek, wszystko ma jakiś mniejszy ładunek… Nie ma tu wiele do wspominania pod względem historii. Zmienia się to wraz z 10 odcinkiem, w którym następuje kulminacja tych nijakich wątków w jedną, całkiem dramatyczną i spójną całość. Wyraźnie widać, że to na tę część sezonu były pomysły, a wcześniej trzeba było jakoś dobrnąć do niej i… wyszło całkiem nieźle. W końcówce jest sporo mocnych momentów – 3×11 i 3×13 to zdecydowanie najlepsze rzeczy tej serii. Na koniec jedna z postaci jest poobijana, smutna, przechodzi solidne załamanie nerwowe, jeździ samochodem i krzyczy, że nie chce umierać… Perfekcja.
Miejsce #5: The Wire - sezon II
Największą nowością tego sezonu jest świat doków – i zagadka trzynastu ciał w jednym kontenerze, który przybył do Baltimore z Europy. Wysokie żurawie, olbrzymie statki, rozległe porty. Robi to wszystko wrażenie z dwóch powodów – The Wire nadal jest kręcone w terenie i naprawdę zapuścili się z kamerą w ten niebezpieczny teren. Po drugie: twórcy nadal wiedzą, o czym opowiadają. Z pasją opowiadają o problemach tego zawodu, jaką miał przeszłość, co znaczą doki dla całego miasta i kraju, jak działają, jak tam jest… A po drugie – sporo tu Polaków. Jedna z pierwszych rzeczy, które zobaczyłem na ekranie, to polska flaga. Jedno z ostatnich zdań wypowiedziano po polsku – łamanym papieskim akcentem, ale jednak. Daleko mi do patriotycznych bzdur, jednak to było miłe uczucie, sam nie wiem z jakiego powodu. Sam sezon ogląda się trochę lepiej od pierwszego – doszły nowe rewelacyjne postaci (Sobotka albo czarny Frank Langella). Doszły też słabsze, zabierając miejsce takiemu Stringerowi. Zakończenie 6 odcinka i otwarcie 8 mną pozamiatało. Tempo rozwoju wydarzeń jest właściwie zerowe… I tak dalej, można tak długo, zapewniam, ale też zachowano charakterystyczny smak, oraz nienaganny porządek w scenariuszu.
Również warte uwagi: Scrubs (S3) Trailer Park Boys (S3)
NAJLEPSZE ODCINKI ROKU
Miejsce #1: Cancelled (South Park, 7x1)
Dlaczego nasza planeta jest taka konfliktowa? A czy przeszła wam przez głowę taka myśl, że… tak po prostu miało być? Rewelacyjny pomysł wyjściowy, masa humoru i osiągnięcie celu w momentach satyrycznych. Odcinek, który pozwala inaczej spojrzeć na życie wokół.
Miejsce #2: Those Are Strings, Pinocchio (Kochane kłopoty, 3x22)
Rory kończy szkołę. Trzy lata na to czekaliśmy. Odcinek pełen uczuć, tak po naszej i bohaterów stronie. Wszyscy są wzruszeni. Ech, aż chciałoby się kończyć szkołę z taką pompą, żeby to faktycznie miało takie znaczenie…
Miejsce #3: My T.C.W. (Scrubs, 2x18)
„…nothing sucks more then feeling all alone, no matter how many people are around” Scrubs to serial złożony jednak z małych momentów, które z czasem przybierają ogromny rozmiar. Tutaj oglądamy ludzi mających małe problemy w swoich związkach, którzy zapomnieli docenić, że mają kogoś u boku. Na szczęście JD im o tym przypomni w swoim pamiętnym monologu.
Miejsce #4: High Holidays ("Frasier", 11x11)
Motyw brania delikatnych narkotyków przez osobę, która nigdy ich nie brała, zawsze jest dobry. Jeszcze lepiej, jeśli ta osoba nie jest świadoma, że bierze narkotyki! Tak właśnie stało się z Martinem. Rzucił podczas świąt uwagę o tym, że Niles nigdy się nie buntował, gdy był młody. To ukuło dumę naszego uroczego Nilesa, więc ten postanowił, że zje „pot brownie”. Dochodzi jednak do pomyłki i wesołe ciastko zjada Martin… I mamy zabawę przy choince. Odcinek jest uroczy, przyjemny… I całkiem autentyczny. Co prawda nigdy nie widziałem na oczy upalonego człowieka, ale zachowanie Martina wydawało mi się naturalne. A przy tym organiczne, pasujące do tej postaci.
