Pozostawieni („Leftovers”, 2014-17)
Mój ulubiony serial, ale do tej pory nic o nim nie napisałem. Teraz wróciłem do pierwszego sezonu, aby pochylić się nad każdym odcinkiem i napisać o nim. To nie tylko opinia, ale też analiza o różnym stopniu głębokości. Czytać najlepiej już po zapoznaniu się z całym serialem. Pozwólcie mu zmierzyć się z wami.
Sezon I (2014) ★★★★★
„Not our dogs” Pamiętam, jak lata temu usłyszałem zarys fabularny tego serialu: w jednej chwili znika 2% populacji ludzkiej. Nie wiadomo dlaczego. I to nigdy nie będzie wyjaśnione. Jak wokół czegoś takiego zbudować serial? Naprawdę kręciłem głową, ponieważ nie umiałem sobie wyobrazić, że to mnie zainteresuje. To w końcu nie jest Tajemnicza Wyspa ani nic w tym rodzaju.
Pierwsze minuty Pozostawionych uderzyły mnie w łeb: oto oglądamy matkę próbującą wykonywać swoje obowiązki, nosząc równocześnie miesięczne dziecko w rękach. Rozmawia przez telefon, wstawia pranie, wraca do samochodu – niewie, w co ręce włożyć. Przestajemy słyszeć dziecko, ale nie zwracamy na to uwagi natychmiast. Na jednym ujęciu widzimy odkładanie do nosidełka, ale gdy wracamy do tylnego siedzenia – nic już tam nie ma. Panika, a minutę później cały świat staje na głowie. Dzieci tracą rodziców, rodzice dzieci, samochody tracą kierowców. A to tylko początek możliwości stojących za tym pomysłem na serial. Jedna scena i ja już czułem się kupiony. Uwierzyłem, że warto to oglądać. Może tego nie potrzebowaliście, może od razu to widzieliście, ale trzeba przyznać, że zawsze będą sceptycy, do których scenarzysta powinien wyciągnąć rękę na początku – a opening Leftovers robi to w wybitny sposób: prosty i wyraźny.
Następuje więc przeskok w czasie o 3 lata do przodu. Poznajemy bohaterów, ich sytuację oraz obserwujemy nowe rzeczy, które powstały po zniknięciu – jak choćby to, że nikt w szkole nie staje do hymnu, ale niektórzy klękają do modlitwy. Dyskusja o naturze Zniknięcia jest, ale z tyłu. Bohaterowie nie mówią o tym, tylko telewizory. Ta rozmowa toczy się w tle, jest drugorzędna albo nawet i nieistotna. Jesteśmy też wystawieni na dziwne rzeczy, które się dzieją na ekranie: choćby znikający jeleń, który pojawia się później w kuchni Kevina, albo Łysy Dupek strzelający do psów, ponieważ… „To nie są nasze psy”. Te i inne tajemnice tego odcinka/serialu działają nie dlatego, że są zagadkami – działają, ponieważ pasują do świata tej produkcji oraz jego motywów. Wydarzyło się coś, czego nie rozumiemy i chcemy zrozumieć, ale możliwe jest, że nigdy to się nie wyjaśni, a my musimy tylko z tym żyć. Z drugiej strony niektóre rzeczy mają wyjaśnienie – na przykład, dlaczego Kevin miał w samochodzie martwego psa. My to wiemy, bo byliśmy razem z nim od początku, ale Jill i pozostali tylko otworzyli bagażnik i nigdy nie poznali historii stojącej za tym zjawiskiem. Odpowiedź i wyjaśnienie jednak istnieje, ale nie one są najważniejsze. Dlatego Jill nie naciska. W ten subtelny sposób pokazano, o co chodzi w całym serialu.
Każdy na koniec chce krzyczeć, ale nie może. Tom krzyczy dopiero po zanurzeniu; ojciec krzyczy, strzelając do psów dopiero wtedy, kiedy istnieje szansa, że śni; młoda płacze po raz drugi w tym odcinku, sama na schodach po obejrzeniu rozbitego zdjęcia rodzinnego (za pierwszym razem płakała, kiedy dusiła masturbującego się znajomego, zbyt zajętego, aby na nią spojrzeć – była wtedy niewidzialna).
Nie ma czołówki w tym 70-minutowym odcinku. Był na nią oczywiście czas, ale decyzja artystyczna była inna. Nie ma nawet tytułu innego niż „Pilot”, zapewne oddając w ten sposób stosunek świata do wydarzenia: nikt nie wie, jak to nazwać i co o nim myśleć. I jeszcze jedno: najpierw zaprezentowano pomnik przedstawiający widok, który potem będzie powtarzał się w czołówce. Nadano kontekst i udzielono pomocy przy tym pierwszym kroku, żeby część następna przyszła nam łatwiej. Nie dlatego, że twórcy w nas nie wierzą albo jest to zbyt skomplikowane – ale dlatego, że współgra to z motywem głównym serialu: pomaganiem, kiedy pomocy potrzebujemy.
Odcinek ten nie jest skonstruowany w tradycyjny sposób, nawet nie jest temu bliski. Część zasługi wynika oczywiście z tego, że to pilotażowy odcinek przedstawiający poszczególne elementy opowieści. Wiele rzeczy pojawia się tylko po to, by móc je potem rozbudowywać w następnym odcinku: jak Matt, Nora, Wayne czy Meg. To nie są historie lub coś innego: to wszystko są ludzie. Nie znamy ich jeszcze, ale wywierają na nas pewne wrażenie. Inni biorą udział w swoistej narracji, prezentują się już widzom jako bohaterowie: Kevin, Jill, Tom. Ponownie: ludzie, nie historie. Nic jednak nie zostaje tutaj osiągnięte, zamknięte czy podsumowane. Co więc się dzieje w tym odcinku, co go definiuje, co go uzasadnia i sprawia, że on jest?
Jak scenarzyści rozwiązali ten problem? Poprzez powroty. Wszystko tutaj wraca. Nie ma ani jednego luźnego motywu, zdania, czegokolwiek. Wszystko w tym odcinku staje się istotne, ponieważ jest warte powtórzenia przez twórców. Nieważne, czy jest to rozbita fotografia na schodach, polowanie na psy albo matka tracąca niemowlę we wstępie – nikt nie został porzucony, opuszczony, zapomniany. Nikt nie jest tylko środkiem do celu w rękach twórców, zamiast tego wszyscy żyją w tym świecie. Raz pokazani są tutaj na zawsze.
Drobna dygresja: ostatnio w innym serialu widziałem scenę z postrzeloną kobietą, do której przybywają ratownicy. Nie dają rady tego zrobić, kobieta umiera. W tamtym serialu to wszystko było narzędziem do opowiedzenia o jednym z ratowników: pokazanie, jak wykonuje ona swoją pracę, jak jest zaangażowana w tym, ale cała reszta tam tylko „Jest”. Kobieta była tylko po to, aby być postrzeloną, a osamotnione dziecko było tylko po to, aby było jasne, że jej śmierć jest smutna. Nie wracają później i nie są istotni. W Pozostawionych oni wracają, a ich istnienie jest celem samym w sobie. To wszystko. Dlaczego tak jest? Bo o tym jest ten serial!
Nie opowiada on jednak o tym wprost. Żadna z postaci nigdy tego nie powie w monologu, nie. Zamiast tego scenarzysta otula nas przeróżnymi wątkami i z tego dopiero coś powoli wynika. Poza słowami i poza mówieniem na głos, gdzie jedynie film i obraz są w stanie nam coś opowiedzieć i pozwolić nam zrozumieć drugiego człowieka. Ten odcinek jest szalenie precyzyjnie skonstruowany, każdy detal bierze udział w tworzeniu tego jednego odgórnego wrażenia. Zapewne nie jesteśmy w stanie po seansie tego nazwać czy zauważyć, ale te 70 minut ma dać nam spokój. Oglądamy serię rzeczy, których nie rozumiemy w pełni i wydają się one do niczego nie prowadzić, ale są one istotne, mają cel. W ten sposób stajemy przed tym samym co bohaterowie serialu, który właśnie poznajemy: doświadczamy czegoś i możemy to przeoczyć, ale możemy się nad tym zastanowić, przyjrzeć się i zobaczyć wtedy więcej. Ten serial musiał być jak to wydarzenia. Bohaterowie mogli je zignorować, żyć dalej – ale równocześnie mogą zobaczyć w tym wszystkim coś więcej. My też możemy się do tego zbliżyć.
W poprzednim odcinku „pingwinem” nazwano osobę z grupy GR. Ponadto, towarzystwo to pozyskało w bieżącym odcinku nowego członka, a „my” go straciliśmy. Można to odczytywać dosłownie, ale jest w tym pewien niuans, ponieważ GR też jest przekonane, że Meg od nich odeszła. Różnica polega na tym, że oni o nią walczyli i chcieli ją zachować, a „my” (czyli w tym wypadku mąż Megan) poddał walkę. Spójrzmy na to z jeszcze szerszego kontekstu: jesteśmy w świecie, w którym 2% ludzi zniknęło, a mimo to wciąż oglądamy, jak ludzie od siebie odchodzą, są porzucani i oddaleni od siebie. To konflikt o wiele większy. Zwykli ludzie poddają walkę, czy jest to Kevin i jego rodzina, z kolei ludzie głoszący porzucenie wszelkiej nadziei podejmują walkę o swoje przekonania – i chyba obecność tych przekonań jest tutaj kluczowa, ponieważ mamy też trzecią grupę: Toma, Wayne’a i Christie, którzy uciekają, walczą. Tom nawet zabija człowieka, strzelając z broni krótkiej w gardło! Wszystko dlatego, że wierzy w Wayne’a i jego mistyczne umiejętności. Pingwinami są wszyscy wierzący.
Ponownie wszystko wraca. Nawet fakt spalenia barierki na początku odcinka zostaje przypomniany pod koniec, chociaż sens tego wydarzenia nie jest nam podany. Na początku widzimy sekwencję snu, kiedy Kevin nieświadomie stoi w ogniu, podczas gdy Aimee i Łysy Dupek są w lesie, a obca kobieta ledwo unika bycia postrzeloną. Kevin budzi się i widzi, że sąsiad pali rzeczy po bliskiej osobie, która Odeszła. Nie chce, żeby mu one o nim przypominały – nie chce, żeby inni ludzie używali tych rzeczy, nie chce ich magazynować na strychu. Chce je zniszczyć i przy okazji demoluje płot Kevinowi, który ratuje całe wydarzenie od przybrania większych rozmiarów. I nie jest to jedyna rzecz, która płonie w tym odcinku – są jeszcze bajgle Kevina, które znikają w opiekaczu, a nasz bohater nie ma pojęcia, jak to się mogło stać. Z początku w siebie wątpi, ale kiedy okazuje się, że Łysy Dupek jest faktycznie widoczny przez innych ludzi (w tym przypadku Jill, która zabiera od Łysego browary, kiedy ten ich odwiedza), Kevin rozpatruje inne możliwości: pyta panią burmistrz, czy ona ich nie zabrała; w końcu wraca po nocy do pracy z narzędziami, rozkręca opiekacz i znajduje swoje bajgle z tyłu maszyny. Spalone, zniszczone, ale… Wciąż są. I nic więcej się tutaj nie wydarzyło, żadna magia ani ręka Boga. Bajgle wkręciły się w maszynę i nie mogły wyjść.
Znowu słyszymy „Nie nasze psy” odnośnie do zwierząt, które biegają po mieście. I chyba jeszcze nie mamy tyle informacji, aby zrozumieć to zdanie. Kevin pyta Łysego, dlaczego nie chce strzelać do nich sam: „Bo jestem samotny”. Łysy oddaje mu swój samochód, ponieważ: „Już z tym skończyłem”. Poznajemy Norę Durst bardziej bezpośrednio: widzimy zawartość jej torebki (pistolet!); widzimy, jak wykorzystuje opinię innych o niej (nie gniewają się, kiedy rozbije kubek w restauracji, więc robi to specjalnie, ale nie pozwala, żeby inni byli tego świadomi), widzimy też, jak pracuje – a w ten sposób widzimy, jak rząd próbuje rozegrać problem zniknięcia. Widzimy jej przyjaźń z ojcem Mattem (jeszcze nie wiemy, tak jak Jill, że Nora i Matt są rodzeństwem). I na koniec: poznajemy ojca Kevina, wcześniej tylko wspomnianego. Wiemy już, że burmistrz jest z nim blisko (zapewne jest więc macochą Kevina Jr., naszego bohatera). Widzimy też jak Kevin Sr. porozumiewa się z duchami, a może ma kontakt z tymi, którzy odeszli – albo jest wariatem i tyle.
Ponadto Lindelof pierwszy raz daje znać, że lubi serial Perfect Strangers. W Polsce w ogóle nieznany. Sam wiem o jego istnieniu jednej recenzji Nostalgia Critica, w której omawiał film Pożeracze czasu (teraz patrzę i polski tytuł to… Langoliery).
„Kościół zawsze z tobą będzie” Tytuł nawiązuje do żartu o tonącym księdzu, który odmawiał pomocy ze strony ludzi w łódce i helikopterze, bo wierzył, że Bóg go uratuje. Po tym, jak ksiądz utonął, spotkał się z Bogiem i zapytał, dlaczego nic nie zrobił, na co Bóg odpowiedział: zesłałem ci dwie łódki i helikopter, co jeszcze miałem zrobić?
