Angielski pacjent („The English Patient”, 1996)
Ralph Fiennes, Juliette Binoche, Willem Dafoe, Kristin Scott Thomas, Naveen Andrews, Colin Firth
Dużo przestrzeni, dużo emocji i jeden denerwujący moment, który był zbyt denerwujący.
I wojna światowa. Pielęgniarka opiekuje się pacjentem, który opowiada historię swojego życia – jak to zakochał się w kobiecie, która już miała męża.
Jedna z pierwszych scen wygląda tak: konwój jedzie drogą i trafia na minę. Nasza bohaterka, pielęgniarka jest w szoku. Widzi martwych ludzi i wpada w otępienie. Ignorując towarzyszy szukających innych min, zaczyna iść przez drogę, żeby podnieść błyskotkę. Ludzie na nią krzyczą, żeby nie szła na śmierć, jest wielkie zamieszanie. Żołnierz zdejmuje z siebie cały strój i idzie powoli tą samą drogą, którą pielęgniarka przed nim szła, byle tylko zawrócić niewiastę.
A jak tak na to patrzę i myślę o tym, jak bardzo chciałbym zobaczyć film dla dorosłych ludzi.
Angielski pacjent nimi pozuje na takie kino. Można pomyśleć, że chodziło o realizm – w końcu po nagłym zdarzeniu ludzie faktycznie wpadają w szok! – ale tak naprawdę chodzi tylko o grę na emocjach. Ten film nic innego nie robi poza tym. Realizm nigdy na pokładzie nie był, a przynajmniej odszedł, jak tylko usłyszał czysty głos Ralpha Fiennesa, który gra ciężko rannego człowieka, niemającego pojęcie gdzie jest. Miałem przyjemność rozmawiać z takimi ludźmi i ostatnie, czego można się po nich spodziewać, to to, że będą brzmieć, jakby czytali bajkę na dobranoc swoim dzieciom. Inaczej jednak się nie dało, jeśli chciano osiągnąć czytelność narracji. Jeśli bohater tylko by charczał, to wtedy autorzy mieliby problem z opowiadaniem swojego filmu. Czytelność była w cenie, więc realizm odrzucono. Podobnie jak wszystko inne. Liczy się tylko czytelność oraz pobudzanie emocji.
I zrobiono to w naprawdę złym stylu. Dość powiedzieć, że wszystko to prowadzi do bardzo emocjonalnego finału, w którym bohater biegnie po pomoc i krzyczy, że coś się stało, trzeba biec, pomagać! A jego rozmówcy zachowują się wtedy jak najbardziej stereotypowa kobieta, mówiąc: Pogadamy, jak się uspokoisz. Nawet palec podnoszą. Denerwujący moment, za który obniżyłem ocenę. Angielski pacjent tak ogólnie nie jest aż tak zły.
Jego głównym problemem jest to, że składa się z dużej ilości przestrzeni. Nic w tym filmie się nie dzieje. Twórcy chcieli przejść w historii od punktu A do punktu B, ale nie mieli nic poza nimi. Jednak jest tak, że punkt B nie może nastąpić zaraz po punkcie A, więc autorzy dodają przestrzeń. I w tej przestrzeni nic nie ma poza nią samą. To może na przykład być scena, jak dwie postaci prowadzą dialog. Nie rozwija on świata, bohaterów, relacji między nimi, historii – niczego! Daje jedynie przestrzeń, czyli wrażenie, że coś się działo między punktem A i B. Tymi punktami jest poznanie się bohaterów oraz zakochanie się z wzajemnością, co zajmuje im półtorej godziny, chociaż była to miłość od pierwszego wejrzenia. Oparta wyłącznie na emocjach.
Nie ma tu kochania za coś. Bohaterowie po prostu się kochają. Jest namiętność, ciepłe barwy, dużo zbliżeń oraz chemia między aktorami, ale tak to kochają się za to, że są. Zróbcie z tym, co uważacie.
I to właśnie Angielski pacjent w pigułce: romans pełen uczuć, dziecinna dramaturgia oraz dużo przestrzeni. Wszystko po to, aby pokazać, że na wojnie giną ludzie, a żołnierzami są głupi ludzie, którym nie powinno się dawać karabinu do ręki. Odważne.
Najnowsze komentarze