The Pitt (2025-)
															Dziura bez dna. Na obecną chwilę „The Pitt” jest zapewne najlepszym obrazem prezentującym, jak to jest pracować na pogotowiu – warto się dowiedzieć, jak to wygląda. Przygotujcie się na seans, od którego nie da się oderwać i na serial, który przejeżdża walcem po swoich widzach. Finału wyczekuje się jak gorącego prysznicu, który zmyje brudy życia i jego wszelkich oblicz, pozwalając na nowy start już za pięć godzin.
 5/5
		I sezon (2025)
„The Pitt” to gra słów. „Pit” oznacza dół, szyb, wgłębienie, kanał – w kontekście tej produkcji: dziurę bez dna. Miejsce akcji to Szpital Akademicki w Pittsburghu, a konkretnie jego oddział pogotowia, gdzie można sypać pieniędzmi, personelem, sprzętem, a dziura nadal nie będzie wypełniona, bo pacjenci nigdy się nie kończą. Bohaterów jest wielu: lekarze prowadzący, stażyści, lekarze na praktykach, pielęgniarski, sanitariusze, ochraniarze, salowe, pracownicy ogólni. Dla części z nich to pierwszy dzień w tym miejscu, inni spędzili tutaj wiele lat. Sezon pierwszy zaczyna się o siódmej rano wraz z początkiem dyżuru dziennej zmiany – przed nimi szczególny dzień pracy i nikt nie przewidzi, co przyniesie kolejna godzina. Po prostu trzeba być gotowym. Do tego problemy osobiste, rozwijające się relacje między postaciami oraz pewien wątek główny, który rozwija się niespodziewanie w tle – wszystko to od ludzi, którzy od lat chcieli stworzyć kontynuację serialu ER (Noah Wyle grający tutaj najbardziej protagonistyczną postać, grał w ponad 250 odcinkach ER), ale nie dali rady, więc stworzyli duchowego następcę.
Każdy odcinek to jedna godzina dyżuru, co mogłoby wskazywać na produkcję zrealizowaną na jednym ujęciu – tak jednak nie jest i ona tego nie potrzebowała. Tak naprawdę nie ma nawet długich ujęć, najczęściej nie ma nawet przejść z jednego pomieszczenia drugiego – czy raczej z jednej strefy pogotowia do drugiego, bo dużo tutaj szklanych ścian czy parawanów, oddział jest sam w sobie pomieszczeniem – a jednak uzyskano zgodność czasu i miejsca akcji, nadal ma się wrażenie oglądania „na żywo” życia (nie przygód) bohaterów. Długość ujęć jest raczej standardowa, trwając te kilka sekund jak w każdej innej produkcji, ustawienia kamer też są dosyć zwyczajne – towarzyszące bohaterom, okazjonalnie idące w lekko dokumentalny styl obserwacji. Zawsze jednak najważniejsza jest widoczność i kamera ustawiona jest tak, abyśmy widzieli akcję, twarze postaci, emocje, reakcję, działanie. Nic nam nie umyka, bo akurat kamera „udawała” skupienie na czymś innym – gdy coś nagle się wydarzy, my widzimy to ten ułamek sekundy przed lekarzami. Od czasu do czasu trafi się interesujące przejście montażowe (pacjent pokazuje język i mówi „aaa”, przejście na inną scenę, gdzie postać mówi coś w stylu: „I knew it!” [fonetycznie zbliżone], odsłonięta zostaje ranna i cięcie do kolejnej sceny, gdzie postać mówi: „Gross!”), równie często sceny są realizowane już z cięciem montażowym w zamyśle – kończymy scenę wyjściem dwóch osób z pomieszczenia, po cięciu w tle widzimy te dwie osoby idą dalej przed siebie, kiedy my koncentrujemy się na nowym wątku na pierwszym planie. Do tego kostiumy, makijaż, charakteryzacja – w jakiś sposób udało się sprawić, że widać po tych ludziach z odcinka na odcinek te mijające godziny, chociaż zapewne każdy odcinek musiał być realizowany przez dwa tygodnie lub więcej, w różnej kolejności itd. Ubrania trochę są znoszone, włosy są oklapnięte, twarze stopniowo wołają o sen. Sama historia ma odpowiednie tempo i zapewne nawet długość oczekiwania na badania mające miejsce w tle mogłaby się zgadzać. I w końcu realizacja ogólna – oddział jest tutaj żywy, wypełniony pod sufit ludźmi i aktywnościami, nie ma tutaj ani jednego „zwykłego” ujęcia, każde wymagało koordynacji na wielu poziomach. Tego wszystkiego trzeba było i to udało się osiągnąć, żeby uzyskać „akcję” w czasie rzeczywistym.
