Ben Affleck

Ben Affleck

05/01/2018 Opinie o filmach 0

cytat” – autor

batman ben affleck

Obecnie Ben Affleck nie znajduje się w moim rankingu reżyserów (za mało widziałem)

Top

1. Miasto złodziei
2. Air
3. Gdzie jesteś, Amando
4. Operacja Argo
5. I Killed My Lesbian…

Ważne daty

1972 – urodziny w Californii jako Benjamin Géza Affleck-Boldt

1975 – urodziny brata Caseya

2007 – reżyserski debiut pełnometrażowy

2025 – drugi rozwód, planuje tworzyć dalej

Gdzie jesteś, Amando ("Gone, Baby, Gone", 2007)

4/5

Problemy z filmu istnieją również u nas. I są równie złożone – tak bardzo, że nawet nie chcemy zacząć o nich myśleć. „Gdzie jesteś Amando?” sprawia, że krok po kroku to robimy. A to niemały sukces jest.

Pewna kobieta wychodzi z domu wieczorem na chwilę, po czym wraca i stwierdza, że jej córka zniknęła. Sprawa wzbudza zainteresowanie mediów, rozwój wydarzeń transmitowany jest niemal na żywo. Cała policja w okolicy szuka zaginionej, ale rodzina postanawia zatrudnić jeszcze prywatnego detektywa – w tym miejscu na scenę wchodzi Patrick (Casey Affleck) i jego żona Angie (Michelle Monaghan), para detektywów bez większego doświadczenia. Są jednak zwykłymi ludźmi, na ich piersi nie widać odznaki policyjnej – na dodatek są tutejsi. Chodzi do szkoły z wieloma ludźmi, którzy potem poszli do podziemia. To pozwala im dowiedzieć się o rzeczach, na które policja nie dała rady wpaść… I tak to się zaczyna. Zwykłe porwanie przeradza się w śledztwo na szerszą skalę. To dochodzenie będzie wymagać od bohaterów brodzenia w bagnie, na którego końcu mogą znaleźć kilkuletnią dziewczynkę gdzieś na śmietniku, zagłodzoną na śmierć.

Powstaje więc pytanie – co ten film robi lepiej, niż choćby ostatnio przeze mnie widziany „The Long Goodbye” (1973)? I po namyśle mogę odpowiedzieć tak: „Gdzie jesteś, Amando?” nie skupia się na zakończeniu. A jest to błąd, który często ostatnio widuję. Filmy powstają na podstawie scenariusze, które nie są przygodą, jedynie fillerem między pierwszą i ostatnią sceną. „Gone Baby Gone” jest o porwaniu dziewczynki, ale nie kończy się w momencie, kiedy ta dziewczynka zostaje znaleziona. „Gdzie jesteś, Amando?” trwa od sceny do sceny, stopniowo. Jedna prowadzi do następnej, ale nie dalej. To mimo wszystko pełnoprawny kryminał – widz otrzymuje na początku garść informacji, a potem ten stan jest rozwijany. Dowiadujemy się więcej, znane postaci stają w innym świetle. Wydaje się, jakby każda kolejna scena mogła nam przynieść odzyskanie porwanej Amandy.