Odczytywanie znaków to mocny motyw tego odcinka, który jest właśnie jednym z tych najbardziej typowo skonstruowanych w tym serialu. Opiera się z grubsza na znanej metodzie: wziąć bohatera, dla którego liczy się coś i pokazać to na wielu przykładach; następnie sprawić, aby ta postać zaczęła o to walczyć, co chwila przesuwając granicę poświęcenia, które będzie musiał przekroczyć, aby osiągnąć cel. Oglądamy więc ojca Matta, który musi zebrać pieniądze na utrzymanie kościoła, inaczej bank mu go odbierze. Matt odmawia jednak pieniędzy nawet za usługę przeprowadzenia chrztu – bo wie, że jeśli zrobi to „za darmo”. to usłyszy brudne informacje o jednym z tych, którzy zniknęli. Matt nie przyjmie też pieniędzy od siostry, która je da pod warunkiem, że nasz bohater przestanie zbierać takie informacje. Ostatecznie Matt straci kościół i przegra, ale przynajmniej nie zdradził swoich idei, kiedy było mu ciężko.
A ma on ciężkie życie: ktoś, kto wyparował, prowadził auto w momencie, kiedy to się stało. Uderzył w pojazd Matta, który wyszedł z kolizji cało, ale jego żona jest rośliną od tamtego czasu. Ponadto, Matt jest człowiekiem wiary. Potrzebuje wierzyć, że jego istnienie ma wyższe znaczenie. On nie chwali się, on oznajmia z dumą, że modlił się rano za dziewczynę w śpiączce – pochmurnieje, kiedy słyszy, że obudziła się ona zanim jeszcze zaczęli modlitwę. Nie dlatego, że chce być powodem, ale dlatego, że… chce być istotny. Może dlatego tak naprawdę szuka brudów o tych, którzy odeszli. Widzi to jako istotną sprawę – to właśnie mówi mu Aimee, kiedy chciała być dla niego miła w poprzednim odcinku. Może też szuka osoby, która w niego wjechała? Chce mieć dowód, że ta osoba była zła. Albo chce udowodnić, że jedynie źli ludzie zniknęli, chociaż na to jest mała szansa – w końcu wie, że zniknęli też nieletni.
Wracając do symboliki, mamy tutaj prawdziwy chaos, jeśli tylko faktycznie chcemy wziąć każdą rzecz w tym odcinku za coś istotnego. W takiej sytuacji jesteśmy otwarci na sygnały, ale gubimy się w nich, bo często one sobie zaprzeczają. Choćby gołębie: wskazują, aby zagrać w karty, ale też gromadzą się na czerwonym świetle, kiedy bohater jedzie, aby postawić pieniądze.
„There is no family”. Zarys fabularny odcinka kształtuje się następująco: zbliża się Gwiazdka, ale ktoś zabrał plastikowe niemowlę z szopki. Niby nic wielkiego, a jednak każdy o tym mówi. Nawet zaczną szukać tej zabawki.
Jest to odcinek, który chyba nic nowego nie dokłada. To jedynie nowy przykład na powiedzenie tego, co inne odcinki już mówiły. To opowieść o tworzeniu znaczenia, które przypisujemy przedmiotom. Na początku widzimy, jak taka lalka powstaje. Znamienne jest, że to wcale nie jest lalka specjalnie zaprojektowana do odgrywania dzieciątka Jezus, nie! To zwykła lalka. I są ich setki, tysiące, miliony! Pakowane i wysyłane do sklepów, a jednej z nich przypadła rola dzieciątka. Gdy znika, Kevin ma to w dupie, ale słyszy, że według Jill nieszukanie i zastąpienie jej inną zabawką byłoby oszustwem. W końcu dzieciątko jest święte, to symbol czegoś! Dlatego Kevin w końcu pęka i decyduje się szukać lalki.
Okazuje się, że Jill była jedną z tych osób, które niemowlę zabrały. Ot, dla zabawy, ale Jill wyraźnie jest jedną z tych, które robią to w dodatkowym celu. Ona chce, żeby symbole miały znaczenie, żeby za tymi rzeczami coś stało. I jeśli musi zagrozić zniszczeniem symbolu, żeby to udowodnić, niech tak będzie. Znalezienie lalki nie wywołuje żadnych emocji, nie było potrzebne, a na koniec pastor we własnej osobie uzupełnia lukę inną lalką, bo… „miał zapasową”. Religijna osoba, która nie robi z tego wydarzenia nic specjalnego. Jest jeszcze Laurie, która finalnie decyduje się nadać znaczenie zapalniczce, wręcz walczy o nią i dużo ryzykuje. A lalka ostatecznie ląduje w rowie, bo nikt nie wie, co z nią zrobić. To w końcu zwykła lalka.
Są dwie sceny, które coś dodają do całości: plan GR oraz Lauire wręczająca dokumenty Kevinowi. Cała reszta… już była. I tyle. Oczywiście, niech Pozostawieni mają miliony odcinków, ale jednak ten będzie tym „dodatkowym”.
PS. Tytuł ponoć oznacza „Baby Christ and Antichrist”, ale nigdy nie zostało to potwierdzone.
„She’s dosen’t do ok”. Tytułowa Gladys zostaje zabrana do lasu. Wcześniej już ją poznaliśmy – zimne spojrzenie, surowa twarz, bezwzględna osoba przechodząca obok starszej osoby potrzebującej natychmiastowej pomocy z lekami. W lesie jednak Gladys mówi, a konkretnie błaga o życie. Chce żyć w swych ostatnich chwilach, zanim ostatni kamień wypędził z niej ducha.
Wydaje się, jakby znowu był to odcinek oparty o zagadce, ale ta zagadka nie zostaje rozwiązana. Nie wiemy, kto dokonał morderstwa. To nie jest kryminał – zamiast tego oglądamy bohaterów stawiających czoła kolejnym trudnościom życiowym. Matt nalega na udzielenie mu zgody pożegnania się ze zmarłą, chociaż ona i jej towarzysze z GR są powodem, dla którego Matt nie ma już kościoła. Ostatecznie Matt odprawia pożegnanie na ulicy, za to… zostaje wygnany przez samo GR (w osobie Laurie). Obie strony dokonują tutaj wyboru. Gladys też go dokonała. Kevin jako jedyny nie zamienia sprawy w szopkę, chociaż wszyscy mieszkańcy zdają się mieć sprawę w dupie, a policja robi sobie fotki ze zmarłą i nie okazują szacunku jej zwłokom. Najwyraźniej istnieje też więcej takich grup jak GR, rozsianych po kraju, które zdążyły już przedstawić się społeczeństwu.
To ważny motyw nie tylko tego odcinka: jakoby nikt nie rozumiał, dlaczego sekta GR zachowuje się w taki sposób, ale wszyscy zachowują się wobec nich podobnie. Są agresywni i wyprowadzeni z równowagi na sam ich widok. Meg mówi, że celem GR jest przypominanie innym o tym, o czym chcą oni zapomnieć. Nie mówi, czym to jest, ale najwyraźniej jednak wszyscy to rozumieją – chociaż twierdzą inaczej. I są ludzie, którzy są gotowi zająć się tymi grupami. Sprawić, że przestaną być problemem. I jeśli już miałbym szukać odpowiedzi: to oni zabili Gladys. Żeby Kevin potem nawiązał z nimi kontakt, poprosił i zgodził się na ich akcję. Chociaż zachowanie napastników w lesie było takie młodzieżowe i niewinne, jakby robili to pierwszy raz, aż do końca sądząc, że to wcale nie jest na serio, że tylko ją poturbują… Prawda jest jednak inna. Poznamy ją już wkrótce.
Dwie rzeczy pojawiają się w tym odcinku: Kevin patrzący na młode dziewczyny skąpo ubrane oraz afera z koszulami. Zniknęły mu z szafy i myśli, że oddał je do czyszczenia. Ostatecznie praktycznie włamuje się do pralni i terroryzuje sprzedawcę, na co ten oddaje mu koszule – zapewne przypadkowe, byle tylko pozbyć się naszego bohatera, który stara się robić cały czas to, co właściwe i mimo wszystko koniec końców zrobił coś takiego. Wciąż też nie może dogadać się z Jill. A zaraz po tym, kiedy on odzyskuje swoją biel, tę samą barwę przyodziewa chwilę później Meg na znak, że jest „gotowa”, czyli że teraz jest już członkiem GR. Zastanawiam się, czy jest w tym zestawieniu coś więcej niż pokazanie, że obie te grupy są ludźmi – wyznają jakieś wartości i można ich zrozumieć, chociaż ich metody są dyskusyjne?
Dowiadujemy się więcej o Łysym Dupku: ma na imię Dean i mieszka w okolicy, na dodatek ma coś wspólnego z wywożeniem zwłok. Wciąż strzela do psów. Patti łamie zasady i lubi sobie pogadać. Kevin płacze w poduszkę i wyznaje Jill, że rozwodzi się z Laurie. A ludzie w białym na autostradzie z trzeciego odcinka – chyba właśnie poznaliśmy ich genezę.
PS. Genialne ujęcie z latarkami w lesie na początku odcinka. Naprawdę genialne.
„Do you want to feel this way?” Oto najlepszy odcinek sezonu i jeden z najlepszych w całym serialu, przedstawiający najlepszą postać, w którą wcieliła się najlepsza aktorka spośród całej obsady: Nora Durst. Siostra Matta; Durst po mężu, który ją zdradzał, zanim zniknął 14 października (jej dwoje dzieci również wyparowało). Co więc się dzieje w tym odcinku? Na początku kupuje płatki śniadaniowe, którymi karmiła pociechy, żeby stały na półce do czasu, aż je wyrzuci nieotwarte i zastąpi świeżo kupionymi. Na koniec je wyrzuca. Na początku widzimy, że nie uzupełnia papieru ręcznikowego – na koniec to robi. Na początku wszyscy jej korespondenci odpowiadali „Tak” na tajemnicze pytanie 121. Pod koniec odcinka ktoś pierwszy raz odpowiada „Nie”. Na początku Nora wydaje się śledzić kochankę swojego męża. Pod koniec już tego nie robi. A co dzieje się pomiędzy tymi punktami?
Cóż – zapewne można z pozoru odnieść wrażenie, że jest to typowa do bólu opowieść o godzeniu się ze stratą. Widzę teraz, że tak to może wyglądać. Smutna kobieta nie umie zaakceptować i „ruszyć dalej”, ale na końcu spotyka magicznego murzyna, który ją przytula i w ten sposób wszystko przemija. Nora przestaje żyć przeszłością i idzie na randkę z Kevinem. Jeśli jednak o mnie chodzi, to tam na końcu dzieje się coś zupełnie innego.
Dwa lata temu po pierwszym seansie tego odcinka napisałem, że jest to historia kobiety, która nie jest istotna w swoim własnym życiu. A ona chce być istotna – pod tym kątem odczytuje wszystkie znaki, jednak za każdym razem okazuje się, że jest inaczej. Podczas sceny w barze dochodzi do niej prawda: jest zbędna. W swoim własnym odcinku. Nikt nie zabrał jej plakietki celowo, po prostu wypadło na nią. Nikt nie chciał jej szkalować, podszywając się pod nią, aby następnie urządzić burdę w barze. Nikt nie chciał jej przywilejów i współczucia, z jakim ludzie reagują na wieści o jej stracie. Nikt nie chciał być NIĄ. Zachwycają się za to opowieścią faceta, który stracił jedną osobę więcej od Nory. On ma atencję, on dostaje więc opierdol od Nory. Cholera, sama Nora całuje się z manekinem, żeby zdobyć atencję. Wybiera bezpośrednią konfrontację z kobietą, która się w nią wcieliła, zamiast wybrać ciche rozwiązanie. Żadne jednak nie dało jej satysfakcji.
Spotkanie Wayne’a z Norą tak naprawdę nie jest magiczne. On z nią rozmawia: z NIĄ. Jest bezpośredni i wie, co powiedzieć. Nora jest pierwszy raz istotna. I to dla człowieka, który zaczyna jej terapię od słów: „I don’t give a shit about you”. Cóż, szczerość jest najważniejsza. To tutaj Nora może zadać najważniejsze pytanie i dzięki temu dowiadujemy się, dlaczego na początku odcinka płaciła prostytutce za postrzelenie jej. Dlaczego śledziła kochankę męża? Bo nie chce się zabić, ale nie chce też przestać czuć bólu. Bo chce ich pamiętać. Bo myśli, że tylko w ten sposób może to zrobić. To rzuca też dodatkowe światło na fakt, że wybiera całować manekina zamiast prawdziwego człowieka. Nie jest w stanie pożądać czegoś, co jest w teraźniejszości. Wybiera wspomnienia. Wayne mówi jednak, że jest inna droga. Wciska kit o nadziei i mówi to, co Nora chce usłyszeć. Co mu w końcu szkodzi?
Na koniec jeszcze wracamy do najwyraźniej najważniejszego motywu oraz największej zagadki odcinka: pytania 121. Brzmi ono: „Czy uważasz, że ci, którzy odeszli, są teraz w lepszym miejscu?”. Wcześniej Nora zbierała same pozytywne odpowiedzi, teraz ma pierwszą negatywną, udzieloną ze łzami i ciężkim sercem. Ponoć podejście Nory do zadawania tego pytania zaważyła na tym, co jej odpowiadają. Ona sama twierdzi, że tak, że według niej trafili do lepszego miejsca, to jest jednak ciekawe pytanie: „Czy myślisz, że…”. Odpowiedź negatywna może tutaj świadczyć o tym, że już o tym nie myślisz. To może świadczyć o tym, że Nora przestała się dręczyć wyobrażaniem sobie różnych dalszych losów jej najbliższych. I nie czuje się z tego powodu winna. Kobieta, z którą rozmawiała – ona ewidentnie czuła się z tego powodu winna.
