Reżyser miesiąca – Jim Jarmusch

Reżyser miesiąca – Jim Jarmusch

02/12/2019 Blog 0
ghost dog

Jim Jarmusch jest amerykańskim reżyserem niezależnym, który zyskał fanów na całym świecie "łapiących" jego kino. W większości niezależne i autorskie produkcje, przepełnione spokojem oraz "zadziorną" zwykłością. Stworzył dwa tytuły znajdujące się na mojej liście najlepszych filmów w historii: "Broken Flower" oraz "Paterson". Oto retrospektywa tego twórcy.

1953 – James Jarmusch przychodzi na świat w małym miasteczku w Ohio. Mama recenzowała filmy, a tata pracował w firmie produkującej gumy samochodowe. Mieli niemieckie korzenie.

jim jarmusch

Obecnie James znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #141

1955 – Sara Driver przychodzi na świat. Za 25 lat będzie producentką wczesnych filmów Jarmuscha oraz jego partnerką, ale też wyreżyseruje własne filmy.

1958
– premiera filmu Thunder Road, kryminału o pędzeniu wódki, w którym Robert Mitchum śpiewa „Balladę o Thunder Road”. James zobaczy ten film, samemu mając siedem lat. To będzie jego pierwszy dorosły obraz w życiu. Bruce Springsteen tytuł swojej piosenki wziął z tego filmu, ale go nie widział (wystarczył mu sam plakat).

1966 – Andy Warhol podczas posiłku bierze serwetkę i rysuje na niej litery B i W przedzielone linią, ponieważ nagle zapragnął stworzyć długi film puszczony równocześnie na dwóch ekranach. W ten sposób powstanie Chelsea Girl, o którym to tytule Rogert Ebert napisze: „what we have here is 3½ hours of split-screen improvisation poorly photographed, hardly edited at all, employing perversion and sensation like chili sauce to disguise the aroma of the meal. Warhol has nothing to say and no technique to say it with. He simply wants to make movies, and he does: hours and hours of them„. James obejrzy ten film i będzie to jego inspiracją. Cóż, jak to w serialu Daria ujęto:

Proszę, kamera na drzewie.
– Kamera na drzewie?
– To będzie film z perspektywy drzewa.
– Interesujące.
– Hej, Andy Warhol nagrał gościa, jak śpi przez osiem godzin. I to miało swoich zwolenników!
– Ci ludzie zmienili zdanie po rozpoczęciu programu dwunastu kroków.

1971 – James kończy szkołę średnią i idzie na studia dziennikarskie, bo lubi pisać i pisze sporo, ale nie chodzi na zajęcia.

1972 – James zmienia szkołę. Teraz studiuje język i literaturę, chce zostać poetą. Na ostatnim roku studiów leci na chwilę do Paryża w ramach wymiany studenckiej, ale zostaje tam na prawie rok. Pracuje w filmowej organizacji non-profit, opiekującej się archiwaliami kinowymi, gdzie poznaje prace japońskie (Ozu, Imamura), europejskie (Dreyer, Breson) oraz… amerykańskie (Fuller). James nadal pisze, ale zauważa, że robi to bardziej w obrazowy sposób.

1975 – James kończy studia z licencjatem sztuki („Bachelor of Arts”). Jest spłukany, pracuje jako muzyk, więc idzie znowu na studia – filmowe. Tam spotyka między innymi Nicholasa Raya (Buntownik bez powodu), który go uczy. James pokazał Nicholasowi swój pierwszy skrypt i usłyszał w odpowiedzi, że ma tam za mało akcji.

1976 – Ten rok uznaje się za początek czegoś, co nazywa się „No Wave Cinema”, czyli taki undergroundowy i w opór niezależny ruch filmowy. Coś jak Dogma 95. James będzie przedstawicielem tego ruchu, chociaż skończy się on w 1985 rok. Ruch, nie James.

1980 – debiut fabularny Jamesa, Nieustanne wakacje. Budżet 12 tysięcy dolarów (dzisiaj to równowartość 38 tysięcy), opowiada o chłopie chodzącym po Manhatannie. Nikogo ten film nie obchodzi.

