Ulubione filmy

Lista ma kolejność chronologiczną. Są tutaj filmy, które uważam za najlepsze w historii. Tutaj o każdej pozycji piszę krótko, ale jest szansa, że w innym miejscu na blogu piszę więcej.

Nie jest to kompletny ranking moich ulubionych filmów. Gdyby tak było, wtedy ta strona liczyłaby sobie jakieś 231 pozycji. Nie wszystkie jednak oglądałem chociaż raz w ciągu ostatnich 10 lat, dlatego nie mogłem zrobić kompletnego zestawienia. W takiej sytuacji odpuściłem w ogóle robienie rankingu, zamiast tego zrobiłem listę chronologiczną złożoną ze 170 tytułów. To oznacza więc, że na liście brakuje takich produkcji, jak: Dyktator, Bracia Marx na Dzikim Zachodzie, Wszyscy jesteśmy mordercami, Wielki kartel, Herbaciarnia „Pod Księżycem”, Kuzyni, Lawrence z Arabii, Słodka Irma, My Fair Lady, Noc iguany, Kobieta-diabeł, Miraż, Ja gorę!, Oscar, Wojna i pokój, Czyż nie dobija się koni?, Diner, Wymiar dialogu, Seksmisja, Bez końca, Idź i patrz, Na srebrnym globie, Grobowiec świetlików, Creature Comforts, Równowaga, Wszyscy mają się dobrze, Pole, Funky Monks, Ścigany, Spaleni słońcem, Wrony, Morderstwo pierwszego stopnia, Korytarz, Porachunki, Człowiek z księżyca, Tytus Andronikus… A to tylko z XX wieku!

Roczniki bez reprezentanta – 26 (roku 1920 i wcześniejszych nie liczę): 1922, 1923, 1925, 1926, 1927, 1929, 1930, 1932, 1933, 1934, 1935, 1936, 1938, 1943, 1945, 1947, 1949, 1951, 1954, 1966, 1996, 2015, 2017, 2018, 2019 i 2023.

Roczniki bez reprezentanta – 2 (co jednak wystarczy poprawić powtórką, w nawiasie przykładowy tytuł do ponownego obejrzenia): 1940 (Dyktator) i 1956 (Herbaciarnia „Pod Księżycem”)

Reżyserzy z największą ilością filmów na liście: Hayao Miyazaki (5 filmów) Charlie Chaplin, Andrzej Wajda, Woody Allen, Krzysztof Kieślowski (po 4 filmy)
Najpopularniejsze roczniki: 2007 (siedem filmów) 2000, 2005 (po sześć filmów) 
Najpopularniejsza dekada: 2000s (48 filmów) 1990s (30 filmów)

Ostatnia aktualizacja: styczeń 2024

FURMAN ŚMIERCI ("Korkarlen", 1921)

Jedna z najlepszych historii, jakie zagościły na ekranach. Jest tu zarówno horror, jak i melodramat, rozczulające i szczere momenty pozwalają nam zapomnieć o tym, by widzieć w nich naiwność i prostotę. Z czasem fabuła przeobraża się w autentyczną tragedię, gdzie główny bohater dostępuje kary totalnej, za których grzechy dopuścił się za życia. Na szczęście czasy produkcji były inne i wtedy twórcy umieli jeszcze opowiadać z nadzieją w głosie.

TEN, KTÓREGO BIJĄ PO TWARZY ("He Who Gets Slapped", 1924)

Pierwszy film opowiadający o przemocy psychicznej, na dodatek w bardzo sugestywny sposób. Dobrze rozpisana historia, która nie marnuje czasu widza. Dodatkowe wątki idealnie łączą się w całość z porażającym zakończeniem, niezwykle skonstruowanym, pełnym napięcia, a co za tym idzie – cholernie wciągającym. Chciałem wiedzieć, jak to wszystko się rozwinie, jaki będzie finał. Nawet zostałem zaskoczony, tym jak wielki dramat zobaczyłem. Nie mieli dla mnie litości, bydlaki! Pozamiatał mną porządnie. Nie spodziewałem się tak dobrego i tak dojrzałego kina. To tylko 70 minut…

PORTIER Z HOTELU "ATLANTIC" (1924)

Przejmująca opowieść zaprezentowana wyłącznie przy pomocy obrazu i dwóch plansz tekstowych. Niebywałe osiągnięcie nawet dziś. To kino wymagające zrozumienia bohatera, jego poczucie własnej wartości, własnego życia, szczęścia na najbardziej esencjonalnym poziomie, ale też pozwalające mieć szkliste oczy przez cały seans. Piękna, osobista tragedia. Tak, wiem: dopisane zakończenie to kuriozum na skalę historyczną, ale mimo to film nadal zasługuje na miejsce na tej liście.

GORĄCZKA ZŁOTA ("Gold Rush", 1925)

Charlie Chaplin trzyma rękę na pulsie społeczeństwa, dając im to, czego potrzebują: ciepło i nadzieję. Kilka kultowych gagów oraz wielkie serce, dzięki któremu ta opowieść tak dobrze działa w opowiadaniu o radzeniu sobie z przeciwnościami losu. Ważne jest zrozumienie tego, co ludzie przechodzą każdego dnia – i znalezienie w tym humoru, nawet na krótką chwilę.

CYRK (1928)

Gagi może nie są tak rozbudowane i zgrane jak w „City Lights”, ale jednak to tutaj są one najlepsze. To jedna z najlepszych komedii, jakie w życiu widziałem. Z drugiej strony jest to też jeden z najmocniejszych dramatów, jakie w życiu zobaczyłem – przez 70 minut, jakie film trwa, byłem przekonany, że oglądam komedię. Ostatnie 20 sekund uświadomiło mi, że oglądam tragedię. Tak proste, tak piękne, tak bardzo dobre zakończenie – ono zmienia wszystko. Jak to Chaplin powiedział: „Życie jest tragedią, gdy widziane z bliska, a komedią, gdy widziane z daleka”.

ŚWIATŁA WIELKIEGO MIASTA ("City LIghts", 1931)

Komediowe złoto. Dobre uczynki pozostają niezauważone, pewni ludzi nigdy nie zmienią swojego podejścia po tym, jak już wyrobili sobie zdanie pierwszym wrażeniem. Wielki kryzys też da tu o sobie znać. A obok tego wszystkiego – kaskaderskie perełki, zbiorowe majstersztyki z udziałem kilku postaci poruszających się jednocześnie, Granie hymnu z włóczęgą nadzianym na miecz, starającym się zachowywać poważnie. Bójki w restauracji. Sprzątanie po słoniu. Pojedynek bokserski, jedna z najlepszych scen w historii… Takie momenty wyliczać można długo, a film trwa tylko półtorej godziny. Dobrze wykorzystany czas!

DZIEŃ NA WYŚCIGACH ("A Day at the Races", 1937)

Fabularnie to rutyna wg braci Marx, którzy mają umiejętność pisania żartów do każdej sekundy filmu. Co chwila wyskakują z czymś nowym, zaskakują oglądającego, a gdy na samym końcu fabuła będzie wymagać kolejnego przyspieszenia dla wielkiego finału, bracia zorganizują spektakularną burdę na stadionie. Czego chcieć więcej? Groucho bawi ciętymi ripostami i odwracaniem kota ogonem, Chico swoją powagą i zaangażowaniem, a Harpo umiejętnością gadania bez słów. Plus całość w klimacie kumpelskiego kina, troje bohaterów zaczynających się nawzajem coraz bardziej lubić i współpracować.

BURZLIWE LATA DWUDZIESTE ("Roaring Twenties", 1939)

Ten film ma wszystko: doskonały pomysł wyjściowy (zakorzeniony głęboko w problematyce normalnych ludzi, w tym wypadku jest to powrót z Wielkiej Wojny i brutalna rzeczywistość pozbawiona godnego życia dla ludzi, którzy ledwo uniknęli śmierci na froncie), idealne przeplatanie wątków (postaci znikają z ekranu na 40 minut, by wrócić w trzecim akcie) oraz doskonałego głównego bohatera, który miesza się z przestępczością z konieczności, aby cokolwiek osiągnąć. Chociaż to antybohater, to jednak cały czas widzimy w nim przebijający się blask człowieczeństwa. Dojrzały, poważny i brutalny film. Piękne kino!

W WIGILIJNĄ NOC ("The Night Before Christmas", 1941)

Święta chyba nigdy nie były tak wizualnie zachwycające, co w tej produkcji. Ogień w kominku nigdy nie był tak ciepły, śnieg na zewnątrz tak mroźny, prezenty nigdy nie prezentowały się równie apetycznie a zabawa wokół choinki nigdy nie była równie zabawna. Magia świąt z pewnością tutaj działa i zmienia ludzi oraz świat wokół.

SOKÓŁ MALTAŃSKI (1941)

Formuła niezestarzała się pewnie ani trochę. Cyniczny bohater, który nikomu nie wierzy otoczony przez samych kłamców i manipulatorów, to się nie mogło znudzić. Nadal za każdym razem, gdy każe „gadać prawdę”, ja jestem zaskoczony. Przyparci do muru mówią co innego, i to też okazuje się kłamstwem. Prowadzą własną grę i nie ufają nikomu. A jednocześnie wszystko jest tu bardzo proste i szczere. Dopóki masz coś do zaoferowania, grasz dalej, ale potem – odejdziesz samotny. Tylko cynizm może cię uratować. Bardzo drapieżny i dynamiczny film, a zakończenie to mistrzostwo. Najlepiej oglądać na VHS!

OBYWATEL KANE ("Citizen Kane", 1941)

Doskonała fabuła o człowieku, jego wnętrzu, jego psychice i skomplikowanych przeżyciach. Rozkazuje spojrzeć na twarz bohatera i chcieć wiedzieć, kim on jest, i co znaczy to, co on robi. Obiecuje wiele, by na końcu słowa dotrzymać. Udziela wszelkich odpowiedzi, bez mówienia niczego wprost lub pozwalania sobie na „twórcze niedopowiedzenia”, za którym nie stoi żaden konkret. A z każdym kolejnym seansem przekonuję się, że ten film złożył jeszcze jedną obietnicę… To definicja kina i jeden jedyny film, który można obejrzeć i dać sobie spokój z kinem jako takim. Film przemawiający za całą dziedzinę sztuki.

KING’S ROW (1942)

Autentyczny fresk o ludzkości wchodzącej w XX wiek, o przyjaźni i poważnych zmianach, objawiających się przede wszystkim w postrzeganiu i rozumieniu podstawowych rzeczy, które nas otaczają. Opowiada przede wszystkim o czasach, kiedy do ludzkiej świadomości wchodziło pojęcie psychologii i problemów psychicznych. jednak w tych słowach zawiera się też coś więcej, spojrzenie na człowieka jako takiego, zrozumienie go, spisania jego bogatszej definicji. Ilość tematów podjętych w końcówce tej produkcji urywa łeb, a seans kończy się na gigantycznej nucie wzruszeń i optymizmu. Można się wtedy zapomnieć.

CASABLANCA (1942)

Gdzie druga wojna światowa i Marsylianka miesza się z gestapowskimi mundurami. Doskonały scenariusz i jedno z najlepszych połączeń przeróżnych wątków w jedną opowieść. Dialogi „Casablanki” to klasa sama w sobie. Klimat spajający melancholię, nostalgię, ciężkie czasy i słońce w jedno, na czarno-białej taśmie i zadaszonej scenografii. Plus historia kręcenia niemal równie ciekawa, co sam film. Cieszę się, że ten film istnieje.

