Mozart in the Jungle (2014)

Mentalnie to tytuł z lat 80. Groch z kapustą, która wypełnia slot czasowy, nic więcej.
Sezon I
Serial z czasów, kiedy każdy chciał wejść w konkurencję z Netfliksem i robić to, co on: założyć własne VOD i produkować własne rzeczy, które będą unikalne i odważne. „Mozart in the Jungle” jest osadzony w Nowym Jorku i opowiada o zmianie konduktora w bardzo ważnej orkiestrze. Oraz o kobiecie grającej na instrumencie, która chce grać w tej orkiestrze. I na tym koniec zawartości pierwszego sezonu: standardowe wątki, brak wiedzy o podjętym temacie (muzyka), brak umiejętności opowiadania o podjętym temacie (po prostu grają nutę i wszyscy są zachwyceni), brak pomysłu na bohaterów, na rozwój fabuły, na cokolwiek. Do tego wyraźnie było dużo notatek od producentów. Jedną musiało być coś o tym, że jest za mało seksu, więc… Jest go więcej. Jedna z pierwszych scen to dwie kobiety gadające o tym, jaki każdy z muzyków jest w łóżku. Nie ma samego seksu na ekranie zbyt dużo, ale ilekroć jest, to jest dziwnie umieszczony, wciśnięty na siłę. Dlaczego one o tym gadają, czemu jedna wciska drugą do łóżka z obcym człowiekiem? Sprzedajmy też muzykę ludziom, którzy nie znają się na muzyce – w taki fajny, młodzieżowy sposób. Więc w pierwszym odcinku dwóch studentów pije ileś shotów i gra na instrumentach. Pierwszy, który zagra źle, przegrywa. Nie mogłem uwierzyć, że ktoś próbuje mi coś takiego sprzedać na poważnie. Imigranci są fajni – też jest. Kobiety są silne? Jest. Jakaś alternatywka, która będzie gardzić establishmentem? Też jest. Branie narkotyków? Jest. Tylko brak osobowości i charakteru.
Na resztę sezonu pomysły były tylko takie, żeby zrobić coś wyróżniającego się na poziomie momentu. Nie historii, postaci, czegokolwiek wartościowego, ale by był moment. Więc np. grają koncert na blokowisku. Coś z tego wynika? Absolutnie nie. Czy to jest wiarygodne? Ani trochę. Czy to jest jakieś? Też nie, twórcy nie idą z tym w żadną stronę, jedynie próbują ten moment sprzedać jako coś magicznego, niezwykłego czy co tam chcecie. Sąsiedzi będą zachwyceni, policja kogoś tam zgarnie, opłaty będą poniesione. I tyle. Następny moment, w następnym odcinku. Aż tu nagle wpada odcinek 8 i wszyscy odwracają się od nowego konduktora w orkiestrze. Dlaczego? Na początku tak się cieszyli, że ten przychodzi. Zjednał wszystkich ku sobie swoją wiedzą oraz niecodziennym podejściem, ale teraz wszyscy mają obawy, że to jednak był zły pomysł – żeby w ten sposób budować napięcie przed koncertem. Najgorsi scenarzyści powinni wiedzieć, że to powinno się budować przez cały sezon – nawet niech zrobią to źle, ale przynajmniej zrobią, a nie, że lubią go, potem go lubią, a potem nagle zmieniają zdanie. Aha, jeszcze konduktor się całuje z główną bohaterką na końcu. Najwyraźniej było coś między nimi przez ten sezon, tylko zapomnieli to uwzględnić, umieścić, zawrzeć. Naprawdę jako widz jestem w szoku, jak bardzo to jest amatorska robota. I jest o niczym na poziomie historii – chłop przejął orkiestrę i zagrał jeden koncert, koniec. Żadna z postaci nie zaczyna jakiegokolwiek wątku, który mógłby być sensownie kontynuowany. Żadna relacja nie wchodzi na jakiś poziom, którego nie osiągnęła w pierwszym odcinku. To wszystko wygląda jak jakieś demo, które z jakiegoś powodu zaadaptowali w pełnoprawny sezon.
Cały pierwszy sezon zmarnowany, a ja nie mam ochoty oglądać dalej. Sądząc po ocenach na IMDb – obejrzałem właśnie najlepszą stronę tej produkcji. Finał pierwszego sezonu jest zwyczajnie niedorzeczny, ale widownię zachwycił. Solistka wypina dupę i środkowy palec, dyrygent gra w tle zamiast dyrygować, główny obój zostaje zrobiony w chuja i nie ma z tym żadnego problemu, amatorka gra bez problemu debiutancki koncert, niespodziewany solista gra solówkę i na nikim nie robi to wrażenia, alkoholik przejmuje dowodzenie bez żadnego problemu… I to wszystko jest najwyraźniej dowodem na słuszność zmiany dyrygenta na hipisa z Meksyku. Do tego wspomniany niespodziewany romans. Mentalnie to tytuł z lat 80. David Lynch robił sobie z takich rzeczy jaja w „Twin Peaks”. Groch z kapustą, która wypełnia slot czasowy, nic więcej.
Najnowsze komentarze