1982 – wydana zostaje jedyna płyta zespołu muzycznego, w którym James był keyboardzistą i jednym z dwóch wokalistów.

1984 – drugi film Jamesa (Inaczej niż w raju) dostaje nagrodę w Cannes dla najlepszego debiutu. Hehe.

1986 – James przedstawia Roberto Benigniego amerykańskiej widowni w swoim filmie Poza prawem.

1987 – premiera Bagdad Cafe (Out of Rosenheim). Nie ma nic wspólnego z Jamesem, ale ja i nie tylko ja potem będą mówić, że to „Jamuschowy film”, więc…

1989 – premiera filmu:

"Mystery Train"

5/5

Tutaj James pokazuje swoją ignorancję wobec amerykańskiej kultury – wierzy, że kiedy ta upadnie, turyści będą mogli odwiedzać tylko domy, w których mieszkali celebryci. James widać odbiera otaczający go świat tylko na tym poziomie. W każdym razie – od tego się zaczęła produkcja Mystery Train. Po dwóch czarno-białych filmach James wrócił do koloru i postawił na konstrukcję złożoną z trzech opowieści, następujących jednocześnie i wspierających się, ale odsłaniających przed widzem w kolejności. Ludzie z całego świata spotykają się w hotelu w Memphis – mieście, którym James wcześniej nigdy nie był. Zresztą pierwsze szkice scenariusza nie miały związku z tym miastem. Tytuł z kolei odnosi się do jednej z piosenek Elvisa Presleya.

Trudno jest wyjaśnić swój stosunek emocjonalny do filmów Jarmuscha, ale z tym jest sprawa trudniejsza. Pamiętam, że kilka lat temu Mystery Train był jednym z ostatnich tego reżysera, jakie oglądałem – i dopiero tutaj zrozumiałem jego poczucie humoru. Teraz obejrzałem ponownie i nie tylko bawiłem się świetnie, ale też chciałem oglądać kolejny raz. Dlaczego? No właśnie. Chyba chodzi o poczucie bycia gościem – w końcu bohaterowie dosłownie są gośćmi w hotelu, to jednak tylko początek. Pierwszy poziom. Mystery Train opowiada o byciu gościem w życiu innych, o tym, jak inni są gośćmi w naszym życiu, jak wpływamy na życie innych i oni czasami nieumyślnie zmieniają nasze życie. Sam film jest gościem w naszym życiu, a my w jego – nie ma to konkretnego finału, widzieliśmy tylko część czegoś więcej.. Ale w jakiś sposób daje to poczucie spokoju.

Dziwny film. Ale cieszę się, że istnieje.

1991 – premiera filmu:

Noc Ziemi ("Night on Earth")

3/5
Pięć anegdot mających miejsce w pięciu miejscach na planecie Ziemia, podczas jednej nocy. Zdarzenia są podobne: taksówkarze i ich pasażerowie. Z całą pewnością rozumiem, jak można zakochać się w pomyśle na taki film, po czym po prostu spróbować co z tego wyjdzie. Problem jest taki, że te pięć historii nie składa się na żadną całość, poszczególne historie nie są „jakieś”: głębokie, śmieszne, wzruszające, dramatyczne, wciągające, tajemnicze, sam nie wiem. Roberto Benini chyba miał być śmieszny, ale bardziej kojarzył się z oglądaniem człowieka, który musi skończyć opowieść, więc uprzejmie się czeka, aż ten skończy. Helsinki miały być dramatyczne, ale są tylko w pewnym stopniu – widzicie, chodzi o kontekst. Taksówkarz opowiada smutną historię, tego nie można mu odmówić, ale całość poprzedza inna smutna historia. W odpowiedzi kierowca mówi: „Myślicie, że to było smutne? Ja już wam pokażę!”. 
 
