Frank Capra
„There are no rules in filmmaking. Only sins. And the cardinal sin is dullness.” – Frank Capra
Gorzka herbatka generała Yen ("Bitter Tea of General Yen", 1933)
Amerykańska arystokratka w odległym kraju – Chinach w trakcie wojny domowej – apelująca o humanitaryzm u tamtejszego generała. Nakręcone z rozmachem i nutką romantyzmu zawartą w długich wymianach spojrzeń, Gorzka herbatka… z pewnością może się podobać. Czy jednak podchodzi do tematu w należycie poważny sposobów, czy też zadowala się naiwnymi i łatwymi rozwiązaniami? Niestety to drugie.
Zagubiony hozryzont (1937)
Grupa ludzi ucieka samolotem z Chin. W czasie lotu orientują się, że lecą w innym kierunku niż powinni. A lądują gdzieś w górach, w Utopii, do której zostali sprowadzeni. Jeden z nich dlatego, by zostać przywódcą.
Podsumujmy… rozbity samolot na nieznanym lądzie, tajemnicza społeczność wybierającą jednego z rozbitków na przywódcę, gadki o przeznaczeniu… Jako fan LOST jestem kupiony. Jako fan Atlasu zbuntowanego również, bo społeczność ta niby odcina się od świata zewnętrznego, bo jest zły, a zamyka się między górami, by ocalić człowieczeństwo i wszystko, co najlepsze z nim związane. Czyli na pozór połączono dwa najlepsze arcydzieła (i to jeszcze zanim te arcydzieła powstały), a wyszedł film, który oceniam na jedną gwiazdkę. Ech.
Przede wszystkim, zdaje się, że guru tej społeczności robi to wszystko w imię chrześcijańskiej moralności – co nie istnieje, skoro tam zasady są ustalone z góry, nie można z nimi dyskutować, trzeba je przyjąć na wiarę. To jest złe, tamto dobre, moralność nie na tym polega, więc o czym my tu gadamy?
Już sam początek ze sprowadzeniem ludzi jest pełen dziur i właściwie nie wiem, jak to działało. Czyli strasznie tajna organizacja porwała ludzi, nie pytając ich o zdanie, licząc na szczęście, że ci ich nie wydadzą, nie okradną albo coś? Po drugie: porwała! A nawet dopuściła się zabicia pilota. Wszystko po to, by sprowadzić jednego człowieka. Bo ten napisał jakieś książki, w których wyraził chęć poszukiwania. Więc go tu sprowadzili. A te kilka dodatkowych osób to tak by jakiś konflikt w 3 akcie był. Po piąte – czemu najpierw go nie zapytali o zdanie? Skoro to takie tajne to mogli się wybrać do niego i go zaprosić. Tylko jego, skoro tylko jego chcieli. Porwać samolot w niesprzyjających okolicznościach mogą, ale zadzwonić kulturalnie do drzwi już nie? Co za oświecona społeczność! Po szóste, po co mieli go sprowadzać? Nie miał żadnej specjalnej umiejętności ani zadania do wykonania, a ta społeczność nie była zebrana pod żadną konkretną ideą. Oni tam po prostu żyli jak w normalnym mieście. Po siódme – nie powinni sprowadzać tego samolotu na samym początku. W Chinach było źle, ludzie chcieli uciekać a oni… mając sporo miejsca w samolocie i możliwość pomocy (niekoniecznie zabierać ich do siebie, po prostu gdziekolwiek indziej), zabrali tylko kogoś, kto zaznaczył, że jest Brytyjczykiem. Od kiedy rasizm jest humanitarny?
Chaotycznie? A nawet nie doszedłem do spoilerów. Po prostu aż tyle rzeczy jest w tym filmie źle, że to się na siebie nakłada. Tajemnicza społeczność żyjąca jak normalna społeczność bez żadnej filozofii, planu na rekrutację lub przyszłość, a poza tym nawet nie jest tajemnicza.
Przede wszystkim, wszystko tu jest sztuczne, scenariusz nie pozwala pożyć postaciom. Gdy na początku nie wiedzą, gdzie lecą, ktoś tam tylko zapyta, gdzie lecą. „Nie wiem” i koniec. Ujęcia. Że mogli się zachować jak ludzie i przygotować się na nieznane? Lepiej zrobić z nich marionetki, które przecież nie mają nic przeciwko siedzeniu 2 dni w samolocie, milcząc, nie jedząc i tak dalej.