To jednak tylko historia i chociaż ona też nie jest tak idealna, jak zacząłem ją wyżej opisywać, to reszta filmu również ma problemy na wielu poziomach. Reżyseria Bena Afflecka nie jest taka dobra, jak wydawała się 10 lat temu – co dziwne, bo to właśnie „Gone Baby Gone” było wydarzeniem, przez które wszyscy kinomani czekali na kolejne projekty Afflecka, w których miał stanąć za kamerą. Miało to miejsce po latach kpienia z jego umiejętności aktorskich, a tu proszę – nielubiany aktor stał się pożądanym reżyserem… Aż do 2016 roku, kiedy to jego rola w „BvS” była chwalona, ale film, który reżyserował („Live By Night„) stał się klapą. „Gone Baby Gone” było też jednym z dwóch tytułów, po których dostrzegliśmy, jak dobrym aktorem jest Cassey Affleck (drugim tytułem było „Zabójstwo Jessie Jamesa przez tchórzliwego Roberta Forda„) i jak po latach się okazuje, jego rola w tym filmie też nie jest równie dobra, jak ją pamiętałem. To rezultat reżysera i jego wskazówek, które nie dały takiego efektu, jaki ten pożądał. Patrick jest młody, niewiele waży i nie ma brody. Jest łagodny. Mimo to potrafi zagrozić twardym gangsterom i wyjść żywy z baru po tym, jak powietrze w nim dało się kroić nożem. To nie jest tak, że te sceny są zabawne, ale nie są przekonujące, to wszystko. To zapewne miał być kontrast wobec Eda Harrisa i Martina Freemana na drugim planie (obaj grający bardzo charyzmatycznie), dlatego nasz bohater musiał czymś się od nich odróżniać, jednocześnie umiejąc obronić swoje stanowisko. Wiemy już, że młody Affleck potrafi zagrać mocną postać (Lee Chandler w „Menchester by the Sea„), dlatego za jego występ w „GBG” obarczyłbym wskazówki reżysera – ale to nie jest poważny problem. Bardziej przeszkadzało mi w trakcie seansu rozwój fabuły – ten zazwyczaj opiera się na tym, że Patrick idzie do kogoś, kogo widz kompletnie nie zna, zada mu jedno pytanie i już wiadomo, co robić dalej. Oddzielną kwestią jest już to, że taki chuderlak zna się ze wszystkimi ludźmi rządzącymi podziemiem. To trochę tak, jakby czwartoklasista chodził na piwo z maturzystami, trochę trudno mi to brać na poważnie.

To powiedziawszy, chcę jeszcze zapowiedzieć jedną wielką zaletę filmu – zakończenie. Tak brudne, niełatwe i niesprawiedliwe jak to tylko było możliwe. Na koniec po przemyśleniu wszystkiego, podjęciu właściwego wyboru – niesmak wciąż pozostał. Jako widz czułem się brudny i żałowałem, że w ogóle ta sprawa się zaczęła, że się w nią zaangażowaliśmy. A to oznaka naprawdę dobrej historii. Można wytknąć tu i tam kilka błędów twórcom, ale jednak udało im się wykreować bohatera, którego możemy zrozumieć, obracającego się w świecie, w który możemy uwierzyć. Jest on realny tak jak nasz, problemy z filmu istnieją również u nas. I są równie złożone – tak bardzo, że nawet nie chcemy zacząć o nich myśleć. „Gdzie jesteś, Amando?” sprawia, że krok po kroku zaczynamy to robić. A to niemały sukces jest.

Air (2023)

5/5
Niedawno w jednym eseju usłyszałem tezę, której słowo w słowo nie pamiętam, ale chodziło w niej mniej więcej o to, że postęp z perspektywy czasu jest spodziewany, ale w momencie nikt nie jest w stanie tego się spodziewać. Czyli: gdy Internet powstał, nikt nie przewidział tego, jakie zmiany on wywoła – ani nie zakładał, że zbudowanie czegoś takiego jak wyszukiwarka okaże się miliardowym wynalazkiem. Dzisiaj możemy myśleć, że to oczywistość, ale gdy Internet powstawał, to oczywistością nie było. Albo inaczej: było pomysłem, do którego doszło niewielu. Air opowiada o człowieku, który doszedł do wniosku, że Michael Jordan kiedyś będzie gigantyczną gwiazdą.
 
