Piractwo wciąż jest istotne

Piractwo wciąż jest istotne

20/10/2019 Blog 0
ogladanie piractwo blog

VOD zdaje się prawdziwą rewolucją ostatniej dekady. Dzięki niej umarły wypożyczalnie, a do skakania po kanałach telewizyjnych przestaliśmy używać telewizora. W najbliższej przyszłości rynek będzie zmieniać się dalej, w końcu na dniach wyrośnie dalsza konkurencja dla Netfliksa, HBO GO, Amazon Prime, Mubi i innych. Wydaje się, że przyszłość będzie ekscytująca, ale tak się zastanawiam - czy rewolucja naprawdę nastąpiła, skoro piractwo jest nadal istotne?

Kiedy ruszamy temat VOD, istotne dla mnie są dwie daty: pierwsza to rok 2015, kiedy wraz z pierwszym sezonem DareDevila zalogowałem się na Amerykańskim Netfliksie i zostałem tam na naprawdę długi czas. Byłem dumny z używania tej strony, byłem zachwycony jej katalogiem i wygodą używania, korzystałem z rekomendacji i odkrywałem nowe kino czy tytuły, za które bym się nie wziął, gdyby nie wysoka ocena na stronie od użytkowników: BoJack (wtedy kompletnie nieznany), Bloodline czy Kochane kłopoty. Piractwo w tamtym momencie dla mnie umarło, bo po prostu nie miało sensu coś takiego jak pobieranie, szukanie napisów czy czekanie na to wszystko. Na Netfliksie miałem wszystko od razu. A nawet jeśli czegoś nie miałem – cóż, to na razie miałem kolejkę długą na kilometry. I stwierdziłem, że zanim będę ściągać, to najpierw obejrzę te tytuły, do których mam dostęp.

Druga data to rok 2017, kiedy z kolei umarła legalna kultura. A stało się to wraz ze śmiercią Grzegorza Królikiewicza. Polskiego reżysera, na którego filmy czekałem 10 lat, niemal od kiedy zostałem kinomanem. Człowiek zdążył umrzeć, zanim jego prace można było legalnie zobaczyć. Wtedy jedynym sposobem był zakup kolekcji czterech filmów DVD z zagranicznego sklepu, za ponad pół tysiąca złotych. Dosłownie parę miesięcy temu, dwa lata po śmierci, zobaczyłem dwa filmy Królikiewicza na VOD – można już legalnie obejrzeć Na wylot oraz Fort 13. Za darmo. Brawo, brawo, oczywiście, ale to nie zmienia faktu, że legalna kultura nie żyje. Nie nadąża za tym, co kino oferuje, jest niewystarczająca i jeśli ktoś pragnie mieć kontakt ze sztuką – musi ściągać nielegalnie.

wada ukryta

Widzicie, problem jest fundamentalny z całym zapleczem tego, jak wygląda rynek sprzedawania sztuki. I z tymi problemami trzeba sobie radzić przy tworzeniu strony VOD, które jeszcze dodatkowo tworzą swoje własne problemy, o których w końcu wszyscy wiemy, ale i tak spróbujmy sobie tutaj wymienić najważniejsze: tragiczna organizacja stron (takie HBO GO nie ma nawet „listy z tytułami, które chcę obejrzeć”!), brak przejrzystego przeglądania katalogu z dostępną treścią (dość powiedzieć, że powstała zupełnie odrębna strona poświęcona tylko informowaniu o tym, co weszło właśnie na Netfliksa itd.), niepełne seriale (Doctor Who na Netfliksie od piątego sezonu czy też wiele kreskówek pokazywanych od środka – na HBO GO jest choćby tylko siódmy sezon Adventure Time czy dwa ostatnie sezony Korry). Bardzo poważną wadą VOD jest też brak różnic między kolejnymi platformami. Każda jest identyczna, byle jaka, chaotyczna i oferuje wyłącznie oglądanie filmów. A różnią się w zasadzie katalogiem, który nawet po ich połączeniu jest mizerny – dla mnie w większości zostały same powtórki. Warto też wspomnieć, że opis Netfliksa z 2015 roku, który wyżej zamieściłem, jest już od dawna nieaktualny. Ktoś zepsuł tę stronę do samego końca, teraz jest tylko kolejnym „Kliknij i oglądaj”, pozbawionym klimatu i osobowości, czegoś dodatkowego.

Największe problem jest taki, że te wszystkie strony VOD nie są od tego, aby dawać nam to, co chcemy oglądać. Są od tego, żeby mówić nam, co chcemy oglądać, a następnie produkować to i nam to dawać. Są zaprojektowane tak, abyśmy oglądali wypromowane przez nich rzeczy, żebyśmy cały czas trafiali w kółko na te same tytuły („Polubiłeś coś? To znaczy, że polubisz też nasz serial X!” czy też procentowe rekomendacje Netfliksa, który z jakiegoś powodu zawsze swoje własne nowe produkcje zaleca z 95% zgodnością z naszym gustem). Nie możemy już próbować, bo wtedy ta niedokończona produkcja będzie nam wisieć na samej górze z podpisem „Dokończ!”. Obejrzałeś pilota, później wychodzi ciąg dalszy – nowy odcinek! Kontynuuj oglądanie! Kiedy wybieranie filmu stało się grą psychologiczną na równi z umieszczaniem ciastek koło kasy w supermarkecie? Szczytem tego brudu są wszelkie kampanie na HBO GO powiązane z Grą o tron, gdzie klikałeś postać i to przenosiło cię do strony, na której były jakieś produkcje… Bez żadnego powiązania z postacią czy coś, to po prostu reklama wewnątrz reklamy. Oglądaj! I ja tak patrzę i myślę, że piractwo nigdy nie było tak brudne. Piracąc nie czułbym się jak ten grubas z filmu Wall-E, dla którego istotne jest tylko to, żeby coś się na ekranie ruszało. A czy będzie to serial w uniwersum Star Wars albo film Passoliniego, to już nieważne.