Jeszcze jedna kwestia: genialny scenariusz. Nic nie jest powiedziane wprost, tylko na około, przy innej okazji. To widz musi to sobie ułożyć. Ponadto, wszystko poznajemy na zasadzie zagadek – i całość pasuje tematycznie do samego serialu. Opowiada on o uczuciu osamotnienia i szukania nowej drogi. Chcemy więc znać odpowiedzi oraz chcemy być istotni. Ten odcinek okrąża nas w obu stron. Podobało mi się też rozwiązanie kwestii Wayne’a (niejednoznaczne – wciąż możemy w końcu wierzyć, że jest magiczny) oraz inne detale, jak np. mówienie, że autor książki jest oszustem, bo nie czuje bólu. Potem jednak wspomniane jest, że ten ból Wayne mu ujął, więc pisarzem jest oszustem w trochę inny sposób, niż na początku mogliśmy zrozumieć.
PS. Manekiny jeszcze wrócą.
„I walked out the back door of my residence. I just started running. About 10 minutes later, I came across a bunch of idiots yelling at a refrigerator” Pierwszy fabularny odcinek serialu – w tym znaczeniu, że nie opowiada o konkretnych postaciach, ale zaczyna kreślić historię, która zaczyna łączyć wszystkich tych bohaterów i wyznaczać jakiś cel. Pojawia się sygnał, że Zniknięcie było ogłoszeniem, a Kevin Jr. musi na nie odpowiedzieć. Jeśli ma jakieś pytania – magazyn mu na nie odpowie. I to tyle, a jednak dzieje się o wiele więcej. Naprawdę: wiele więcej. GR domagają się, aby mieć ich w dupie, protestując na ulicy nawet. Dowiadujemy się, dlaczego w czwartym odcinku zbierali pieniądze na nową bibliotekę (starą zniszczył Kevin Sr). Cały czas doświadczamy jakiegoś szaleństwa i nie możemy odróżnić jawy od snu.
Jin zostaje zamknięta w zamrażalce. Kevin ma sen o psie zamkniętym w skrzynce pocztowej. Tom chowa pod skrzynką pieniądze. Tom i Kevin niszczą telefony, waląc nimi o ulicę. Radio mówi o Kairze, gdzie w następnym odcinku znajdzie się Kevin. Nora umawia się regularnie z Kevinem. „I don’t know how to talk to you yet”. Na koniec są w stanie uprawiać seks, ale widzimy, że nie są jeszcze blisko. Są oddaleni, ale wydają się oddaleni od obu miejsc równocześnie – nie są tutaj, teraz, ale też oddalają się na chwilę od miejsca, w którym przebywają myślami. Odpoczywają i to wydaje się wystarczyć Kevinowi. Pies znajduje się na jego podwórku, hałasuje, ale jest żywy. Nasz bohater chyba odmówił zastrzelenia go. Niedługo dowiemy się dlaczego.
Na tym etapie akceptujemy już, że Kevin faktycznie ma problemy z głową. Nie pamięta, jak uratował psa, a my się tego nigdy nie dowiemy. Prawda jednak istnieje, zna ją Aimee, ale chyba tylko ona. W ten sposób godzimy się też z innym motywem serialu: że nie poznamy wszystkich odpowiedzi. Nawet jeśli są istotne. Nie o to w końcu chodzi.
PS. Słowo „Fuck” użyto ponad 50 razy. Ktoś na IMDb policzył.
„I understand you” Chyba najbardziej dramatyczny odcinek sezonu – niekoniecznie najlepszy, ale najwięcej się dzieje w taki „typowy” sposób. Bohater musi podjąć decyzję, istotną fabularnie i moralnie, która pod każdym względem będzie mieć konsekwencje. Ważna postać umrze, dojdzie do bolesnej konfrontacji, strony zmienią strony – wszyscy będą zaangażowani.
Kevin nie pamięta, jak porwał Patti. Wywiózł ją w cholerę do miejsca, które zna z przeszłości – okaże się później, że to marka papierosów, które palił w tajemnicy przed żoną, chociaż rzucił z własnej woli. Teraz będąc „sobą” próbuje rozwiązać sprawę, jak tylko się da, by w końcu oznajmić, że przyjmie wszystkie konsekwencje, ale nikogo też nie zabije. Patti sama się zabija, Dean znika, Jill przystępuje do GR, uprzednio uwalniając psa ze swojego podwórka i rozstając się z Aimee, którą podejrzewa o romans z Kevinem Jr.
Istotne w tym odcinku jest usłyszeć wyjaśnienie Patti o tym, dlaczego ludzie do niej przystępują i o co chodzi tak naprawdę w całej idei stojącej za GR. Wydaje mi się, że wtedy ta postać się obnażyła, „Król jest nagi”, tego typu sprawy. Ona zakładała, że wie, dlaczego ludzie to robią, nakładała na nich to swoje wyobrażenie, chociaż w rzeczywistości ludzie, których poznaliśmy, w ogóle do tego pasują. Laurie i Meg szukali tam czegoś innego niż Patti. Jak to ma jednak zostać odkryte, skoro nie gadają?
Milczenie w tym kontekście nabiera innego znaczenia. Miał to być wyraz siły, pewności siebie oraz rezygnacji, a okazuje się on wyrazem strachu przed powiedzeniem prawdy, postawieniem sprawy jasno. Mówienie czegoś na głos staje się równocześnie ogłoszeniem stanowiska, jednak zamiast tego członkowie GR decydują się stanąć jedną nogą po każdej ze stron, nieokreśleni.
Dzień przed Wydarzeniem, ale nie tylko. To nie jest wyłącznie „The One with Retrospective”. Jest konkretny powód, aby ten odcinek pojawił się właśnie w tym miejscu w sezonie – nie tylko po to, aby wyjaśnić jelenia i psy. Po ostatnich słowach Patti wchodzimy w pewien nawias, aby móc zrozumieć słowa „I Understand You”. Następny odcinek od razu zacznie się w tym samym miejscu, zamkniemy za sobą nawias.
Kevin czuje, jakby nie wystarczał, chce więcej robić i znaczyć. Nie jest to wyjaśnione i połączone wprost, ale Kevin Jr nie ma połączenia z synem – ten powraca do swojego biologicznego ojca – córką – której nie łapie – żoną – z którą nie ma nic wspólnego, a robienie rzeczy dla niej ma efekt w postaci oddalenia się – i w końcu ojcem, który nawet w tym odcinku nie jest nazwany ojcem. Junior wybija się przed szereg, aby uratować jelenia, bo widział go wcześniej, a blask bijący od niego odbiera jako wybranie. Nasz protagonista jednak nie daje rady, a jeleń pada martwy mimo wszystko, potrącony przez samochód. Wina Kevina. A blask w porożu był tylko przyczepionym fragmentem balonu z jakiejś imprezy młodej matki ogłaszającej, że jest w ciąży. Zapewne dlatego zwierzę było zestresowane i zdezorientowane, zaczęło wpadać do domów. To raczej nie był sygnał od Boga ani znak dla Kevina – chociaż równocześnie był, ponieważ jego żona była w ciąży, ale nic mężowi nie powiedziała. Kobieta za kierownicą pyta go, czy jest dobrym człowiekiem, a wcześniej wspomina, że jest świadoma, iż za palenie papierosów pójdzie do piekła. Kevin uprawia z nią seks, w którego trakcie partnerka znika, przez co nasz bohater zaczyna się czuć, jakby był na jawie. Jakby to, co ma miejsce, nie było realne. Takie jednak jest. 2% ludzi naprawdę zniknęło.
Życie wszystkich się zmienia. Dzieci widzą, że ktoś zniknął z pokoju. Nora widzi, jak znika jej rodzina. Laurie widzi, że zniknęło jej nienarodzone dziecko. Każdy wkracza w sen w swój własny sposób.
Patti tymczasem przepowiada koniec świata. Kolejny raz, tylko tym razem inaczej rozumiemy słowa: „Był czas, kiedy powiedziałam Laurie wszystko. Był czas, kiedy ona powiedziała mi wszystko”. Ponieważ jesteśmy z przyszłości.
A jeleń jest po prostu jeleniem, jednak Kevin tamtego dnia zaczął traktować to zwierzę jako znak. Nie jest przekonany, jednak jest otwarty na taką możliwość. Ludzie odczytują różne rzeczy jako znaki. Matt w trzecim odcinku odczytuje w ten sposób gołębie. Co kto lubi.
PS: Dziewiąty odcinek, ale pierwszy, w którym mówi jedna z głównych postaci.
PS 2: Pewnie zauważyliście, że matka tracąca dziecko w pierwszym odcinku pojawia się również tutaj (jest mijana przez Laurie podczas podróży samochodem), ale czy wiecie, że rodzina, do której jeleń zawędrował, pojawiła się wcześniej? W drugim odcinku Norma ich przepytywała i w trakcie rozmowy wyszło, że ich zaginiony syn miał trisomię 21 chromosomu. Tutaj ich faktycznie widzimy, razem i w ogóle. Pojawiają się też w 10 odcinku.
PS 3: Kobiety zaczepiające Kevina podczas biegania wrócą… w 3 sezonie, jeśli mnie pamięć nie myli. Mamma mia!
PS 4: „Nora appears not to have a cell phone in the show’s present day (in “Cairo,” a desperate Kevin calls her home phone and leaves a message which she does not get until much later). In this episode, we see Doug spending most of his time on his cell (likely communicating with Kylie), and also see Nora’s cell destroyed by Erin’s orange juice. Presumably, with her family gone, and perhaps with negative residual feelings regarding Doug’s frequent cell phone use, Nora decided not to replace her broken cell.”
„Look what I found” Pierwszy odcinek tak mocno uderzający w główny temat serialu – że jesteśmy gośćmi w większej historii. Nie znamy jej w całości, ale to nie znaczy, że nie ma ona sensu. W pewnym sensie śmierć Patti była taką większą historią, której nigdy nie poznamy, ale teraz Kevin spotyka umierającego murzyna w łazience i to nic dla niego nie znaczy (jest przejęty jak śmiercią każdego innego człowieka czy zwierzęcia). Pewnie nawet już nie pamięta, o czym wtedy myślał i jak brzmiało życzenie, które murzyn spełnił. My jednak wiemy, kim Wayne był. Rozumiemy mniej więcej, co się stało. Podobnie jest z planem GR – oglądaliśmy, jak się rozwijał. Wiemy całkiem sporo, ale dla innych finał był zaskoczeniem. Dla mnie zresztą też był, te lalki są przerażające! Powrót do domu, ale dom stoi w płomieniach. Wiemy, kim jest niemowlak pod drzwiami, ale niemal nikt poza nami tego nie wie. I nikt nie podejrzewa, że może to mieć związek z umierającym murzynem.
Tak samo ma się sprawa ze zniknięciem 2% ludzkości. Nie wiemy, jak to się stało, ani dlaczego lub w jaki sposób, ale uczymy się z tym żyć. O tym są Pozostawieni – o adaptacji, o priorytetach, o życiu, walce o szczęście niezależnie od warunków i potrzebie bycia zrozumianym przez innych oraz przez samych siebie. Świata wokół nas nie musimy rozumieć w pełni, ale ludzi już tak. To jest najważniejsze.
Książka w tym miejscu się kończy. Serial dopiero się rozkręca. Potrzebujecie przerwy? Włączcie mimo to 2×01, dla pierwszych ośmiu genialnych minut. A ja wrócę do Pozostawionych jakoś w sierpniu chyba. Wtedy opiszę drugi sezon, odcinek po odcinku.
Sezon II (2015) ★★★★★
Tytuł oznacza „ideę o środku wszechświata”, „stabilnego punktu we wszechświecie”, „punktu pomiędzy Niebem i Ziemią”. Axis Mundi ma liczne znaczenia, zależnie od kultury – wyobrażany był też na wiele sposobów. Mogę jednak uznać, że wszystkie je łączy wyobrażanie sobie Axis Mundi jako „najświętszego miejsca”. W kontekście serialu odnosi się ono do nowego miejsca akcji serialu: miasta obecnie nazywanego Miracle – jedynego, z którego nikt nie zniknął 14 października i teraz okolica jest atrakcją turystyczną.
Zacznę omawianie odcinka od początku, od – jak ja to nazywam – „momentu piękna”. Definiuje on odcinek, który bez tego – chociaż wspaniały – jest w zasadzie tylko prezentacją nowych postaci i lokacji. Nie mówi nic nowego, nie zaskakuje na poziomie tematycznej. I twórcy pozwalają nam na to w sposób niemal wybitny. Każda kolejna scena jest jakby przygodą i nigdy nie wiemy, co zobaczymy, ani co oznacza to, co zobaczyliśmy. Z perspektywy czasu ogląda się to jeszcze lepiej, kiedy znamy uzasadnienie za każdym szczegółem. Mogę teraz docenić, że każdy wątek opowiedziano niczym zagadkę. Jakby poznanie sensu stawało się celem naszego istnienia, a nie tylko stajemy się ciekawi tego wszystkiego. To dotyka nas na poziomie ludzkim: dlaczego kobieta kosi trawnik w sukni ślubnej, dlaczego człowiek zarzyna kozę na środku kawiarni, dlaczego Kevin zapatrzył się na kanapę, dlaczego Evangeline z koleżankami są takie radosne w obecności innych i milczące, kiedy są same? Dlaczego woda znika razem z nastolatkami? O co chodzi z ptaszkiem zakopanym pod drzewem i czy łączy się to z dźwiękiem, który cały czas słyszy John? Tych pytań mógłbym wymienić jeszcze drugie tyle, ale wszystkie one nie tworzą nic samodzielnego w tym odcinku: budują jedynie fundament pod kolejny. Co tylko w kolejny sposób pokazuje, jak wybitnym tytułem są Pozostawieni – jak wysokie standardy wobec niego mogę mieć! W każdym innym tytule wystarczyłoby mi dwie takie sceny, żeby się zachwycać.