ARSZENIK I STARE KORONKI ("Arsenic and Old Lace", 1944)

Potęgą tego obrazu jest to, że każda chwila, każdy ustęp w stronę innego gatunku, takiego jak dreszczowiec, kryminał, thriller, wszystko to podyktowane jest tylko jednemu: komedii. Nawet jeśli jakaś scena wygląda jak z horroru, to jednocześnie wciąż miałem 100% pewność, że reżyser chciał mnie tym ubawić do łez. Ten film ma tyle rzeczy, które uwielbiam: staroświecki dom na przedmieściach, czarno-białą jesień i szalone momenty, które traktuje się całkowicie poważnie. Olbrzymie tempo wydarzeń i różne „running joke”, jak te z narzeczoną, policjantem lub taksówkarzem. Plus wspaniały Cary Grant. CHAAARGE!

WIELKI SEN ("Big Sleep", 1946)

Noir na sterydach, podkręcony do granic gatunku. Jeden z najbardziej dynamicznych obrazów w historii – nadążanie za kolejnymi zwrotami akcji jest osiągnięciem samym w sobie. Bawiłem się rewelacyjnie, bo to taka produkcja, gdzie liczy się wiele rzeczy i intryga jest tylko jedną z nich. Wszystko, za co kochamy kino noir, jest tutaj podkręcone na maksa. Każde zdanie to cynizm i sarkazm, podlany męstwem i twardością. Każdy dialog jest dynamiczny, inteligentny, ludzie wchodzą sobie w słowo, dokańczają czyjąś wypowiedź. Każda nowa postać to jakieś elektryzujące, seksualne napięcie. Intryga za to oferuje milion zwrotów akcji, odkrywanie ciał i ich znikanie, licznych bohaterów, którzy równie gęsto umierają. Mamy to poczucie, że oto uczestniczymy w czymś wyjątkowo cwanym, że oglądamy szalenie inteligentnych bohaterów. To po prostu sprawia frajdę.

ZŁODZIEJE ROWERÓW (1948)

Definicja życiowego, naturalnego i realistycznego kina. Bez kombinowania i wymyślania, wzięto prosty pomysł z życia na konflikt i umiejętnie go przedstawiono tak, by na ekranie niósł te same emocje co w prawdziwym świecie. Smutny film, który nie miał na celu zdołować widza. Gorzka opowieść o tym, że zawsze jest coś, co jeszcze można stracić. Pieniądze, zdrowie, szacunek dziecka do twojej osoby. Los albo przypadek może postawić pierwszy krok, ale dalej podążać tą drogą tylko siebie samego może bohater winić. Tutaj twórcy nie chcieli, by widz się poddał.

BULWAR ZACHODZĄCEGO SŁOŃCA (1950)

Dramat o kinie, które odeszło, a wraz z nim niemal wszystko. Istotna jest tu bezpośredniość i szerokie podejście do tematu, które właściwie je wyczerpuje. Bez litości wobec prawdy i rzeczywistości. I bardzo dobrze. Zakończenie jest jednym z najlepszych, jakie w życiu widziałem. Coś jak najdoskonalsza krótkometrażówka, jaką kiedykolwiek oglądaliście, wiele emocji i historii zamknięte na tak małej ilości taśmy, że to wydaje się niemożliwe. Tak naprawdę to cały ładunek tego filmu skoncentrowano jeszcze raz, by przyłożyć widzowi ponownie.

UMBERTO D. (1952)

Umberto nie ma jak zapłacić czynszu. I to tyle. Jest już na tyle stary, że nie może pracować. Nie ma rodziny, jego jedynym towarzyszem jest piesek. Jedyną opcją jest dla niego wyprzedawanie niewielkiego majątku, jaki posiada – a potem? Żebranie? Opuszczenie swojego psa, oddanie go przypadkowej osobie na ulicy? Na koniec oglądający ma świadomość, ile takie rozstanie mogłoby znaczyć. I myśli sam z siebie o tym, jak to na starość życie tej postaci zaczęło się sprowadzać do sprzedawania tego, co nazbierał przez wcześniejsze lata. Aż do pojedynczej walizki. Łatwo zacząć się zastanawiać, czy w ogóle warto to robić?

DESZCZOWA PIOSENKA ("Singing in the Rain", 1952)

Produkcja, w której wszystko jest na właściwym miejscu. Żarty są przednie i świeże, historia to perełka i klasyk sam w sobie, z perfekcyjnym scenariuszem, który można chwalić za dialogi, zakończenie, dynamiczną akcję… praktycznie wszystko. Najważniejszy pozostaje temat. Jeśli się nad tym przypadkiem zastanowić to była to jedna z najtrudniejszych komedii do napisania, ale się udało. To produkcja, która świetnie odgrywa swoją rolę w postaci złożenia hołdu ludziom, którzy pracowali w tamtym okresie nad filmami, a nawet filmom w ogóle. Do takiego kina tęsknię.

ŚWIATŁA RAMPY ("Limelight", 1952)

Po Chaplinie można się spodziewać sentymentalizmu, trochę taniego i naiwnego romantyzmu, sloganów o wartości życia. I po raz kolejny to działa. Bohaterowie potrzebowali to usłyszeć, to autentycznie im pomaga, i gdy o tym mówią – to właśnie mieli na myśli. Nie kłamali, nie zmyślali, niewciskanie bzdur byle tylko coś powiedzieć. Produkcja to wysoce autobiograficzna, w której Chaplin zatacza koło i składa hołd ludziom, którzy go inspirowali na początku kariert. A sceny wieńczące film oraz ta, w której Teresa krzyczy: „Calvero, I can walk!” są jednymi z najlepszych w historii mojego kina.

WARIACJE ANIMACJI ("Duck Amuck", 1953)

Kaczor Duffy dostający cholery podczas debaty ze swoim stwórcą, twórcą, animatorem. Krótki metraż, który podnosi zabawę formą do rangi sztuki i uczy najmłodszych o kreatywności i sztuce filmowej w tak błyskotliwy sposób, że nawet o tym nie wiedzą. Powrót po latach do tego tytułu, kiedy oglądamy go jako bardziej dojrzałe istoty, to prawdziwe objawienie! Czysty geniusz, powiadam!

CENA STRACHU (1953)

Thriller egzystencjalny i dramatyczna podróż w tempie dziewięciu kilometrów na godzinę. Sportretowany jest tutaj obraz ludzi, którzy dopiero co uniknęli zagłady w globalnym konflikcie (druga wojna), a „w nagrodę” czeka na nich… pustka, depresja i głodowe stawki. Albo nawet i mniej. Ci ludzie są tam zamknięci, skaczą sobie do gardła bez problemu. Widz musiał zrozumieć, jacy ludzie są w stanie zdecydować się na samobójczą misję transportowania nitrogliceryny ciężarówką, gdzie najmniejszy podskok może zdecydować o eksplozji. Życie bohaterów wisi na włosku w każdej chwili. W każdym możliwym sensie.

TOKIO STORY (1953)

Łatwa pozycja do polecenia, bo wypełniona jest konkretnymi motywami i uwagami. Jest tak samo aktualny wtedy co dzisiaj. Głównym daniem są tutaj relacje między ludźmi. Obawy przed tym, że nie spełniło się oczekiwań rodzicieli. Rodzice z kolei czujący zawód, że ich syn jest zaledwie lekarzem na przedmieściach. Reżyser obiera kierunek obserwacji i pomocy, zamiast osądzania lub zawiedzionego machania głową. Woli pocieszać w obliczu zmian i zapewniać, że w tym wszystkim nadal jest miejsce na bliskość. Trzeba tylko o tym im przypomnieć. Na końcu każdy robi to, co uważa za słuszne. I nie ma w tym nic złego.

ZŁOTORĘKI ("The Man With Golden Arm", 1955)

Przede wszystkim doskonały scenariusz i urok starego kina wykorzystanego, aby spróbować opowiedzieć o uzależnieniu od narkotyków. Ująć chociaż trochę stygmatyzacji ludzi skreślonych przez używki. Scenografia całej dzielnicy zbudowana w studio oraz twórcy z autentycznym talentem, którzy pracowali nad tym tytułem. Ile tutaj postaci, ile wątków! I wszystko to jest zastosowane w zaskakujący sposób, przeplatając się perfekcyjnie, tworząc bardzo życiową i klasyczną konstrukcję dramaturgiczną. To opowieść o sile i wytrwałości.

BUNTOWNIK BEZ POWODU ("Rebel Without a Cause", 1955)

Pokazano świat młodych tak autentycznie: przeróżne konflikty, szczególnie wewnętrzne, bez kontekstu historycznego, dzięki czemu produkcja pozostała aktualna. Wspaniała jest scena na schodach, gdy Jim walczył o prawdę i sprawiedliwość wbrew własnym rodzicielom, bo chciał być im wierny – co za paradoks! Zaczyna samodzielnie odkrywać świat i to pierwsze co widzi: zakłamanie wśród rodziców, brak zasad, tchórzostwo. Świat się zmienia i nie ma czasu, by czekać – trzeba już teraz zacząć polegać na swoim osądzie. Mnóstwo tutaj detali do wyłapywania i rozmyślania nad nimi przy kolejnych seansach.

ŚCIEŻKI CHWAŁY ("Path of Glory", 1957)

Kino zarówno wojenne i antywojenne. Rzadko zdarza się twórcom filmowym podjąć tę stronę wojny – nawet jeśli wybierają ujęcie negatywne, to zwykle żołnierze zostają ludźmi. U Kubricka żołnierze tracą status człowieczeństwa w momencie przywdziania uniformu. Wtedy są już tylko mięsem armatnim w rękach ludzi, którzy chcą ich kosztem coś zyskać. I lepiej dla nich, by zginęli na polu bitwy, bo inaczej zginą po powrocie do domu, zabici przez swoich. Za tchórzostwo. Za niewypełnienie rozkazu. Za zdradę. Kubrick dodaje swoim filmem bardzo istotną cegiełkę do ogólnego wizerunku wojny w kinie. Trzeba zobaczyć.

KANAŁ (1957)

Jest październik ’44, większość dzielnic Warszawy przepadła, teren jest zniszczony. Niedobitki wiedzą, że sprawa jest przegrana, ale jeszcze są w trakcie godzenia się z tym. Opór trwa, a narrator stawia sprawę otwarcie: ci ludzie nie przeżyją. To ich ostatnie chwile. Pomoc nie nadchodzi, zostaje tylko jedno: wycofać się kanałami. Bohaterowie cały czas nie mogą się pojąć, że to już koniec, i to wszystko, co osiągnęli. Kanał jest doświadczeniem – ukazaniem tego, jak ci ludzie walczyli do końca w gównie, byle tylko przez minutę dłużej pozostać wolnymi ludźmi. Lektura obowiązkowa dla każdego człowieka.

KOTKA NA GORĄCYM, BLASZANYM DACHU (1958)

Nowy Orlean i walka o to, kto dostanie testament. Jest tu wszystko, co typowe dla tego gatunku: piętrowe dialogi, teatralność, gęstość emocji – ale wychodzi w tym wszystkim naturalnie. Nawet burza za oknem jakoś stapia się ze wszystkim. Bardzo lubię konflikty, w których fundamentem jest powiedzenia prawdy do zatwardziałych hipokrytów i takich wolących więcej przemilczeć, a innym razem po prostu skłamać. Chciałem zobaczyć, jak ci ludzie zareagują w starciu z prawdą. Tajemnice wychodzą z szafy i czułem satysfakcję, gdy w końcu je poznałem. Jedni to zrozumieli, inni nie, ale liczy się co innego.

DOTYK ZŁA ("Touch of Evil", 1958)

Na powierzchni kryminał w duchu noir klasy B, ale pod powierzchnią… Cóż, najważniejszym wątkiem jest tu jednak wiara w rzeczywistość, co nią jest, a co nie. Trzeba zwrócić uwagę na to, jak całość wygląda nie z naszej obiektywnej perspektywy widza, ale z perspektywy postaci w samym filmie – jak właśnie muszą polegać na złotoustości innych bohaterów, jak mało sami widzieli, więc muszą po prostu komuś zaufać i na tej podstawie tworzą resztę historii: kto jest winny, niewinny, jaka jest prawda i jaka jest rzeczywistość. Nic więc dziwnego, że najlepszym detektywem jest tuta ten, który działa w oparciu o przeczucie. Włączam ten film do swojej listy arcydzieł.

