MASH i geniusz jego scenariuszy
W różnych miejscach w Internecie widziałem różne pochwały na temat serialu "MASH" - że to najlepsza komedia w historii albo nawet najlepszy serial telewizyjny. Znalazł się nawet w zestawieniu najlepiej napisanych seriali, przygotowanym przez Amerykańską Gildię Scenarzystów, obok takiego "Breaking Bad" lub "The Wire". To mnie szczególnie zainteresowało i postanowiłem zgłębić temat.
Nie mam zamiaru udowodnić geniuszu któregoś odcinka lub go szczegółowo naświetlić – w tym tekście chciałbym tylko zwrócić waszą uwagę na kilka rzeczy przewijających się przez cały serial, które mogą umknąć waszej uwadze. Pozornie drobne rzeczy, za którymi kryje się dużo pracy i pomyślunku, dzięki czemu zapewne przestaniecie myśleć, że pisanie sitcomu to łatwe zadanie.
Powód I - narracja
Zazwyczaj opowiadanie historii zaczyna się na jeden z dwóch podstawowych sposobów –
1) bohaterowie czegoś chcą, wyznaczają sobie cel i starają się go osiągnąć;
2) coś zmienia się w życiu bohaterów, dostosowują się do tego i to zmienia ich zachowanie;
W „MASH” oczywiście są takie historie, w zasadzie to jest ich większość. Są dobre, ale osobiście najbardziej cenię sobie odcinki skupione na doprowadzeniu do jakieś sytuacji – by następnie pozwolić jej samej się rozwinąć, w życiowy sposób. Takie epizody często „zaczynają się” bliżej połowy, zamiast od pierwszej sceny przejść do rzeczy, wyznaczyć cel i do niego dążyć. W takich odcinkach bohaterowie żyją tak, jak żyją na co dzień i wśród codzienności pojawia się nagle konflikt, który często definiuje charakter odcinka. To może być opowieść o tym, jak Hawk przygotowuje się do wizyty szwedzkiej pani doktor, to może być Potter ochrzaniający Klingera za nietrzymanie się zasad, to może być Radar jadący na urlop na przepustce. Z każdej z tych sytuacji coś wyniknie, a z tego coś jeszcze… I nagle bohaterowie muszą stawić czoła czemuś kompletnie niespodziewanemu. Zaistniała sytuacja rozwija się organiczne, często bez poważnego kierunku – to pozwala twórcom po prostu bawić się tym, co stworzyli, do czego doprowadzili, pozwalają swoim postaciom wchodzić w integrację z nowym wydarzeniem i być przy tym sobą.
Powód II - organizacja postaci
Gdy próbowałem samemu wymyślić jakiś nowy odcinek „MASH” to wtedy odkryłem inną ważną rzecz – korzystanie z postaci, które serial oferuje. Mianowicie, to nie jest wybór, to jest obowiązek scenarzysty – akcja w końcu rozgrywa się na zamkniętym terenie, dosyć małym, dlatego siłą rzeczy, gdy coś tam się dzieje, wszyscy biorą w tym udział. A to samo w sobie jest wyzwaniem dla osoby piszącej skrypt, bo musi ona dla każdej z tych osób znaleźć rolę i uwzględnić ja w przebiegu akcji. Gdy kogoś brakuje, to trzeba to z góry uzasadnić – jeśli nie wierzycie, to zobaczcie, jak widoczny jest brak Radara w tych kilku odcinkach, w których się nie pojawił. Sam pomysł na odcinek można wymyślić zapewne dosyć łatwo, ale schody właśnie zaczynają się, gdy trzeba zacząć pracować z tym, co wchodzi w skład pakietu. Trzeba znać tych bohaterów, umieć znaleźć im zajęcie i określić relacje z pomysłem, który scenarzysta wymyślił na dany epizod. Ponad 200 odcinków i nie znalazłem w tym cienia fałszu, chociaż każdy odcinek oferował mnóstwo pułapek, na których scenarzysta mógł się potknąć.
Takie „Lost” z kolei mogło sobie dobierać dowolne postaci do każdego odcinka. 15 bohaterów, ale do wędrówki po dżungli szli Charlie, Sawyer i Jin – i wystarczyło.
Powód III - gadanie o niczym
Zwróciliście kiedyś uwagę, że w środkowych sezonach sporo czasu ekranowego było marnowane, aby pokazać, jak bohaterowie gadają ze sobą? Często na początku odcinka, zazwyczaj nad stołem operacyjnym. Dialogi te były ciekawe, interesujące i zabawne, ale gdyby je wyciąć to odcinek nadal byłby taki sam pod względem jego wartości, czyli historii, jaką opowiadał.