Można ten tytuł oglądać jak większość seriali medycznych – tę postać lubimy, tamta nas denerwuje, mamy nadzieję na romans lub przyjaźń między tymi dwojga. W każdym odcinku emocje sięgają zenitu i akcja nie zatrzymuje się ani na minutę – więcej już nie trzeba, ale The Pitt ma więcej do zaoferowania: to realny wgląd w to, jak wygląda życie ludzi pracujących na pogotowiu. To prawdziwy test wytrzymałości dla widza: czy da radę wytrzymać i nadążyć. Nadążyć, a nie tylko zachować klarowność umysłu i proponować metody leczenia. To jest prawdziwy maraton również w oglądaniu, wyczerpujący emocjonalnie i psychicznie w samej obserwacji, podczas której sięga się po telefon nie z nudów, ale by odreagować, aby wyjść głową z tego świata pełnym nerwów, decyzji mających wpływ na życie lub śmierć chorego, zaskakujących wydarzeń moralnych, zgonów i żalu, że nie udało się kogoś uratować. The Pitt przedstawia świat pogotowia, gdzie każdy jest dorosły, przeszkolony, spokojny i przyszedł do pracy. Każdy tutaj powtarza, że trzeba się pogodzić z rozwojem wydarzeń, ale tak naprawdę nikt nie umie tego wprowadzić w życie. Każdy trzyma nerwy na wodzy, ale ma wrażliwą stronę. Każdy jest superbohaterem, ale to nie ma znaczenia, bo do wieczora będzie 10 kolejnych, ciężkich sytuacji i może zawalić każdą z nich. The Pitt na obecną chwilę jest zapewne najlepszym obrazem prezentującym, jak to jest pracować na pogotowiu – warto się dowiedzieć, jak to wygląda. Przygotujcie się na seans, od którego nie da się oderwać i na serial, który przejeżdża walcem po swoich widzach. Finału wyczekuje się jak gorącego prysznicu, który zmyje brudy życia i jego wszelkich oblicz, pozwalając na nowy start już za pięć godzin.
								Osobista perspektywa – jako osoby wykonującej zawód paramedyczny, która spędziła trochę czasu obserwując na pogotowiu. Nawet jeśli dalece mniejszym i spokojniejszym niż The Pitt. Na początek ogólnie: The Pitt tak jak wyżej napisałem, jest najbliższym, co obecnie znam, co daje radę oddać poczucie pracy na pogotowiu – co nie jest możliwe samo w sobie, ponieważ praca ogólnie w szpitalu to doświadczenie pozbawione początku i końca. Mamy tylko teraźniejszość i nie wiemy, jak coś się zaczęło – stabilizujemy chorego lub go leczymy na tu i teraz, ale co będzie dalej? Tego nie wiemy. Czy wyleczy się do końca, czy przeżyje, czy zmieni swoje życie czy popełni ten sam błąd i wróci na oddział? Nie wiemy. Wiemy tylko trochę więcej, jak umrze w naszym towarzystwie, ale to nigdy nie jest satysfakcjonujący koniec. Wokół czegoś takiego nie da się zbudować standardowej narracji serialowej, więc… The Pitt próbuje jednak stworzyć tu i tam trochę wątków mających początek, rozwinięcie i zakończenie, co niestety jest sztuczne w moim odczuciu. Tak samo zróżnicowanie przypadków, którymi zajmują się bohaterowie – osoba scenarzysty i osoba paramedyczna we mnie widzą wyraźnie niestety, jak każdy odcinek jest konstruowany pod względem narracji i dramaturgii, żeby objąć jak najwięcej, żeby przedstawić