DŁUGI TYDZIEŃ W PARKMAN ("Some Came Running", 1958)

Klasyczna opowieść o pokonywaniu własnych słabości. Takie kino uwielbiam. To klasyczne Hollywood, z mocnymi dialogami, pięknym tytułem i opowieścią o silnej strukturze, w której centrum są ludzie i ich rozwój. Tutaj jednak oglądamy coś więcej: klasyczne Hollywood, które dojrzało. Podejmuje trudne tematy, jeden za drugim, robiąc to z taką delikatnością i subtelnością, że dopiero po seansie i własnych przemyśleniach możemy powiedzieć, że faktycznie ten film obejrzeliśmy. To film o alkoholizmie, prawdopodobnie też o cięższych narkotykach, nieszczęśliwej miłości i nieoczekiwanych kolejach losu, dzięki którym nasze czyny wracają do nas w zaskakujący sposób. 

POPIÓŁ I DIAMENT (1958)

Jeden z pierwszych tytułów podejmujących rozrachunek z drugą wojną. Nie ma tu normalnych postaci z krwi i kości, każda na pierwszym planie to romantyk martwiący się o ojczyznę, główny konflikt filmu to Polacy zabijający Polaków; kobieta, w której Maciek się zauroczy, jest tak naprawdę Legionem wszystkich kobiet, których ukochani są patriotami ginący w tym konflikcie, a cała struktura ugina się od stylistyki podchodzącej pod poetycki realizm. Udało się ująć nastrój i napięcie tamtych czasów, przekazując więcej niż widać. „Popiół i diament” był tym, czego wtedy widownia potrzebowała. Wajda – wieszcz narodu.

HIROSZIMA, MOJA MIŁOŚĆ ("Hiroshima, mon amour", 1959)

Para kochanków spleceni na łóżku w romantycznych objęciach wspomina dramat drugiej wojny światowej, a przede wszystkim jej finału, który wydarzył się w tytułowej lokacji. Kobieta jutro wylatuje i już więcej nie spotka tego mężczyzny. W panice naciska, by wykorzystać do końca czas, jaki mu pozostał. Szepty kochanków wypełniają półmrok, ale czy są oni tylko tym – ludźmi? A może to manifest całej ludzkości, która musi pogodzić się z tym, że do tragedii doszło, i teraz musimy żyć dalej? To trudny film, można go różnie odczytywać, a koniec końców to zawsze może być przede wszystkim piękny romans młodych ludzi.

OSTATNI BRZEG ("On The Beach", 1959)

Film opowiadający o strachu przed Zimną Wojną i promieniowaniem po użyciu broni nuklearnej. O zagrożeniu, które wisiało nad wszystkimi w takim samym stopniu, niezależnie od miejsca zamieszkania i stopnia zaangażowania. I robi doskonałą robotę w sprawieniu, że możemy zrozumieć tę sytuację i ludzi biorących w niej udział. To opowieść o nich, jak świat na nich wpłynął, jak się zmieniają, jak z nim żyją. Bohaterowie filmu nie mogą pogodzić się z myślą, że ludzie byli zdolni do takich okropności. Nie „tamci”, „oni”, jacyś konkretni ludzie – po prostu, ludzie. W tej wojnie nie ma nikogo innego. Kino pięknych i smutnych rozmów między ludźmi.

RIO BRAVO (1959)

Jeden z najbardziej męskich filmów wszechczasów, ile tutaj się dzieje! Każda scena opowiedziana jest aż do końca, z każdego momentu wszystko zostaje wyciągnięte, wszystko zostaje postawione na ostrzu noża, wszystko musi zostać powiedziane. W tym wszystkim rodzi się uczycie, miłość i przyjaźń, ludzie faktycznie ufają sobie, ryzykują jeden w imieniu drugiego. Kilka dni, które wystarczą. Kilka dni, które są tu codziennością. Każda chwila jest okazją dla złych ludzi, cały czas trzeba się mieć na baczności. To prawdziwy świat, w którym nie ma dobrego dnia, wszystko trzeba po prostu przetrwać, a walka po drodze oznacza niemal wyłącznie walkę o przetrwanie. Jak możesz walczyć o coś więcej, to możesz się czuć szczęśliwym.

ANATOMIA MORDERSTWA ("Anatomy of a Murder", 1959")

Nic tutaj nie zasłania głównego spektaklu, jakim jest drążenie sprawy w sądzie. Z jednej strony mamy adwokata, który zadaje konkretne pytania i dąży do tego, aby przysięgli oceniali na zimno, bez emocji. Z drugiej strony główny bohater żartuje, jest żywiołowy i gra pod publikę. Najbardziej szanuję ten film za to, że jest taki prawdziwy – w tym sensie, że jednozdaniowe wydarzenie zostało opowiedziane przez ponad 2,5 godziny ze wszystkimi szczegółami. Dzisiaj wystarczą jednozdaniowe nagłówki, aby wydać osąd i zamknąć sprawę w umysłach wielu. Anatomia… jest inna. Taka, jaka powinna być.

GDY KOBIETA WCHODZI PO SCHODACH ("Onna ga kaidan o agaru toki", 1960)

Kobieta o pseudonimie „Mama”, luksusowa hostessa pierwszej klasy, zbliża się do wieku, kiedy to będzie musiała zdecydować się na zamążpójście… Albo otworzenie własnego baru. Co wybrać? Kierować swój biznes i narazić się na całe ryzyko, jakie z tym przychodzi, czy może zaakceptować propozycję pierwszego, który się oświadczy? W tym wieku o poważnego kandydata nie może w końcu liczyć. A kolejne wyzwania tylko czekają, by wychylić swoją głowę. Znakomity dramat o narodzinach kobiety nowoczesnej w Japonii i o tym, czego wymagało tak naprawdę wejście choć jeden stopień wyżej w tytułowych schodach.

PSYCHOZA ("Psycho", 1960)

To nie tylko rewelacyjne kino gatunkowe, ale i autorskie, a do tego idealne przełożenie historii na język filmowy jakby tu było jej pierwotne miejsce. Każda chwila i scena działa na kilku poziomach, dostarczając nie tylko ponadczasowej rozrywki, ale też zaskakuje głębią. Ten film potrafi przestraszyć, a napięcie momentami skacze pod sufit, ale najważniejsze sceny oparto na złożonej psychologii, którą wykorzystano do stworzenia niebanalnej intrygi z zagadkami pozornie niedającymi się wytłumaczyć oraz strasznym, mrocznym klimatem. Takiego szacunku dla człowieczeństwa mi brakuje.

SŁODKIE ŻYCIE ("La dolce vita", 1960)

Fellini nie góruje nad nikim, nie potępia, zamiast tego przygląda się i sam bierze udział w przygodzie, szukając w niej uciech i przyjemności, razem z nami znajduje pustkę, by w ostatnich sekundach filmu przyłożyć widzom obuchem w łeb. I to nie morałem, przypowieścią lub nauką, ale goryczą, smutkiem, żalem. Bo oto widzimy na własne oczy, jak takie życie odbiera smak życia. Tylko kilka dni, a człowiek jest już zrezygnowany, nie ma siły wstać z kolan – dosłownie! – w okolicznościach, gdy tuż obok istnieje zupełnie inne życie. I szansa na szczęście. Wystarczy tylko… No właśnie, widz już sam sobie dopowiada, czego tutaj zabrakło. Sam mówi sobie morał.

KTO SIEJE WIATR ("Inherit the Wind", 1960)

Ważny film. I mądry. Ludzie podejmują delikatny temat, traktując drugą stronę z szacunkiem. Film po prostu mówi to, co trzeba było powiedzieć. Film ma formę kameralną, opiera się na rewelacyjnym scenariuszu, dialogach, dramaturgii, aktorstwie. Pełno w nim surowego sarkazmu, który słyszymy z ust postaci, którym po prostu brak słów na daną sytuację. Oczywiście, film operuje na wielu innych poziomach. Naprawdę nie jestem w stanie przewidzieć, gdzie was zaprowadzi.

GARSONIERA ("The Apartment", 1960)

Komedia romantyczna tak niepodobna do dzisiejszych standardów tego gatunku, jak współczesne postrzeganie swastyki wobec jej pierwotnego znaczenia. Całą opowieść wypełnia romantyzm w nowoczesnym – moim! – rozumieniu tego słowa, a główny bohater jest wszystkim, czego ta historia od niego potrzebowała. Bohater, który nie uważał, że jego miłość do kogoś oznacza, że posiada tę osobę na własność. Człowiek, który zrozumiał miłość. Plus Fran Kubelik, pierwsza normalna postać kobieca w historii kina, ze swoimi słabościami i zaletami, przeszłością i w pełni wiarygodną psychologią. Wspaniała postać..

101 DALMATYŃCZYKÓW (1961)

Ten voice acting! Ta kreska! Ta przygoda! Uwielbiam ten film, naprawdę. Rozczula mnie sama czołówka, powrót do tej muzyki! Ten film uczy, jak ważny jest spacer z psem, szczególnie o północy. Dzięki niemu nocne wycie staje się pięknym wydarzeniem, które wywołuje uśmiech na twarzy, gdy przewracam się na drugi bok. Piękne doświadczenie, które sprawia, że jestem szczęsliwy, ileroć mogę je przeżyć.

WYROK W NORYMBERDZE ("Judgment at Nuremberg", 1961)

Jeśli miałbym robić kiedyś listę najlepszych filmów w historii, to byłoby w czołówce – bo jest czymś więcej, jest sztuką użytą przez człowieka do filozoficznej medytacji, bez którego nie możemy ruszyć dalej jako ludzkość. To nie jest ciężar tworzenia sztuki albo historii. To ciężar brania na siebie odpowiedzialności za całą ludzkość w tym jednym momencie w historii i pokazania kolejnym tysiącleciom, kim byliśmy wtedy i jak odpowiedzieliśmy na te wydarzenia. To film, w którym współczujemy, nienawidzimy, męczymy się, mamy dosyć, ale oglądamy w napięciu, bo to kino wartości. Nie chodzi o wymierzenie wyroku. Ten film przeciąga przez błoto każdego – stawiamy tu czoła samym sobie, swoim przekonaniom i swojej przeszłości. Taki nasz obowiązek.

BURZA NAD WASZYNGTONEM ("Advise & Consent", 1962)

Jeden z pierwszych filmów pokazujących politykę od drugiej strony. Przywódcy narodu przedstawieni jako skłócona grupa ludzi, którzy swoje prawdziwe zamiary ukrywają przed publiką. Do dziś jest to złoty standard opowiadania o zakulisowym życiu polityków. Kiedyś w końcu umieli opowiadać o polityce z dojrzałością i bez narzucania emocjonalnej wymowy, w postaci gorzkich czy pesymistycznych finałów. Plus wielki finał. Nie ma tam żadnego wielkiego uderzenia, wręcz przeciwnie, ale w tym zabiegu jest wyrażona ponadczasowa prawda o polityce.

CUDOTWÓRCZYNI ("Miracle Worker", 1962)

Nie oglądamy dwóch słynnych – przynajmniej w kulturze amerykańskiej (częściowo ślepa Annie Sulivan i całkowicie ślepa oraz głucha Helen Keller) – kobiet, zamiast tego jesteśmy świadkiem pięknej opowieści o walce i dokonywaniu niemożliwego. Patrzyłem się jak w obrazek i chłonąłem każdą kolejną sekwencję, w której Annie próbuje nawiązać kontakt z Helen, nauczyć ją rozumieć świat i móc rozpocząć eksplorowanie go. To wzruszający seans, ale nie we współczesnym znaczeniu tego słowa. Na każdym kroku kapie z niego miłość do człowieka i wiara w to, że wszystko jest możliwe – trzeba tylko wymyślić, jak to zrobić.

