Błędy początkujących kinomanów
Wstęp jest raczej zbędny, więc po prostu przejdę do rzeczy! Oto błędy początkujących kinomanów, które jako pierwsze przyszły mi do głowy!
1. Nie odróżniają legalnego źródła od nielegalnego
To raczej zarzut, który pasuje do niedzielnych widzów, a nie aspirujących kinomanów, ale nie przeszkadza mi to w dziwieniu się za każdym razem, jak z osobą „z ulicy” zaczynam rozmawiać o kinie i słyszę, skąd oni biorą nowe rzeczy. Nawet ściągać z torrentów nie umieją, tylko płacą na jakieś stronie, żeby z niej pobierać. HBO GO, Netfliksy i inne nie są dla nich, oni mają wejść i oglądać i już. Podawanie karty kredytowej to oszustwo. Zdarza się nawet, że nie słyszeli o tych stronach, które dopiero wymieniłem. Nie wiedzą nic o legalnych druczkach takich witryn – jest, to jest, można oglądać, prawda?
2. Koncentrują się na ocenie
Na początku zbyt wiele chce się wyrazić cyferkami. Niezależnie od przyjętej skali maksymalna nota jest używana jako synonim naszych zachwytów, głębokich przeżyć – potem staje się też argumentem w rozmowie czy nawet tematem do rozmowy, w której nikt nie mówi o niczym innym jak o cyferkach właśnie. A im bardziej taki kinoman zajmie się tym, co taka cyferka wyraża, zamiast nią samą, tym mniej taka osoba jest początkującym miłośnikiem sztuki filmowej.
3. Nagrody i listy = jakość filmu
„Jak możesz nie lubić tego filmu? Przecież zdobył Oscara i jest w Top 100 na IMDb!” – a no mogę. Cytując człowieka, którego nie pamiętam: „zdobyte wyróżnienie oznacza tylko, że dany film spodobał się komuś na danej imprezie”. A że spodobał się tamtej osobie, wcale nie znaczy, że spodoba się mi. To nie jest żaden warunek i nikt nikomu nie obieca, że wszystkie pozycje, które znajdują się na dowolnej liście, będą ci się podobać. Listy przydają się dopiero dużo później, kiedy już się człowiek wyrobi oraz pozna osobę (lub społeczność), z której wartościami może się jakoś identyfikować. Listy od takich ludzi/grup warto brać pod uwagę – i podobnie jest z nagrodami. Nie interesuj się tymi, które są najpopularniejsze – zobacz jakie wyróżnienia zebrały filmy, które TY kochasz, a następnie podążaj tym tropem. Jeśli nie Oscary, Złote Lwy, Orły czy Palmy, to może Muszelki czy Niedźwiedzie?
4. Atakują widza zamiast filmu
Jednym film się podoba, drugim nie – i to jest w porządku w przypadku większości tytułów, bo nie mówimy tu zazwyczaj o poziomie ideologicznym któregokolwiek tytułu. Ot, jakiś lekki film – może się nie podobać, bo ma dziury fabularne, ale drugiej osobie może się podobać, bo akcja rozgrywa się w ładnym zamku. Każdy więc ma prawo do swojego stanowiska – do czasu, aż jedna z tych osób zamiast o filmie, zaczynie mówić o innych widzach i ich obrażać. Kino ma przede wszystkim rozwijać empatię i zrozumienie drugiej osoby – bez tego wciąż będziemy początkującymi kinomanami.
5. Ocenianie oczekiwań
Problem wielu początkujących – jak oceniać film, na który się czekało, a efekt finalny okazał się udany… I tyle? Czy to za duże oczekiwania? A może nie powinno się mieć oczekiwań? A może… A może po prostu je ignorować i oceniać film takim, jakim jest? Możemy co prawda oceniać samo doświadczenie czy konfrontację z oczekiwaniami, czy materiałem źródłowym (kiedy to była adaptacja), ale jeśli będziemy oceniać film – wtedy oceniajmy tylko to, na co twórcy mieli wpływ. A ocenianie oczekiwań zostawmy początkującym kinomanom…
6. "Przeczytaj książkę i wtedy dopiero oceniaj film!".