Swoją drogą, jak oni lecieli tak długo? Przez Bałtyk lecieli czy jak?
SPOILERY (czyli rzeczy, które są źle mniej więcej po 30 minucie): George, który najpierw w ogóle nie uczestniczy w akcji, a potem krzyczy (nawet nie głośno mówi, wyłącznie krzyczy), że chce stamtąd uciec. Bo chce. Nie wiadomo czemu, po prostu chce. Wiecie, konflikt, coś się musi dziać. Cały film jest płaski i pozbawiony emocji („Hm, porwali nas? Okey. W sumie fajnie tu” i koniec), więc trzeba było sprowadzić przez tajemniczą i oświeconą społeczność kogoś, kto nie chce tam być. Ale ma tam zostać, bo… nie wiem. Po prostu. Ale co najgorsze, przekonuje resztę, by uciekli z nim. Czemu? Bo scenariusz pisali rzemieślnicy. I przekonuje tylko swojego brata, wmawiając mu, że ta długowieczność doliny to ściema. I co z tego? Nawet jeśli, to czy ta długowieczność cię tam trzymała? A może czegoś ci tam brakowało? Byłeś nieszczęśliwy? Nie? To może… Nie mogłeś stamtąd uciec? Mogłeś. A potem nie mogłeś tam wrócić? Zapytać się ich, czy mógłby do nich wrócić potem, czy to dla nich w porządku? A dla pewności zapytać o współrzędne tego miejsca? Nie, nie zapytałeś się? Po prostu zwiałeś. I to z grupą cweli strzelających do ciebie dla zabawy wywołujących tym samym lawinę (kto by pomyślał, lud mieszkający w górach jest na tyle nieostrożny, by wywołać lawinę! Przezabawne!) oraz z najgorszą aktorką, która na dodatek gra potwornie irytującą postać – najpierw chce uciec za wszelką cenę, byle tylko tu nie zostać (dlaczego?), a potem płacze, że nie da rady (bo… szli już 14 minut?). KONIEC SPOILERÓW.
A po tym wszystkim jeszcze wchodzicie a forum i czytacie, że to mądry film z przesłaniem, i pozbawiony taniego sentymentalizmu czy czegoś tam jeszcze. Prawdopodobnie tego co wyżej napisałem, nie da się czytać przez chaos. Ale chcę to już mieć za sobą. Straszny film.
Obecnie Frank Capra znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #177
Top
1. Arszenik i stare koronki
2. Cieszmy się życiem
3. Obywatel John Doe
4. Pan z milionami
5. Gorzka herbata generała Yen
6. Pan Smith jedzie do Waszyngtonu
7. To wspaniałe życie
8. Ich noce
9. Zagubiony horyzont
Ważne daty
1897 – urodziny (Włochy)
1903 – emigracja do USA, urodziny drugiej żony
1909 – początek Los Angeles’ Manual Arts High School; rodzina będzie nim gardzić, że nie poszedł do pracy
1915 – ukończenie szkoły
1916 – śmierć ojca
1917 – USA dołącza do wojny, Frank dołącza do wojska; dowiaduje się, że nie jest obywatelem Amerykańskim
1919 – Frank odpowiada na ogłoszenie szukające statystów do filmu Johna Forda
1920 – Frank zostaje obywatelem Amerykańskim
1922 – pierwsza praca reżyserska przy krótkim metrażu, dostanie za to 75 dolarów
1926 – debiut pełnometrażowy
1927 – koniec współpracy z Harrym Langdonem, Capra tworzy film, który później uważał za najgorszy z tych, które zrealizował (dziś już zaginiony)
1932 – drugie małżeństwo (będą razem do jej śmierci w 1984)
1934 – pierwszy syn
1935 – drugi syn (śmierć w 1938, komplikacje po zabiegu usunięcia migdałków)
1937 – trzecie dziecko
1941 – czwarte dziecko
1957 – śmierć pierwszej żony
1961 – ostatni film, remake jego własnego filmu z 1933 (pierwszego, za którego dostał nominację do Oscara za reżyserię)
1991 – śmierć (atak serca, USA)
Arszenik i stare koronki (1944)
Cary Grant w roli Mortimera Brostera gotuje się do podróży poślubnej, ale znajduje w domu swoich ciotek martwego dżentelmena. Ukrytego w skrzyni. Nie trzeba nawet czekać na wyjaśnienie: to właśnie przemiłe starsze panie dokonały tego aktu miłosierdzia. Zobaczyły starszego, samotnego i nieszczęśliwego człowieka, więc… pomogły mu. Tak samo jak 10 poprzednim. Wszyscy leżą obecnie zakopani w piwnicy. Mortimer po nabraniu trzech szybkich wdechów rozpoczyna maraton, by jeszcze przed wyruszeniem na miesiąc miodowy zapewnić cioteczkom bezpieczeństwo… gdyby cała sprawa się wydała. Bardzo pomocny okaże się zwariowany kuzyn uznający się za dawno zmarłego prezydenta USA.
