Brad Bird

Brad Bird

19/11/2018 Opinie o filmach 0

People think of animation only doing things where people are dancing around and doing a lot of histrionics, but animation is not a genre. And people keep saying, „The animation genre. It’s not a genre! A Western is a genre! Animation is an art form, and it can do any genre. You know, it can do a detective film, a cowboy film, a horror film, an R-rated film or a kids’ fairy tale. But it doesn’t do one thing. And, next time I hear, „What’s it like working in the animation genre? I’m going to punch that person!” – Brad Bird

Stalowy gigant ("Iron Giant", 1999)

5/5

Film, który przynosi radość. Lata 50., małe miasteczko, placem zabaw jest złomowisko, późny powrót mamy z pracy oznacza jedzenie słodyczy i oglądanie czarno-białego sci-fi na kineskopowym telewizorze, a pragnieniem jest mieć zwierzątko. Na początku jest to wiewiórka, ale gdy z nieba spadnie gigantyczny robot będący w stanie nie tylko zrozumieć, że nasz protagonista chce mu zapewnić bezpieczeństwo, ale jeszcze nawiązać z nim przyjaźń… Wtedy wchodzimy w piękny okres życia. Oczywiście do czasu, aż przedstawiciel rządu zacznie manipulację i będzie mieć za dużo władzy, jak to w życiu.

To tytuł pięknie animowany, znakomicie opowiedziany, który chce się oglądać i do niego wracać. Możemy nie rozumieć języka filmowego, a i tak czujemy ekscytację na widok tego, jak bez słów rozwija się relacja chłopca z robotem, jakie mają potem przygody i ile humoru wtedy dostarczają. I ten finał! Jedna z rzeczy, których nigdy widzowie nie zapomną. Piękna rzecz o robieniu właściwych rzeczy, nawet jeśli to jest smutne. Wielu po seansie pisze tylko jedno słowo: Superman. Coś, co zrozumiecie dopiero po seansie.

Chociaż w sumie jestem zdziwiony, że gdy dojdzie co do czego i pośród tych wszystkich wielkich emocji, decyzji podjętych bez opamiętania w chwili wielkiej pasji, ludzie wokół reagują wyłącznie spokojem. Przyjmują swój los bez żadnego dramatu, przytulając bliskich i czekając na koniec. Jest w tym coś pięknego, ale jednak nie mogłem w to uwierzyć do końca.

I nawet ta ostatnia scena przynosi wyłącznie radość. Tego właśnie chcieliśmy i nie myślimy, że to brudne zagranie producentów, nie. Przygoda, zabawa, doskonałe rzemiosło. Piękny film.

Mission: Impossible - Ghost Protocol (2011)

5/5

Ethan Hunt podczas misji w Kremlu zostaje ranny. Ktoś podłożył bombę, od której ledwo udało się naszemu bohaterowi uciec w jednym kawałku. Teraz on, jego tajna organizacja i kraj są podejrzewane o zamach na Rosję. Wojna międzynarodowa wisi w powietrzu, a organizacja Hunta zostaje rozwiązana. Oficjalnie. W rzeczywistości wyrusza, by oczyścić swoje imię, zapobiec konfliktowi i uzgodnić, kto za tym wszystkim stoi. I dlaczego.

MI4 posiada zasadniczo trzy minusy. Po pierwsze, zatrudnili Josha Holloweya (Sawyer z Lost) i zabili go po pierwszej minucie. Ledwo zdążyłem go rozpoznać, a ten już odszedł. Son of a bitch. Drugim minusem jest numer, który wykręca Tomek w końcówce, coś żywcem wyjęte z serii Szybcy i wściekli. Brum, brum, madafaka. A po trzecie: fabuła w tej części nie jest przejrzysta. Nie wiedziałem, jaki wpływ działania bohaterów mają na sytuację i miałem to gdzieś. Teoretycznie mogli od razu przejść do finału i byłoby dla mnie git.

Ale to nie ma znaczenia, ponieważ kolejne sekwencje znamionuje zaskakująco wysokie napięcie! Co każde 15-20 minut byłem zaskakiwany w jakiś świeży, wyśmienity sposób. Twórcy mieli rewelacyjne wyczucie zarówno akcji jak i humoru. Seans mija szybko, lekko, i nie miałem dosyć. Chciałem więcej. Wszystko dzieje się w ciekawy sposób. Nie ma czasu, by tłumaczyć a co dopiero zatrzymywać się, by to zrobić. Każdą szpiegowską zabawkę można przedstawić od razu w działaniu, zamiast najpierw wyjaśniać, co ona fajnego robi. Jeśli coś można było zrobić w ruchu – tak też to zrobiono. Zwykłe wsiadanie do pociągu zapada w pamięć, bo ciuchcia odjeżdżała, a na dodatek, by dostać się do środka, trzeba było jeszcze zbliżyć soczewkę do skanera na zewnątrz wagonu. Mały moment, który nawet nie był całą sceną, ale włożyli w niego wysiłek i oto mamy kawał udanego kina.