Niezrozumienie, czym jest proces adaptacji, jest często spotykane u początkowych kinomanów. Idą na film na podstawie ulubionej książki i na ekranie nie widzą tego, co my – bohatera wykreowanego przez aktora, scenarzystę i pozostałych. Zamiast tego widzą postać z książki bez zastanowienia się, czy w ogóle doszło tutaj do prawidłowego przeniesienia danej osoby ze stron powieści na duży ekran. Mnie samemu zresztą zajęło sporo czasu przyznanie, że kinowy Harry Potter nie jest takim bohaterem, co ten książkowy. Ludzie znający wyłącznie filmy twierdzą, że to Hermiona powinna być postacią przewodnią, a czytelnicy wiedzą, że ona nie miała w sobie tego, co miał Harry – a to właśnie czyniło go protagonistą. To on aktywował wszystkich, to on wykazywał się odwagą i inicjatywą. Filmowy Harry już nie koniecznie miał na to czas.
7. Wierna adaptacja to DOBRA ADAPTACJA!
Niewierna? Oczywiście zła. Początkujący kinomani uważają, że tak powinno właśnie być – przełożyć należy każdą scenę, każdy szczegół i każdą wymianę zdań. Niczego nie wolno pominąć, oryginał zawsze jest idealny. Dopiero u bardziej zaawansowanych kinomanów zaczyna się rozumienie czegoś takiego jak adaptacja wchodząca w dialog z pierwowzorem albo reżyser mający własną wizję. Szekspir w wersji z samurajami? Czemu nie?
8. Ocenianie gatunku lub metody promocji
Dla początkujących horror, który nie jest straszny, nie może być dobrym filmem. Albo komedia, która nie jest śmieszna. Dopiero później przychodzi myśl, że wcale nie musimy oceniać danej produkcji na podstawie tego, co ktoś nam powiedział, że w taki sposób mamy odczytywać dany tytuł i na tym koniec. Zazwyczaj dzieje się tak za sprawą jakiegoś filmu, który nie spełnia kryterium gatunku, ale nam się podoba mimo wszystko – i to sam z siebie. Przysiadamy nad tym i myślimy i stwierdzamy: „W sumie co z tego, że ten film sci-fi został nakręcony w jakichś ruinach, a zamiast kostiumów aktorzy nosili szmaty? Nie było statków i laserów, ale mnie tam się podobało!”. No bo co to za western, którego akcja nie rozgrywa się na Dzikim Zachodzie? Albo współcześnie? Albo w kosmosie? A no, są takie. A to tylko początek wychodzenia poza przyjęte ramy i normy. Im bardziej jesteśmy w stanie się w czymś takim odnaleźć, tym bardziej jesteśmy otwarci na złożoność, jaką może się odznaczać jakakolwiek sztuka, a tym samym – dalej nam do początkujących kinomanów.