Niemniej – każdy segment coś w sobie ma. Pierwsza opowiada o kobiecie, która ma szansę zostać gwiazdą, ale odmawia. Druga ma pasażera, który prowadzi. W trzeciej niewidoma widzi więcej od kierowcy. Czwarta ma martwego księdza, co zawsze jest plusem w każdym filmie. Piąty ma dramat i mróz Helsinek. Pojedynczo są takie sobie, razem są opowieścią o tym, jak spotkanie z drugim człowiekiem może być wyjątkowe, jak każdy mały moment może stać się ważny. Miła idea, ale film mógłby być lepszy.
 
PS. Każdy taksówkarz powinien wyglądać jak Wynona Rider z latarką w kroku.

1995 – premiera filmu:

Truposz ("Dead Man")

3/5
Chłop przyjeżdża na Dziki Zachód, ponieważ myśli, że dostał pracę. Stanowisko jest już jednak obsadzone, dlatego nasz bohater idzie do łóżka z obcą kobietą. Ta ma męża, który ich nakrywa. Strzela do żony, bohater strzela do męża w samoobronie i teraz wygląda, jakby miał dwa trupy na rękach. Ucieka, na łonie natury spotyka Indianina, który mu towarzyszy w ucieczce przed łowcami nagród. Jak widać, motywy klasycznego westernu są tutaj obrócone do góry nogami, ale nic więcej z tego nie wynika. To znane i banalne zabiegi fabularne, które znaczą coś tylko wtedy, kiedy patrzy się na film przez pryzmat jego gatunku. Kiedy jednak gatunek to tylko wskazówka i tak naprawdę nie ma dla nas znaczenia, czy każdy western ma strzelaninę w samo południe (a mało który w ogóle ma coś takiego), wtedy Truposz ma do zaoferowania atmosferę. I nawet ona jest budowana wyłącznie za sprawą muzyki Neila Younga. Jakby ją wyciąć, naprawdę wątpię, czy film by sobie poradził bez niej. I tak naprawdę – zamiast seansu radzę włączyć soundtrack na Tidalu. Truposz to banalna historia i dekonstrukcja gatunku, jednak tylko muzyka jest tu interesująca.
 
Ponoć krytycy chwalili film za właściwe przedstawienie kultury indiańskiej, ale dla mnie Indianie w tym filmie to tacy sami ignoranci z kijem w dupie, co we wszystkich innych film. Im też prędzej by głowa eksplodowała, niż byliby skłonni zrozumieć drugiego człowieka. Zamiast tego wolą mu mówić, jak ten ma żyć. Czy to naprawdę brzmi oryginalnie?
 
Plus często się mówi, że tutaj miała miejsce ostatnia rola Roberta Mitchuma, ale ta miała miejsce w Norweskim filmie Pakten (mama Roberta była z Norwegii), ale i tu mówimy wyłącznie o dużym ekranie. Robert pojawił się ostatni raz w 1997 roku – na małym ekranie, w biografii Jamesa Deana (zagrał George’a Stevensa, reżysera Olbrzyma). Zmarł w tym samym roku, w wieku 79 lat (z powodu długotrwałego palenia).

W tym samym roku James występuje jako Bob w filmie „Blue in the Face” (jeśli niekojarzycie – polski tytuł to Brooklyn Boogie, bardzo przyjemne kino dialogu!)

1999 – premiera filmu:

"Ghost Dog: Droga samuraja"

4/5

Kino Jamesa to kino momentów. Takich jak choćby jechanie skradzionym autem. Nikt nas nie goni, nikt nie zwraca uwagi na bohatera i nic z owej kradzieży nie wynika – ale jednak jesteśmy tam z nim przez kilka chwil, kiedy w nocy przemierza miasto i słucha rapu. Jest w tym coś.