HARAKIRI ("Seppuku", 1962)

To surowy i zimny film, jego wymowa jest buntownicza oraz oskarżycielska. Atakowany jest tutaj cały ówczesny system władzy oraz kodeks honorowy, który w rzeczywistości okazuje się służyć czemuś innemu niż na papierze. Obnażona jest też prawdziwa natura władców, i to, czym się kierują. Uwielbiam atmosferę zbudowaną z surowych zdjęć, gry aktorskiej i oszczędnej muzyki. Wszystko tu w zasadzie jest perfekcyjne – od suchego powietrza na dziedzińcu, po łąkę, gdzie między ostrymi wiatrami doszło do pojedynku na ostrza. Pojedynku – warto dodać – w głównej mierze psychologicznego.

NIEBO I PIEKŁO ("High and Low", 1963)

Od początku strasznie rzuca się w oczy styl, jaki narzucił Kurosawa tej produkcji, czyli skrupulatne podawanie informacji. To film o śledztwie niemożliwym, dlatego wolne tempo musiało być elementem całości. Policja szukając zbiega staje przed wyzwaniem, które ich przerasta: nie mają żadnych konkretnych poszlak czy motywu, przestępca pomyślał o wszystkim. Ich determinacja, mająca swoje źródło w swoim podejściu do głównego bohatera, który im zaimponuje, stanie się źródłem ciężkiego, zasłużonego sukcesu. Arcydzieło sztuki filmowej, doskonały kryminał oraz film, któremu mimo wszystko trzeba trochę zaufać, by wysoko ocenić.

PIERWSZY DZIEŃ WOLNOŚCI (1964)

Obozy koncentracyjne, koniec drugiej Wojny Światowej, ludzie wypuszczeni własną inicjatywą, bez panów i nadzoru poza Bogiem i własną moralnością. Wracają do życia i już pierwszego dnia rozumieją, co to znaczy wolność: to prawo wyboru. Podstawowe prawo człowieka, panów swojego losu, decydujących za siebie, co jest słuszne i niesłuszne, właściwe i niewłaściwe. Rządów i władzy na ekranie nie ma. Jesteśmy tam tylko my. Sami. A ogromna siła artystyczna operatora, aktorów, montażysty i reżysera wybija ten wybitny film jeszcze wyżej. Wszystko tutaj jest sztuką. Wielki film!

CZERWONA LINIA ("Fail Safe", 1964)

Co można zrobić, by zapobiec wojnie i zagładzie ludzkości? Odpowiedź: to, co trzeba. Powiem wam: to może być ten film, w którym CZUŁEM każdą jedną śmierć. Może właśnie dlatego, że tak dużo musiałem sobie wyobrazić. Film zaskakuje i uderza na każdym kroku, traktując swój fikcyjny scenariusz z całą powagą, na jaką twórcy byli w stanie sobie pozwolić – a wymagali od siebie jak najwięcej, tak samo bohaterowie. To pierwszy film, w którym czuć, że żołnierze naprawdę od dnia pierwszego musieli być świadomi, że kiedyś będzie potrzeba wykonać rozkaz. A rządzący będą musieli go wydać. Każda śmierć, każde poświęcenie, to bije z ekranu – wszystko w imię czegoś więcej, co wykracza poza życie pokoleń. W Czerwonej linii ludzie są największym skarbem i bronią ludzkości w imię obrony ich samych – inaczej nie mogło być, w końcu w imię ludzkości podejmowane jest w tym filmie każde poświęcenie oraz poniesiona jest każda śmierć. Nie w imię jakiegoś kraju lub jego obywateli, ale całej ludzkości.

SALTO (1965)

Jeden z tych tytułów, dzięki którym można pokochać kino – bo dzięki „Saltu” można zobaczyć jego możliwości. Nie tylko usłyszeć piękno starego polskiego języka czy poznać historię, której wszystkie warstwy będą dla nas jasne dopiero po odbyciu gruntownych studiów – ale na własne oczy zobaczyć, jak wiele może film osiągnąć jako sztuka: ile wyobraźni może się zmieścić w kadrze, ile snu! Oglądanie tego jest jak wkroczenie do Strefy Mroku, to najbardziej niesurrealistyczny surrealizm, jaki widziałem. Nikt nie jest w stanie dostrzec prawdy o sobie, tu wszystko jest normalne. Plus kopalnia kultowych cytatów.

INCYDENT („The Incident”, 1967)

Na ekranie każdy się boi. Terror jest tutaj niespodziewany i łagodny – napastnicy w końcu nie robią nic, za co władze mogłaby ich na dłużej zamknąć, ale ta możliwość wisi w powietrzu, że zaraz coś się stanie, gdy to MY ich sprowokujemy. Na nas ciąży odpowiedzialność, żeby siedzieć cicho, patrzeć w podłogę i co najważniejsze: nie pomagać, gdy komuś dzieje się krzywda. Odwrócić wzrok i czekać. Udawać, że nic się nie dzieje, że nie mamy z tym problemu. Całość jest czarno-biała, intensywna i brudna. Ten film ma wszystko, od wojny w Wietnamie po kino superbohaterskie. Ostatnie sceny wynoszą całość naprawdę wysoko – czułem, że oglądam thriller w wykonaniu Krzysztofa Kieślowskiego.

PEWNEGO RAZU NA DZIKIM ZACHODZIE (1968)

Taniec śmierci. Widz pochylony nad każdym trupem, nawet najmniej ważnym. Anonimowa trójka wyczekująca na stacji, której nikt nie zapamięta i nikt ich nie opłacze. Spędziłem z nimi ich ostatnie 12 minut. Nawet w zwyczajnym budowaniu stacji słychać echo końca tych, którzy ją zbudują. A ona stać będzie dalej. Jakże idealny motyw dla spaghetti westernu. Koniec ludzi będących dzieckiem czasów minionych. Wszyscy się żegnają z tym światem. To odejście jednej epoki i żal po niej, jej ostatnie tchnienie radości z życia i zaistnienia, ustępujące radości z nastania nowych czasów, nowych możliwości.

2001: ODYSEJA KOSMICZNA (1968)

Nawet forma jest niezwykła: mamy niełączące się (z początku) przypowieści, ekstremalnie małą ilość dialogów, innowacyjne posługiwanie się obrazem. A treść jest jeszcze bardziej imponująca. Stworzono coś niezwykłego i pozwolono widzowi to poznać – ale nic więcej, jedynie wyrażono na to zgodę. Niewiele filmów oferuje choćby cząstkę tego, co „Odyseja”. Zwykle mam wrażenie oglądania tego, co już całkiem dobrze znam. „2001” to kompletnie inny kierunek dla kina. Najważniejsza jest końcówka, sceny z Halem, ostatnia podróż. Jedno z wyjątkowych doświadczeń, jakie można przeżyć dzięki kinu.

NOCNY KOWBOJ ("Midnight Cowboy", 1969)

Nowe społeczeństwo, nowe Hollywood przyjmującego wpływy Brytyjskiej Nowej Fali, oraz nowa Ameryka, która opuściła Johna Wayne’a. Ludzie już zachowują się inaczej, ich życie ma inny rytm. Gorzka opowieść o ludziach, którzy zapewne nigdy nie mieli szansy na tym świecie. Co gorsza, trudno za to winić ich samych, kiedy większość problemów nie wynikła z ich winy. Początek zafundował im ktoś inny. Im przyszło tylko walczyć o kolejny przeżyty dzień, nie znając lepszej drogi. Im bliżej końca, tym większy smutek.

EASY RIDER (1969)

Przedstawienie kultury ludzi, których społeczeństwo się obawiało, nie znało i nie rozumiało. Nie chodzi tu tylko o pokazanie palenia narkotyków czy skutków brania LSD. Twórcy byli na tyle mądrzy, że wiedzieli, iż konflikt, który przedstawiają, ma wymiar filozoficzny. Tu nie chodzi o sam zarost czy motory, tutaj chodzi o wartości, które bohaterowie sobą reprezentują. Pada tu też ważne pytanie o to, czy sami bohaterowie faktycznie te wartości reprezentują, czy też to jest jedynie poza. To manifest ich stylu życia, ale nie jest on bezkrytyczny. Plus legendarne zakończenie, które przysłania wszystko inne.

BRZEZINA (1970)

Jeden z moich ulubionych filmów Wajdy, zrealizowana na podstawie prozy Iwaszkiewicza. Opowiada o spotkaniu dwóch braci. Jednemu niedawno umarła żona, drugi jest nieuleczalnie chory i przyjechał, by umrzeć wśród tych brzezin. To bardzo prosty film. Nie ma tutaj sentymentalizmu i sytuacji, w której umierający przed odejściem pokazuje wszystkim w miasteczku wartość życia. Zamiast tego jest nabieranie pełnego oddechu, melancholia i radość z prostych powodów. Dla siebie. A w tle… rozgrywają się inne dramaty.

W KRĘGU ZŁA ("Le cercle rouge / The Red Cirle", 1970)

Definicja kina, które jest „cool” – dosłownie każdy wygląda „cool”, zachowuje się „cool”, ma idealne wyczucie czasu (wchodzi do pomieszczenia na spotkanie z kimś i pojawia się akurat wtedy, gdy ta osoba chce zapalić papierosa, więc to ona odpala zapalniczkę), ale też właśnie jest ostrożny, metodyczny, cierpliwy – zarówno policja jak i przestępcy. Całość trwa dwie i pół godziny, śledząc każdy krok bohaterów i oddając realizm ich doświadczeń. W tej ciszy i opanowaniu rodzi się masa napięcia, które jest uwalniane w jednym, gwałtownym ruchu. Czuć, że wszystko tu jest prawdziwe. To nie jest realistyczny film, ale robi wrażenie takiego – reżyser pokazuje wszystko w pełni, do końca i umie to zrobić w zajmujący sposób. Nawet jeśli to długo trwa, to wynagradza wszystko widzowi. Do legendy przeszła finałowa sekwencja napadu trwająca prawie pół godziny, poprowadzona bez słowa dialogu – tylko czysta akcja. To obraz z innej epoki kina. Obraz elegancki, męski, stylowy, zimny, szorstki i piękny w tym wszystkim. Z jednej strony prosty kryminał, z drugiej pełny, romantyczny i ludzki obraz bohaterów, którzy są do siebie zbyt podobni, niż chcieliby do tego przyznać.

JOHNNY POSZEDŁ NA WOJNĘ ("Johnny Got His Gun", 1971)

Jak głosi tytuł, Joe poszedł i wrócił – w niej w stanie, który kwestionuje jego egzystencję: czy on jeszcze żyje, czy tylko wegetuje? Bohater zostawiony sam sobie rozmyśla, wspomina, niektóre momenty nagina tak, by wyglądały, jakby działy się na bieżąco, szuka w nich pomocy, wyjaśnień. Cały czas jako widz siedzimy w jego głowie, jednocześnie widząc sytuację z zewnątrz – lekarze go badają, dotykają, a ja słyszałem, jak to odczuwał, jak to interpretuje… Na słuchawkach robi jeszcze większe wrażenie niż w sali kinowej. Głos bohatera jest wtedy zbyt blisko. Dołujący film, o zamykających klatkach. Zawsze jest jakaś klatka…

NA KRAŃCU ŚWIATA ("Wake in Fright", 1971)

Bohaterowie na ekranie piją non-stop, niezależnie od pory dnia i nocy. Kino ciężkiego oddechu i masy potu, który nie jest wywoływany wyłącznie przez australijski upał. Każda kolejna postać drugoplanowa wydaje się enigmatyczna – za obojętnością na ich obliczu zawsze coś się kryje. Niepokojące kadry, jasne światła rażące widza, koncentracja na nieprzyjemnych rzeczach do oglądania. Szczególnie knajpa, w której John poznał czym jest hazard – kto by pomyślał, że tak może wyglądać brama piekła? To opowieść o tym, jak ważny jest wybór. I co może oznaczać pojedyncza rezygnacja z niego. Straszna rzecz!