Nawet nie umiem wyrazić w pełni, jak cudowną umiejętnością jest tworzenie takich scen. Trudno je analizować, jak zostały stworzone spięcia między fikcyjnymi postaciami, aby brzmiały naturalnie, spontanicznie i zawsze świeżo – głównie dlatego, że nie byliśmy na planie, dlatego nie wiemy, kogo za to chwalić i jak te chwile zostały powołane do życia. Oczywiście, udział w tym musieli mieć aktorzy, którzy w końcu najlepiej znali postaci, które odgrywali, więc zapewne umieli improwizować. Reżyser (pierwszy i drugi) też mieli w tym udział. Można nawet się kłócić, czy zasługa scenarzysty jest na tle duża, by ją uwzględniać, w końcu wszystkie te momenty mogły być efektem improwizacji. Niemniej faktem jest, że takich lekkich momentów codzienności jest w serialu mnóstwo i jeśli były pisane zawczasu – wtedy scenarzystom należy się szacunek. Uchwycić naturalność i niespodziewany rytm życia na papierze i go zaplanować – to duża sztuka. I jeszcze z tym nie przesadzić, by dany odcinek wciąż był „o czymś” – jeszcze większa!
Powód 4 - umiejętne powtarzanie się
Serial to format, który wybacza powtarzanie się. Przy pisaniu scenariusza do filmu już wysoce niewskazane jest mówić widzowi coś, co ten już wie, co było wyrażone we wcześniejszej części seansu. W serialu jest to już przynajmniej mile widziane, a często nawet jest wskazane, dlatego warto przyjrzeć się bliżej, jak „MASH” powracał wielokrotnie do niektórych motywów, czy też było to okrucieństwo wojny i smutne wydechy nad rannymi, czy też humorystyczne narzekanie na jakość wojskowego jedzenia, monotonię życia w obozie, zimną wodę w prysznicach itd.
„MASH” przypomina też, jak ważne jest w kreowaniu dobrej historii przypomnienie czegoś widzowi. Dla przykładu po to, aby ten docenił, gdy bohater na ekranie coś poświęci – w ten sposób, gdy tak się stanie, widownia będzie rozumiała nasze intencje. Jak to zrobić? Najprościej – po prostu mówiąc to widzowi na początku odcinka. Jest choćby jeden taki, w którym Potter oddaje swojego konia starzejącemu się bohaterowi wojennemu, aby w ten sposób pomóc mu z życiem na starość, kiedy to gloria minęła. Miłość Pottera do koni przewija się wielokrotnie przez serial, ale istotne było, aby przypomnieć widzowi w tym konkretnym odcinku. Na początku pokazano więc, jak Potter wraca z wędrówki na koniu przy wschodzie słońca. Następnie wygłasza kilka zdań, jaka to jest przyjemność dla niego – i potem zaczyna się odcinek, dzieją się różne rzeczy, które w zaskakujący sposób okazują się w końcu wiązać z tym oświadczeniem, które Potter wygłosił na początku. Wydaje się w teorii nienaturalne i wymuszone, czemu więc działa? Bo w tamtym momencie zarówno dla Pottera i dla nas było naturalne i niewymuszone. Pasowało do momentu i historii na tamtejszym etapie. Zarówno postać, jak i my nie wiedzieliśmy, co nastąpi później – wystarczyło więc zaaranżować oświadczenie Pottera tak, by wyszło naturalnie do okoliczności, a my mogliśmy to kupić.
To też zresztą ładna lekcja o tym, że czasami najprostsze metody są najlepsze. I nie należy się wstydzić z nich skorzystać.
Powód V - dopowiadanie
Chcę zwrócić waszą uwagę na umiejętność twórców do wypełniania pustego miejsca, czyli dopisywania nowych informacji o postaciach, ich życiorysie lub świecie przedstawionym. Oczywiście wszystko zaczyna się przy kreśleniu podstaw – każdy bohater musi od początku być konkretny i wyraźny, aby dało się tworzyć konflikty z jego udziałem w każdym odcinku, ale też to nie jest postać zaplanowana od początku do końca. Ona musi być z jednej strony względnie stała przez wszystkie sezony, z drugiej otwarta na zmiany.
Idealnym przykładem jest tu jeden z ostatnich odcinków, w których żołnierz ma zaburzenia mowy (jąkanie) i Winchester opiekuje się nim. Uświadamia mu, że wada ta nie jest oznaką głupoty i wspiera chłopaka, by ten nie przejmował się żartami innych. To jeden ze słabszych epizodów, właśnie przez tę dydaktyczność, którą zapewne czujecie już, gdy czytacie mój opis. Wydaje się to nawet nie pasować do charakteru Winchestera aż do ostatniej sceny, w której ten kładzie się w łóżku i odtwarza wiadomość (nagraną na winyl) od swojej siostry. Pierwszy raz słyszymy jej głos – po pięciu sezonach znania Winchestera!) i okazuje się, że właśnie ma wadę wymowy podobną do tej, którą miał żołnierz. I wszystko tym samym składa się w całość.
Siostry Winchestera nigdy nie poznaliśmy, nigdy jej nie zobaczyliśmy, ale wiedzieliśmy o jej istnieniu i kilka faktów z jej życia. Mieliśmy też pojęcie o rodzaju relacji, jaka jest między nią i Charlesem. Scenarzysta tego konkretnego odcinka umiał ten fakt wykorzystać, dodać coś od siebie do świata serialu – i zrobił to w taki sposób, że wszystko nadal trzyma się kupy, a nawet jawi się nam jako bogatsze i ciekawsze.
