Billions (2016-)
Paul Giamanti & Maggie Siff & David Costabile & Damian Lewis
Bucą mają władzę i chcą jej więcej. Nic ciekawego.
Dwoje ludzi – Bobby jest multimiliarderem i głową przedsiębiorstwa, na które uwziął się drugi z naszych głównych bohaterów: Chuck. Pracuje on w czymś na kształt ochrony praw publicznych i jego zadaniem jest ochrona społeczeństwa przed takimi ludźmi jak Bobby. Starcie między tymi ludźmi to główny temat serialu „Billions„.
Pierwsze co rzuca się w oczy podczas seansu, jest dziwny montaż w scenach rozmów. Zazwyczaj w kinie jest tak, że robi się cięcia, aby w miarę równo pokazać co jedna postać mówi oraz reakcje innych na jej słowa. W „Billions” jednak jest dysproporcja – tutaj dłużej oglądamy mówiącego aktora niż reakcje osób postronnych na to. I nie są to monologi, to normalne wypowiedzi. Celem więc nie jest opowiedzenie historii i pokazanie reakcji (na tym w końcu polega aktorstwo – reagowaniu), ale przedstawienie, jak któryś z danych aktorów jest dobry. Po to się ogląda, a nie dla fabuły. Wraz z kolejnymi odcinkami ten zabieg zostaje osłabiony.
Druga rzecz – dramaturgia „Billions” wprowadza mnie w zakłopotanie. Opiera się chyba na tym, że mamy jednej postaci kibicować a drugiej nie. Tak po prawdzie jednak – nie przedstawiono szczególnie dobrze, aby któryś z bohaterów był szczególnie dobry lub zły. Bobby to teoretycznie antagonista, ale w zasadzie jest imponujący – gotowy do działania o każdej porze dnia i nocy, skuteczny, ma siłę przebicia i jest zwyczajnie ciekawy, na dodatek sam zarobił na swoją pozycję. W jednym z pierwszych odcinków kupuje jakiś budynek – na koniec okazuje się, że to nie był kaprys, ale członkowie zarządu kiedyś go zatrudniali, gdy był dzieciakiem. Potraktowali go wtedy źle i niesprawiedliwie, teraz więc mści się na nich, odkopując od nich firmę i zwalniając ich. W innym kupuje firmę, która produkuje słodycze, którymi zajadał się w dzieciństwie. Nie smakują one tak jak wtedy, ale nie chodzi tylko o efekt nostalgii. Bobby bada sprawę i dowiaduje się, że skład ciastek został zmieniony – zaczęto stosować tańsze zamienniki, aby więcej kasy wydawać na premie dla zarządu. Wywalił więc typa z zarządu, który za to odpowiadał, skład zmieniono na poprzedni i teraz słodycze znowu zaczęły smakować lepiej. Bobby jest momentami lepszy od Batmana!
Trzeba jednak przyznać, że Bobby jest też dupkiem. Wykorzystuje swoje zasięgi, aby czynić życie innych nieprzyjemnym, by w ten sposób ugięli się i robili to, co on chce. Nie jest jednak tak, że przykłada komuś broń do głowy, on tylko działa przez innych ludzi. A ci ludzie są przecież w stanie odpowiadać za swoje czyny, czemu więc jest to pomijane i wszystko idzie na konto Bobby’ego? To wszystko jest tak zastanawiające i uproszczone, że nie może być sednem całego serialu.
Tym zapewne jest opowieść o dążeniu do potęgi. Fabuły czy inne takie nie są tu zbyt istotne, chodzi tylko o motyw budowania świata wokół siebie tak, jak każda z postaci uważa za słuszne. Nie o to, czy to jest słuszne, moralne lub dobre, ale dążenie do tego ideału, które nie ma końca: bohaterowie muszą szukać wyzwania i udowadniać sobie, że są silni i dają radę.
Serial sypie się w szóstym odcinku, kiedy to wszystkie pozory upadają i jest już jasne, że nie chodzi o zasady, prawo i to, co słuszne. Obie strony będą to łamać, byle tylko wygrać, bo chodzi tylko o to: by wygrać, pokonać przeciwnika, bo bez tego im penis nie stanie. Dosłownie. O tym jest więc serial – o dwóch bucach mający władzę, chcących więcej władzy. Szkoda mi teraz nawet sił na opisywanie postaci Chucka albo innych. Trzy sezony serial trwa już i jeszcze się najwyraźniej biją. No cóż.
Tak sobie myślę, że serial zaczął się od środka. Wiele relacji między postaciami było już ustalone dużo wcześniej i niedane nam było ich poznać zbytnio. Jak to się stało, że żona Bobby’ego tak mocno go wspiera i trzyma jego stronę? Jak to możliwe, że Wendy jest psychologiem w firmie Bobby’ego i pomaga mu we wszystkim w znacznym stopniu, ale jednocześnie jest żoną Chucka i mają całkiem sensowne małżeństwo? Mam wrażenie, że serial mógł być lepszy, jeśli by pokazali widzom, jak te relacje dojrzewały chociaż, ale to tylko spekulacje. „Billions” ma inne priorytety, w końcu zaczyna się od pokazania, jak kobieta oddaje mocz na jednego z bohaterów. Potem nie jest lepiej, spokojnie dałoby radę zmieścić wszystko w pięciu godzinnych odcinkach zamiast dwunastu. „Billions” jest mi obojętne i na pierwszym sezonie kończę oglądanie.
Przekleństwa
Kiedyś była cenzura i nie wolno było przeklinać. Teraz można, ale to nie znaczy, że trzeba i „Billions” jest tego przykładem, jakby istniał jakiś limit brzydkich słów, które muszą paść w odcinku, więc spełnili go na siłę. W efekcie przekleństwa znajdują się w dziwnych momentach i ich słuchanie przypomina czytanie tekstu, którego autor źle postawił przecinki.
Najnowsze komentarze