Czy pięć filmów dziennie to dużo?
Pytanie to wraca w okolicy każdego festiwalu, ale ostatnio pewnie niektórzy z was mają trochę więcej czasu, oglądacie może trochę więcej niż zazwyczaj i może też zaczęliście się nad tym zastanawiać - więc poszukam na nie odpowiedzi.
Na początek garść nieoczywistych oczywistości: na festiwalach (ani nigdzie indziej) wcale nie musisz oglądać pięciu filmów dziennie. Nawet jeśli tyle sobie zarezerwujesz, to większość festiwali (może nawet wszystkie) pozwala na odwołanie jej (np. Nowe Horyzonty pozwalają zrezygnować do 15 minut przed seansem). Zresztą takie imprezy zazwyczaj oferują inne atrakcje poza samymi filmami, więc jest co robić – chociaż zazwyczaj są to np. galerie fotografii czy spotkania z reżyserem, ale też przecież pozostaje reszta miasta i jego oferty na spędzenie wakacji. Dlatego nie jest tak, że pobyt na festiwalu wymusza oglądanie dużej ilości filmów.
Ktoś, kto nie był na takim, pewnie nie wie, że jest ono idealne do oglądania filmów, ponieważ życie kinomaniaków może właśnie wyglądać następująco: oglądasz filmy, a pomiędzy nimi o nich rozmawiasz: przy obiedzie, na schodach, po zamknięciu kina w drodze do baru. Po wejściu na salę twoje oczy są przyzwyczajane do mniejszej ilości światła, więc łatwiej wchodzisz w świat filmowy. Słuchacie ludzi mówiących o tym, co warto obejrzeć i cieszycie się, że sami to zobaczycie za dzień czy dwa. Gdy jednak idziesz na coś kompletnie nowego – to myślisz, że zaraz odnajdziesz perełkę, którą będziesz mógł sam polecać. Na festiwalach po prostu chce się oglądać i czasami nawet te pięć tytułów dziennie dla niektórych może być niewystarczające. Przed przyjazdem na festiwal każdy się przygotowuje, robi listę filmów „koniecznie do obejrzenia” i potem musi skracać tę listę – na przykład o połowę, do niezbędnego minimum. Wszystkie pozycje wydają się intrygujące! A dwa tygodnie później, jak już wszyscy będą wracać do domów i wymienią się wrażeniami – wtedy okazuje się, że przegapiliśmy tyle tytułów, których zapewne nie będzie okazji obejrzeć gdzie indziej, więc obiecujemy sobie – za rok obejrzę więcej!
I tak to się kręci. Pięć filmów to dla wielu minimum, aby potem móc spojrzeć w lustro. Co prawda potem odsypiamy ten urlop przez kilka dni, ale jeszcze nie słyszałem, aby ktoś tego żałował. Sam większość Nowych Horyzontów chodziłem spać po drugiej w nocy, kiedy kończyłem spisywać wrażenia i brałem prysznic. I nie mogę się doczekać, aż minie rok, aby to powtórzyć. Żałuję co najwyżej tego, że mogę to robić tylko raz w roku.
Argument jest jednak taki, że w takim trybie nie można w ogóle spamiętać, co się widziało, oddać filmom szacunku, przetrawić ich itd. Cóż – jeszcze raz: nie musisz oglądać pięciu filmów dziennie. Możesz też odwołać rezerwację. I sam chętnie bym tak zrobić, jakbym zobaczył jakieś wielkie arcydzieło tej rangi – co do tej pory jeszcze się nie zdarzyło. Widziałem wiele wspaniałych filmów, ale zawsze udawało mnie się je „przetrawić”, podać rękę reżyserowi i wciąż zdążyć na następny film. A po drodze coś zjeść i jeszcze zapisać wrażenia. W telefonie, ale przed erą Internetu przecież zapisywałem wrażenia w zeszycie. Nie uważam tego za oszukiwanie.
Są takie filmy, które wymagają przerwy po seansie – jak choćby produkcje Cassavetesa. Nigdy nie zdecydowałbym się na obejrzenie kilku jego filmów w ciągu tego samego dnia – chociaż z drugiej strony znałem człowieka, który był pod takim wrażeniem Zabójstwa chińskiego bukmachera, że widział ten film z pięć razy w ciągu trzech dni. Jak widać, można. Ja sam bym się na to nie poszedł, ale jakby następne cztery filmy miałyby być lekkie – to chętnie nadal bym kontynuował maraton. Na festiwalu jednak nigdy nie wiadomo, co się zobaczy, na tym polega urok tego wydarzenia – więc nawet jeśli trafi się wam kolejny tytuł aspirujący do intensywności, z jaką Cassavetes tworzył swoje arcydzieła, to raczej nie będziecie żałować takiego obrotu spraw.
Czy więc pięć filmów to za dużo? Nie, ponieważ nie przeprowadzono żadnych badań i nigdy nie ustalono limitu, w którym filmów jest za dużo lub za mało. Oglądajcie, ile chcecie, a jak dzień później będzie was suszyć i w głowie boleć, to chyba poznaliście swój własny limit. I nie zapomnijcie, że każdy ogląda tak, jak chce, ponieważ tak naprawdę jedynym problemem mogą być snoby, którzy o tym zapominają.
Snoby oglądają mało filmów i na siłę szukają w tym sposobu, by się wywyższać. Nie mają nic do powiedzenia o tym, co zobaczyli, ale przynajmniej „selekcjonują”, „oglądają z szacunkiem” „dla nich liczy się jakość, a nie ilość” i dają sobie czas, aby „przetrawić” to, co zobaczyli. Snoby też modyfikują te zasady, jeśli w ten sposób mogą coś zyskać, dlatego mogą się chwalić, że obejrzeli wszystkie filmy Bergmana – i wtedy już nie można im zarzucić, że poszli na ilość itd. Snoby jedynie udają kinomanów, ale żeby ich oszustwo się nie wydało, to atakują tych, co oglądają inaczej, czyli właśnie więcej: zakładają z góry, że tak się nie da, a jeśli ktoś ogląda kilka tytułów dziennie, to na pewno „idzie na ilość”. Z takimi ludźmi nie można wygrać, bo gdy im się udowodni, że są w błędzie – na przykład o pierwszej w nocy płynnie rozmawiając o wszystkich pięciu filmach, które się obejrzało od rana – to tylko zmienią temat. Bo wiecie – o filmach z takimi osobami nie pogadacie. I jeszcze nie spotkałem osoby, która w takiej sytuacji przyznałaby się do błędu. Poszukajcie więc w takich osobach innych zalet, a do rozmów o kinie poszukajcie kogoś innego.
Najnowsze komentarze