MECHANICZNA POMARAŃCZA (1971)

Ten film jest zbyt aktualny, zbyt rozległy, zbyt trudny w oglądaniu. Już sam wstęp wydaje się okropny, ale potem robi się coraz gorzej, bo tortury na głównym bohaterze wydają się nieskończone, tak jak świat wydaje się nienaprawialny. Tu wszystko jest zepsute i niewłaściwe, jedni czerpią przyjemność z zadawania bólu, drudzy dostosowują się, by pierwsi mieli na kim się wyżyć, trzeci stoją z boku, starając się tylko przeżyć kolejny dzień. Z tej sytuacji, wydaje się, nie ma wyjścia, skoro nikogo ona nie obchodzi. Jedyne co się liczy to pozory. Wszyscy są tu oskarżeni i winni. To dosłownie boli w oglądaniu.

SZEPTY I KRZYKI ("Viskningar och rop", 1972)

Cztery kobiety złączone bólem. Bardzo świadomie wykorzystujący barwy i budujący nastrój oraz atmosferę. Aktorkom poświęcono bardzo dużo uwagi, a one to wytrzymały – wiele scen tutaj jest odpowiednikiem długiego patrzenia komuś w oczy. Cały film jest wypełniony bólem – z powodu choroby, z powodu przeszłości i niepokojące jest, jak za pomocą samych obrazów udało się go przekazać widzowi.

F JAK FAŁSZERSTWO ("F for Fake / Vérités et mensonges", 1973)

Prawdziwy, filmowy esej filozoficzny. Dorobek całego życia Orsona Wellesa w jednym filmie. Wszystko w tym filmie, każdy jego aspekt, skierowany jest na zamysł nad człowieczeństwem w skali wszechświata i historii całej ludzkości. Tak to powinno się robić: atrakcyjnie, zaskakując i wciągając, zachęcając odbiorcę do samodzielnego udziału w tym wszystkim. Debata filozoficzna może być najważniejszą przygodą w życiu. Welles umiał taką poprowadzić. Finalnie nawet dokonał niemożliwego: zrealizował film prawdziwie wolny, prawdziwy, filmowy. Bez scenariusza, bez machiny produkcyjnej, zaplanowany i otwarty na improwizację, konkretny i otwarty na interpretację, niemożliwy do opisania, niemożliwy do realizacji innymi metodami niż kamerą, montażem, kadrem, grą światła i cienia.

SANATORIUM POD KLEPSYDRĄ (1973)

Niesamowite, że filmy mogą być właśnie takie! Tego nie sposób opisać tak po prostu słowami, tutaj scenografia i kostiumy jest na równi istotne, co zdjęcia i aktorzy. Ten film to jedna z najwspanialszych podróży przez życie, czas i przestrzeń, jakie są do waszej dyspozycji. Za każdym rogiem, pod każdym łóżkiem, jest cały, wspaniały świat. Główny bohater jedzie do tytułowego miejsca, gdzie możliwe jest uratowanie życia jego ojca. Umarł on, ale w tym miejscu czas działa inaczej – śmierć jeszcze się nie wydarzyła, więc… wszystko jest możliwe.

ZAGADKA KASPARA HAUSERA ("The Enigma of Kaspar Hauser", 1974)

Herzog będący sobą. Opowiadający o tym, o czym chce opowiadać. Kaspar Hauser istniał i naprawdę cholerna wie, skąd się wziął, albo kim był. Wiadomo tylko, że był wydarzeniem. Mamy to poczucie bycia razem z nim przez chwilę. Słuchanie go. Trochę jak oglądanie serialu, którego on jest bohaterem. Dzięki Kasparowi otrzymuję tytuł, który w całości dostarcza mi wszystkiego, czego chciałbym lub potrzebowałbym od Herzoga. Tego unikatowego spojrzenia na świat, jakby dostrzegał on dodatkowy wymiar wokół mnie, a dzięki temu sam go dostrzegam.

EDVARD MUNCH (1974)

Czterogodzinna, dokumentalizowana epopeja o życiu tytułowego malarza – jak kolejne doświadczenia życiowe go tworzyły, jak odkrywał sztukę, jak w jego stylu pojawiały się nowe elementy, skąd je brał, jak one ewoluowały. Wszystko zbudowane na wzór przejrzystej, ludzkiej logiki, pozwalającej zrozumieć i prawdziwie poznać tę osobę. Język tego dokumentu jest wyjątkowy – ponieważ zdecydowano się tak jakby na odtworzenie tamtego świata i wpuszczeniu tam kamery, która śledzi bohaterów i ich otoczenie, prowadzi z nimi wywiady. Czułem się, jakbym oglądał dokument nakręcony na żywo, ponad sto lat temu. Efekt jest taki, że widzimy powstawanie arcydzieła wręcz na żywo. Poznajemy życie człowieka i wszystkie prądy, które nim pokierowały, aby wyewoluował w człowieka, którym musiał być, aby namalować „Krzyk” i wszystko, co ten obraz wyrażał. Artysta, szukający swojego miejsca na świecie i nie może go znaleźć, bo nikt go nie rozumie. Nieszczęśnik, który znajduje w malarstwie sposób, aby wyrazić swoje myśli, swoje spojrzenie na wszystko, jak widział oraz odbierał świat wokół, jego wartości i jego prawdziwą twarz.

LENNY (1974)

Bruce dzisiaj jest pamiętany jako jeden z trzech najważniejszych komików wykonujących stand-up, a „Lenny” przedstawia życie tego człowieka – nie jest jednak biografią lub hołdem. Jest obrazem tego człowieka i jego czasów – przenosi nas w czasy, gdy faktycznie nie można było powiedzieć konkretnych słów publicznie, gdy policja interweniowała za ich użycie, gdy dostawało się groźby za to. Film powstał zaledwie parę lat później, w innych czasach, kiedy to samo zachowanie już nie było karalne – przez to dając komentarz sam w sobie, ale film idzie zdecydowanie dalej, w pewnym sensie kontynuuje misję Lenny’ego: mówienie prawdy prosto w twarz o świecie wokół. Zakłamani ludzie, fałsz wszędzie, ale udajemy, że jest całkowicie inaczej, że brudne słowa nie istnieją, a inne mają inne znaczenia, niż w rzeczywistości. W końcu co jest bardziej „nieczyste”: zdjęcie stosunku seksualnego czy zdjęcie martwego ciała? Co jest bardziej niemoralne: homoseksualizm czy wojna w Wietnamie?

KOBIETA POD PRESJĄ ("A Woman Under the Influence", 1974)

Ludzie nie dają rady, nie wytrzymują życia, tylko nie możemy tego zrozumieć w tym znaczeniu, że możemy poznać konkretne wydarzenie, które doprowadziło do chwili obecnej. Życie pokazane w prawdziwy sposób, chociaż wyraźnie drastyczny i nieprzyjemny – reżyser celowo zamyka nas na ponad dwie godziny w pokoju z tym wszystkim. Robi to jednak w stopniowy, progresywny sposób i na koniec nadal nie wiemy, co powinniśmy z tego wyciągnąć. Ten film jest skomplikowany. W dobry sposób. Cenię go za to. I za pokazanie, że kamera może zobaczyć prawdę.

CHINATOWN (1974)

Jedno z najbardziej gorzkich doświadczeń w historii kina. Nikt nam nie obieca, że cokolwiek mogłoby potoczyć się inaczej, że gdyby bohater był bardziej zaangażowany, to coś by to zmieniło. Wydaje się, jakby wszystko tu było tak naprawdę zbędne, począwszy od głównego bohatera, a na śledztwie i walce kończąc. Robienie wszystkiego, aby zrozumieć całą intrygę, to wszystko traci na znaczeniu i prowadzi donikąd. Chinatown paradoksalnie opiera się na tym, że do niczego nie dochodzi. Rzeczy się dzieją, ale pozostaje uczucie pustki – i ta pustka, to „nic”, jest tak naprawdę „czymś”. Czymś, o czym opowiada cały film.

MIŁOŚĆ I ŚMIERĆ ("Love and Death", 1975)

Allen gra Borysa, który z okularami i pacyfizmem nie pasuje do swoich czasów, nie nadaje się do wojny z Napoleonem, ale tam jest jego miejsce, pchając go tym samym do rozmyśleń egzystencjonalnych. Humor głównie pochodzi tutaj z destylacji głównych elementów, które kojarzymy z rosyjską kulturą, to tak jakby przyspieszona wersja „Wojny i pokoju” skrojona do półtorej godziny. Woody Allen śmieje się tutaj przede wszystkim z samej idei jaką jest próba objęcia takich rzeczy jak miłość czy śmierć w jednym dziele.

DERSU UZAŁA (1975)

„Wszystko za życie” w rękach Kurosawy. Piękno odkryte w smutku i tragedii. To po prostu losy dwóch gości, którzy się spotkali i przeżyli przygodę życia, ale taką skromną, polegającą po prostu na przeżyciu. Mamy tutaj Kapitana oraz Dersu, pierwszy przemierza puste tereny, aby nanieść je na mapę, a drugi jest doświadczonym łowcą, uzdolnionym we wszelkich metodach przetrwania w dziczy, to jego miejsce na ziemi. Kapitan gada po Rosyjsku, a Dersu ledwo kilka słów. Razem stawią tutaj czoła naturze, mroźnej pustyni, dzikim zwierzętom, ale nie będzie w tym nic heroicznego, inspirującego lub szokującego – tutaj oglądamy zgubienie się, budowania chatki z trawy, cierpliwe czekania na odejście tygrysa. Życie jest tutaj zagrożone i bohaterowie wchodzą na szczyt swoich możliwości fizycznych oraz psychicznych, aby dożyć jutra, ale nie ma w tym nic ładnego. Dosłownie czuć podczas oglądania brak czucia w rękach i nogach, jak robią coś ostatkiem sił. Urok filmu kryje się w relacji tych dwóch postaci i jego bolesnym temacie: o najwyższym poświęceniu, jakie możesz zaoferować swojemu przyjacielowi.

PIKNIK POD WISZĄCĄ SKAŁĄ ("Picnic at Hanging Rock", 1975)

Pierwsze trzydzieści minut to jednoznacznie perła: poetyka w dialogach, oniryczność zachowań oraz spojrzeń. Reżyser od samego początku umieszcza nas w kontekście ponad nami samymi – jesteśmy spadkobiercami milionów lat świata wokół nas i żyjemy chwilę wobec rzeczy większych od nas. Tytułowa góra kształtowała się w końcu milion lat, ale jest ona jeszcze młoda wobec swoich pobliskich koleżanek, mających setki milionów lat. Ten film bardziej istniał w tamtych czasach, kiedy świat wokół był bardziej… tajemniczy. Trójkąt Bermudzki, czarna dziura, Wielka Stopa – nieznane było wtedy bardziej fascynujące, dzisiaj to przeminęło. A może to tylko ja?

