George Miller
„I just love action movies. For me, the most universal language and the purest syntax of cinema is in the action movies” – George Miller
Obecnie George Miller znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #111
Top
1. Mad Max: Na drodze gniewu
2. Furiosa
3. Babe – świnka w mieście
4. Mad Max pod Kopułą Gromu
5. Mad Max
6. Mad Max 2 – Wojownik szos
7. Czarownice z Eastwick
8. Olej Lorenza
9. Trzy tysiące lat tęsknoty
Ważne daty
1945 – urodziny (Chinchilla, Australia) jako George Miliotis
1971 – debiut krótkometrażowy
1979 – debiut pełnometrażowy
1995 – drugie małżeństwo, z montażystką Margaret Sixel (są do dziś)
2024 – zrobił nowy film… I oby zrobił kolejny, jak planuje.
Babe - świnka w mieście (1998)
Nie pamiętam zbytnio, jakie wrażenie zrobiła na mnie pierwsza część. Widziałem ją parę razy, kilka scen i ogólny wydźwięk pamiętam, ale nigdy nie czułem ekscytacji myśląc o tamtym tytule. Dwójkę podpatrzyłem na filmiku pana Walkera poświęconym niedocenionym klasykom. Generalnie chodzi tu o to, że żona szefa zabiera świnkę do miasta, a ich drogi zostają rozdzielone. Babe trafia do surrealistycznego pensjonatu, prosto w wir przedziwnych wydarzeń z udziałem małp, orangutana, psa na wózku i wielu innych.
To jeden z tych mroczniejszych filmów, w których co prawda jest pozytywne zakończenie oraz nieco humoru, jednak dużo częściej patrzyłem i nie wierzyłem, że to film dla najmłodszych. O gadających zwierzętach wyjętych prosto ze stylistyki filmowej Jeuneta. Dosłownie jedna z pierwszych scen – niczego tu nie zdradzam, to rzecz z czwartej minuty – przez świnkę Szef wpada do studni, i to w dosyć złożony sposób. Wszystko kończy się w dosadny sposób – potem z ulgą zobaczyłem, że ten szef wszystko przeżył. Byłem w szoku, że tak wygląda już 4 minuta filmu! I podobne sceny będą dosyć często. Przy dźwiękach Edith Piaf wybuchnie pożar, pod mostem zawiśnie pies, na wysypisku zawali się na kogoś starta ciężkich śmieci, rybka z rozbitego akwarium poleży trochę na podłodze…
Przy tym wszystkim bardzo polubiłem głównego bohatera o nieznanej płci. To jest pewnie główny motyw i morał filmu – pokazać, że nawet jeśli ciągle słyszysz, że nie nadajesz się do niczego i po części jest to prawdą, to nadal jesteś w stanie pomóc i coś zrobić. Ten mały Bekon z trzy czy cztery razy zaskoczył mnie swoją pomysłowością, szczególnie w kwestii wspomnianej rybki.
Z wad film kilka razy traci główny wątek. Również w jednej scenie Babe stanie się czymś na kształt przywódcy który ma rozwiązać wszystkie problemy, i nie mam różowego pojęcia skąd to się wzięło… Ale poza tym – bardzo pozytywny seans.
To mroczny i gwałtowny film. Nie mówię, żebyście nie puszczali tego filmu swoim dzieciom. Upewnijcie się jednak najpierw, czy sami jesteście na tyle dorośli, by poradzić sobie z dzieckiem które to obejrzy.
Może trochę przesadzam.
Mad Max: Na drodze gniewu (2015)
Mad Max pakuje się ponownie w tarapaty, kiedy zamiast skorzystać na tym, że inni się biją, postanawia pomóc jednej ze stron konfliktu. Furiosa ucieka od demonicznego dyktatora Joe, trzymającego w łapach okoliczne źródło wody i ludzi tam mieszkających. Ten nie ma zamiaru się poddać, więc rusza w pościg, który nie zatrzyma się na żaden postój aż do końca. „Fury Roads” to kino akcji tak czyste, że już teraz znalazł się w kanonie gatunku obok „Szklanej pułapki”, „Speed” oraz „Terminatora 2”. George Miller wrócił do żywych, by naprawić każdy błąd, jaki popełniają twórcy kina rozrywkowego od długiego czasu. Przeszkadza wam, że w ciągu ostatnich lat kino akcji okryło się hańbą i przylgnęła do niego łatka bezmyślnego, pustego kina? A przecież może stać za nim równie dużo pracy co za kinem ambitnym. Macie dosyć polegania na efektach specjalnych oraz nieudolnej reżyserii, która potrafi zanudzić widza źle obliczoną ilością fenomenalnych pościgów i pojedynków? Najnowszy „Mad Max” jest skierowany do was. Z zapachem ukochanego miejsca który czujecie, gdy go otwieracie.