Jedynym wyróżnikiem jest scena otwierająca, „moment piękna”. Co ciekawe, nie jest ona u swoich podstaw tak inna od reszty odcinka, ponieważ jej cel jest taki sam: wprowadzenie odbiorcy. Zamiast jednak przedstawiać nam bohaterów czy miejsce akcji, przedstawia nam temat, a raczej ZJAWISKO bycia „pozostawionymi”. I niestety muszę przyznać, że tylko sposób, w jaki to robi, jest zachwycający. Sam fakt istnienia takich „miniatur” przed większymi historiami, nie jest niczym nowym. Damon Lindelof tego nie wymyślił, jedynie miał odwagę popchnąć swój tytuł w jeszcze większą niszę – cofając swoją opowieść aż do czasów prehistorycznych. Pieśń lodu i ognia też miała tego rodzaju „wstępy”, ale one miały miejsce nie tylko na terenie Westeros, ale też mniej więcej w tym samym czasie, co inne bieżące wydarzenia Wojny Siedmiu Królestw. „Axis Mundi” cofa się jednak o kilkadziesiąt tysięcy lat, aby pokazać jaskiniową kobietę rodzącą dziecko w samotności. Nie ma żadnych słów ani kontekstu – na pierwszy rzut oka nie oglądamy nawet tego samego serialu, co w pierwszym! Myślimy jeszcze, że to może być antologia serialowa, w której każdy sezon jest oddzielną historią. Książka, o której oparto całą produkcję, zamykała się tak, jak zrobił to sezon pierwszy. Pierwsze pytania pojawiają się w naszej głowie.
Kobieta wychodzi z jaskini. Ma miejsce zdarzenie, którego ona nie rozumie: lawina zamyka dojście do jej schronienia, zabijając zapewne jej plemię. Jest sama, POZOSTAWIONA. Niczym współcześni ludzie, którzy zostali pozbawieni 2% towarzystwa, też nie rozumie przyczyny ani metody. Jaskiniowa kobieta rodzi dziecko w samotności, by odejść od jaskini – już chyba nikt bliski stamtąd nie wróci – i zacząć podróż. Broni swoje niemowlę przed wężem, który atakuje ją. Nie ma lekarstwa, nie ma ratunku, nie ma zrozumienia. Kobieta umiera, dziecko zostaje samo… By zostać znalezione przez inną kobietę. I podróż trwa. Aż do dzisiaj, kiedy sprawy mają się podobnie. Problemy i metody ich rozwiązania są w końcu zbliżone. W następnym odcinku Kevin Senior powie: „I can sit around and cry about how the world fucking ended, or… I could start it up again”. Miniaturę wieńczy ruch kamery, w którego trakcie przenosimy się w czasie do współczesności, co może dezorientować widzów nieznających takiej techniki narracyjnej („Ona umarła, a te dziewuchy bawią się tuż obok?”). Tego jednak wymaga odwaga twórcza, bez której Pozostawieni byliby innym serialem.
Szalenie podoba mi się w tej miniaturze to, że jest skromna i nieotwarta na nie wiadomo jakie interpretacje. Odczytujemy ją jedynie na poziomie historii oraz ogólnego kontekstu serialu – rozumiemy, że bohaterowie serialu są niczym to dziecko pozbawione matki, albo matka pozbawiona swoich towarzyszy. Nie rozumiemy tego tak samo, jak oni tego nie rozumieli. Ważne jest zrozumieć, ale ważniejsze jest, jakie działania wtedy podejmiemy, jeśli zrozumienie nie jest możliwe: czy się zatrzymamy, czy pójdziemy dalej. I to wszystko, bo gdy tylko próbuję myśleć o tej miniaturze jako metaforze czegoś „więcej”, wtedy od razu zapala się ostrzegawcza lampka z napisem: „nadinterpretacja”. Pozostawieni są serialem, który ma dużo do powiedzenia, więc może być konkretny. Nie musi mydlić oczu i wyręczać się widzem, który stworzy milion teorii i nada znaczenia przypadkowym zabiegom filmowym. W tym serialu wszystko ma swój konkretny cel i znaczenie, co zresztą cały odcinek sobą reprezentuje.
Jest jedna ważna rzecz, którą chcę zaznaczyć: widz musi czekać aż do 37 minuty, zanim będzie mieć pewność, że ogląda ten sam serial. Do tego momentu oglądamy nowych bohaterów i nowe miasto. Musimy poznać 2/3 odcinka, zanim w ostatniej trzeciej zobaczymy Matta z żoną, a później Kevina z rodziną (jednak bez Toma! Gdzie jest Tom?). Nasi główni bohaterowie są niczym easter-eggi, smaczki dla fanów rozpoznających twarz w tłumie i mówiących: „ooo, poznaję ich, pamiętam!”. Jaki inny serial miałby odwagę zrobić to samo? Z dzisiejszą publiką? Z dzisiejszymi dziennikarzami, piszącymi recenzje każdego odcinka? Wszyscy oni wydający od razu opinię o całym sezonie? Trzeba być człowiekiem z żelaza, żeby taki numer wywinąć.
Plus: nowa czołówka. Liczne zdjęcia, z których usunięto niektórych ludzi. Do tego relatywnie lekka muzyka, ze słowami: „Everybody’s wonderin’ what and where they they all came from”. Kręcę na to nosem, bo to wydaje się zbyt oczywiste. Nie ma w tym nic do odkrycia lub zrozumienia, dlaczego więc jest to w tym serialu? Cóż, jeśli czujecie podobnie, przeczytajcie komentarz użytkownika z reddita: „I hated the song the first time I heard it but it grew on me throughout the season and I bought it. Then, when I was working on the photo slide show for my Dad’s funeral, iTunes randomly pulled that up, and while I bawled, I still found some comfort in letting the mystery be”.
Pozostawieni pozwalają sobie na humor.
Pozwalają widzowi się uśmiechnąć, tak szczerze. Ogólnie jednak nie jest to szczery odcinek – mówią, że jest „ok”, ale nikt nie jest „ok”, jak ujął to Tom. Kevin rzucił pracę i próbuje sobie radzić z pamięcią po Patty (odkopuje jej grób, zwłoki zawozi na policję). Kevin Senior opuszcza zakład i Stany, aby udać się do Australii i zbudować świat od nowa. Kevin sugeruje przeprowadzkę. Nora kupuje dom. Dosyć fabularny odcinek – głównie oglądamy, jak pionki się przemieszczają i zajmują nowe miejsce – ale ma też momenty, kiedy musimy się zastanowić, aby zrozumieć bohaterów.
Próbujemy pomóc, nie próbujemy zrozumieć – w rytm „Whiplash”.
Jeden z niewielu odcinków, w których nie ma Nory ani Kevina. Laurie z Tomem „odzyskują” ludzi, których wchłonęło Guilty Remnant. Chronią ich, słuchają i „zwracają” ich światu, kiedy białe, palące fajki duchy wracają do swoich rodzin. I wszystko to wypala im w twarz – bo popełnili błędy. Tom zapomniał o sobie, Laurie pomagała w celu zrobienia kariery. Oboje przekładali własne doświadczenia na innych. Zakładali, że inni wstąpili do GR z tego samego powodu, co Laurie. Niby wiedzieli, w co ci ludzie wierzą – że świat się skończył – ale jakby o tym zapomnieli.
Przyznam, że zagadką pozostaje dla mnie wybuch Laurie. Chyba była wtedy zła na samą siebie. Usłyszała w słowach wydawcy swoją postawę, swoją prawdziwą postawę i nie mogła tego znieść. Ona w końcu pomaga, ale sama nie jest wyleczona w tym sensie, że nie wróciła do normalności. Szuka sensu życia w innych, Meg gwałci Toma jako zapewne akt dominacji (w 9 odcinku wyjaśni, że chciała zajść z nim w ciążę – więc dobrze to zinterpretowałem), a nieszczęśliwa kobieta na autostradzie… Chciała się zapewne tylko uratować od tego świata. Świata fałszywego, w którym do Deportacji nigdy nie doszło.
Kiedy duch mówi ci, żebyś nie wsiadał, to nie wsiadaj – w rytm „Never Gonna Give You Up”.
Nora budzi się sama. Kevin lunatykował. Czy ci ludzie naprawdę się kochają, czy tylko – jak ujęła to Patty – „są”? John odczytuje odcisk ręki jako sygnał od oszusta. Eve wyciąga kulę bez zadawania pytań. Kevin wszystkich ratuje. MIchael czuje się samotny, a jego ratuje Jill. Wszyscy myślą, że doszło do drugiego zniknięcia: nawet Nora tego się obawia, chociaż potem będzie chciała to zalać alkoholem. Kevin w końcu wybucha na Patty, a my nadal nie wiemy, czy jest ona prawdziwa – równie dobrze nasz bohater może mieć zwidy. Stary wariat na słupie nie wskazuje w żadną stronę, nie odnosi się do ich rozmowy – pyta tylko „Who’s is your friend?”. Nie zaznacza nawet płci owego „przyjaciela”. Jego słowa nie są dowodem – są wyrazem dodania otuchy Kevinowi, jakby ten był tylko następnym wariatem, krzyczącym do siebie na środku pustej ulicy.
A ostatnie ujęcie niczym z Tarkowskiego „Zwierciadła”.
Matt zawsze musi mieć pod górkę. Z drugiej strony, to on doświadcza największych cudów. Jest przekonany, że pierwszej nocy jego Mary wróciła. Tylko na kilka godzin. Gadali, płakali, przytulali się i postarali się o dziecko. Może o tym nie wiedzieli wtedy, ale taki jest tego skutek. Inni mieszkańcy będą podejrzewać Matta o to, że zgwałcił swoją warzywną żonę, on będzie głosić, że doszło do cudu. My nie mamy powodu mu wierzyć – wręcz sugeruje się nam, że wszystko było tylko halucynacją przepracowanego i zniszczonego Matta – ale ważniejsza jest postawa Johna, który nie zgadza się na to, aby jego miasto było traktowane jako wyjątkowe. Nie rozumiemy tego, może poza tym, że John zapewne czuje się odtrącony i niewyjątkowy w takiej sytuacji. Gdzie jego cud? Decyduje się więc odtrącić możliwość cudu. Utrudnia więc życie Mattowi, który i bez tego ma tutaj naprawdę źle. Samochód mu niszczą, nadgarstek łamią butem, zostaje otoczony przez naprawdę brudnych ludzi. W serialu tak pełnym miłości do człowieka ten odcinek jest prawdziwym zaskoczeniem. Można poczuć się brudnym podczas seansu. Nawet w kolejce nie dadzą rady postać i załatwić swojej sprawy. Kilkumilowa tułaczka do miasteczka, problemy z władzami i odtrącenie przez wszystkich z wyjątkiem najbliższej rodziny, Matt musi przekupywać i robić rzeczy, których nie chce, na koniec zostaje jeszcze zalany, ale koniec jest szczęśliwy. Mary znajduje się pod opieką miasta.
Zastanawiam się teraz tylko, czy ruch Matta był właściwym? Przerzucił skomplikowaną opiekę nad Mary na swoją siostrę, Norę. Utracił miejsce w miasteczku, poszedł świecić pośladkami w osadzie dzikusów! Wcześniej mieliśmy jednak scenę z wypadkiem samochodowym – ktoś obcy, tak jak Matt, robił wszystko dla ukochanej osoby (dla syna), a teraz nie żyje. Matt z kolei wciąż chodzi, wciąż może być szczęśliwy i zobaczyć szczęśliwe zakończenie tego wszystkiego. Nie ma też co czekać na hańbę i odrzucenie, Matt musi udowodnić swoją wiarę – najłatwiej najwyraźniej zrobić to poprzez zakucie w dyby. Całość w końcu opiera się na wierze w to, że ktoś następny będzie na tyle dobry i go zastąpi. I to jest ten moment: na sam koniec takiego dnia Matt wciąż wierzy, że znajdzie się w tym tłumie ktoś dobry.
Oddzielną, otwartą kwestią pozostaje „Kim jest Brian?”. Matt musi wypowiedzieć to imię podczas ranienia Reggiego. Brian pojawia się na początku drugiego sezonu (Dr. Goodheart – wyławia wodę, kiedy dziewczyny się kąpią). Reggie pojawia się potem jeszcze w 3×02, Brian – w 2×06.
Wyjątkową cechą scenariuszy Lindelofa są te małe elementy jak rozbudowane openingi. Wręcz niepotrzebnie rozbudowane. W „Lens” oglądamy człowieka w swoim biurze, który rozmawia przez telefon, idzie korytarzem, prowadzi samochód, przybywa do Miracle, odnajduje tam drogę i dopiero trafia na Erikę i Norę. Równie dobrze moglibyśmy obejrzeć tylko ten ostatni etap, prawda? A jednak zdecydowano inaczej. Czyżby tylko po to, aby pokazać, że doktor też jest człowiekiem? Najłatwiej sobie odpowiedź na to pytanie poprzez wyobrażenie sytuacji, w której scena wyglądałaby inaczej, gdyby było w niej tylko to, co niezbędne – wtedy doktor wydawałby się nieistotny. Podjechałby, zadał pytanie i odszedł. Nigdy go już nie zobaczymy. Jednak jest on istotny – w tym znaczeniu, że wpłynął na Norę. I wystarczy to pokazać poprzez towarzyszeniu mu. Pokazanie go przez chwilę. W końcu też jest człowiekiem. Zasługuje, aby potraktować go z uwagą.
