Jean-Marc Vallée

Jean-Marc Vallée

03/12/2017 Opinie o filmach Opinie o serialach 0

„I wanted to make something different (…) I wanted it to be emotional and be special and be different, so the audience will wonder 'What kind of film am I watching?'” – Jean-Marc Vallée

Jean-Marc Vallée

Obecnie Jean-Marc Vallée nie znajduje się w moim rankingu reżyserów (za mało widziałem)

Top

1. Demolka
2. Witaj w klubie
3. C.R.A.Z.Y.
4. Wielkie kłamstewka

Ważne daty

1963 – urodziny (Montreal, Kanada)

1985 – debiut w teledyskach

1990 – małżeństwo, rozwód w 2006 roku

1992 – debiut krótkometrażowy

1995 – debiut pełnometrażowy

2015 – ostatni film, potem zrobi dwa miniseriale jeszcze

2021 – śmierć (Kanada, arytmia serca)

Witaj w klubie („Dallas Buyers Club”, 2013)

5/5

Świetny film. Porusza dobry temat, wykorzystuje go z pasją godną takiej właśnie sprawy, zachowując przy tym sporą realistyczną i naturalność.

Południe USA, lata 70-80’te. Ron Woodroof to zasadniczo przedstawiciel białej hołoty. Uprawia hazard, mieszka w przyczepie, nienawidzi pedałów. Do tego ćpa, chleje, dupczy i nie ma brody. Pracuje jako elektryk – w czasie wykonywania zawodu poraził go prąd – po przebudzeniu w szpitalu usłyszał wyniki badań krwi: jest źle. Doktor dziwi się, że ten wciąż żyje! Ma AIDS i dają mu najwyżej 30 dni życia… I tu się zatrzymam – bo jeśli myślicie, że to opowieść o czekaniu na śmierć, docenianiu życia i wewnętrznej przemianie… To się grubo mylicie. Fabuła Dallas Buyers Club jest olbrzymia, rozpisana jak serial, z wprowadzaniem różnych postaci i przedmiotów, powracaniem do nich, ciągła zmiana stylu niczym w Psychozie (tam było kino drogi, psychological drama, legal drama). A do tego trwa tylko dwie godziny! Historia ciągle zaskakuje, utrzymując przy tym bardzo dobre tempo. Nie ma tu wprowadzenia w ciągu 10 minut – dość napisać, że dopiero w połowie seansu dowiedziecie się, czym jest tytułowy klub!

Wielka zasługa w tym wszystkim głównego bohatera, który zrobi wszystko byle tylko przeżyć – brzmi banalnie, ale różnica jest taka, że on to naprawdę zrobi. Gdy usłyszy, że w szpitalu zaczęli testować nowy lek dla chorych, nawiąże kontakt z pielęgniarzem, by mu kradł ze szpitala. A gdy okaże się, że owe leki nie są zbyt skuteczne, a badania tego dowodzące nie zostaną opublikowane w Stanach?… Co w tej sytuacji może zrobić bohater taki jak Ron? Oczywiście pozostanie sobą.

Nie wiem, o czym jeszcze napisać, o czym mi wolno bez zdradzania za wiele. Fabuły nie chcę zdradzać za skarby!, ale są momenty, które przeszkadzają – o tym zawsze dobrze napisać! Na przykład kilkukrotnie na ekran przebiła się Hollywoodzka przesada. Bohater na jednym ujęciu biorący leki, o które walczył jak lew, by kontynuować życie, a popija je piwem i dopycha ścieżką białego proszku. Kwestia postaci – każda jest potrzebna i za to brawo, ale… gdzie ich osobowość? Głównego bohatera to nie dotyczy, on prowadzi cały film w pojedynkę. Doktor w Meksyku też ma dobrą historię i określony charakter. I tyle, każda inna postać to po prostu kukła, która bierze się znikąd, nie ma zdania i ma za zadanie tylko mechanicznie wypełnić swoją rolę w fabule. Rayon, gej lubiący się ubierać w damskie ciuchy, to po prostu typowy gej przebierający się za kobietę. Widziałeś takiego wcześniej, widziałeś i w tym filmie. Tym gorzej, im wcześniej zaczniecie się zastanawiać, co on tak naprawdę wnosi do historii… i domyślicie się zakończenia.

Wiecie, w pewnym momencie podczas oglądania zacząłem się zastanawiać, czy to nie jest prawdziwa historia. Więcej: chciałem, by była prawdziwa. Świetny film. Porusza dobry temat, wykorzystuje go z pasją godną takiej właśnie sprawy, zachowując przy tym sporą realistyczną i naturalność. Bardzo dobrze się to ogląda!

Destrukcja ("Demolition", 2015)

5/5

Film, który rozumie wiele uczuć. Jedne z najlepszych sekwencji montażowych, jakie w życiu widziałem.

Najlepsze francuskie filmy powstawały w USA. Hemingway stworzył mit francuskiej knajpki, a w 1953 roku Amerykanie zrobili film będący pomnikiem Francuskiej Nowej Fali na dekadę, zanim to zrobili Francuzi, tylko byli głośniejsi. Później chociażby Wielka Brytania stworzyła Submarine, Noah Baumbach robił Fraces Ha, a w przypadku Destrukcji mówimy chociaż o reżyserze z Kanady, ale reszta się zgadza: w tym filmie wiele jest cech na pozór mogących pachnieć francuskim kinem i to mogłoby zniechęcać, gdyby nie to, że zostało to zrobione dobrze. Jest tutaj ta wolność i celebracja chwili, spontaniczność i odwaga w tworzeniu, pozorny brak planu i tematu głównego… Tylko no właśnie: on jest. Film jest przemyślany i w pełni świadomy, zrealizowany bezbłędnie, ale w tym wszystkim jest dusza wolności artystycznej. Po prostu ta dusza nie pozwala artyście na wymówki i lenistwo.