Produkcja zebrała już szalone recenzje i spodobała się wszystkim, dlatego ode mnie kilka rzeczy, za które osobiście jestem najbardziej wdzięczny Millerowi i reszcie, oraz moje stanowisko wśród zalet jakie słyszałem zanim film obejrzałem, i chciałem je nieco skorygować.
1) „Mad Max 4” jako sztuka filmowa sprawdza się znakomicie
Jeśli wiesz cokolwiek o kinie to wiesz, jak trudno jest opowiedzieć historię tylko za pomocą akcji. A „Mad Max 4” to właśnie robi. Nie tylko nie nudzisz się, bo sceny akcji są przemyślane co do detalu i trzymają się wszystkich zasad scenopisarstwa, ale rozumiesz zarówno świat jak i motywacje głównych bohaterów tylko poprzez patrzenie na nich. Ludzie mówią tu mało, nie potrzebują więcej i widz również. Większość seansu to audio-wizualne doświadczenie z przepięknymi widokami oraz muzyką dotrzymującą klasy temu, od czego oczy wzroku nie mogą oderwać.
2) Dialogów nie jest mało
Właściwie jest ich całkiem sporo, i parę linijek dałoby radę wyciąć. Bez jaj, przecież cały film zaczyna się od monologu wewnętrznego głównego bohatera. Słysząc o „filmowości” tej produkcji spodziewałem się, że seans będzie przypominał produkcje Leone. Ostatecznie bliżej mu do Wall-E’ego.
3) Wysiłek włożony w produkcję!
Podczas „Anatomy of a scene” Miller powiedział, że w kilkuminutowej scenie zmieszczono około 200 oddzielnych ujęć. I to widać, jeśli tylko się odpowiednio skupisz, bo montaż jest tak płynny, że cięcia nie rzucają się specjalnie w oczy. Każdy detal na ekranie został przemyślany i powtarzany wielokrotnie aż osiągnięto efekt, do którego nie mogę i nie chcę się przyczepić. Zdaje się, jakby każdy ruch został sfotografowany oddzielnie, w celu wydobycia z wydarzeń każdej kropki potu i pyłu. Tu nie mogę narzekać, że czegoś nie widać, coś jest zmontowane za szybko, nie oddano skali tamtego wydarzenia, ciężaru danego obiektu… Mogę się po prostu cieszyć z seansu.
4) Nie nudziłem się!
Film składa się tak naprawdę z wstępu i trzech scen, każda trwa od 30 do 40 minut. Akcja pędzi właściwie od kiedy Furiosa zboczyła z trasy, zaliczając potem tylko kilka pauz – swoistych intermisji między kolejnymi aktami opowieści. A ja nie oderwałem od ekranu wzroku na sekundę. Miller dba o wszystko: atmosferę, historię, budowanie napięcia oraz odpoczynek dla widza po takim widowisku. Akcja jest zróżnicowana i cały czas widziałem rzeczy, których wcześniej nie widziałem w swoim życiu. Żyłem chwilą obecną i doceniałem każdą jego sekundę.
5) To nie jest „głupi” film
W sumie tego nie łapię, czemu ludzie tak po prostu go w ten sposób określają. To z pewnością nie jest film który potrzebuje debilnych fanów tłumaczących „nieoświeconym krytykom”, że to „kino akcji i tu trzeba wyłączyć mózg”. Tak naprawdę, im lepiej znasz się na sztuce filmowej, tym bardziej doceniasz tę produkcję. A jeśli chodzi o historię, jest ona dosyć podstawowa. Dotyczy motywu przetrwania, i robi to jedynie w przerysowany sposób. Słudzy Proroka są kiczowaci, ale u podstaw to zwyczajny fanatyzm, tylko w karykaturalnych barwach. Za tym parawanem metafor nie widzę w „Mad Maxie 4” niczego głupiego, a nawet mądrze ujął temat egzystencji pozbawionej celu, w którym trudno jest żyć jednostce mającej jeszcze jakieś standardy moralne. Parę razy poczułem, że to faktycznie jest jakiś pierwotny świat, w którego kierunku cywilizacja zawróciła, i teraz trzeba będzie budować od początku.