„Lens” poza tym jest dla mnie jedną wielką zagadką. Zaraz po czołówce widzimy Norę na trawniku, tuż po wschodzie słońca. Chwilę później rzuca kamieniem w okno i odchodzi. Znamienne jest, że ona już tam stała, gdy ją zobaczyliśmy. Jedną z najważniejszych rzeczy, jakie usłyszałem na temat opowiadania, było w grze komputerowej „Blackwell Legacy”, która zaczynała się od ujęcia na kobietę stojącą na moście – w komentarzu twórca powiedział, że początkowo kobieta miała tam podejść, powiedzieć i zrobić swoje, ale zmienili to – dzięki temu gdy my się pojawiamy, ona już tam stoi, a my nie możemy powiedzieć, ile tam stała. Pół minuty, pół godziny, pół dnia? Nie wiemy. Stała tyle, ile potrzebowała. Podobnie z Norą. Nie wiemy, czy podeszła tam na pełnej kurwie z zamiarem rzucenia kamieniem. Nie wiemy, czy miała ten pomysł wcześniej, czy tylko wyszła na spacer i w jej trakcie przyszło jej to do głowy. Co to jednak w ogóle znaczy? Czemu rzuciła kamieniem?
Najlepsze, co mogę wam od siebie zaoferować, to potrzeba Nory do zrobienia czegoś realnego. Według mnie wyglądało to tak: pojawił się doktor Cuarto i namieszał w głowie Norze. Ona już wtedy domyśliła się, co on insynuował – że jest jednak odpowiedzialna w jakiś sposób za zniknięcie kogokolwiek. Nie mogła przez to spać, wyszła na spacer, a rzut kamieniem był aktem buntu – pokazała w ten sposób, co może zrobić. Kamień to jej wina, za to faktycznie jest odpowiedzialna. Nie za zniknięcie Eve i pozostałych dziewczyn, nie mówiąc o jej własnej rodzinie. Przyszło mi to do głowy, kiedy John i Erika zaczęli myśleć o tym, co ten kamień znaczy – czy to dlatego, że John bije ludzi? Podchodzili do tego od zupełnie innej strony, widzieli w kamieniu coś, czym on nie był. I może właśnie o to chodzi: w zgodzie z całym serialem, pewne rzeczy nie mają znaczenia. Kamień miał być tylko kamieniem – ale dla Nory.
Nie wiem, czy w ogóle chwytacie, co mam na myśli? Wiem na pewno, że nie mam pomysłu na to, w jaki sposób Erika dowiedziała się, że to Nora rzuciła kamieniem. Albo dlaczego „odrzuciła” go z powrotem. Albo dlaczego później to wydarzenie nie ma znaczenia. Może coś mi umknęło. Nigdy do tej pory nie pamiętałem o tym, że Erika wyciąga pieniądze z szafy. Nigdy mnie nie zastanawiało, dlaczego one tam są. Powód poznajemy jeszcze w tym samym odcinku, ale jednak coś mi umknęło.
Kolejna kwestia to wyznanie Kevina. Mówi on o tym, że widzi ducha Patti. Wspomina jednak przy tym, że robi to on dnia, w którym Nora się wprowadziła do niego. I to właśnie musiało ją złamać na tyle, że uciekła w następnym odcinku. To i kamień. Może telefon od byłej żony Kevina też miał znaczenie – to u niej szukają w końcu Toma. Kolejna rzecz, nad którą nie ma kontroli, a jednak wydaje się jakoś z nią związana. Albo inaczej: podejrzewają, że ma z nią związek. Może więc Nora nie uciekła, tylko ochrania swoją nieobecnością tych, których kocha?
PS. Naukowcy uważają, że Azrael opanował duszę Nory… LOL! Jeśli nie wiecie lub nie sprawdzaliście: Azrael to Bóg śmierci, który zabiera zmarłych i ma listę wszystkich ludzi, którzy umarli, umrą i umierać będą, aż do końca świata. Gdyby to był film gatunkowy – byłaby to istotna wiadomość. „Pozostawieni” są jednak ponadto, więc tylko się śmiejemy – i pewnie nawet nie pamiętamy po seansie, że główną bohaterkę opanował demon.
PS 2. Występ Reginy King w tym odcinku sprawił, że przyznałem jej Złotego Garreta dla najlepszej aktorki 2015 roku. Straszna kobieta, ale jednak jej partnerem w scenie była Carrie Coon. Jeden z niewielu przykładów, kiedy istotny jest podział na rolę pierwszo- i drugoplanowe.
Nie jestem fanem tego odcinka, ponieważ on jedynie nas przeprowadza od odcinka szóstego do ósmego. Jego finał jest nam znany od początku. Bez tego serial nie mógłby działać, my to wiemy, ale zamiast przejść do rzeczy mamy cały odcinek przed nami, którego jedynym celem jest doprowadzić nas do tego. Wprowadzić Laurie do Miracle, podpić się już u Johna i przekonać nas, dlaczego śmierć jest jedynym wyjściem. Wydaje się to absurdalne, w końcu wszystkie seriale mają takie przejściowe odcinki, ale „Pozostawieni” są dla mnie tak wybitnym tytułem, że kręcę nosem, gdy widzę takie „A Most Powerful Adeverasy”.
Lubię jednak ten odcinek. Lubię Patti żartującą na temat przeznaczenia Kevina. Lubię wnętrze przyczepy Virgila. I przede wszystkim – aktorstwo. Jasna cholera, każdy aktor idzie po nagrody w tym odcinku. Dialog Laurie i Kevina w hotelu, wrażliwość tego drugiego, jego bezbronność! Telefon między Norą i Kevinem! Patti w starciu z Kevinem, każda zmarszczka na jej twarzy jest przepełniona treścią. Ostatnia scena Margaret Qualley… Wchodzi do domu i widzi swoją matkę. Nic nie mówi, patrzymy tylko na jej twarz. Niecałe 10 sekund, ale cóż to doświadczenie! I wyzwanie dla aktorki, która pokazała tak dużo, łącznie z niewiedzą, jak zareagować. Widziałem Margaret jeszcze u Tarantino i w „Nice Guys”. Dobre filmy, szczególnie ten drugi, ale żaden nie był okazją do aktorstwa na taką skalę, co „Pozostawieni”. Tutaj nawet 10 sekund pozwala się wykazać, pokazać swoje umiejętności… Cóż, dziękuję „Pozostawionym” za to, że pozwalają aktorom na bycie aktorami.
I tak naprawdę… Trudno mi powiedzieć, po co wracać do tego odcinka? Dla aktorów tylko.
Chyba trzeba zrozumieć cały serial, żeby zrozumieć ten jeden odcinek. Albo na odwrót.
Kevin budzi się w hotelu, gdzie najpierw określa siebie poprzez strój. Zostaje zaatakowany i zabija swojego oprawcę. Dowiaduje się, żeby nie pić tutejszej wody. Jest świadkiem polowania na ptaszka – tego samego, który leży zakopany przez Eve w lesie. Ratuje Patti Levin od utonięcia, zostaje opieprzony przez jej męża. Przez telewizor Kevin porozumiewa się z ojcem, który podpalił łóżko, aby porozumienie było możliwe. Powiedział synowi, że ma wrzucić Patti do studni. Murzyn powiedział, że ma ją zastrzelić. Kevin spotkał Wayne’a, który pamiętał, że widział się już kiedyś z naszym bohaterem – na toalecie. Kevin tego nie pamięta. W sumie można w to uwierzyć. Patti zostaje zastrzelona, podobnie inni, chociaż wcześniej Kevin wstrzymywał się przed zabiciem jej, nawet za cenę zrujnowania sobie życia. Teraz ją zabił, aby odzyskać Norę (czy tylko ją?) i nic się nie stało. Wrócił do pokoju, ale już nie miał do niego dostępu (dlaczego?), więc pił na korytarzu z obcym człowiekiem, który okazał się Neilem Levin. Kevin udusił go i z jego pokoju zabrał Patti. Nie wiemy, czy „dojrzała” jej wersja była faktycznie sobowtórem, albo czy dziewczynka jest tylko dziewczynką w oczach Kevina. Wiemy, że studnia według wierzeń łączy dwa światy. Odwiedzamy miasteczko, z którego nikt nie odszedł – jest teraz puste i zniszczone, a most zablokowany. Zapewne jest w tej wersji miejscem przeklętym, z którego wszyscy zniknęli. Co intrygujące, woda w rzece jest tu obecna. Na moście spotykamy Davida Burtona (chociaż tego nie wiemy – do niego Edward, szaleniec na słupie, pisał list, który dał Michaelowi do wysłania, David później wróci w trzecim sezonie jako Bóg), który daje Kevinowi ostatni zewnętrzny wybór: zabij się albo zabij Patti. Szepcze Kevinowi kilka słów (wiemy tylko, że nie mają związku z Patti) i odchodzi. Kevin podejmuje samodzielny wybór i wrzuca Patti do studni, niczym jej mąż, który zepchnął ją ze schodów. Na dole Patti wciąż żyje, Kevin do niej schodzi. Słyszy jej ostatnią opowieść: chciała uciec od męża, który znęcał się nad nią, tylko potrzebowała pieniędzy. Jednak kiedy je uzbierała – nie umiała go opuścić. Tak jak nie umie opuścić Kevina (albo na odwrót, albo oboje nie umieją tego zrobić równocześnie). Kevin topi Patti, a następnie trzęsienie ziemi osuwa grunt z jego zwłok zakopanych w lesie. Kevin wrócił do nas, a my wiemy już, co oznacza każdorazowe trzęsienie ziemi tu, w Miracle.
To jest najwyżej oceniony odcinek „Pozostawionych” na IMDb i muszę przyznać, że po pierwszym seansie nie byłem fanem tego wszystkiego. Kevin przenosi się do świata snu rodem z „Twin Peaks”, co na pierwszy rzut oka odczytuję jako zwykłe pójście na łatwiznę twórczą. Teraz wszystko twórcy mogą robić, bo wrzucają to następnie w kontekst „świata po drugiej stronie lustra” i nie muszą się trzymać tak naprawdę żadnych zasad. A ja nie muszę się zastanawiać: „Co to znaczy?”, bo już wiem: to nic nie znaczy. Odcinek wcześniej śmialiśmy się z takiego opowiadania historii, kiedy Patti kazała Kevinowi udać się do Kairu i wypić tam własną spermę, teraz niby traktujemy to poważnie? To udziwnianie dla udziwniania. Robienie na planie rzeczy, które się przyśniły podczas ostrego chlania czy coś w tym stylu. „International Assassin” jest na pierwszy rzut oka bardzo prosty – Kevin miał jasny cel i go wypełnił, po drodze idąc w schemat „zrozumienia” swojego wroga. Następnie tylko tę prostotę opowiedziano w zakręcony sposób, jednak czy to coś zmienia? Cóż, najwyraźniej tak. Pytania są liczne, a bohaterowie zachowują się tak, że wciąż musimy się zastanowić nad tym, co i dlaczego ma miejsce przed naszymi oczami.
Najwyraźniej zobaczyliśmy świat, do którego trafiło 2% ludzi. Nie tylko oni zresztą – również ci, co zwyczajnie umarli. I wiemy, że pamiętają oni wszystko, łącznie ze swoją śmiercią. Zapominają dopiero po wypiciu tutejszej wody. Patti jej nie piła i ogólnie wydaje mi się, że ten płyn nie jest czymś powszechnym, raczej to coś w rodzaju specjalnej dawki. Co zresztą wpisuje się w ogólną symbolikę towarzyszącą wodzie w tym serialu (Kevin przeniósł się przez wannę wypełnioną wodą, a utonięcie okazuje się jedynym skutecznym sposobem pozbycia się Patti). W tej wersji GR wciąż istnieje, tak samo pamięć o 14 października. Patti startuje na prezydenta, mając za slogan ogłoszenie o tym, że ma zamiar rozbić rodziny – rodziny są w końcu zbędne w świecie, z którego wyparowała wspólnota i miłość, co w jej opinii (lub jej sobowtóra) stało się 14 października. I najlepsze: nie wiemy na pewno, czy to wszystko jest prawdą. To jest tylko nam sygnalizowane. Tego się dowiadujemy, ale co rozumiemy od teraz?
I tu jest właśnie problem. Bo rozumiemy jeszcze mniej. Kevin wybrał garnitur – nie wiedząc, że wybiera określenie siebie jako międzynarodowego zabójcy. Może zresztą garnitur nie miał z tym związku? W końcu tym Kevin jest w rzeczywistości: zabójcą internacjonalnym. Z jednego świata przeszedł do drugiego, aby dokonać zabójstwa. Według maszyny mówi prawdę, kiedy ogłasza, że nie chce, by ktokolwiek wiedział, kim naprawdę jest. Neil później odbiera karierę zabójcy jako pełną zalet: bez rodziny i zobowiązań, bez konsekwencji za zabijanie. A przecież Kevin niby robi to wszystko, aby mieć rodzinę, prawda? Zupełnie tak, jakby Kevin chciał jednego, ale nie pozwalał sobie na urzeczywistnienie tego. Mówi, że chce czegoś, bo uważa to za właściwe, ale gdyby to dostał, nie umiałby tego docenić, nie byłby wtedy szczęśliwy. I chyba o tym jest cały serial, prawda?