9. Oglądanie w złej kolejności
Pod tym hasłem rozumiem w sumie kilka rzeczy: oglądanie czegoś nie zważając, że jest to część czegoś większego; olewanie pierwowzoru na rzecz remake’u. Nie mają wiedzy, co właściwie oglądają, że wcześniej była już książka lub serial, nie są w ogóle zainteresowani kontekstem danej produkcji. Zaczynają oglądać coś, nie wiedząc, o czym to jest, albo dlaczego dany tytuł przeszedł do historii kina – ale to temat na oddzielny tekst. W idealnym świecie powstanie remake’u przyciągałoby zainteresowanie do oryginału – kiedy oryginał zbierał lepsze recenzje. Kinowa kontynuacja serialu sprawiłaby, że więcej ludzi zasiądzie do małego ekranu, by nadrobić zaległości, a potem obejrzeć tę zachwalaną nowość, o której tyle mówią. Obecnie jednak sprawa wygląda tak, że całkiem sporo osób widziało Ostatniego Władcę Wiatru, ale mało oglądało serial Awatar (przynajmniej w Polsce), pomimo tego, że te dwa tytuły zbierają oceny po dokładnie przeciwnych stronach skali. Serenity widziało więcej ludzi niż Firefly, chociaż to kontynuacja. A potem problem, że nie mogą się „wczuć”. I mój najmniej ulubiony przykład, czyli mój ukochany Babylon 5 – tytuł wyjątkowy, bo złożony nie tylko z serialu, ale też filmów, które należy oglądać w określonej kolejności oraz po zapoznaniu się z właściwą ilością głównego serialu. Spośród moich znajomych na filmwebie, którzy oglądali ten serial (nawet nie wiem, czy do końca, co jest odpowiednikiem oglądania dowolnego filmu przez 3 minuty), nikt nie widział pilota, czyli pełnometrażowego filmu (w którym przedstawiono jedną z najważniejszych postaci – a do właściwego serialu wkroczyła ona dopiero w trzecim sezonie!). Pewien znajomy zobaczył B5: In The Beggining – tytuł adekwatny, ale też mylący, bo zdradzający rzeczy, które były trzymane w tajemnicy przez cztery sezony serialu. Rzecz, której absolutnie nie warto oglądać bez znajomości głównej produkcji. Ów znajomy oczywiście serialu nie oglądał, a kiedy zwróciłem mu uwagę, to mnie usunął.
10. Branie się od razu za robienie recenzji
Dobra, samo zabieranie się za to błędem nie jest, ale chodzi mi o produkowanie tego, co oni nazywają recenzjami. Niezależnie, czy mówimy o formacie wideo albo tekstowym, za każdym razem otrzymuję to samo: materiał, z którego mogę się dowiedzieć o inspiracjach twórczych; do czego dany tytuł jest podobny oraz kto go tworzył – ale nigdy nic o samym tytule czy jego jakości. Potem tacy ludzie biorą się za Tarkowskiego i są w kropce. W ruch idą słowa, które nic nie znaczą, jak: „Ten film to historia kina” albo „Film ten wywarł ogromny wpływ na to, jak kino zaczęło być postrzegane” albo „wpływ kulturowy tej produkcji jest niezaprzeczalny”, po których to słowach żadne wyjaśnienie lub rozwinięcie nie następuje. Termin „Arcydzieła” też kilka razy będzie użyty, może „Genialny”, „Wybitny”, aż limit znaków będzie wypełniony. Kilka lat czegoś takiego i termin „recenzji” szybko stracił na prestiżu. Gorzej, że ten nurt zaczyna się przesuwać na inne rodzaje publikacji – relacje z festiwali są tak naprawdę zbiorem opinii (czy raczej „opinii”) o filmach widzianych na danym festiwalu. Podsumowania czegokolwiek są tylko pretekstem do lania wody i posługiwania się wspomnianymi słowami-wytrychami, bo teraz nie trzeba nawet wypełnić limitu znaku. Wystarczy kilka linijek, a więc można pisać: „Genialny film, który odbił się szerokim echem wśród widowni na całym świecie, odznacza się znaczącym znaczeniem kulturowym i bez wątpienia jest tytułem wybitnym”.
Piszę o tym wszystkim, ponieważ chciałem przypomnieć, że bycie początkującym nie mija z czasem – a wielu wydaje się tak myśleć, albo w ogóle o tym nie myśli. Problem w tym, że z czasem przychodzą faktycznie nowe grupy kinomaniaków, pełni szczerych chęci w rozwijaniu się. Oczywiście nie wiedzą za bardzo, jak się za to wziąć, więc wzorują się na innych… Którzy są też cały czas początkujący, jedynie mają dłuższy staż i jeden lub dwa tysiące obejrzanych filmów więcej. Czasami może nawet jeszcze zarabiają na życie pisaniem o filmach. Przypominam więc – to są jedynie błędy początkującego. Kino ma o wiele więcej do zaoferowania.
Najnowsze komentarze