Zaczynam od tego, ponieważ na papierze ten pomysł był absurdalny nawet dla mnie: pełnometrażowa produkcja o powstaniu butów Air Jordan. Zebrało to jakieś przyzwoite recenzje i stał za tym duet Affleck-Damon, na dodatek scenarzysta jest debiutantem i od tamtego czasu nic nowego nie wypuścił, więc miałem co najmniej trzy powody, aby sprawdzić. I otrzymałem kino, od którego nie mogłem się oderwać, mając wszystkie rozpraszacze uwagi pod ręką jak zawsze. Zasługa w tym dwóch elementów: dialogów (napisanych i odegranych wybitnie) oraz ludzkiego podejścia, czyli przekonania widza, że ten ogląda normalnych ludzi na ekranie. Leonardo DiCaprio musiał zrozumieć przed Titaniciem, jak trudno jest grać zwykłych ludzi: jak bez tragicznego tła albo niepełnosprawności jako rekwizytu utrzymać na sobie uwagę widza grając zwykłego człowieka, który po prostu robi zakupy, pracuje, pije w barze. Air jest wypełnione takimi osobami i mamy mnóstwo okazji aby uwierzyć w te postaci – nawet wtedy, kiedy korzystają z toalety i prowadzą żywą rozmowę. Sposób, w jaki biorą papier ręcznikowy! Takie detale sprawiają, że te gwiazdy zarabiające miliony przekonują swoją widownię, że naprawdę znają to proste, codzienne życie. Co oczywiście prowadzi do faktu, że oglądam pełnometrażowy film, którego dużą część jest kilku facetów w biurze prowadzących rozmowę na temat sprzedawania butów. I scenariusz robi dobrą robotę budując dramaturgię: zaangażowanie bohaterów w ten projekt, jakie ryzyko podejmują na poziomie osobistym i materialnym. Dla protagonisty to wszystko faktycznie jest być albo nie być. Udowodni swoją wartość i rolę w firmie, a jednocześnie zrobi to w sposób prawdziwego entuzjasty sportu, a nie biznesmena patrzącego na bezpieczny zysk, ale nie widzącego ludzi za tym wszystkim. I ile w tej historii skupiania na rodzicach! Ile tutaj miłości do mamy Michaela Jordana – który tutaj nie pojawia się osobiście w pełni, ale o jego dobry los walczy właśnie jego rodzicielka. Efekt jest pasjonujący – to historia walki ludzkości z bezdusznością, aby interesy przebiegały między ludźmi, a nie wykresami, przyzwyczajeniami albo pośrednikami. Człowiek do człowieka.
 
Niestety film niczego nie zmieni ani nie wprowadzi w życie widza. Jeśli tego wszystkiego on nie zobaczy sam z siebie, film nie zrobi tego za niego. Dla większości widzów buty i biznesy nic nie znaczą, nie ma w tym duszy. Jeśli jednak widz wie, że one mają duszę – wtedy zobaczy film opowiadający o tej duszy.
 
Affleck trzyma wysokie tempo realizacji, dbając o różnorodność, żywą pracę kamery i dokładność w oddaniu tamtych czasów przez cały seans, a nie tylko w otwierającym montażu charakterystycznych rzeczy dla 1984 roku. Uwagę widza jednak podtrzymują dialogi – i każdy scenarzysta powinien je studiować z jednego, konkretnego powodu: spójników. Nie w znaczeniu gramatycznym, ale jak po całym filmie rozsiane są słowa, które potem wracają i spajają różne segmenty filmu w jedno. Nie jest to żaden refren albo fraza, to są różne rzeczy i trzeba odkryć je samemu. Dla zwykłego widza nie muszą być koniecznie słyszalne, ale pomagają mu one w nadążaniu za produkcją, za tym wszystkim, o czym bohaterowie mówią. I jeszcze raz: szacunek dla każdego członka obsady za to, że znaleźli rytm w tym wszystkim stronach tekstu.
 
Air jest tego rodzaju filmem, który wydaje się trzymać w napięciu słowotokiem, ale który potrafi w środku historii znaleźć chwilę, aby dać bohaterom moment na wypicie kawy, zmianę tematu, minutę na coś osobistego, co finalnie okaże się podbijać stawkę jeszcze wyżej. To jest jeden z tych obrazów, które nie są arcydziełami, ale ogląda się je zaskakująco dobrze i będę chciał wrócić do tego seansu. Zobaczyłem wiele rzeczy, które lubię – oraz jeszcze więcej takich, których się nie spodziewałem i nie wiedziałem, że je potrzebuję. To obraz, który ma odwagę zająć połowę ekranu nagimi stopami Bena Afflecka i czekać na wyjaśnieniem aż do napisów końcowych, by pokazać, że człowiek, w którego się wcielił, chodziła boso. Jak mogę tego nie szanować?