jak najwięcej… Przeszłość covidowa jest przesadą, podobnie jak pacjenci kłócący się na poczekalni o maseczki i szczepionki. Cały wątek główny ze strzelaniną, w który oczywiście są zaangażowani bliscy głównych bohaterów? Ogólnie ilość „ważnych” wydarzeń mających miejsce w ciągu tego jednego dyżuru jest niebezpiecznie bliska absurdalności: jedna doktor poroni, drugi okaże się złodziejem piguł, trzecia ma matkę pracującą wyżej, czwarty ma pasierba z dziewczyną na „wystrzałowym” koncercie, główna pielęgniarka dostaje w ryj i odejdzie z pracy… I nie jestem w połowie. To nie jest w żadnym wypadku wada: po prostu nie mogę kupić iluzji, że to jest „zwykły” dzień w pracy. To po prostu konsekwencja robienia serialu, gdzie godzina oglądania to godzina życia: a ze zwykłego dnia nie będzie się wiele pamiętać. Serial musiał być pamiętny i musiał być należycie skonstruowany: o wiele naturalniejsze byłoby zacząć od owej strzelaniny, kiedy wszyscy muszą się zjawić poza godzinami pracy, aby pomóc, ale wtedy nie będzie punktu kulminacyjnego, więc… Emocje są ważniejsze. Raczej nie chcielibyśmy serialu, w którym przez cały dyżur wydarzy się tylko coś w stylu skalpela upuszczonego na stopę – co byłoby w 100% realistyczne, ale nikogo by to nie zadowoliło. Łącznie ze mną.
Tak samo nie czuję nic, gdy starsi chcą czegoś nauczyć młodszych. Wiecie, tych życiowych lekcji, że śmierć jest nieunikniona itd. Scrubs miało luksus oddzielać te lekcje między sobą, żeby były podsumowaniem wyjątkowych dni, do których lekcje pasowały. The Pitt po prostu nie jest takim serialem i nie powinien udawać nawet przed samym sobą, że jest inaczej. A nawet jeśli – powinien to zrobić inaczej. Na tej ławce w parku na koniec chociażby – ale kto w takich sytuacjach ma głowę do uczenia? Pogadać, pośmiać się, wypić i iść do domu, to było naturalne.
Osobiście wyrażam też niepokój każdą produkcją, która przyucza, aby pacjent polubił swoją rolę, jako worka na stole, który ma się nie odzywać, nie przeszkadzać, zachować spokój, poczekać na swoją kolej: lekarze wiedzą, co robią. Co prawda chciałbym takiej stuprocentowej współpracy w prawdziwym życiu, ale mam świadomość, że patrzenie personelowi na ręce też jest wskazane. Podobnie jak udział chorego, żeby wiedział, co się dzieje, dlaczego itd. Plus: przyzwolenie, aby lekarz kradł leki, bo jest lekarzem i leczy? No nie wiem.
Aha – ogólnie realizacja jest 10/10, ale wszelkie atrapy rzucają się w oczy. Przynajmniej moje oczy. Wyraźnie widać, że kobieta rodzi lalkę, a jak otwierają koszulę, to pod spodem jest lateksowa imitacja damskiej klatki piersiowej… Budżet aż tak duży nie był, ale jednak wykorzystali, co mieli.
PS. HBO prawdopodobnie zleca tłumaczenie napisów na ślepo. Nie znam słownictwa medycznego w języku angielskim i wolałbym oglądać po polsku, ale no nie da się, kiedy tak oszczędzają. Pewnie lepiej oglądać z pirackim tłumaczeniem.
								Powiązane
2025 5 gwiazdek Drama Medical drama serial Serial medyczny szpital The Pitt USA
Najnowsze komentarze