Kim był człowiek na moście i co tam robił? Dlaczego Kevin zabił Neila? Bo wiedział, kim Kevin naprawdę jest? Może dlatego, że zobaczył w Neilu samego siebie – traktują w końcu Patti podobnie. Kevin nie mógł tego znieść i zareagował agresją. Trzeba pamiętać, że cały czas wierzy w to, że tylko śni. Nie traktuje tych wydarzeń naprawdę. W końcu też współczuje Patti i zabicie jej staje się problemem. A ma to związek z tym, że pali papierosy. Dlaczego? Bo wierzy, że świat się skończył. I najwyraźniej mówi prawdę, chociaż tak naprawdę nie pali, powtórzył jedynie slogan GR. Czy to oznacza, że maszyna nie mówiła prawdy o Kevinie, a jedynie wyrażała zgodność osoby „badanej” z wierzeniami GR?
Nigdy nie zrozumieliśmy idei GR albo dlaczego ludzie chcą do nich dołączyć. Nie wiemy, jak powstała. Nie wiemy, jak to wszystko jest organizowane i jak Patti stała się szefem. A żeby ją zrozumieć, trzeba zrozumieć GR. Albo na odwrót. Neil nie zniknął wraz z 14 października, żył dalej i udławił się kurczakiem. Nie wiemy, kiedy. Nie wiemy też, kiedy Patti dołączyła do GR. Chodzi mi o to, że nie mamy pewności, czy Patti dołączyła do GR od razu po „departure” czy też po śmierci męża – który z kolei nadal ją dominuje w zaświatach. Najwyraźniej do tego stopnia, że chce się sama zabić (albo jej próba utonięcia jest czymś innym).
PS. Widzimy żonę Matta, Mary, jako gościa w hotelu. To może być ważniejsze, niż się wydaje. I chcę jeszcze pochwalić przejście montażowe w momencie, kiedy Kevin zaczyna śledzić balony. Piękna robota!!
Meg wyrasta na antagonistę serialu.
To strasznie dziwne, myśleć o tym serialu w takich kategoriach; upraszczając go do terminów jak „antagonista”, jednak Meg kimś takim właśnie się staje. Ma swój diaboliczny plan, nosi ranę na duszy i manipuluje ludźmi.
Z grubsza nie ma tutaj wiele do rozgryzania – większość pytań jest fabularna i poznamy odpowiedzi wraz z następnym odcinkiem: co szykuje Meg i dlaczego to wszystko zmieni, dlaczego na to właśnie czekają ludzie obozujący przy wjeździe do Miracle? Z perspektywy czasu istotniejsze jest to, że poznajemy losy Toma sprzed jego pojawienia się w Texasie. Rozumiemy, że nosi ból i chce go oddać, ale nikt go nie przyjmie. Nie zna normalnego świata. Od Wayne’a trafił pod skrzydła matki, która go wykorzystała, więc tam nie chce być. GR z kolei go odrzucili, mają go gdzieś. Meg również go wykorzystuje, ale to i tak wystarczy dla Toma – jeden dzień więcej, w którym wie, co robić. Rozumiemy też lepiej ból Meg, która straciła swoją matkę dzień przed 14 października. Nie wiemy, co powiedział jej wróżbita, o ostatnich niewypowiedzianych słowach. Wiemy, dlaczego zgwałciła Toma. Wiemy, dlaczego szykuje swój plan, czymkolwiek on jest: chce, aby inni czuli jej ból.
GR wygrywa.
Co my właściwie oglądaliśmy w tym sezonie? Kurde, dobre pytanie. Nie ma tutaj wyraźnego kształtu lub wspólnego celu dla wszystkich. Nie ma wyraźnego sygnału, którego osiągnięcie można potraktować jako finał. Nie jesteśmy przyzwyczajeni do tego, co robią „Pozostawieni”; nie jesteśmy przyzwyczajeni, że nie widzimy pogrzebu Virgila albo reakcji dowolnej postaci na to; nie widzimy konsekwencji dla zachowania Johna i jego miłości do karania ludzi, nie widzimy reakcji świata na powrót Mary, nie widzimy… Bardzo dużo rzeczy nie widzimy. W końcu – czy musimy? Czy to jest naprawdę ważne, istotne?
Nie wiem, jak wy, ale ja rzadko słucham słów piosenek. Na ekranie czy poza nimi. Muszę polubić melodię, posłuchać wiele razy, dopiero za którymś razem słyszę, o czym tak naprawdę śpiewają i zastanawiam się nad tym. Wiele może mi w ten sposób uciec – hymn Jarden choćby, który okazuje się odpowiedzią na pytanie, które zadajemy sobie dopiero teraz.
Broken hearts and shattered lives like wreckage on the ground
The memories of those poor souls who were lost but never found
They shook their fists and cursed the sky demanding explanation
No answers came, no soothing words just silence and frustration
But in Jarden Town the sun shone bright – a miracle
The light of love poored down, it’s a miracle
Our hearts are pure we knew for sure a miracle
That god had spared our town
Evie śpiewa ten hymn, kiedy słyszymy go pierwszy raz. Nie wiemy wtedy, że zamierzają uciec i wysadzić miasteczko. Niewiele wtedy wiedzieliśmy. Gdy Evie miała 5 lat, uciekła do koleżanki. Matka nadal myśli, że tam została przez przypadek. Płakała za ojcem, który nie wracał, bo był w więzieniu. Matka do dziś nie wie, że płakała, że potem udawała przed nią swoje zachowanie. Ktoś napisał (znaczy, zrobił to Tom Perrotta, autor oryginalnej książki, ale w świecie serialu – jest to „ktoś”) hymn miasteczka cieszącego się z tego, że nikt im nie został odebrany. Cóż, pozornie. Tak naprawdę nie ma w tym radości. Jest wywyższanie się i mówienie o sobie jako o kimś lepszym, bo nas nie spotkała tragedia, która spotkała innych. Gdy inni cierpieli, my mieliśmy czyste serce, Bóg to dostrzegł i dlatego nas oszczędził. Co za buta!
W czwartą rocznicę Odejścia Michael mówi, że „nikt nie zniknął tego dnia, ale ludzie stąd znikali – wcześniej i później. Wcale nie zostaliśmy oszczędzeni”. „Pozostawieni” opowiadają o reakcji na Zniknięcie i o złej lekcji, którą z tego wyciągamy. Miasteczko Jarden zaczęło na tym zarabiać, zaczęło się wywyższać, zaczęło udawać. Ludzie zaczęli uważać to miejsce za specjalne, wyjątkowe, dla niektórych nawet święte. Niektórzy są w stanie zrobić wszystko, byle tylko tam się znaleźć. Ranią innych. Mamy Johna, który odmawia ludziom uważania tego miejsce za wyjątkowe, ale to tylko znalezienie uzasadnienia dla jego chuligaństwa. Nosi w sobie ból i chce, aby inni poczuli ten ból. Zupełnie jak GR, zupełnie jak jego córka Evie. Nie znamy źródła tego bólu. Wiemy, że ma to związek z Virgilem, ojcem Eve, który kogoś zgwałcił… Jednak nikt o tym nie chce gadać, Możemy tylko spekulować i zakładać szalone teorie, że Michael i Evie to dzieci Virgila właśnie po tym, jak zgwałcił własną córkę, ale nie jest to istotne – w tym sensie, że istotnym jest wyłącznie to, że nie wiemy, bo nikt o tym nie chce rozmawiać. Nikt. Odcinają się od tego. Tak jak współcześni odcinają się od wydarzeń 14 października. Udają, fałszują, chowają ból… A ten wybuchnie.
W tym odcinku właśnie wybucha. GR zsyła bombę na Jarden. Ludzie wokół koczują i czekają, nie wiedząc na co, dopóki TO się nie stało. Meg wiedziała, że czekają na nią. Część ludzi w chwili godziny zero przebiera się na biało, ale razem z nimi idą też inni. Idą zniszczyć miasto. Spalić je, pogrążyć w ciemności, zdewastować, a po krzakach uprawiać sodomię. Wielka kara za udawanie, że są lepsi od innych – za odmawianie Evie i innym zranionym ich osobistej tragedii. Wykluczeniu ich. Tylko się nad tym zastanówcie: ona śpiewała tę piosenkę. To był akt wyparcia się samej siebie. Ona była jedną z tych, co domagała się wyjaśnienia, ale w odpowiedzi uzyskała tylko ciszę i poczucie frustracji. Teraz śpiewa o tym, że w tym mieście nikt tego nie czuje. Jak kopniak w dupę. A jej rodzice – jedno głuche, drugie śpi jak zabite. Nie ma to żadnego zastosowania dramatycznego, nie jest strzelbą Czechową. Raz Eve prawie wpadnie pod samochód, ale to wszystko. Te ubytki są jedynie symbolem. Gdy Eve wybiega na most, aby ratować swoją córkę, my nic nie słyszymy. Zawsze odbierałem tę scenę jako zabieg upiększający – wyrażenie muzyką dramatu tej sceny, bo słowa przecież znamy. Nie warto słyszeć, lepiej wyciszyć wszystko i włączyć piękną ścieżkę dźwiękową… Teraz myślę, że to był zabieg artystyczny: nie ważne, co by powiedziała Evie z koleżankami, Eve nie usłyszałaby tego. Nie warto mówić.
Równie straszne wydaje mnie się też fakt, że Meg wyryła na pamięć słowa tego hymnu. Nie wiedziała, że Kevn ją spotka, że będzie mogła mu zaśpiewać i w ten poetycki sposób wyjaśnić swoje postępowanie. Nie wiem w sumie, co o tym myśleć. To wyraża jej głęboką nienawiść ukrytą za łagodnym spojrzeniem i delikatnym, cichym śpiewem: wiemy dzięki temu, jak mocno jest wkurwiona na to miasteczko i ich pychę. Innym interesującym faktem jest to, że ona sama nic tak naprawdę nie zrobiła. Kazała ukamienować, prawda, ale sama nie podniosła kamienia. Jest antagonistką i przyczyną, ale nie bezpośrednią. Stworzyła tylko warunki, ale wina leży w rękach innych.
Kevin wrócił, bo zasługiwał. Nie musiał nikogo zabijać czy pokonywać. To mówi nam coś o Virgilu, który najwyraźniej też kiedyś wrócił – znał w końcu zasady innego świata. Zapewne odwiedził go, kiedy John go zabił (oficjalnie: „usiłował”). Zapewne wtedy Virgil pokonał swoje nemezis czy wypełnił swój cel w ten lub inny sposób. Musiał wiedzieć, że tym razem nie wróci – strzelił sobie w głowę wiedząc, że tam zostanie, że nie ma powodu, aby wrócić. Albo inaczej: jego śmierć i poświęcenie się dla Kevina jest jego celem, sposobem na odkupienie winy na Johnie i Eve. Nie miał powodu, by nie pić wody. Wtedy miał: wrócił, aby odkupić winy. Czyli to wszystko, co potrzeba, aby wrócić: cel, powód. Kevin przyjmuje godność oficera policji, nie odwraca się od tego. Śpiewa piosenkę Paula Simona o poecie bez domu, który podróżuje i co noc pragnie znaleźć miejsce, które będzie mógł nazwać domem: miejsce, gdzie jest jego miłość go oczekująca, gdzie jego myśli są wolne, gdzie gra jego muzyka. Tych słów też jakoś nie słyszałem, jednak Kevin niemal płacze, kiedy je prezentuje. I dzięki temu wraca, a tam okazuje się, że w międzyczasie Jarden zostało zdewastowane, GR wygrało, John uwierzył w cuda, a dom Kevna wypełniony jest wszystkim, czego ten nawet nie podejrzewał, że potrzebuje. Łącznie z psem, którego przecież udomowił dawno temu, jeszcze w pierwszym sezonie, a teraz musiał się z nim rozstać. Nora mówi: „You’re home!”, wszyscy się uśmiechają, a ja czuję, jakby to było urwane zakończenie. Po czym usiadłem i zacząłem pisać. Nie wiem, czy kiedyś skończę pisać. W końcu nasz pies nie był zamknięty, on biegał na ulicy co najmniej raz. Szukał Kevina? Albo jest to tylko symbol – jeden dziki pies, kiedy w Mapleton była ich cała wataha. Symbol tego, że nawet Jarden ma swój cień.
Zwrócę jeszcze uwagę na jeden genialny zabieg scenariuszowy: nadawanie wagi szturmowi na most. Samo w sobie jest to żadne: ludzie chodzą, niektórzy biegną truchtem. Z punktu A do punktu B. Nic interesującego, ważnego, wywołującego na odbiorcy wrażenie. Oczywiście: ważne fabularnie wydarzenie, w końcu cały sezon takie zdarzenie było niemożliwe, ale jak sprawić, aby ten moment był ważny tu i teraz? Odbierając Norze dziecko. Wariatka wyrywa jej Lily i biegnie z nią przez most. Niemowlę zostaje porzucone w połowie drogi, rana na głowie wskazuje na wyrzucenie, ludzie nad nią przebiegają… To jest dramat sam w sobie, ale jeszcze oglądamy to z perspektywy Nory – kobiety, która nie może stracić nikogo więcej, po prostu by tego nie wytrzymała. Dramatyczny bieg, niewyraźny obraz, zasłonięcie własnym ciałem Lily – czujemy ten tłum, czujemy jak biegnie, czujemy jego dziką, nieludzką siłę. Lily jest bezpieczna i problem ten nie ma żadnych dalszych konsekwencji, ale tam, wtedy, poczuliśmy, co mieliśmy poczuć. Wyborny detal, którego przecież mogło nie być i wszystko wyglądałoby podobne…
Jest też coś chamskiego w tym, że wszyscy sobie tak po prostu weszli do miasteczka. Jest w tym coś więcej, niż tylko symbolika (wejście o konkretnej godzinie) czy manifestacja własnej siły (możemy wejść, kiedy tylko chcemy), ale to kolejne obnażenie prawdy o tych ludziach i ich miasteczku: cała ich ochrona, to pic na wodę. Wystarczy chcieć i można po prostu wejść.