Potęgą tego obrazu jest to, że każda chwila, każdy ustęp w stronę innego gatunku, takiego jak dreszczowiec, kryminał, thriller, wszystko to podyktowane jest tylko jednemu: komedii. Nawet jeśli jakaś scena wygląda jak z horroru, to jednocześnie wciąż miałem 100% pewność, że reżyser chciał mnie tym ubawić do łez. I to mu się udaje. Tu bawi wszystko: sama historia, absurdalna i niewydarzona; postaci, którzy ani trochę się nie bawią; niebywale wysokie tempo wydarzeń niepozwalające wyjść z domu, bo po powrocie okaże się, że zastaniesz woskową figurę Borisa Karloffa stojącą na środku pokoju. Dialogi również bawią, ale jednak najważniejsze jest to, co widać. Czyli Cary Grant.
Ten występ to oddzielna sprawa zasługująca na omówienie, bo to, co ten człowiek tu zrobił to istna perełka, której dorównuje tylko Louis De Funes. Mortimer chwilami przypomina robota, bo gra Granta jest aż tak precyzyjna. Wszystkie jego ruchy, każdy poruszenie zmarszczką albo paliczkiem jest podyktowane tylko jednemu: wywoływaniu śmiechu na coraz to inny sposób. Jego zachowanie, gdy razem z bratem usiadł na skrzyni, i powoli zaczął zdawać sobie sprawę, czemu razem to zrobili… Piękny widok!
Ten film ma tyle rzeczy, które uwielbiam: staroświecki dom na przedmieściach, czarno-białą jesień, szalone momenty, które traktuje się całkowicie poważnie, choleryka rozmawiającego przez telefon gdzieś obok sceny, ale robiącego to tak głośno, że zagłusza „właściwą” akcję. Olbrzymie tempo wydarzeń i różne „running joke”, jak te z narzeczoną, policjantem lub taksówkarzem. CHAAARGE! Mogę to oglądać w Halloween jak i każdego innego dnia w roku. Idealny na każdą porę, bo zawsze jest skuteczny.
To wspaniałe życie (1946)
To raczej coś na kształt felietonu, artykułu o filmie, niż recenzji. Opisuję zakończenie i inne ważne szczegóły dzieła.
Na początek: to strasznie dołujący film. Monologi Beli Tarra są pogodniejsze. Ludzie wyrażający radość w sposób świadczący o tym, że nigdy w życiu nie byli szczęśliwi. Bohater przepraszający za uratowanie komuś życia. Dziewczyna, która w wieku kilku lat została prawdopodobnie przez matkę zaszufladkowana do bycia żoną bohatera, dzięki czemu w wieku 30 lat nie ma osobowości, tylko „zostanę twoją żoną”, co zaczyna być psychiczne. Tak bardzo, że nienawidzi swojego przyszłego męża – gdy ten wyraża swoje życiowe marzenie, jej marzeniem jest, by mu się nie udało.
Nic dziwnego, że bohater chce się w końcu zabić. A oni co zamiast tego? Modlą się! Boska interwencja powinna polegać na trzepnięciu ich wszystkich po głowach i nauczeniu, by zaczęli w końcu doceniać, co George dla nich robi/robił, by w końcu mu się odpłacili, i żeby zaczął się dla niego dobry okres w jego życiu. Dzięki temu zamiast modlitwy zebraliby się i mu faktycznie pomogli. Po co Zeusowi zawracać głowę, skoro sami mogli sobie poradzić?