VOD często jest reklamowane hasłem: „Co, gdzie i kiedy chcesz” z małym dopiskiem: „Tylko na terenie Stanów Zjednoczonych i Kanady” czy czegoś w tym rodzaju. Prawdziwym „Co, gdzie i kiedy chcesz” jest piractwo. VOD w porównaniu do piractwa jest jak stary żart o tym, że możesz mieć samochód w dowolnym kolorze, jaki zapragniesz – pod warunkiem, że pragniesz koloru czarnego. Wiem, że ocena zawartości katalogu to kwestia indywidualna, ale gdzie są tytuły znajdujące się w moim osobistym Top 10 seriali albo filmów? Które VOD w Polsce pokazuje Obywatela Kane’a, Pejzaż we mgle, Co gryzie Gilerta Grape’a, Babylon 5, Lost, Scrubs? Znaczy – wyobrażacie sobie, aby rynek muzyki był tak potraktowany? Chcecie słuchać Red Hot Chili Peppers i The Doors – kupujecie Spotify. King Crimson i Bruce Springsteen – kupujecie Tidal. Tool, The Beatles i Iron Maiden – na Apple Music. I tak dalej. Tak nie dałoby się żyć przecież. A tak naprawdę, gdyby rynek VOD by wyglądał, to byłby to ogromny postęp. Na VOD nie mamy Beatlesów, Springsteena czy King Crimson. Mamy za to Angelę Olsen, The War on Drugs i kilka innych zespołów. I są oni fajni, ale… Nie chcę zapomnieć o Beatlesach.

Dostrzegam oczywiście ironię tego, że przedstawiam rynek streamingu muzycznego za wzór tego, jak powinien działać rynek streamingu video. Na rynku muzyki jest po prostu mniej podmiotów, między które podzielona jest ta forma sztuki, łatwiej więc jest się dogadać i pozyskać prawa do czegoś. Film jest bardziej podzielony, każdy chce sprzedawać w swoim zakresie, każdy chce zarobić jak najwięcej. W obu tych przypadkach artyści dostają niewiele. W obu przypadkach to nie same firmy są wszystkiemu winne. One tylko funkcjonują w obrębach tej fundamentalnej wady, o której mówiłem wcześniej, a brzmi ona tak: żeby zarabiać, musisz pozwolić, aby mnóstwo osób zarabiało po drodze. Internet ekscytuje się premierą nadchodzących platform streamingowych od Disneya i Apple, a kiedy będą one w Polsce? Pół roku później? Najpierw trzeba zapłacić komuś, aby ten zgodził się na prowadzenie działalności. W internecie. Tylko dlatego, że ona też chce przy okazji zarobić.

it follows

Aż mi się przypomniał człowiek, co chciał pozyskać licencję na wyświetlenie jakiegoś starego filmu w swoim małym, lokalnym kinie… I musiałby na to wydać kilka tysięcy. Niewiele więcej, niż takie kino ma w budżecie na cały rok. Skąd takie ceny? Dlaczego nie można go po prostu wyświetlić i oddać połowy zysków?

Ważne jest to, co napisałem wcześniej – w 2015 roku korzystając z Netfliksa czułem dumę. To była dobra strona i wyobrażałem sobie nieskończone możliwości, w kierunku których pójdzie ona w przyszłości. Myślałem, że dodadzą tam funkcje społecznościowe, dzięki czemu po zalogowaniu będę widziałem np. z boku pasek informujący mnie, co obecnie znajomi oglądają. Albo wirtualna wypożyczalnia, po której można chodzić, zamiast stadardowego katalogu z plakatami. Teraz nie ma żadnego VOD, który by tak rozbudzał wyobraźnię, bo wszystkie są kreatywną pustynią z ubogim katalogiem. Teraz nie czuję dumy z którejkolwiek drogi pozyskiwania nowych filmów. Nawet kino, z biletami kosztującymi prawie 40 złotych, przekąskami za 25 złotych i reklamami trwającymi ponad 20 minut, nie daje mi poczucia dumy z obcowania ze sztuką. To bardziej wyrzeczenie, aby mimo wszystko mieć kontakt ze sztuką. I czuję niesmak na myśl, że cały rynek filmowej to takie „mimo wszystko”. I z szokiem słucham znajomych, zapalonych kinomanów, którzy mi piszą, że ostatnio nie chce już im się szukać i tylko oglądają, co im na Netfliksie wyskoczy…

short term 12 przechowalnia

Chciałbym, aby nadchodząca trzecia dekada przyniosła jakieś zmiany. Nic na to jednak nie wskazuje. Raczej będzie tak, ze Netflix zbankrutuje, powstanie jeszcze więcej stron, między których podzieli się rynek – a ten będzie skupiony na nowych produkcjach, a starsze produkcje będą nieistotne. I „starszymi produkcjami” nie będą filmy czy seriale sprzed 1990 roku, raczej… 2013? 2014?

Rewolucja dopiero przed nami. A kultura nie leży w rękach Legalnej Kultury czy innych bzdur, tylko piratów, którzy do tego czasu będą pielęgnować pamięć o filmach Stanleya Kramera, Theo Angelopolusa, Sama Woodsa, Billy’ego Wildera… Smutno mi gdy czytam wypowiedzi ludzi, którzy dopiero w szkole filmowej trafili na Rashomon Kurosawy albo Do The Right Thing Spike’a Lee. Czy naprawdę nie ruszyliśmy nawet o milimetr dalej od tamtych czasów?