6) Muzyka roku? (cóż, Giacchino ma jeszcze dwie szanse…)
Kiedy ostatnio oglądaliście film akcji i podczas największego spektaklu zdaliście sobie sprawę, że słyszycie fenomenalny soundtrack? Żadnych dialogów, krzyków, roztrzęsionego montażu który dezorientuje. Zamiast tego wyraźna prezentacja wydarzeń na ekranie z potężnym akompaniamentem muzycznym, tworzącym całość. „Mad Max 4” jest właśnie dzięki muzyce tak monumentalną produkcją, który pewnie nie mógłby być większy, chyba że by opowiadał o wyścigu motorówek po Drodze Mlecznej, każda o rozmiarze Queen Marry II.
Nie ważne, czy trzeba było stworzyć piękną, majestatyczną scenę, czy brutalnie napierdalać w bębny, każdym uderzeniem podkreślając rytm wydarzeń na ekranie. To muzyka, która radzi sobie jako jako akompaniament mający uzupełniać jak i uatrakcyjniać obraz – ale też jako oddzielne wydanie. Poważnie, w rankingu płyt 2015 roku stawiam go gdzieś w pobliżu nowego LP Godspeed You. Słucham trzeci dzień, i nie mam dosyć.
Tylko czemu ta gitara taka nudna?
7) Fabuły nie jest za mało.
Właściwie – to w połowie trzeciego aktu jest jej aż za dużo, i wtedy wiadomo, że będzie potrzebny kolejny film, bo opowieść zrobiła się za duża na jedną produkcję. Trzeba będzie ciąć, ale jednak zdecydowano się na domknięcie wielu kwestii. Bez clifhangera, bez otwartych furtek w „piątce”, bez napięcia. „Czwórka” jest dzięki temu bardziej samodzielna – nie trzeba znać wcześniejszych części, i jeśli nie masz ochoty, nie jesteś zmuszany czekać na kolejne.
Dziękuję za lekturę i mam nadzieję, że nie zmęczył was kolejny tekst o produkcji, której przez ostatni tydzień każdy krytyk na tej planecie ssał z radości. Powtórzę tylko za jednym z nich: jeśli jesteście fanem kina akcji, nie pozwólcie, by był to „Edge of Tomorrow” 2015 roku. U mnie na sali w dniu premiery było 6 osób!
Furiosa: A Mad Max Saga
Wiele razy nie mogłem uwierzyć, co oglądam, że to zostało osiągnięte. Trzeba zobaczyć przynajmniej dwa razy.
Świat post-apokaliptyczny – tytułowa bohaterka wychowuje się w zielonym miejscu, jednym z nielicznych (a może i jedynym?) na rozległej pustyni, gdzie panuje prawo siły: amunicji, armii lub innych towarów. Każdy pilnuje swojego i podgląda, czy obcy nie pilnuje wystarczającego swojego. Furiosa właśnie zauważa, jak z lasu jej ludzi ukradziona jest zwierzyna. Podczas próby powstrzymania najeźdźców sama zostaje porwana, rusza za nią jej matka. Tak zacznie się historia małej dziewczynki, która nie będzie przez resztę życia wiele mówić – ale za to będzie cierpieć. I płonąć nadzieją o powrocie do zielonego domu. Całość służy za prequel dla czwartej części przygód Mad Maksa (on sam pojawia się w tym filmie – tylko tyle napiszę) i spełnia się w tej roli lepiej niż „dobrze”: rozbudowuje świat, który znamy, nadaje mu wręcz cech politycznych i geograficznych. Rozwija postaci, które już znamy i dodaje nowe – które wręcz proszą o osobny film poświęcony ich stronie i ich przeszłości. Rzeczy, które wiemy, że nastąpią – jak utrata kończyny przez jedną z postaci – są tak zaaranżowane, że gdy nastąpią, wywołują głęboki szok. Po seansie chce się więcej, nawet nie wspominając o kolejnej, pełnoprawnej części.