I tak miał się skończyć cały serial. Każdy dostał swoje zakończenie – Mary wróciła, cierpienie Matta zostało nagrodzone, John zaczął wierzyć, a Kevin zbudował dom, do którego cała jego rodzina przyszła. Damon Lindelof stwierdził jednak, że Nora nie dostała swojego zakończenia – i dlatego wróciliśmy do tego świata w trzeciej serii, gdzie Nora z całą pewnością dostała zamknięcie. I nie tylko ona. My też. Osobiście nie wyobrażam sobie tego serialu bez trzeciej serii, my musieliśmy przenieść się do Australii – choćby dlatego, że sam świat serialu potrzebuje zamknięcia. Ostatnim widokiem w końcu jest zdezelowane miasteczko, gdzie ludzkość wyparta została przez dzikusy.
Sezon III (2017) ★★★★★
Zaczynamy od pięknej przypowieści o wierze. Poza tym okazuje się, że ta historia wcale nie jest wymyślona, ponieważ w 1844 roku faktycznie pewna grupa ludzi spodziewała się ważnego wydarzenia. Kiedy jednak słońce wschodzi i nic się nie zmieniło, co wtedy? Próbować dalej? Ile razy? Poddać się? Wierzyć bez względu na wszystko? Idealny dylemat, aby zaprezentować istotę Pozostawionych.
Ten odcinek powoli odsłania swój powód. Przez większość czasu jest tylko wizytą w życiu bohaterów. Wiemy, że żyją, więc sprawy jakoś się rozwijają. Ot, np. Erika pochowała córkę i odeszła od męża, jak planowała. Albo że Nora złamie rękę. Albo że będziemy nadal obchodzić czyjeś urodziny. Nic nie zwiastuje kolejnego ważnego rozdziału w życiu bohaterów przez prawie pół odcinka. Odwiedzamy ich przede wszystkim dla ich samych.
Ciekawym dla mnie jest fakt, że odpowiedzi zawsze są mało istotne. Bohaterowie w końcu wiedzą, co się stało na początku odcinka – jednak my nie wiemy, kto i dlaczego wysadził GR w powietrze. Możemy się domyślać „dlaczego”, a co do „kto” dowiadujemy się w pewnym momencie i… Niczego to nie zmienia. Fakt, że poznaliśmy odpowiedź, nie ma znaczenia. Jedynie konsekwencje tego wydarzenia mają znaczenie – oglądamy protest ludzi, którzy głośno głoszą prawdę o tym, co się stało, jednak nikt na to nie zważa. Kevin nie tyle lekceważy problem, ile omija go, rozwiązując poboczne sprawy. Pytanie: dlaczego? Może dlatego, że nauczył się nie przejmować sprawami, na które nie miał wpływu? To raczej nie on doprowadził do zniszczenia, dlatego teraz nie miesza się w to wszystko. W następnym odcinku pozwoli ludziom wierzyć, w co tylko chcą, skoro poprawia im to humor, chociaż będzie wiedział, że wierzą w fałsz.
I jeszcze jedno – tutaj możemy oglądać doskonałe droczenie się z widzem. Oczywiście wszystko jest tu zrealizowane w wybitny sposób, z rozmachem i dbałością o szczegóły czy czytelną perspektywę każdego momentu: delikatny ruch kamerą zwracający uwagę na gips Nory, sposób przejścia z zewnętrznych głośników do wnętrza namiotu i słuchania „na żywo” poprzez skupienie na twarzy Kevina, albo w ogóle realizację klasycznej konstrukcji na podstawie wybory bohatera. Każda scena to kolejny wybór stojący przed Kevinem, który prezentuje siebie poprzez czyny. Jednak to droczenie chcę wyróżnić, ponieważ wtedy postaci wymieniają między sobą informację („Wie o książce?”) i w konsekwencji tego się droczą, niemal nieumyślnie dając nam znać o czymś istotnym i rozbudzają naszą ciekawość. Nie ma w tym nic wymuszonego lub sztucznego, więc… brawo!
– Are you happy?
– Yes.
– I’m happy too. Lets don’t fuck this, ok?
Nora zawsze musi mieć pod górkę.
Raczej odcinek, do którego wrzucili kilka rzeczy. Choćby segment, który równie dobrze mógł posłużyć za początek następnego odcinka. Są tu też istotne fragmenty większej fabuły całego sezonu: Nora otrzymuje telefon od Marka Linn-Bakera i dowiaduje się, że może znowu zobaczyć swoje dzieci. Dowiadujemy się też masy innych rzeczy – jak choćby ostatni raz widzimy Erikę, Christinę, Edwarda i George’a Brevity’ego. Twórcy bawią się jeszcze przy okazji, wyrażając miłość do Perfect Strangers czy Wu Tang Clan.
I mówię o Edwardzie, ale tak nazwał go jedynie Virgil. Nawet w wywiadach twórcy serialu odnoszą się do niego jako Pillar Men – nie mówią mu po imieniu. Zapewne wszystko po to, aby nie potwierdzić wersji Virgila i tym samym wyjaśnić jednoznacznie tej postaci. Zresztą miał być odcinek w całości poświęcony człowiekowi na słupie, który miał się kończyć tak, jak zaczął się ten odcinek – atakiem serca i spadnięciem ze słupa. A to tylko wpisuje się w moje ogólne wrażenia, że Don’t Be Ridiculous jest sklejką różnych elementów, nie pełnowymiarowym odcinkiem pomyślanym jako taki.
Kevin Senior zawsze musi mieć pod górkę.
Odcinek, w którym dwa najlepsze momenty polegają na słuchaniu drugiej osoby. Technicznie rzecz biorąc, są to monologi, ale jednak bardziej polegają one na wysłuchaniu, niż wygadaniu się (chociaż to też jest istotne, ale mniej niż to wrażenie bycia wyszczególnionym, że ktoś opowiada ci swoją historię bez żadnych ograniczeń). Kevin Senior tańczy i śpiewa nielegalnie w Australii, próbując uratować świat. Policja go ściga, ostatni człowiek znający pieśń ląduje w szpitalu (bo Kevin na nim wylądował), Kevin Junior z przeszłości informuje o następnych działaniach, obcy człowiek odmawia poświęcenia dziecka na rzecz walki z rakiem (po czym się podpala) (chwilę później Kevin próbuje poświęcić węża na rzecz walki z głodem), a ratunek przychodzi z rąk obcych kobiet topiących obcego Kevina (czyli jakby wiedziały, jak na imię ma Kevin Senior, to by go zabiły? Czy może Kevin Sr zdążyłby im wyjaśnić, o kogo chodzi?).
I wyłączając scenę z garbusem – oglądamy historię ludzi kierowanych znakami, którzy odczytują symbole wokół nich i próbują coś z nich stworzyć. To odcinek rozdarty bólem – dzieci wędrują, szukając rodziców, którzy nawet ich nie szukają. Ktoś dokonał samospalenia. Ktoś umarł, bo wariat na niego spadł. Ktoś umarł, bo wariatka przeczytała kartkę z ręki innego wariata. W tym odcinku dowiadujemy się o śmierci masy ludzi i z nich nikt nie musiał przecież umrzeć – może poza mamą Kevina Juniora.
Takich Pozostawionych właśnie uwielbiam. Tragiczne historie pełne wyborów. Ludzie próbujący walczyć, ale przede wszystkim muszą się pogodzić z tym, że życie czasami po prostu nas zaskakuje i nic się z tym nie zrobi. Trzeba tylko zaakceptować i pójść dalej. Samodzielny odcinek, który wpasowuje się w całość.
Kevin i Nora nie mówią sobie wszystkiego, ale o tym nie mówią.
Kolejna zbitka różnych rzeczy, nawet o różnej jakości, ale ostatnia scena jest naprawdę wspaniała. Może to tylko moje wysokie wymagania, ale zawartość tego odcinka wydaje się jakaś taka skromna, momentami niemal automatycznie zrealizowana. Bohaterowie ruszają w dwie różne strony i niewiele z tego wynika – wszystko, co ważne, przeniesiono do innych odcinków. Tutaj dochodzi jedynie do kłótni w hotelu. Carrie Coon i Justin Theroux zostają najlepszymi aktorami na świecie, zlew płonie, opera śpiewa… I o co wtedy chodzi? To jest właśnie pytanie. Czy o coś chodzi? Czy rozstają się, bo nie chcą ranić drugiej osoby? Bo się poddały? Bo spróbowali być szczęśliwi i stwierdzili, że jeśli oznacza to trzy lata udawania, to wtedy… Szkoda czasu? Oboje zmierzają do samobójstwa, ale każde znajduje w tym wymówkę. Nora spotka się z dziećmi i chyba nie ma dla niej znaczenia, czy spotka je w innym wymiarze albo w zaświatach. Kevin idzie utonąć i niby spełnia wtedy świętą misję, ale jakby pogodził się z tym, że pewnie umrze przy okazji. Spotkałem się z teorią, ale Nora opuściła Kevina w momencie, kiedy zdecydowała się wylecieć do Australii. Kevin zrobił to samo i zaprzecza, że ucieka, ale Laurie pyta go: jesteś w Australii? To co tam robisz, jeśli nie uciekasz?
Wiele tutaj sami bohaterowie o sobie niewiedzą. Wydają się oszukiwać, że robią rzeczy z innych powodów – jakby okłamywali samych siebie. Zapewne najprostsze rozwiązanie jest najlepsze – podczas kłótni powiedzieli sobie za dużo. Zrozumieli, że przez cały czas ukrywali przed sobą w zasadzie wszystko. Niekontrolowany wybuch paniki, po czym nastąpiła bezmyślność, ponieważ żadne z nich nie wiedziało, co wtedy robić. Nie byli nauczeni, wiedza nie była im dana z góry… To zaskakujące, jak mimo wszystko przeżycia tych ludzi traktuję na poważnie. Popełniają w końcu podstawowe błędy, ale nie ma w nich dziecinności. Nie ma postawy jednej ze stron wobec drugiej, nie ma wymagań czy oczekiwań, nie ma czekania, aż druga osoba przeprosi czy coś takiego. To ludzie z problemami, którzy potrzebują miłości. Jak kino popularne było w stanie przez lata oczernić wizerunek takich ludzi, ja nie wiem. Dopiero „Pozostawieni” przywrócili im godność i przypomnieli, że ludzie z problemami miłosnymi nie są koniecznie żałośni lub dziecinni.
Nie wiem też, o co chodzi z pytaniem o leczenie raka martwymi dziećmi. Spalony powiedział „nie” i został odrzucony. Nora mówi „tak” i zostaje odrzucona. Czy wszyscy są wtedy odrzucani i każdy musi wyśledzić maszynę we własnym zakresie, aby z niej skorzystać? Czy może chodzi o płeć uczestnika? Kobieta nie powinna poświęcać dziecka? A może ta konkretna osoba nie powinna tego robić, bo ona chce odzyskać dzieci? Nie wiadomo.
Jakby co – „nie”, ponieważ złożyłem przysięgę Johna Galta i stoję za wszystkimi wartościami, które ona reprezentuje.
Francuz rozsadza okręt podwodny, bo wziął Apokalipsę Św. Jana na poważnie i był przekonany, że w siódmą rocznicę z głębin wykluje się potwór. Eksplozja miała wysadzić go, gdy był w jaju. Cóż, teraz możemy tylko dziękować za poświęcenie. W efekcie jednak loty są odwołane, żeby więc odzyskać Kevina, trzeba płynąć. I tej nocy nikt nie zaśnie – głównie dlatego, że na pokładzie jest Bóg, a większość pasażerów będzie uczestniczyć w orgii.
Ta orgia to w ogóle ciekawa sprawa, bo wszystkie akty są niemal niewidoczne. Ktoś odchodzi od stolika i przez chwilę widać, jak tuż obok dwóch gejów wali sobie nawzajem. Albo jadą kogoś od tyłu oparci o burtę – tak samo ledwo zauważalni, pojawiający się dopiero pod sam koniec sceny. Tak jakby to nie był serial HBO, tak jakby orgia czemuś służyła, tak jakby… Tak jakby kino było dojrzałe już na tyle, aby pokazać orgię. Zwróciło moją uwagę też to w ósmym odcinku, jak pokazali rozebraną aktorkę. „Pozostawieni” to po prostu umieli zrobić, kiedy inne produkcje skłaniają mnie do zastanawiania się: czy to było potrzebne? Czy to nie jest tanie? Po co w ogóle pokazywać nagość?
Wspaniała scena rozmowy z Bogiem, może od tego zacznę. Sam Bóg co ciekawe już wcześniej pojawił się w tej opowieści. To Richard Burton, który szeptał Kevinowi na moście, że jest najpotężniejszym człowiekiem na świecie. To z nim korespondował Piller Man. Co to wszystko oznacza? Nie mam pojęcia. Kevin w końcu nie spotkał Richarda w naszym świecie. Może to jego brat bliźniak? Jeden umarł i prowadzi Kevina, a drugi jest Bogiem. Terytorium teorii tak naprawdę. Nie wiem, czy możemy to poznać.