Ogólnie to produkcja pełna rzeczy, w których „coś” jest. Morderca na zlecenie, który ma pana. I zabija ludzi chcących śmierci jego pana, chociaż pan sam najchętniej zabiłby naszego protagonistę. Akcja rozgrywa się w końcówce XX wieku, ale kontakt z tym mordercą odbywa się poprzez gołębia pocztowego. Morderca spotyka małą dziewczynkę i daje jej „Rashomon” do przeczytania. Najlepszy przyjaciel Ghost Doga to Francuz, który nie mówi po angielsku, Ghost Dog nie mówi po francusku, ale jakoś się dogadują. Zresztą nie o dogadywanie się wtedy chodzi, tylko o wsparcie. Gangsterzy są tutaj żałośni – starzy i byle chłop ich opieprza za nieopłacanie czynszu za lokal, w którym mają swoją bazę. Jeden z nich wręcz się cieszy, gdy Ghost Dog na niego poluje – bo zabija ich w starym stylu, dzięki czemu mogą się poczuć niczym „prawdziwi” gangsterzy.

Do tego nawiązania do starych filmów i motywów… Sztuka dla sztuki? Być może, ale to taka Jarmuschowa sztuka dla sztuki.

James nie tworzy wyłącznie wielkiego kina. On raczej idzie w stronę tytułów, które chce z jakiegoś powodu zrealizować. Ten powód zawsze widać: to może być jeden pomysł lub motyw. Potem nie żałuje, że go zrealizował, a my nie żałujemy, że poświęciliśmy czas jego produkcji. A może nawet jesteśmy z tego zadowoleni. Pewnie nigdy nie będziemy wiedzieć, zanim nie spróbujemy.

2001 – Ma miejsce atak na WTC. Później James powie, że z powodu tego wydarzenia miała miejsce pięcioletnia przerwa w jego twórczości.

2004 – James wraca do pełnych metraży poprzez złożenie filmu z jedenastu krótkich, które tworzył od 1986 roku pod tytułem Kawa i papierosy. A w jednym z wywiadów będzie uczył: „Nothing is original. Steal from anywhere that resonates with inspiration or fuels your imagination. Devour old films, new films, music, books, paintings, photographs, poems, dreams, random conversations, architecture, bridges, street signs, trees, clouds, bodies of water, light and shadows. Select only things to steal from that speak directly to your soul. If you do this, your work (and theft) will be authentic. Authenticity is invaluable; originality is nonexistent” Nie jest to coś, czym się zgadzam czy celebruję – przytaczam ten cytat, aby pokazać, w co wierzy James.

2005 – Premiera filmu:

"Broken Flowers"

5/5

Bohaterem jest mężczyzna w średnim wieku, Don Johnston, grany przez Billa Mureya. Don zrobił kiedyś karierę na komputerach, dziś prowadzi stabilne życie w domu, sam. Otrzymał anonimowy list od jednej ze swoich kochanek z przeszłości – dowiaduje się, że ma syna, który narodził się już po rozstaniu matki z Donem, wiec nic mu nie mówiła. Teraz ów syn wyruszył w podróż. Najprawdopodobniej by poznać ojca. Don pomimo początkowych oporów wyrusza w podróż, by odwiedzić kobiety, które kochał wiele lat temu, i sprawdzić, czy list był prawdziwy.

„Broken Flower” jest absolutnie niezainteresowany znajomością z widzem. Nie zależy mu na byciu poznanym. Nie jest też tak, że uczyniono z bohatera postać enigmatyczną – zamiast tego twórcy są obojętni na to, czy widz zrozumie jego osobowość lub nie. Każdy szczegół jest istotny, nawet jeśli widzimy tylko jakiś przypadkowy program lecący w telewizji przez 7 sekund – nawet nad tym myślano, i szukano odpowiednich 7 sekund, które też będą mogły coś od siebie dodać. Najbardziej szokujące jest to, że ta wygaszona opowieść jest też bardzo zmysłowa, gdy przychodzi do scen, w których Don jest na ekranie wspólnie z byłymi partnerkami. A jednak, seksualności czy nagości tu nie ma.