A teraz wyobraźcie to sobie na większą skalę… i macie Mission: Impossible 4: Ghost Protocol. Akcja w tym filmie ugina się od kreatywności i fizycznego wysiłku. Scena w Dubajskim wieżowcu to już legenda kina, ale film nie opiera się wyłącznie o niej. Ucieczka z więzienia, ze szpitala, sceny z gigantycznym wiatrakiem… Jeremy Renner to znakomity fizyczny aktor i bezbłędnie odgrywa każdy moment – ale lepszy od niego w każdym aspekcie jest Tom Cruise. To dzięki niemu wszelkie nielogiczności fizyczne bledną w moich oczach, bo on pozwolił mi uwierzyć w każdą ze scen. Jest zaangażowany i docenia, że w ogóle udało mu się przeżyć. Najbardziej mnie zaskoczył fakt, że jego postać właściwie rzadko się odzywa. Bohater idealny kina akcji – działa, zamiast gadać. Nie znam tej serii, widziałem jedynkę dawno temu i nic nie pamiętałem, teraz obejrzałem też „piątkę” i tam też to zauważyłem – ale oglądając Ghost Protocol byłem zaskoczony, że mija jakieś 50 minut, zanim Ethan Hunt wypowie pod rząd kilka zdań. Przez pierwszy kwadrans w ogóle się nie odzywa, bo jego kompanii albo nie mówią po angielsku, albo też nie mają z nim kontaktu dźwiękowego – jedynie wizualny, więc porozumiewa się gestami. A to prowadzi do humoru, i wykorzystano każdą ku temu okazję.

Czwarta część Mission: Impossible to taki film, który aż chce się chwalić. Bawiłem się na nim idealnie, i żałuję, że dopiero w tym roku go nadrobiłem, a przede mną jeszcze jej nie jeden seans.

Brad Bird

Obecnie Brad Bird znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #152

Top

1. Stalowy gigant
2. Ghost Protocol
3. Ratatuj
4. Iniemamocni
5. Krusty Gets Busted (epizod „Simpsons”)
6. Niemowlę kontratakuje
7. Iniemamocni 2
8. Kraina jutra

Ważne daty

1957 – urodziny Philipa Bradleya Birda (USA)

1968 – wychodzi książka Iron Giant, później gitarzysta The Who przerobi ją na album

1971 – Philip zrobił swoją pierwszą animację, pokazał Disneyowi i byli zachwyceni

1975 – ukończenie liceum

1978 – Philip poznaje na studiach Johna Lassetera (późniejszy Pixar)

1987 – pierwszy raz użyto żartu z A113 (odcinek Family Dog, wyreżyserowany przez Philipa)

1988 – małżeństwo

1991 – pomysł na Iron Giant jest podsuwany do Dona Blutha, ale ten rezygnuje

1994 – drugie dziecko

1996 – pomysł na Iron Giant trafia na Philipa, ten podsuwa go Warner Brothers

1998 – siostra Philipa (Susan) zostaje zamordowana przez męża, Philip dedykuje jej swój pierwszy film i dodaje wątek przeciw broni palnej; Iron Giant nie jest sukcesem kasowym, ale Steve Jobs go zauważa i proponuje pracę w Pixarze

Iniemamocni 2 („The Incredibles 2”, 2018)

5/5

Ciepła powtórka z rozrywki. Mnie wystarczy.

Akcja filmu rozgrywa się w świecie, w którym superbohaterstwo jest nielegalne. Bohaterowie – rodzina Iniemamocnych – dostają jednak szansę na zmianę ich życia. Oto pewien człowiek chce zmienić prawo i przekonać społeczeństwo, że superbohaterowie jednak są potrzebni.

Druga część Iniemamocnych fabularnie jest dosyć wątła. Główny wątek rozgrywa się tak naprawdę gdzieś z tyłu i nigdy nie wiadomo, o co chodzi – rzeczy po prostu mają miejsce. Ktoś wiwatuje, ktoś coś podpisuje, ktoś się cieszy. Nie warto też zadawać zbyt wielu pytań, bo twórcy nie mają odpowiedzi nawet na te najbardziej podstawowe, w stylu: „Po co ten film w ogóle powstał?”. Kończy się on na dokładnie tej samej nucie, na której skończył się pierwszy film. Nie ma on zbyt wielu nowych pomysłów i przypomina wiele z tego, co widzieliśmy już w 2004 roku: bohaterowie wypaleni i przechodzący kryzys wieku średniego, odzyskujący drugą młodość i integrujący się jako rodzina. Wszystko robimy jeszcze raz z niewielkim urozmaiceniem w postaci pana domu zostającego z obowiązkiem opieki nad dziećmi, kiedy to pani domu opuszcza gniazdo, aby walczyć z przestępcami.

Efekt? Przyjemny. Iniemamocni 2 oferują w narracji ciepło, lekkość oraz stosowny humor. Przede wszystkim wyróżniają się wszystkie sceny tzw. akcji, czyli bohaterowie używający swoich wyjątkowych mocy podczas starć, pościgów czy opieki nad dziećmi. Z całą pewnością będę pamiętać pościg motorowy za cofającym się pociągiem czy też punkt kulminacyjny ze statkiem i helikopterem. Jest to akcja przegięta, ale widowiskowa oraz trzymająca w napięciu. Zróżnicowana, szybka, rozłożona na wiele postaci, kolorowa i istotna fabularnie. Teraz tylko bym chciał zobaczyć film poświęcony wyłącznie dziewczynie posiadającej supermoc związaną z portalami. To, co ona robiła w tym filmie, jest mistrzostwem świata – to trzeba zobaczyć samemu. Dajcie jej własny tytuł, najlepiej serial, zróbcie z niej bohatera wielkiej sagi, na której przestrzeni zostanie antagonistą zagrażającym całej planecie. Niech znajdzie się kilka osób na tyle kreatywnych, żeby mogli udźwignąć ten projekt, a świat będzie lepszym miejscem.

I to jest najbardziej pozytywna myśl, jaką wywołał ten film. Nie jest on udany i nie mogę go polecić, ale nie mogę powiedzieć też, że seans nie minął mi w przyjemny sposób. Seans kończy się co prawda na dokładnie tej samej nucie, na której skończył się pierwszy, męczy głupim motywem „superbohaterowie powinni być zakazani”, ale po drodze dostaliśmy całkiem sporo atrakcyjnej dla oka akcji. Mnie wystarczy.