Sama rozmowa jest naprawdę magicznym momentem, właściwie z każdego względu. To religia w pigułce, kiedy Matt orientuje się, że jego bóg to tak naprawdę jego własną manifestacją. Robił pewne rzeczy, ponieważ myślał, że Bóg tego po nim oczekuje, ale cały czas słuchał przecież samego siebie.
Najważniejsze w tej scenie jest to, że rozumiemy chęć i potrzebę wierzenia, że ta osoba na krześle jest Bogiem, że może ona pomóc. Nie jest ważne, czy to Twórca we własnej osobie albo iluzjonista – ważne, że możemy zrozumieć Matta i jego podejście do niego. Nie możemy udowodnić, że nie był Bogiem, to jest pewne.
I kolejny raz otrzymujemy odpowiedź na podstawowe pytanie: dlaczego doszło do Sudden Departure? To dzieło Boga. Dlaczego? Bo mógł. Proste. I przerażające.
Ta scena trwa kilka minut i wieńczy noc, podczas której nikt nie spał. W większości dlatego, że uczestniczyli w orgii, ale inni, jak Matt, próbowali wtedy ogarnąć życie. I myślę, że wtedy przemyślał sobie wszystko, że już wtedy wiedział o sobie to, co powiedział na początku „The Book of Nora”. Przyznał przed samym sobą, kim jest i co tak naprawdę właśnie robi. Przestał odwracać własną uwagę od swoich problemów, przestał postrzegać je jako coś innego, niż one są w rzeczywistości. Choroba to choroba. I w jakiś sposób ten serial nie staje się banalny, a bohaterowie żałośni. Tego nie ma, jest tylko zrozumienie. Może dlatego, że cel tej historii polega na zrozumieniu siebie, jakby nie było już nic więcej?
Lubię produkcje, w których życie się zmienia w trakcie jednej nocy.
PS. „Czym różni się ksiądz od trądzika”, haha…
Smutny odcinek, w którym Laurie żegna dwóch bliskich.
To interesujące, że to jedyny moment, kiedy „Pozostawieni” grają z czasem. Pokazują dwa wydarzenia równocześnie, tego nigdy wcześniej nie było. To pomysłowa produkcja, ale narracja zawsze była chronologiczna. Wyjątkiem jest „Book of Kevin” zawierające sceny futurospekcji, a poza tym nigdy nie oglądaliśmy sekwencji, po której nastąpiłby napis w stylu „Sześć godzin wcześniej”, aby następnie posuwać się systematycznie do sceny, na której seans się zaczął. Tutaj jednak mamy te dwa wątki – w jednym Laurie pomaga Norze śledzić ludzi od tajemniczej maszyny. W drugiej Laurie dzień później spotyka się z Keviem i pomaga mu umrzeć, by na koniec sama uda się w podróż, aby popełnić samobójstwo.
Swoją drogą, chociaż sam nie miałem takiego wrażenia, to twórcy początkowo zrealizowali ostatnie sceny z taką intencją, że postać wtedy się zabiła. Nie mogli się z tym pogodzić i chcieli zmienić, ale Lindelof obejrzał po jakimś czasie ten odcinek i stwierdził, że chociaż Laurie na papierze chciała się zabić, to ekranowa Laurie znalazła jednak nowy powód do życia, więc wcale się wtedy na koniec nie targnęła na swoje życie.
Zaczynamy od pokazania, jak Laurie dołączyła do GR. Znowu oglądamy mamę z pierwszego odcinka, której syn zniknął zza jej pleców. Przypominamy sobie, że Laurie była w ciąży, ale jej kilkutygodniowe dziecko zniknęło z jej środka. Próbowała się zabić, ale nie wyszło, więc przywdziała biel. Dzisiaj odprowadza Norę do maszyny, która ją najprawdopodobniej zabije. Nora pyta, dlaczego ktoś chciałby żyć z niszczenia piłek – Laurie odpowiada, że jakby było za dużo piłek, to byłby chaos. Dosyć proste. Matt godzi się ze swoim nowotworem i akceptuje cokolwiek się później stanie w siódmą rocznicę. Wszyscy zasypiają na ranczu, a Kevin i Laurie mają ostatnią rozmowę. Szczerą, otwartą, ostatnią.
Trudno nam cokolwiek z tego zrozumieć. Kevin mówi, że nie boi się śmierci, że czuł się tam dobrze. Pamięta to, chociaż minęły trzy lata. Chce to zrobić. Wszyscy pewnie jutro umrą, ale dla niego istotne jest, że Nora już nie żyje. W następnym odcinku przywiąże się do deski i utopi się, jakby było mu już wszystko jedno. Był z Norą i to stracił.
Plus ostatni raz, jak słyszymy Jill i Tommy’ego.
Taka bardziej agresywna wersja „International Assassin”. Świat rzuca się na Kevina i wymaga od niego podjęcia działań, ma tam konkretną misję (a raczej wiele celów) i stara się ją wypełnić, kiedy równocześnie musi podjąć działania w tamtym świecie. Spotyka znajomych i pełnią oni inne funkcje, są innymi ludźmi. Tutaj też Kevin wraca do naszego świata, po czym to ojciec musi go utopić. To jest o wiele silniejsze. Wyznają sobie nawet miłość. Pierwszy raz w tym serialu, pomimo bycia oddalonymi od siebie przez tyle czasu.
Interesującym jest fakt, że to nie jest raczej ten sam świat. Bóg pamięta, co powiedział Kevinowi na moście, ale z drugiej strony Patti wciąż żyje, pomimo bycia zabitą dwa razy. Zamiast wody teraz ostrzegają przed powierzchnią, w której można się przejrzeć. Są tam osoby martwe, ale to nie są raczej zaświaty lub ten złożony z dwóch procent. To wciąż może być sen i podświadoma konfrontacja Kevina z własnym sobą, ale to też może być coś więcej.
Znaczące jest zamknięcie sprawy zniknięcia butów. Oczywiście Kevin nie mówił wtedy całej prawdy – przekazał Evie wiadomość, ale nie mówił Johnowi, jak ona zareagowała. Zapytał młodego, gdzie są jego buty, ale on nie odpowiedział. Zamiast tego zapytał, jakie to ma znaczenie. „Twoja rodzina chce wiedzieć; „Mówiłeś, że rodzina [jako pojęcie] nie istnieje”. Powiedział więc Grace, że jej dzieci nie wiedzą, gdzie są buty. A ona usiadła, jakby właśnie zdała sobie sprawę, że mogła zapytać o wszystko, mogła przekazać im wiadomość. A zamiast tego uczepiła się tych butów, jakby to miało jakieś znaczenie.
Ostatecznie nikt nie wie, dlaczego Kevin tam wędruje. On sam dowiaduje się tego na samym końcu. Wyciąga cząstkę siebie, aby nie móc już wrócić tam, dokąd uciekł. Dwie potrzeby – powrotu do domu i ucieczki do tego, co bezpieczne. Musi zniszczyć jedno, aby móc zaistnieć drugiemu. W zaświatach robi to, co mu każą, ale równocześnie jest najpotężniejszym człowiekiem na świecie. Jest kim tylko chce być. Jest panem sytuacji, ale jest też posłuszny.
PS. Dwóch Kevinów mówiących jednocześnie Patti „Fuck you!” – cudowne!
Najlepsza produkcja tej dekady. Nie licząc oczywiście całego serialu „Pozostawieni”. Mówię poważnie – gdyby w moim zestawieniu najlepszych tytułów dekady nie było „Pozostawionych”, to byłby tam po prostu odcinek „The Book of Nora”.
Nie jest to idealny odcinek. Szczerze mówiąc, kilka scen jest mało interesujące (kozioł, kochanek zakonnicy), niemniej są one potrzebne dla historii. To też mało „Pozostawiony” odcinek – w tym sensie, że jego konflikt nie ma wiele wspólnego ze zniknięciem 2% ludzkości i leczeniem traumy po tym. Nie, tutaj konflikt jest w całości efektem relacji między Kevinem i Norą. Cały typowy dla tego serialu rozwój wydarzeń jest wyłącznie rezultatem tego, co ci ludzie robią. Nie ma tutaj dodatkowych postaci w tle, dodatkowych niezrozumiałych momentów wynikających z tego, że wchodzimy z butami w środek czyjejś historii. Nie, tutaj mamy jedną historię i nikt więcej w niej nie uczestniczy poza nami.
Reszta to po prostu wielkie scenopisarstwo i wielkie aktorstwo. Carrie Coon bezbłędnie sprzedaję Norę, która przez lata chciała nawiązać kontakt, ale tego nie zrobiła. A gdy Kevin sam wpadł w jej ramiona, to uciekła dalej. Na koniec opowiedziała historię, która jest prawdziwa albo i nie, a my możemy wybrać. Justin Theroux błyszczy najbardziej przy drugim seansie, kiedy już wiemy, że w pierwszej chwili improwizował tam w drzwiach. Oglądając go ze świadomością tego, jaka jest prawda, jest jednym z największych zaszczytów, jakie aktor może dać swojej widowni. Przez cały odcinek patrzyłem na niego i widziałem te delikatne ruchy mięśni twarzy, jakby w każdej chwili chciał wykrzyczeć Norze wyznanie miłości.
Za pierwszym razem ten seans jest jednak równie wspaniały, tylko inaczej. Naprawdę zastanawiałem się wtedy, co się do cholery stało – czy jest w tym jakiś sens, czy to po prostu kolejne szaleństwo, które trzeba zaakceptować?
Kiedy Kevin wygłasza swój monolog, to zwróciłem uwagę, że jednak ani razu nie ma tutaj mowy o zakresie czasu, jaki upłynął, od kłótni w hotelu. Wydawało mi się, że było wspomniane, jakoby minęło 14 lat, ale nie znalazłem na to potwierdzenia. Wiemy tylko, że Matt najpierw umarł, co raczej dosyć szybko nie nastąpiło. Potem dopiero Kevin zaczął podróżować. Jill urodziła dziecko, więc tak na oko… niecałe dziesięć lat minęło, co jest naprawdę imponujące. Szukać miłości przez tyle czasu w świecie bez miłości, bez rodziny… Oczywiście można zacząć liczyć dokładniej – wiemy, że Kevin Senior ma 91 lat i służył w Wietnamie; wiemy, kiedy urodziła się Nora… Możemy próbować.
Nora tego nie akceptuje. Wie, a raczej czuje, że to nie jest prawda. Odchodzi. Tak samo, jak czuła, że jej dzieci gdzieś są, że nie umarły. Jej historia z kolei jest całkowicie magiczna oraz smutna, ale opowiada ją na spokojnie, niemal bez emocjonalnie, jakby była zainteresowana wyłącznie reakcją Kevina. A on mówi, że jej wierzy. Wtedy pojawiają się emocje. Wtedy mówi „You’re here”. I jest jeszcze więcej emocji. Jakby nic nie miało znaczenia, poza tym, że ona tu jest. Rozstali się, bo próbowali udawać i nie rozmawiali, nie było zaufania. Nie jest ważne, czy Nora zwariowała albo kłamie – ważne, że otworzyła się, a Kevin ją zaakceptował. Liczy się tylko, że „You’re here”. Cały sezon budowali siódmą rocznicę wydarzenia, a gdy do niego doszło, nawet tego nie pokazali. Jeśli o nas chodzi, to coś mogło się wydarzyć. Tylko jakie to ma znaczenie? Szczególnie teraz? Przy czym zawsze jakoś ignorowałem najważniejszy czynnik – fakt, że Nora przez lata była na odludziu. Nie mamy oczywiście pewności, czy cały czas spędziła wśród gołębi na tej farmie – widzimy w końcu, jak szybko byłaby w stanie się przemieścić. Może więc uciekała cały czas, z lokacji do lokacji? Faktem jednak jest, że była na odludziu. Nie nawiązywała z nikim kontaktu stałego, nie zaczęła wcale nowego życia. Może próbowała, ale nie wyszło. Teraz egzystuje, nic więcej, bo tylko tyle chyba mogła. Nikomu nie powiedziała swojej historii, bo nie czuła, że ktoś jej uwierzy. Nie mogła być przed nikim sobą. Nie wiemy tak naprawdę, ile Laurie wiedziała – czy coś ponad to, że Nora żyje? Trudno mieć pewność, aby Laurie znała opowieść o tym, co się stało, po wejściu do maszyny. Albo maszyna to jeden wielki wymysł testujący Kevina, tylko jakoś nie chce się w to wierzyć – żeby po tylu latach jeszcze chciało jej się wymyślać na poczekaniu takie historie. To nie była zwykła historia – ona była pełna własnych przemyśleń. Nawet jeśli fikcyjnych, to wciąż wiele mówiły one o samej Norze i tym, jak się zmieniła od tamtego czasu.
Najlepsze momenty tego serialu polegają właśnie na pokazaniu rozmowy, ale przede wszystkim wygłoszenia opowieści. To wskazuje na to, że o tym jest cały trzeci sezon: na pokazaniu, że największym skarbem, jaki możemy zaoferować drugiemu człowiekowi, jest wysłuchanie go… Oraz otworzenie się przed nim.
A po „Pozostawionych” włączyłem powtórkę „Kronik portowych”, a tam co? Scott Glenn.
Related
2014 2015 2017 5 gwiazdek Dramat Fantasy HBO GO Mystery Pozostawieni serial
Najnowsze komentarze