Chociaż to kino drogi, wszystko staje się istotne. Zakończenie jest przewrotne, bo Don znajduje syna i jednocześnie tego nie robi. To nie o niego chodziło przez cały ten czas. A więc, o co? To film, do którego podchodzi się, aby uzyskać za każdym razem odpowiedź na inne pytanie. Dlaczego Don tak się ubiera? Z jakiego powodu Don nie przedstawia się kochankom? Skąd ten tytuł? Czemu go nie interesowało, że może mieć syna? Czemu w końcu zaczęło? Ten film wymaga, aby go zrozumieć, bo chyba właśnie o tym on jest: o tym, jak konieczne jest zrozumienie drugiego człowieka. Albo, chociaż samego siebie.

2009 – Premiera filmu: The Limits of Control. Swego czasu bardzo chciałem, aby to był film o czymś, ale chyba nie jest o czymś. Produkt typu „widzu, zrób go sam – i dopisz, co tylko chcesz”. A może nie?

W tym samym roku James występuje jako Jim Jarmusch w serialu Znudzony na śmierć.

2011 – James wraca do kariery muzycznej, nagrywając amerykańską płytę z holenderskim lutniarzem.

2012 – James wraca do holenderskiego lutniarza i nagrywają drugą płytę. Żeby było ciekawiej, biorą do pomocy Tildę Swinton.

2013 – premiera filmu:

Tylko kochankowie przeżyją ("Only Lovers Left Alive")

3/5

Najlepszy, kiedy staje się teledyskiem.

Dawno temu byłem w obecności włączonego telewizora. Nie oglądałem go, ale pamiętam, że leciał wtedy program kulturalny na TVP Kultura. Tam mówili właśnie o filmie Jarmuscha, jedna kobieta powiedziała: Podoba mi się, że w tym obrazie wampiry są mecenasami sztuki. I muszę się pod tym po latach podpisać. Wampiry Jarmuscha gromadzą sztukę i zdają się ostatnimi, którzy ją pamiętają i żyją po to, by jej doświadczać, rozkoszować się nią, otulać nią, rozpływać w niej. Tylko kochankowie przeżyją jest najlepsze właśnie wtedy, gdy nie jest filmem, a teledyskiem. Wtedy właśnie leci wprowadzająca w trans post-punkowa muzyka, bohaterowie leżą na niesamowitej kanapie, otoczeni książkami, poduchami, zasłonami, instrumentami i innymi wysmakowanymi detalami. Rewelacyjne doświadczenie!

Potem bohaterowie otwierają usta i zaczynają gadać o kondycji świata oraz współczesnego człowieka… Z czego nawet jedno słowo nie było godne dorosłego człowieka, a tym bardziej wampira będącego w okolicy od 500 lat. Narzekanie, że Kopernika wyśmiali, czy rzucanie uwag o tym, że grzyby są wciąż niepoznane, chociaż bez nich nie byłoby życia na Ziemi… To brzmi, jakby ktoś przed włączeniem kamery przeczytał numer Focusa (nie wiem, czy jeszcze wychodzi, ale to tytuł czasopisma popularno-naukowego). W tych słowach wybrzmiewa potrzeba zabłyśnięcia oraz pycha człowieka, któremu wydaje się, że poznał już wszystko, co jest do poznania. A jeśli chodzi o język, którym bohaterowie się posługują – to dostojniejsze słownictwo słyszałem w animacjach z Wallacem i Gromitem.

Intrygujący wydaje mi się jeszcze dysonans pomiędzy tonacją filmu i jego tematem. Otóż główny bohater z jednej strony popadł w marazm, znudzony i zmęczony życiem. Z drugiej strony – tworzy muzykę, która dopiero co powstała i ma przed kim grać. Nie wraca do Bacha, do ballad, do symfonii, nie. On jest istotą, która czekała pięć wieków, żeby wynaleźli muzykę, która rozbrzmiewa w jego duszy, a ten akurat wtedy popadł w nastrój cywilizacja to zło, a człowiek się kończy. Przez to wszystko nie mogę tym razem zaufać Jarmuschowi, że miał coś faktycznie do powiedzenia.