Miejsce #5: Closer to the Heart (Trailer Park Boys, 3x5)
Idealny odcinek na rozpoczęcie przygody z tym przedziwnym serialem, a także najbardziej pamiętny: Bubbles za wszelką cenę chce się dostać na koncert Rush, a że jego odwieczny wróg wykupił wszystkie bilety, to wszystkie chwyty dozwolone. Końcówki z całą pewnością nie zapomnicie, a gdy wrócicie po latach do tego odcinka, już jako fani serialu – będziecie się śmiać z wielu wewnętrznych żartów (np. Alex Lifeson mówiący „Fuck off, Randy”).
Również warte uwagi: His Story (Scrubs, 2×15) South Park Is Gay (South Park, 7×6) Grey Dawn (South Park, 7×10) All About Mormons (South Park, 7×12) I’m Sorry, I’m Lost (Six Feet Under, 3×13) My Advice to You (Scrubs, 3×6)
REŻYSER ROKU:
Quentin Tarantino („Kill Bill”)
Sofia Coppola („Między słowami”)
Andrey Zvyagintsev („Powrót”)
Peter Jackson („Powrót króla”)
Ki-duk Kim („Wiosna, lato, jesień, zima… i wiosna”)
Wizja została dokończona. Zachwyca mnie, że ten człowiek miał tę wizję w głowie przez tyle lat i nie tylko od tego nie zwariował, ale dał radę ją dostarczyć.
SCENARIUSZ ROKU:
Sandro Petraglia & Stefano Rulli („Nasze najlepsze lata”)
Jim Adler & Nimród Antal („Kontrolerzy”)
David Simon & Ed Burns („The Wire”)
Ki-duk Kim („Wiosna, lato, jesień, zima… i wiosna”)
Może to po prostu taką mam fazę teraz, ale naprawdę doceniam samą pomysłowość tego skryptu – bo to nie tylko wyglądało i było potężnym doświadczeniem, ale również chodzi o to, co się wtedy działo na ekranie; o pomysły na wyrażenie myśli poprzez akcję.
ZDJĘCIA ROKU:
Eduardo Serra („Dziewczyna z perłą”)
Mikhail Krichman („Powrót”)
Andrew Lesnie („Powrót króla”)
Dong-hyeon Baek („Wiosna, lato, jesień, zima… i wiosna”)
Jedne z najpiękniejszych zdjęć w historii. Miałem wtedy fazę na Tarkowskiego i wszelkie podobieństwa do jego kina, gdy pierwszy raz oglądałem „Powrót”. Faza minęła, ale fascynacja zdjęciami w „Powrocie” nie.
MONTAŻ ROKU:
Sally Menke („Kill Bill”)
Roberto Missiroli („Nasze najlepsze lata”)
Jamie Selkirk („Powrót króla”)
Za samą skalę przedsięwzięcia. Może pomijając pomysł na wygaszacze w epilogu, ale to wszystko – przez blisko cztery godziny udało się utrzymać to, co najważniejsze w tej historii – tempo, serce, skupienie na bohaterach i ich misji w ich oczach. Mimo wszystko nie mogę tego powiedzieć o Naszych najlepszych latach.
MUZYKA ROKU:
Andrey Dergachev („Powrót”)
Howard Shore („Powrót króla”)
Ji Bark („Wiosna, lato, jesień, zima… i wiosna”)
Jeden z moich ulubionych przykładów na łączenie muzyki z obrazem – jak za pomocą dźwięków opowiadać, łączyć sceny i je kończyć. Może i niewiele zostaje w pamięci po seansie, ale w trakcie oglądania to robi wrażenie.
AKTOR ROKU:
Benicio del Toro („21 gramów”)
Bill Murray („Między słowami”)
Michael C. Hall („Six Feet Under”)
Tim Robbins („Rzeka tajemnic”)
Michael Chiklis („The Shield”)
Najlepsza rola w historii. Człowiek, którego nie możemy ani potępić, ani pochwalić. Sympatyzować z nim ani obrócić się wobec niego. Występ wszechczasów. A najlepsze dopiero przed nami!
AKTORKA ROKU:
Nicole Kidman („Dogville”)
Uma Thurman („Kill Bill”)
Scarlett Johansson („Między słowami”)
Charlize Theron („Monster”)
To naprawdę niezwykłe, że akurat ona miała szansę zaprezentować samotność. I chyba nie tylko ja jestem jej wdzięczny za to, że to zrobiła.
Najnowsze komentarze