Raid (2011)
„Raid” jest filmem niebardziej niż dowolny mecz piłkarski. Takie obrazy nie są czymś złym. Raz na jakiś czas, szczególnie tak wykonane, mogą być akceptowalne.
„Raid” to fajny obraz. Grupa komandosów wchodzi do wieżowca pełnego bandytów, by dobrać się do bossa siedzącego na szczycie. Tamci szybko się o tym orientują i zamykają naszych dobrych bohaterów pomiędzy piętrami oraz urządzają polowanie. Kto zabije komandosa, ten nie płaci czynszu. I zaczyna się jazda, w której z jakiegoś powodu zapomniano o broni palnej, zastąpiono ją nożami, kończynami, a nawet lodówką z butlą w środku.
W dwóch słowach – błędy i głupoty nie bardzo się rzucają w oczy. Ot, standardowe zabiegi w stylu barykadowania drzwi własnym ciałem przed grupą uzbrojoną w karabiny maszynowe. Pojedynki, w których jedna strona odkłada broń, by walczyć honorowo na pięści, były fajne i nie załamywałem rąk nad nimi. Jakoś zbytnio nie mam ochoty krytykować tego tytułu. Z kolei pogłoski o rewelacyjnej bijatyce sprawdziły się jak najbardziej – choreografia objęła nie tylko walczących, ale i operatora. Efekty specjalne są niewidoczne, jedynie niektóre sceny jako całość wyglądają jak gry komputerowe. Brutalność oraz tempo mnie zachwyciły – niesamowite, jak wytrzymałe jest ludzkie ciało przed kamerą Szkockiego reżysera, i do czego jest zdolne. Do tego sceny bijatyk są naprawdę konkretne, długie i zróżnicowane. Warto je zobaczyć!
Co innego, gdyby na ekranie byłoby co innego. Bohaterowie, fabuła, emocje. Tak, te ostatnie są podczas pojedynków, ale nawet najkrótsza przerwa między nimi jest męcząca. Film się dłuży, nuży, i robi to w ekspresowym tempie. A potem znowu ktoś się z kimś bije przez 10 minut i jest cholernie ekscytująco! A potem znowu pauza. I tak w kółko.
Najgorsze jest jednak to, że twórcy próbowali. Więc jest tu dowódca, który nie zostawi swoich ludzi, oraz dwoje braci będących po przeciwnych stronach. Przynajmniej nie rzucają czerstwymi dowcipami. Wiecie, mogło być gorzej.
To nie jest zły film. Uściślając: to nawet nie jest film. Nikt w życiu was nie zachęci do tego, byście go zobaczyli. Usłyszycie, że musicie zobaczyć ten pojedynek, jak ten dziki Lars Ulrich z Metaliki odkłada broń i zaczynają się bić. Albo ten, gdy biją się w korytarzu jeden na czterech. Albo jak robią dziurę w podłodze, będąc w zasadzce… i tak dalej. To się zgadza, to usłyszycie. Je warto zobaczyć, ale to, że w tym nagraniu są sceny, nie znaczy, że to film. „Raid” jest filmem nie bardziej niż dowolny mecz piłkarski. Takie obrazy nie są czymś złym. Raz na jakiś czas, szczególnie tak wykonane, mogą być akceptowalne. To oczywiście rozpocznie rozpierdol kina od środka, stawiając wszelkie definicje do góry nogami, i wtedy będzie jeszcze większy burdel niż dzisiaj, ale to już będzie wina widzów. A Evans niech kupi u Stallone’a jakiś scenariusz.
Najnowsze komentarze