Bohaterem tutaj jest Davis, człowiek pracujący w zawodzie, który nie wymaga wysiłku, ale przynosi gigantyczne zarobki. I właśnie zmarła mu żona w wypadku samochodowym, Davis był pasażerem i nic mu się nie stało. Całe wydarzenie wydaje się nie robić na nim wrażenia, wywierać wpływu na jego codzienność – kontynuuje chodzenie do biura, a przed lustrem ćwiczy twarz żałoby. Nie dlatego, że nie miał uczuć względem zmarłej, on po prostu… Mało czuje. I film decyduje się to eksplorować.

Dużo w nim zwyczajnie ciekawych wydarzeń i postaci: kobieta, którą pozna poprzez listy. Jej syn, który poszukuje sam siebie. Tytułowa demolka. Składanie zażalenia na automat z przekąskami. Jest też oczywiście taniec, bieganie i muzyka. Cały czas jednak wracamy do tego prostego punktu wyjścia: człowiek stracił żonę i nie wie, co zrobić dalej… Ani co z tym faktem zrobić. Czy w ogóle coś zrobić? Na czym ma mu teraz zależeć? Czy powinien coś zmieniać? Żyć jak wcześniej? Co teraz jest dla niego ważne? Jake Gyllenhaal jest jednym z tych kilku aktorów 2 dekady XXI wieku, którzy potrafią wyrażać bardzo dużo ponurych emocji nieruchomą twarzą oraz brakiem słów – to zagubienie oraz łączenie nonszalancji z rezygnacją życiową. Wrzucenie na luz w jego wykonaniu graniczy z postawą nihilisty.

Wiele filmów ciężko podsumować inaczej niż „to film o życiu”. Ten jednak trzeba zobaczyć samemu, bo to jest film o odkrywaniu życia, który też się odkrywa. Każdą postać, każdą relację, każdą nową informację. To jest ludzki obraz o ludzkich dramatach i tragediach, ale przy tym też stara się być przygodą, odskocznią od złych momentów, pewną fantazją na temat nowych początków – w końcu może tym być. Wiele tu szczęśliwych zakończeń, jak i takich, w których już nic się nie da zrobić. To bardzo silny obraz.

Muszę w końcu zacząć poważnie tego reżysera. Cztery lata po jego śmierci, ale jednak CRAZY, Witaj w klubie, Destrukcja – wszystkie te filmy mają u mnie 5 gwiazdek. Tylko serial dla HBO wyreżyserował słaby (Wielkie kłamstewka), ale to pewnie nie jego zasługa, on tylko adaptował. Zdążył zrobić kilka innych rzeczy, chętnie się za nie zabiorę. Są w końcu dostępne w Polsce!

Wielkie kłamstewka („Big Little Lies”, 2017)

2/5
Z serii: głupi ludzie i ich głupie problemy.

Ten serial to trochę jak ten jeden znajomy w grupie, który nie był z nikim w łóżku od dwóch lat, jest zdesperowany i już nie odpowiada za to, z kim się spotyka, więc znajduje sobie największą debilkę. Ta debilka nie może się od niego odczepić, są ze sobą w związku, więc ilekroć się spotykacie z tym znajomym to on opowiada jakie to ma problemy z tą debilką, a wy mówicie tylko „Nie mój problem, stary” i zmieniacie temat. A gdy na spotkaniu pojawi się debilka we własnej osobie to wszyscy tylko milczą i wywracają oczami, a debilka nadaje i opowiada cały czas „Ona mi powiedziała, ja jej powiedziałam, tak jej powiedziałam!„, końca nie ma, więc wychodzicie. Znajomy w końcu rozstaje się z debilką i wszystko to staje się zabawną anegdotą. Wielkie kłamstewka są dokładnie czymś takim, tylko bez anegdot na koniec.
 
Jako przykład niech posłuży sytuacja będąca źródłem wszystkich problemów w serialu: jedno dziecko zostało skrzywdzone, więc nauczycielka zbiera wszystkie dzieci i ich rodziców i oświadcza: „Ta dziewczynka została skrzywdzona. Czy ktoś chce się do tego przyznać?„. To nic nie daje, więc proszą skrzywdzoną: „Wskaż dziecko, które ci to zrobiło„. I ona wskazuje na chłopczyka. Chłopczyk zaprzecza, ale oczywiście już wszystko wiadomo, kto jest winny. I szambo wylało, rodzice zaczynają się wyzywać. A dzieci cierpią i uczą się od starszych. A to dopiero pierwszy odcinek, przed wami jeszcze sześć godzin takich atrakcji. Jeśli myślicie: „Wow, ta sytuacja nie mogła być gorzej załatwiona” to wasze wrażenia z seansu będą raczej zbliżone do tych moich. Opowieść kończy się na spodziewanej nucie: „Nie jesteśmy doskonali, nie potrafimy sobie poradzić z banalnymi rzeczami, zaakceptujmy to i dzięki temu nasze życie będzie lepsze”. Jak na razie najgorszy serial 2017 roku.