Już nawet nie warto poświęcać dużo uwagi drugiej połowie filmu, która istnieje chyba tylko po to, by zachęcić jak najwięcej ludzi do nienawidzenia Mii Wasikowskiej. To dobra aktorka, która chyba nigdy jeszcze nie zagrała w naprawdę udanym filmie, ale przynajmniej zawsze była ich najlepszym elementem. U Jarmuscha pojawia się bez powodu, każą jej się wynosić, ona mówi: ale ja chcę z wami zostać! i odwala taką manianę, że wynoszą ją na kopach. A potem film w zasadzie się już kończy. Po co to było? A cholera wie!* Jakby Jarmusch miał pomysł na serial, ale pozwolili mu nakręcić tylko dwa odcinki, więc połączył je jeden po drugim i wypuścił jako film.

*znaczy – wiem, bohaterom miało krwi zabraknąć i w ten sposób doprowadzić do zakończenia, ale bez pośpiechu jestem w stanie wymyślić nieskończoność lepszych sposobów, aby popchnąć fabułę w tym kierunku.

2016 – Premiera filmu:

"Paterson"

5/5

Wstać, zjeść śniadanie, pójść do pracy, pracować, po pracy schabowy, telewizja, spacer z psem, piwo przed snem i sen. I tak każdego dnia. Codzienność obecnie jest demonizowana, jednak po seansie Patersona zastanawiam się, jak można nie kochać codzienności? Na ekranie rutyna przestaje być nudna i powtarzalna, ponieważ przestaje być rutyną. Każdy dzień jest inny. Każdy dzień jest wyjątkowy. Spore znaczenie ma oczywiście fakt, że bohaterowie umieją codzienność wykorzystać. Mają przestrzeń i ją wypełniają, znajdują w niej to, czego potrzebują, aby być szczęśliwymi.

To wielkie osiągnięcie reżyserskie czy scenopisarskie. Oglądamy kilka dni z życia człowieka, w trakcie których nic się nie dzieje i każda doba jest niemal identyczna, ale nigdy nie była pokazana tak samo. Za każdym razem był to naprawdę inny dzień, każdy coś dawał i żadnego byśmy nie chcieli pominąć. Nie mówimy tutaj o lenistwie artystycznym czy improwizacji – tutaj liczą się szczegóły. Całość została zaplanowana tak, aby mogła stworzyć całość. Kolejne dni wprowadzają nowe szczegóły, rozbudowują ten świat i tych ludzi. A jest to świat ludzi, dla których ważnym wydarzeniem jest wiewiórka przebiegająca drogę podczas powrotnego spaceru do domu. Albo nowy obiad wymyślony przez żonę – aż chce się wtedy wrócić do rutyny i znaleźć w niej komfort bezpieczeństwa. Z drugiej strony wyjście z tej strefy również jest punktowane w tym filmie: jak podejście do obcej dziewczynki czy interwencja w barze. Z trzeciej – to historia małych momentów o wielkiej wadze, w której każdy dzień to okazja, aby coś zrobić czy wymyślić. Małych momentów, które chcemy komuś zawsze opowiedzieć, a w tym filmie nikt ich nie przekazuje dalej – z wyjątkiem nas. To my jesteśmy tą osobą, która słucha. Paterson to codzienność w swojej najpiękniejszej formie. List miłosny do małych przygód, które spotykają każdego z nas, każdego dnia.

2019 – premiera filmu The Dead Don’t Die, czyli najniżej ocenionego filmu Jarmuscha. Nie wiem, czy nawet o tym wie. James ma obecnie 66 lat, białe włosy, białą partnerkę i plany na przyszłość oraz grono oddanych fanów, którzy obejrzą każdy jego film. Brzmi pięknie!

Wnioski:
1. Pokazywanie dziecku filmów nie sprawi, że będzie związany z filmami w przyszłości
2. Czasem, żeby obejrzeć dobry film, trzeba wyjechać do Paryża
3. Czasem lepiej jest milczeć i udawać, że się ma dużo do powiedzenia, niż faktycznie zacząć mówić i rozwiać wątpliwości.
4. Jak nauczyciel coś ci zarzuca, to potraktuj to jako opisanie cechy twojego stylu, nie element do poprawy lub zmiany.