DZIEŃ SZARAŃCZY ("The Day of the Locust", 1975)

Obraz ludzi zakochanych w marzeniu. To nie jest nagana kina i Hollywood. Oglądamy ludzi sprzedających bezcenność życia za iluzję, pogoń za nią. Iluzją może być kobieta, sukces, sława… Życie, którego nie znają. Wszyscy są aktorami, pewnie dzięki temu to marzenie staje się tak bliskie i realistyczne, możliwe. Różnica jest tylko taka, że zamiast na scenie, to jesteśmy widownią. Odgrywamy nasze reakcje. I myślimy, że tak naprawdę jesteśmy na scenie, że patrzą na nas. A my… wątpimy w prawdę. Finał nadal jest jednym z najlepszych doświadczeń kinowych, jakich film może nam dostarczyć. Wszystko w finale jest niespodzianką, cegłą w łeb, koszmarem, zaciągnięciem na głęboką wodę, makabrą – mogę tak wymieniać, ale nic nie jest w stanie was na to przygotować.

PERSONEL (1976)

O życiu początkującego pracownika teatru, zajmującego się kostiumami. To portret ówczesnej Polski w sposób, który nie rzuca się w oczy. Stary teatr, w którym grają stare sztuki, mało ludzi przychodzi, pracownicy są źle traktowani. Połowa scen wygląda jak dokument. Zakończenie jest najlepsze. Jego klasę tworzy optymizm w oparach smutnej rzeczywistości. Widz wie na 90%, jaka jest prawda, co się naprawdę stanie, ale jednocześnie zatrzymano się w tej sekundzie, gdy wciąż jest możliwa inna droga. Ta chwila staje się wtedy wiecznością, pełną dobra i uśmiechu.

Z BIEGIEM CZASU ("Kings of the Road", 1976)

Szczyt osiągnięcia w dziedzinie kina drogi. Blisko trzy godziny bez fabuły, z luźną strukturą i dwoma chłopami, którzy „z biegiem czasu” powoli dochodzą do spokoju umysłu wobec swoich prywatnych wydarzeń. Jesteśmy świadkami narodzin przyjaźni. Oglądamy ludzi doświadczających życia w swojej czystej formie. Są wystawieni na przypadkowość losów, akceptują je, płyną razem z nimi. I gdzieś w tym wszystkim powstaje piękny film. Nagle się okazuje, że w trzy godziny można pogodzić się z życiem.

ROCKY (1976)

Życiowa bajka o ludziach, którzy marnują życie. Dialogi to złoto, historia też, symbolika i detale również. Każdy element tego scenariusza zasługuje na pochwałę i uznanie, to naprawdę wzorowa historia. Wszystko jest tutaj wiarygodne i życiowe: uśmiech losu jest naprawdę takim uśmiechem, a nie filmową magią Hollywood. Rocky jest każdym z nas, kto nie dostał swojej szansy. Piękny film. Daje nadzieję, że gdy i my dostaniemy naszą szansę, to ją wykorzystamy.

CZŁOWIEK Z MARMURU (1977)

To historia ustroju niszczącego człowieka, to historia ludzi krzywdzących ludzi, to przypowieść o zakłamaniu, władzy, manipulacjach. To film, które istotność jest większa od jakości. Jeden z tych przypadków, gdy fakt powstania filmu jest bardziej istotny od formy, w jakiej powstał. Ważne jednak, że ten film powstał, bo był robiony z myślą o ludziach i tym, czego naprawdę potrzebują. A ten jego aspekt jest ważniejszy niż wszystko inne, łącznie z tym, jak go odbieramy dzisiaj po samym seansie oraz czy jest w stanie przetrwać próbę czasu. Ten film potrzebował coś udowodnić. Potrzebował coś pokazać. Walka z systemem jest tutaj cicha – walczymy w końcu z czasami odległymi, które teoretycznie minęły. I mówimy tylko o nich. Mówimy jednak rzeczy ponadczasowe.

SZCZEGÓLNY DZIEŃ ("A Special Day", 1977)

Hitler przybywa do Włoch, cała kamienica pustoszeje. Zostaje tam tylko dwoje ludzi. Rozmawiają. A najlepsze jest to, że nie mówimy tu o romansie, ale dwójce samotnych ludzi, którzy potrzebowali odrobiny ciepła. Z czasem okazuje się, że nawet gdy są sami, to tematy polityczne mają wpływ na ich życie. Dzielą ich oraz definiują. Piękny film, subtelny, dziejący się przeważnie w niedopowiedzeniach. Wyprane barwy, przez które jednak przebijają kolory. A jedno z pierwszych ujęć, od kamery wchodzącej przez okno do mieszkania i pokazujące pobudkę licznej rodziny na jednym cięciu, to dzieło sztuki!

ANNIE HALL (1977)

Wiwisekcja życia w związku z kimś, kto prawdopodobnie był „tą właściwą” połową, ale jednak doszło do rozstania. Anhedonia opisuje zaburzenie psychiczne polegające na niezdolności do odczuwania przyjemności i nie pojawia się osobiście w filmie (była tytułem roboczym), co było dobrą decyzją – gdyby była, to mogłaby być idealną odpowiedzią na granicy z byciem wymówką, wyjaśniającą wszystko w filmie w zbyt prosty sposób. Allen nie ma zamiaru wchodzić na taki poziom, zamiast tego opowiada o ludziach próbujących zrozumieć samych siebie oraz skomplikowany temat relacji miłosnych i jak to jest, że coś tak wspaniałego oznacza również przykre momenty, czemu się zmieniamy, czemu sabotujemy coś dobrego i czemu coś się nie udaje, chociaż nie było ku temu logicznego powodu. Artystyczna wolność tego filmu jest jednoznacznie dziełem geniusza, ta produkcja jest wypełniona milionem fantastycznych pomysłów i każdy można by analizować oddzielnie, tylko ich piękno polega na tym, że wcale nie jest to potrzebne: film bawi, śmieszy, wzrusza i rozbraja szczerością tak naturalnie, jak to tylko możliwe.

ŁOWCA JELENI ("The Deer Hunter", 1978)

Wielki film będący po stronie społeczeństwa i przeciwko rządom, robiony dla widowni i w wielkim stylu. Zaczynamy od wesela, od pracy na zakładzie, od relaksu w weekend z przyjaciółmi – wszystko ze świadomością nadchodzącego angażu w wojnę, walki za szlachetne ideały i nie tylko, ale o tym nikt nie mówi, nikt nie musi mówić. Naprawdę widzimy tych ludzi zanim wojna ich zmieniła, jacy byli wtedy i za kogo się uważali. Bawią się, tańczą, dogryzają, przekomarzają, piją, wyzywają, gadają. Opowieść jest wypełniona wspaniałymi sekwencjami, do których chce się wracać – ten tytuł jest arcydziełem, pochylając się nad ludzkim cierpieniem i innymi doświadczeniami, aby wyrazić o nich coś prawdziwego. Tego świat wtedy potrzebował i potrzebuje nadal, dlatego Łowca jeleni jest tak ważny.

CHIŃSKI SYNDROM ("The China syndrome", 1979)

Pełnoprawne urzeczywistnienie idei: „Jedynym kryterium wartości moralnej jest to, jak wykonujesz swoją pracę” na przykładzie pracownika elektrowni atomowej. Przeróżne konflikty – zarząd niechcący tracić milionów dziennie na dodatkowe testy kontra pracownik, który się ich domaga. Dziennikarska hiena kontra dziennikarz chcący wykonywać swój zawód. Zwykli obywatele, którzy się boją kontra pracownicy elektrowni wiedzący swoje. Punkt kulminacyjny to marzenie – pościgi, konstrukcja finału, pauza przed finałowym aktem… Cudo!

ŻYWOT BRIANA ("The Life of Bran", 1979)

Są lepsze filmy, które są śmieszne, ale nie ma chyba lepszej komedii. Nie żartuje z religii i ludzi religijnych – a tym bardziej z chrześcijan i Chrześcijaństwa. Nie, kpi po prostu z ludzi i bawi się tym, jak wiara może zacząć swe narodziny. Do tamtych czasów przeniesiono ludzi o współczesnej mentalności, rozmawiających o współczesnych tematach, mających zaskakujące wykształcenie. Każdy żart zrobił swoje zadanie, każdy coś mówi, każdy jest oryginalny i zachwycający. Sam finał jest kryształem optymistycznej energii, majestatycznym widokiem wywołującym we mnie zachwyt.

zywot briana

MANHATTAN (1979)

To film dla starszych ludzi. Niekoniecznie starych, ale takich, którzy już poznali życie. Zresztą sam film implikuje, że to może nastąpić zarówno w wieku 42 lat, jak i 17. Allen bez cienia fałszu opowiada o popełnieniu błędów, dawaniu drugiej szansy, braku szczerości z samym sobą, publicznej autoterapii, życiu na Manhattanie, kręceniu się wśród wyższych sfer… Ta opowieść ma z pewnością mnóstwo uroku. Patrzymy na miasto przez czarno-biały obiektyw człowieka, który spoglądając na te ulice, słyszy jazz.

CZAS APOKALIPSY (1979)

Fabularnie jest to jeden z wielu tytułów opowiadający o koszmarze wojny wietnamskiej, filmowo – jedno z arcydzieł gry światłem i cieniem. Świat filmu jest skryty w dymie, starożytnych budowlach dzikich ludzi, lesie, bagnie, cieniu, nocy i świetle rotacyjnym, które ujawnia obecność bohaterów, gdy płyną nocą na łódce rzeką. Każdy kadr jest przemyślany i buduje atmosferę obłędu, oderwania od świata rzeczywistego, i podkreśla otworzenie bram do piekła, gdzie nie ma miejsca dla człowieka. Każda sekunda to wizualne arcydzieło. Skala obrazu jest ogromna. Trudno mi uwierzyć, że ten film naprawdę istnieje.

STALKER (1979)

Oglądanie tego filmu to podróż. Wszystko oparto na sugestii i zwątpieniu oraz próbie wiary. Pytania się mnożą, a odpowiedzi z czasem zdają się coraz mniej istotne lub możliwe do udzielenia. Ostateczne, filmowe doświadczenie, które stawia widzowi wyzwanie. Wymaga od niego, by widział więcej, niż twórcy pozornie mu pozwalają. By umiał interpretować i kwestionować obraz, zmusza go do stawienia czoła trudnym pytaniom. Ten seans nie skończy się, dopóki nie odpowiesz. To podróż, która ciebie zdefiniuje, podczas której usłyszysz ciszę i zobaczysz rzeczy, których nikt poza tobą nie zobaczy. To film osobisty.

ZEMSTA PO LATACH ("The Changeling", 1980)

Zaczyna się od głuchego uderzania w rurach, codziennie o tej samej porze. Słychać też szmery, kran nagle się odkręca, by w wodzie pokazać przerażający obraz… Ten dom – to co w nim egzystuje – chce coś powiedzieć… Bałem się, to przerażający film. Z bardzo precyzyjnym budowaniem napięcia oraz porażającym finałem, ale nic nie przebije rewelacyjnej sceny spirytystycznej. Oglądając ją, byłem pewny, że widzę przypadek opętania. Cała historia jest kapitalna i jak najbardziej logiczna, kamera się skrada, jakby miała osobowość i własny cel w tym wszystkim, a George C. Scott dodaje mnóstwo klasy. Wielki film!

OPĘTANIE (1981)

Takiego wulkanu na ekranie nie sposób znaleźć gdziekolwiek indziej. Aktorzy walczą, rzucają krzesłami, biegają, krzyczą, rzucają się, przeżywają, żyją, niemal zostają wysadzeni w powietrze, przejechani, rozstrzelani, a co najgorsze: tracą miłość swojego życia. Myślę, że to najlepszy film Żuławskiego, ponieważ jest najbardziej uniwersalny i najprostszy. Reżyser ograniczył mnogość inspiracji i tematów do jednego – do opowiedzenia o tym, jak to jest, gdy ukochana osoba od ciebie odchodzi. Żuławski opowiada o rozstaniu tak, jakby tworzył horror, a jego bohaterowie byli opętani. Pytanie tylko – które z nich? A może oboje?