Fabularnie to film złożony – zbudowany na zasadzie takiej, że dzieje się dużo więcej, ale skupiamy się tylko na tym, co bohaterka z tego zobaczy osobiście i jak to na nią wpływa. To nadal kino akcji, które nie zatrzymuje się ani na chwilę, ale przy tym faktycznie rozbudowujące naszą wiedzą o tym uniwersum i korzystające z niej, aby budować napięcie oraz aspiracje bohaterów. To powiedziawszy – pierwsza godzina jest w dużym stopniu do oglądania z wyrozumiałością. Przynajmniej za pierwszym razem – dużo tutaj technicznej perfekcji, ale… Powiem tak: zaczynamy od sceny, gdzie Furiosa kradnie jabłko i jej koleżanka ostrzega ją, że wpadnie przez to w kłopoty. Symbolizm „kradnięcia jabłka” sobie daruję, ale chyba każdy widz przewróci oczami na taką aranżację prezentującą niepokorność protagonistki. Dość powiedzieć, że serialowy „Władca pierścieni” też ma coś takiego – to jest aż tak banalne. I podobnych banalnych zabiegów formalnych i narracyjnych, zastosowanych aby doprowadzić bohaterkę do miejsca, gdzie ma być, jest tutaj… Trochę. I można się było tego spodziewać – George Miller w końcu zawsze opowiadał o świecie wokół bohaterów, a nie samych bohaterach. Mad Max nigdy nie był ciekawe sam w sobie jako osoba, ale osoba w kontekście świata, w jakim funkcjonuje. „Fury Road” zresztą też miało dosyć „przewijalny” początek – a przynajmniej osobiście nie mam problemu z przeskoczeniem tych otwierających 10-15 minut. Gorzej, że „Furiosa” ten początek trwa godzinę, ale potem nie wymaga żadnej wyrozumiałości.
Gdy się zacznie, to będzie tylko lepiej i lepiej. Najdłuższa sekwencja ma tutaj 15 minut i nie tylko pokazuje świat oraz bohaterów, buduje relację między nimi wyłącznie w oparciu o spojrzenia i wzajemną obserwację działań, ale przede wszystkim jest pełna… Pełna, tyle napiszę. Ilość rzeczy, które można zrobić, aby „przejąć” cysterną – oraz ją bronić – jest po prostu niezwykła. Czuć, że to uniwersum żyje i robi wszystko z niczego, ryzykując życiem na każdym kroku. Uwielbiałem wszelkie „wspinaczki” wewnątrz i na zewnątrz pojazdów w „Fury Road”, tutaj mam tego jeszcze więcej, na długich ujęciach – obecnie George Miller zwolnił z cięciami, zamiast tego zaczął preferować akcję w obrębie kadru albo chociaż jednego ujęcia. Efekt często jest niewidoczny. Zwiększyła się też ilość efektów specjalnych (znacznie) przy jednoczesnym zachowaniu praktycznych wyczynów przez stunt performerów (oraz faktycznych aktorów), wszystko jest tutaj dotykane, przełażą, wchodzą na obiekty. Akcja jest ponownie objawiająca, headshoty z broni palnej jeszcze nigdy nie były tak czytelne. Wielokrotnie za to miałem wrażenie, że kopia na VOD ma inną wartość FPS względem wersji kinowej – tzn. wersję np. 48fps starano się przekonwertować na 24 lub 30. Efekt jest taki, że często i gęsto ruch postaci wydaje się przyspieszony, chociaż człowiek ma pewność, że ogląda wtedy prawdziwych aktorów.
Technologia to jednak inna kwestia. W ogóle nie zauważyłem, że nakładano cyfrowo twarz starszej aktorki na młodszą, wcielającą się z tę samą postać. Przejście faktycznie jednak jest niezauważalne – po prostu sądziłem, że to kwestia charakteryzacji Anyi Taylor Joy. Z drugiej strony byłem pewny, że w końcówce jej głos podkłada Charlize Theron – ale nic na to nie wskazuje. Może to tylko talent aktorski, może znowu zastosowano komputery. Całość wizualnie jest wyraźnie częścią „Fury Road” – fani tamtego obrazu rozpoznają te barwy, tę burzę piaskową i jej efekt, te dźwięki motocykli oraz najazdy kamery. Muzyka tak samo – „Brothers in Arms” może i nazywa się inaczej, ale rozpoznamy te dźwięki podczas scen akcji. I nie będziemy mieć za złe, że już je znamy. Zastosowano jednak wystarczająco nowych sztuczek – i zaczęto „stare” robić w nowy sposób, aby móc bez problemu powiedzieć, co oglądamy. I że jest to prequel również pod względem „wynalazków” stosowanych przez bohaterów.
To powiedziawszy, jeśli chodzi o takie rzeczy, jak podjęte motywy lub fabułę, film wymaga ponownego obejrzenia. Bez wchodzenia w szczegóły, nawet przewijając film po seansie na potrzeby zrobienia screenów trafiałem na elementy, które odbieram inaczej znając pełny obraz, że tak powiem. I wtedy film zyskuje zdecydowanie – nawet pomijam tutaj takie detale, jak klamra fabularna opierająca się o zrywanie owoców z drzewa. Ogólnie jest to film o nienawiści jako sile wewnętrznej pozwalającej przetrwać w takim świecie, jak świat Mad Maxa, ale jednak jest jeszcze ogólniej: o tym, jak tam przetrwać i w imię czego to zrobić.
Najnowsze komentarze