Powód VI - i tego...
Pewnie słyszeliście kiedyś zdziwione głosy ludzi na fakt, że bohaterowie ekranowi nie chodzą do łazienki. Niektórym zdaje się to za bardzo przeszkadzać i zawsze wtedy słyszymy argument, że „kino to fikcja, a nie prawdziwe życie, dlatego nie widzimy takich rzeczy„. Cóż, to tylko fragment pełnej odpowiedzi, a ta brzmi następująco: wizyty w łazience tak naprawdę mają miejsce na ekranie, ale rzadko – ponieważ nie są filmowe, czyli brakuje w tym konfliktu. Wyglądałoby to tak, że bohater filmu/serialu chce iść za potrzebą -> idzie -> wraca. Z punktu widzenia fizjologii dobra robota, z punktu widzenia historii nic nie zostało osiągnięte, bo nic nie zostało zmienione. A z filmu zawsze jest usuwane wszystko, co zbędne, czyli takie, co nie miało wpływu na cokolwiek. Czy jest to dialog, scena albo wizyta w toalecie. Pogląd wychodzący z tego, że czas odbiorcy trzeba szanować, a tym samym umieć odpowiedzieć na pytanie: „Dlaczego mu to pokazujemy?„. Jeśli odpowiedzi nie ma, wtedy w ruch idą nożyczki. Co innego, jeśli bohater chce skorzystać z ubikacji, ale coś stoi na przeszkodzie. O, i to już warto opowiadać. To warto oglądać.
W sumie często widzimy wizyty w toalecie, kiedy jesteśmy w kinie. Po prostu najczęściej są one opakowane taką aranżacją, że skupiamy się na niej, a nie samym widoku sedesów. W takim „Pulp Fiction” jest więcej ogrzewania porcelany niż strzelanin.
Piszę to wszystko nie dlatego, że w „MASH” też jest kilka momentów z udziałem latryn (chociaż są, nawet w wielkim finale odgrywają one istotną rolę). Chodzi mi ogólnie o te mikro-wątki fabularne na drugim planie, które właśnie polegają na schemacie „bohater czegoś chce -> dzieje się coś, co stoi mu na przeszkodzie w osiągnięciu tego celu -> bohater musi podjąć działanie, aby osiągnąć swój cel„. Nie ważne, czy chodzi o wizytę w łazience, która dopiero co została zniszczona (jesteśmy na wojnie!), czy też o znalezienie przesyłki w skrytce używanej przez przemytników z czarnego rynku, w „MASH” prawie zawsze się to udawało. Oczywiście, to mogły być główne historie i często były one oparte o ten schemat, ale w mojej opinii na większą pochwałę zasługują te drugoplanowe, z małym wyzwaniem, które wciąż wypadały naturalnie i przekonująco. Często podczas oglądania sam łapałem się na myśleniu „coś musi pójść nie tak, nie może przecież być tak, że idą gdzieś by coś zrobić, robią to i wracają, to nie jest ciekawe„. Zawsze musi pójść coś nie tak – nie dlatego, że tak mówi schemat, ale ponieważ to właśnie chcemy oglądać: pokonywanie przeszkód.
Bardzo łatwo jest to zrobić źle – za bardzo się skupić na tym mniejszym momencie albo pozwolić bohaterom wygrać dzięki szczęściu zamiast umiejętnościom. Dla przykładu – „Scarface” (1983) i scena wymiany towaru za kasę z Tonym i Hectorem. Tony chciał odebrać towar, ALE coś poszło nie tak (Hector chciał zachować towar i kasę, zaczął grozić Tony’emu), dlatego trzeba było coś zrobić. Jeśli kiedyś czegoś wam w tej scenie brakowało to właśnie tego, że główny bohater niczego nie zrobił, aby osiągnąć sukces, miał tylko dużo szczęścia. Pomoc przybyła na czas, ale to nie było jego zasługa. Taki był cel scenarzystów tamtego filmu – przedstawienie postaci głównej nie jako bohatera, ale osobę, która miała dzikiego farta. Dlatego dostała finałowy akt przemocy, ale jako odbiorcy całości nie czuliśmy ekscytacji oraz spełnienia. Coś poszło nie tak, ale nie mogliśmy powiedzieć: co. Scenarzyści „MASH” mieli trudniejszą robotę, bo u nich byli bohaterowie, którym musiało się udawać, a widzowie mieli się wtedy cieszyć razem z nimi. I najczęściej to się udawało. Warto zwrócić na to uwagę podczas oglądania.
Zdaję sobie sprawę, że moje uwagi nie muszą ograniczać się jakoś szczególnie do „MASH„, zapewne wiele sitcomów musiało zmierzyć się z podobnymi wyzwaniami. Klasa serialu o Wojnie Koreańskiej polega na tym, jak sobie z nimi poradzili. Do tego już potrzebna byłaby analiza na konkretnych odcinkach, ale to odkładam na przyszłość i jeszcze raz zachęcam do oglądania samego serialu.
Najnowsze komentarze