ZNACHOR (1982)

Co za historia! Jedna z najlepszych, jakie na ekranie przyszło mi oglądać. To aż chce się poznawać. Obraz polskiej wsi, postaci, napięcie wyczekiwania na operację – czy się uda? Oczywiście, ale jako widz bardzo tego chciałem. I wciąż tego chcę, za każdym seansem. Jest ból i pasja, ale nie działałoby to równie dobrze, gdyby nie taki bohater, jak Antoni: człowiek niemogący żyć ze świadomością, że nie pomógł. Jeden z wyjątkowych filmów w polskiej kinematografii, bo umiejący przedstawić prawdziwie ciepłą opowieść! Chce się oglądać.

PRZESŁUCHANIE (1982)

To wciąż aktualna opowieść o człowieku, który nagle znalazł się w sytuacji bez wyjścia, z pistoletem przystawionym do skroni i ma robić jak mu rozkażą. To wciąż opowieść o wierności sobie bez względu na wszystko. Tym bardziej, że z czasem ta opowieść staje się coraz bardziej atrakcyjna dla widza. Bo gdy faza tortur cielesnych przeminie, zacznie się gra psychologiczna. Oprawcy przestaną być anonimowymi kukiełkami, a staną się – co przerażające – ludźmi. I właściwie wtedy zacznie się prawdziwy dramat oraz sztuka, w której życie przeplata się z fikcją.

SENS ŻYCIA WEDŁUG MONTY PYTHONA („The Meaning of Life”, 1983)

Produkcja wulgarna, prowokująca i przewrotna. Atakuje ona ludzi, systemy, wierzenia i do wszystkiego podchodzi w tak niecodzienny sposób, że przez połowę filmu nie wiedziałem co o tym wszystkim myśleć tak naprawdę. Tym bardziej że to nie jest do końca produkcja segmentowana – przynajmniej część nabiera dodatkowego kontekstu, kiedy już obejrzy się całość. Twórcy podeszli do tej produkcji z prawdziwym zaangażowaniem i rozmachem, miejscami trudno uwierzyć, ile rzeczy jednocześnie rozgrywa się na ekranie. Każda scena zapada w pamięci i bawi od lat. Wielki film!

ZELIG (1983)

O człowieku, który chciał się dostosować do wszystkich. Opowieść o człowieku, który był na świeczniku, każdy miał na niego oko, każdy miał coś do powiedzenia na jego temat. Każdy był urażony czymś innym, każdy chwalił za coś innego, każdy zadawał pytania, każdy szukał innych odpowiedzi, każdy inaczej wszystko interpretował. Trudno jest mi najzwyczajniej w świecie nie docenić „Zeliga tylko za to, że jest – że mówi, to co mówi, że komentuje to, co komentuje. Bawi i śmieszy, ale bierze się za temat poważny dla tych, co zaobserwowali go sami w rzeczywistości. Ten obraz pomaga zrozumieć świat, który nas otacza.

BALLADA O NARAYAMIE (1983)

Straszny film. Najstraszniejsze w nim jest to, że nie oglądamy niczego nadnaturalnego i wyjątkowego. Oglądamy codzienność. Dla samych bohaterów mało jest rzeczy trudnych. Są chyba tylko takie, które po prostu trzeba zrobić. I ruszyć dalej. Jest w tej produkcji zarówno akceptacja życia, jak i głęboki protest wobec uczestniczenia w tej pętli. Trzeba to zrobić, więc to robią. Nikomu nie zabierają, żyją na swój rachunek, ale wiedzą, że pewnego dnia, dla pewnego pokolenia tak już świat nie będzie musiał wyglądać.

NAUSICAA Z DOLINY WIATRU (1984)

Bajka dla młodszych, traktujących ich z powagą oraz szacunkiem, która nadaje się bez oporów również dla starszych i dorosłych. Miyazaki w końcu potrafi opowiadać do wszystkich uszu jednocześnie, tym razem z rozmachem kreśli historię antywojenną i proekologiczną, której głównym morałem jest nauka zrozumienia oraz życia w harmonii. Historia Nausicki to wielka opowieść ze starożytnymi przepowiedniami, herosami budzącymi podziw jak spojrzenie w gwiazdy oraz scenami akcji, które ogląda się z otwartą paszczą.

DAWNO TEMU W AMERYCE („Once Upon a Time in America”, 1984)

Poezja kinowa. Sergio Leone wypełnia przestrzeń obrazem, tworząc prawdziwy krajobraz w montażu i narracji opartej na spojrzenia i przeskokach czasowych, ale też muzyce i nostalgii. Warstwa dźwiękowa jest niesłychanie bogata, opowiadając historię przedstawioną w filmie na własną rękę. Ilość pięknych momentów w tym obrazie jest ogromna. Opowieść o niewyrażonym smutku nad życiem ludzi, którzy utracili na tym świecie wszystko – z wyjątkiem wspomnień.

PURPUROWA RÓŻA Z KAIRU ("The Purple Rose of Cairo", 1985)

Kino zawsze będzie z tobą, gdy będziesz go potrzebować. Bohaterką jest kobieta, która jest szczęśliwa tylko w kinie. Mąż nie traktuje jej, jak należy, w pracy szef nie jest z niej zadowolony… Więc chodzi do kina, na ten sam film. To opowieść z elementami baśni, ale najważniejsze jest, że tutaj oglądamy życie wzbogacone przez baśń – w tym wypadku, przez kino. Kino, które daje nam siłę i nadzieję, nakłania do marzeń i patrzenia w przyszłość. Kino, na które zawsze możemy liczyć. Kino, które zmienia życie – na lepsze. Można się wzruszyć, to prawda.

O-BI, O-BA KONIEC CYWILIZACJI (1985)

Po apokalipsie pozostaje tylko czekać na Arkę – ale czym ona jest? Latającym spodkiem? Zbawieniem? Wytłumaczeniem? To metaforyczna podróż, w której każda postać i linijka dialogu jest jakimś symbolem. Wszyscy wiedzą, że Arka tak naprawdę nie istnieje – ale czynią ją prawdziwą. Jakieś brudne dziecko po serii zapewnień, że Arka nie istnieje, zapyta: „Głupcze! Skoro wiesz, że nie jest prawdziwa, to czemu sam jej nie zbudujesz?”. Wszyscy są tu głupcami. Iście hipnotyzująca satyra na głupią część ludzkości, ich stagnację, wiarę w cuda, do tego parodia reżimu PRL. Sci-Fi jakby Lem pisał scenariusz.

TROP ("Clue", 1985)

Uwielbiam. Gdy mija pierwsze dwadzieścia minut, całość rozkręca się i nie zatrzymuje aż do końca. Bohaterowie są znakomici, poczucie humoru trafia do mnie za każdym razem, fabuła zaskakuje, Tim Curry szaleje przed ekranem, tempo wydarzeń jest niezwykłe, miejsce akcji to najlepszy dom w historii kina – z tajemniczymi przejściami, eleganckim gabinetem, oddzielnym pokojem na bibliotekę… Atmosfera jest cudowna, idealnie trafiając do takiego fana klasycznych kryminałów, co ja. Ta opowieść z gatunku: „Kto zabił?” ma wszystko i jeszcze więcej.

POWRÓT DO PRZYSZŁOŚCI ("Back to the Future", 1985-1990)

Mistrzostwo świata, idealne kino przygodowe i czysta przyjemność. Widziałem wiele razy i za każdym razem mnie bawi, punkty kulminacyjne trzymają w napięciu za każdym seansem, wciąga mnie i inspiruje, efekty specjalne nadal robią wrażenie (w zasadzie wiele z nich pozostały niewidzialne) oraz uczy, że przyszłość cały czas się tworzy, a my mamy siłę, aby ją zmienić. Podkreślam: całą trylogię liczę jako całość, chociaż wiem, że to nie było tak planowane.

LAPUTA (1986)

Wzorowe kino przygodowe. Tajemnica, wyzwanie, postaci, światy, ale przede wszystkim dużo magii, miłości i piękna. Wszystko, co odkrywamy, zachwyca bohaterów, a tym samym nas. Dużo ludzkich momentów, każdy ma tu jakąś osobowość: od przezabawnych piratów z sercem po właściwej stronie, przez wojsko, które pragnie skarbów, poprzez antagonistę, który chce władzy. A bohater robi to, bo uważa to za słuszne. Jest aż tak niewinny, że nie podejrzewamy, by miłość była jego motywacją. A przynajmniej nie tak, jak to dorośli zwykli wyrażać. Wszystko to w pięknej animacji, muzyce i z masą scen, których nie zapomnę. Byczo!

AUTOSTOPOWICZ ("The Hitcher", 1986)

Za antagonistą nie stoi jakaś duża historia, nikt też nie pomaga bohaterowi. Są zdani tylko na siebie, reprezentują jedynie samych siebie. Polowanie trwa, a relacja, jaka zacznie się wytwarzać między nimi, będzie niemal erotyczna. A na pewno będzie wątkiem najbardziej miłosnym w całym filmie. Między nimi będzie mnóstwo nienawiści, pasji, śliny i krwi. Jeden wypełnia umysł drugiego, jeden staje się dla drugiego całym życiem. To film pełen napięcia, pomysłowej historii, masy genialnych momentów, doskonały aktorsko i jeden z nielicznych, który zyskuje na tym, że w każdej chwili możemy zobaczyć, ile jeszcze przed nami. Gdy myślimy, że już po wszystkim, ale nie, jeszcze nie. Jeszcze nie jesteśmy wolni. My, widzowie.

OFIAROWANIE ("The Sacrifice", 1986)

Chyba najłatwiejszy film Tarkowskiego. Logiczny, przejrzysty, spójny. Tutaj jest faktycznie fabuła, napięcie, a refleksje na przeróżne tematy są naprawdę interesujące. Zagrożenie wojną jako wstęp do rachunku sumienia. Tarkowski pochyla głowę i tylko prosi, żeby jego dzieci uczyły się na jego błędach, okazały zrozumienie i ruszyły dalej. I robi to z ogromną siłą artystyczną. Trzyma w napięciu, hipnotyzuje monologami, urzeka obrazem, by w finale dowalić ośmionutową sekwencją, której nigdy nie zapomnę.

SAMOLOTY, POCIĄGI I SAMOCHODY ("Planes, Trains and Automobiles", 1987)

To film o ludziach, którzy przeszli piekło, ale nadal jest w nich ta wewnętrzna siła, aby żyć, aby cieszyć się życiem, aby iść do przodu. Nie osiągają tego poprzez milczenie lub zapominanie o tragedii – oni przeżywają to, co ich spotyka. Oni konfrontują swoje problemy. Nie uciekają przed niczym ani też nie ukrywają. I ta siła jest czymś, co się nie starzeje. Wręcz z kolejnymi dekadami robi to jeszcze większe wrażenie. Z wierzchu może się wydawać, że to prosta komedia złożona z serii gagów i ładnym happy endem, ale pod spodem jest solidne filmowe rzemiosło, doskonałe aktorstwo i mnóstwo ludzkiego ciepła.

samoloty 1987

KRÓTKI FILM O ZABIJANIU (1988)

Tyle szczegółów i precyzji w budowaniu postaci dramatu, relacji i ich przeżyć… a także narracji. Pierwsza połowa filmu to niewiele znaczące fragmenty, scenki, mruknięcia, przebłyski. A tak łatwo są one potem połączone. Podoba mi się to, że tonacja filmu nie jest do końca turpistyczna. Aż szok, że to naprawdę polskie kino. Jednak tak się da przedstawić drastyczne widoki bez wywoływania u mnie odruchu wymiotnego lub chęci wyłączenia. Plus dobry Artur Barciś.