A na końcu okazuje się… że tak właśnie się stało. Wszystko idzie się jebać, przez 99% filmu wszyscy mieszkańcy byli samolubni, brali, ile tylko się dało (skoro dawał to trudno wyłącznie ich winić), i zawsze byli na miejscu, by się z niego śmiać i sprzedać kopa… ale na końcu przeszli przemianę złego scenariusza i zebrali kasę, no bo kurwa. Wątek pana Pottera nie zostaje zakończony, bo po co.
Więc… po co tutaj boska interwencja? Poszedł na most, chciał się zabić, w międzyczasie tamci się zebrali w kupę, zdobyli pieniądze, poszli go szukać, znaleźli, happy end. Film krótszy o ponad pół godziny, efekt dokładnie ten sam. Może nawet lepszy. Najistotniejszy, kluczowy i najsłynniejszy motyw z filmu w ogóle okazuje się do niego nie pasować.
Bo chciał się zabić, by rodzina dostała pieniądze z jego ubezpieczenia. To rozumiem. Rozwiązałoby to problemy w jego firmie, tamci by się zapewne zaopiekowali jego rodziną (telepatycznie im przekazał tę prośbę, ale niech będzie), i ogólnie to byłby gorzki happy end. Ale Anioł go ratuje, bo akurat w ciągu najbliższych 10 minut w żadnym uniwersum i w żadnej linii czasowej, żadne dziecko nie wyjdzie na ulicę, nie patrząc w obie strony, więc może zająć się takimi jednostkami. To też rozumiem, naprawdę. Po uratowaniu George nadal jest przybity, też rozumiem. I Anioł ma problem: jak mu pomóc? I wtedy wygodnie George wypala: „chciałbym się w ogóle nie urodzić”. Po co nad tym myśleć, robi pstryk i tak jest. W jaki sposób George do tego doszedł? Mógł w zasadzie wtedy powiedzieć cokolwiek. „Chciałbym być filiżanką”, „Chciałbym być arbuzem”, „Chciałbym być dziewczyną, wtedy wszystkie problemy ktoś za mnie rozwiąże” To ostatnie przynajmniej byłoby powiązane z fabułą.
Zamiast tego lekarstwem na problemy George’a jest przypomnienie sobie, że przecież wiele rzeczy zrobił, więc będzie miał co wspominać w więzieniu (zapewne). Gdzie wcześniej w filmie jest zaznaczone, że on sam siebie nie doceniał? W życiu bym nie pomyślał, że on tak o sobie myśli. Nie spodziewałbym się, że takie właśnie życzenie wypowie. Raczej: „Chciałbym, by te pieniądze się znalazłby” lub „Chciałbym być teraz na Majorce”.
Zresztą, jeszcze raz, to cała reszta miasteczka powinna zobaczyć świat bez George’a i go docenić, nie on sam. To, że on sobie o tym przypomniał, nic nie zmienia. Nadal będą go traktować jak gówno. Ale ponownie, na koniec zły scenariusz daje im tę wiedzę oraz przemianę o miliard stopni. Magicznie. „Gdyby nie ty, to nie miałbym domu”. Olśnienie, w idealnym momencie.
Reżyseria jest zła, w wielu momentach tło zamiera, nie mając czegoś do roboty gdy na środku sceny aktor zamiera w dramatycznym momencie. James Stewart słabo wypada, a reszta nie lepiej od niego. Nie kupiłem jego gniewu na koniec. Scenariusz to chaos, choć z przebłyskami. Dobra scenografia. Charakteryzacja na minus, James Stewart wygląda tak samo przez 20 lat. Są błędy – George nie uratował Harry’ego, nikt tego nie zrobił. Było tam 15 chłopa, ale tylko George mógł to zrobić. Nikogo przyzwoitego w tym miasteczku. Straszny film. Bardzo przygnębiający. Życie w takim miejscu i z takimi ludźmi, postrzeganie tego jako coś dobrego, nieprzyjemny seans. Dobrze, że mam go już za sobą.
„Film is a disease. As with heroin, the antidote to film is more film.” – Frank Capra
Related
1933 1944 1946 Black Comedy Christmas Crime Melodrama Romance
Najnowsze komentarze