KRÓTKI FILM O MIŁOŚCI (1988)

Cudowny film. Sposób, w jaki jest skonstruowany, wykorzystanie kontrastów, języka filmu. Wszystko takie delikatne, subtelne, miękkie i lekkie… oraz poważne. Kieślowski pokazuje i to wszystko, co trzeba. Bohater smaruje sobie bułkę, spogląda przez teleskop, czeka, aż kobieta po drugiej stronie również zacznie jeść, i równocześnie z nią zjada pierwszy kęs. A widz rozumie w tym momencie o wiele więcej, niż słowa mogą wyrazić. Niby jest to film o czymś niewielkim, jak uścisk ręki. A może właśnie dlatego tak to lubię, bo poświęcono pełny film czemuś tak małemu?

DIE HARD (1988)

Ta produkcja jest po prostu kozacka. Atmosfera zamknięcia, kolejne widowiskowe sceny, z których McClane wychodzi żywy w ostatniej możliwej sekundzie, a na końcu ledwo trzyma się na nogach. Jest ranny, boli go każda część ciała, a serce ledwo daje radę od nadmiaru wrażeń. W jednym z krytycznych momentów McClane czołga się ostatkiem sił, ponieważ stopy ma całe w szkle. I zajmuje mu dłuższą chwilę, by z tego stanu się wylizać. Mimo to, gotowy był stawić czoło czemukolwiek, co jeszcze zostało. Bohater, którego chce się pamiętać i oglądać. Takie kino uwielbiam!

PEJZAŻ WE MGLE (1988)

Opowieść o młodym pokoleniu, które uczy się milczeć, doświadczając życia poprzednich pokoleń. Chyba. Smutne to i melancholijne, a przy tym niejasne i trudne w uchwyceniu. Historia z perspektywy dziecięcej, najmniej widzącej i rozumiejącej, ale wszystko akceptującej. Jadą za granicę, aby poznać swojego ojca. Ojca jako symbol lepszego życia, miłości i wielu innych rzeczy. Teraz najbardziej magiczną sceną jest dla mnie ta na plaży. Pusta, są za to krzesła, siadamy i zamawiamy napoje, a my możemy pobiec do morza i znaleźć w nim ukojenie, gdy nasza dusza płacze.

MIASTO SMUTKU ("A City of Sadness", 1989)

Tak jakby Sergio Leone kręcił dramat o gangsterach, ale to jest dramat o rodzinie i okresie czasu: przed i po ważnej zmianie w kraju, która była tematem tabu przez prawie cztery dekady. Rodzina będzie starała się przeżyć i prowadzić normalne życie wobec ciężkiego losu. Reżyser łączy intymność z rozległą skalą, licznymi bohaterami, wśród których można się pogubić. Mamy tu wszystko: miłość, narodziny, śmierć, nienawiść, walkę, przestępców i ludzi uczciwych, przegranie, dramat, smutek, tragedię… i życie. Przed seansem poznajcie trochę historii Tajwanu. Poczytajcie o 28 lutego 1947 roku i okresie „Białego terroru”.

ZBRODNIE I WYKROCZENIA ("Crimes and Misdemeanors", 1989)

Już sam tytuł nawiązuje do Dostojewskiego, tylko tym razem nie ma żadnej kary. W tej przypowieści Allen buduje świat, w którym nie ma właściwych i niewłaściwych odpowiedzi, ruchów, decyzji, sposobów. Jest tylko wynik. I w tym świecie nikt nie dowie się całej prawdy, jesteś z nią sam i jeśli postanowisz, że nic w tej kwestii nie trzeba robić, tak właśnie się stanie. Świat bez boga i jedynego, słusznego sposobu na wszystko. Tylko ty i twoja decyzja. Tak, aby z tym żyć. Tak, aby móc dalej żyć. Niezwykły seans…

RÓB, CO NALEŻY ("Do The Right Thing", 1989)

Niespodzianka filmowa. Nie kończy się wtedy, kiedy powinna, nie zawiera tego, co powinna, nie pokazuje tego tak, jak powinna. Nie jest spójna w ten sposób, że po seansie natychmiast wiemy, co obejrzeliśmy i dlaczego. Jest raczej tak, że rzeczy się dzieją – i co z tego? Od nas zależy znaleźć odpowiedź na to pytanie. Zupełnie jak w życiu – nikt z góry nie nada wydarzeniom odpowiedniej wagi za nas. Od nas zależy, żebyśmy zauważyli w nich coś więcej. Coś, z czego możemy wyciągnąć wnioski. A fakt, że 30 lat później ludzie pytają nie o czyny policji, ale o to, co zrobił Mokkie, jest naprawdę znaczący.

STOWARZYSZENIE UMARŁYCH POETÓW ("Dead Poet Society", 1989)

Dramat psychologiczny, w którym wyzwaniem jest poradzić sobie z szerszym obrazkiem, bez żadnych narzędzi do tego. Widzimy młode pokolenie takim, jakie jest: nieprzygotowane, bezbronne, nieszczęśliwe i skończone. Z jednej strony życie wybrane za nich. Z drugiej strony przytłaczający rozmiar życia, o którym nawet nie wiedzą. Opowieść o pokoleniu wychowanym przez ludzi, którzy niemieli szans. Co za film!

DEKALOG IV (1990)

Tego epizodu obawiałem się, bo nie podoba mi się idea kazania komuś szanowania drugiego człowieka. Kieślowski obrazuje to przekazanie zupełnie od drugiej strony – uczy o tym, że rodzicem nie jest się z automatu, tylko trzeba na to zapracować. Przez większość czasu skupiamy się na dwójce głównych postaci próbujących się nawzajem poznać, rozszyfrować, dojść do prawdy, do samego sedna o sobie samym i tej drugiej osobie. Plus chyba najlepsze cameo Barcisia w całej serii.

UCIECZKA Z KINA "WOLNOŚĆ" (1990)

Trzeba przyznać, że jak Polacy nakręcą low-fantasy, to nie ma chuja we wsi. Piętrowe metafory, alegorie i wyjątkowa atmosfera, w której wszyscy tak po prostu akceptują, że aktorzy przemawiają z ekranu. Znajduję tu zarówno satyrę na ustrój polityczny, który wtedy właśnie zdążył dobiec końca, jak i bogactwo przeróżnych przemyśleń na temat sztuki i kina szczególnie. A uwagi twórców pod tym kątem bardzo mi odpowiadają. Plus wyjątkowy humor („No, i to jest właśnie polskie kino!”) i Janusz Gajos – nikt tak nie ogląda filmów, co on!

1990 ucieczka z kina wolnosc

KORCZAK (1990)

Historia, którą trzeba było opowiedzieć, człowiek, którego trzeba było zaprezentować. Ma wiele przerażających scen, a reżyser nie ocenia swojego bohatera. Woli zostawić z nim widza, żeby ten poznał historię osoby, która nie chciała zostawić dzieci samych z Holokaustem. Plus piękne, czarno-białe zdjęcia oraz pamiętne monologi o pracy w udawanym sklepie i stworzeniu cywilizowanej umieralni.

DRABINA JAKUBOWA ("Jacob’s Ladder", 1990)

Z tym filmem trzeba się zamknąć samemu w pokoju. Przenosi nas do świata jakby nam bliskiego, ale mu nie ufamy, boimy się go i staramy się w nim odnaleźć, jednak nie mamy nad nim kontroli, to on ma władzę na nami… Jedno z najbardziej niezwykłych rozliczeń z doświadczeniami wojennymi oraz przeszłością ciążącą nad naszymi głowami. I pomimo zaskakującego finału, kolejne seanse są jeszcze lepsze od pierwszego!

Usłyszcie mój krzyk (1991)

We wrześniu 1968 Ryszard Siwiec w trakcie uroczystości dożynkowych na Stadionie X-lecia podpalił się w obecności 100 tysięcy ludzi, żeby zaprotestować „przeciwko komunistycznemu totalitaryzmowi i wkroczeniu wojsk Układu Warszawskiego do Czechosłowacji”. Liczba osób, która dowiedziała się o tym wydarzeniu, była niewielka. Transmisja radiowa nie zareagowała na to wydarzenie. Ludzie, którzy chcieli ugasić Siwca, zostali później poinformowani, że był to bezdomny wariat, wróg systemu. Inni sobie to dopowiedzieli. O wydarzeniu nie napisały gazety. Nikt nie usłyszał krzyku. Siwiec zmarł kilka dni później w szpitalu. Maciej Drygas sprawił, że usłyszałem ten krzyk. To jego największa zasługa.

SKRZYDŁA MOTYLA ("Butterfly Wings", 1991)

Komik Jim Jefferies podczas swojego ostatniego występu powiedział, że ludzie w ciąży są najgorsi. W tym filmie ludzie okazują się najgorsi, gdy ciąża dobiega końca. Hiszpania, XX wiek. Kobieta rodzi córkę, gdy wyczekiwany był chłopak. Po co komu córka? Mała dorasta w atmosferze niechęci. To się zmienia, gdy kilka lat później jej matka zachodzi w ciążę ponownie. I rodzi syna. Dochodzi wtedy do jedynej w swoim rodzaju sceny, której nigdy wcześniej nie widziałem. Tylko kino Hiszpańskie (Baskijskie) mogło pójść w takie rejony kina. A wtedy, gdy film zdaje się kończyć, on idzie dalej. Bo to zaledwie połowa. I każdy kolejny krok jest bezbłędny. Prze do przodu z odwagą aż do zakończenia. Dobry finał to taki, który daje nam dokładnie to, czego potrzebowaliśmy – ale nawet o tym nie myśleliśmy. Dwuznaczne, brutalne. Cały film taki jest.

WYDZIAŁ ZABÓJSTW ("Homicide", 1991)

Człowiek, który chce być dobry – tylko co to znaczy? I jak to osiągnąć? Z jednej strony wielka sprawa, od której zostaje odsunięty. Z drugiej strony przypadkowa sprawa, do której zostaje zmuszony, ale da mu szansę, aby poszukiwać własnej tożsamości. Z każdej strony ktoś mu mówi, kim jest i jak ma się z tego tytułu zachować, ale jaka jest prawdziwa odpowiedź? Co jest właściwe w życiu? Przejmujący obraz, który rozumie życie.

MILCZENIE OWIEC („The Silence of the Lambs”, 1991)

Jeśli oceniać tę produkcję pod kątem gatunkowym wychodzi dosyć dziwna produkcja, pełna błędów. Twórcy wykorzystują zasady kryminału w przewrotny sposób, opowiadając o głównej bohaterce, tak niepozornej i zwykłej, o jej walce o zyskanie miejsca na pierwszym planie. Ona walczy – wobec innych, ale przede wszystkim wobec samej siebie. Marzy, pragnie i zostaje ostatecznie poddana koszmarnym wyzwaniom, ale daje radę. Bo to jest możliwe. To dosyć przewrotne, że pozornie zwyczajny kryminał może oferować tak osobistą i uniwersalną opowieść.

CHŁOPIEC Z ULICY GULING (1991)

Film monumentalny i osobisty jednocześnie. Ładny i kojący swoim spokojem obraz dorastania w latach 60. XX wieku w Tajwanie. Pierwsza miłość, konflikt z łobuzami, postawienie się światu wokół siebie: tak ludziom, jak i systemowi. Gdy dobre decyzje w danej chwili przestają takimi być z perspektywy czasu. I na odwrót. Yang wymaga, ale też nagradza. To się ogląda naprawdę dobrze (jak na czterogodzinną produkcję). I nawet chcę go obejrzeć jeszcze raz. To jedyny obraz Yanga, który taką reakcję we mnie wywołał.

BEZ PRZEBACZENIA ("Unforgiven",1992)

Każda postać w tym filmie była kiedyś bohaterem lub jego zaprzeczeniem. Ratowali niewiasty z rąk bandytów albo wręcz przeciwnie – porywali je i strzelali celnie do każdego, kto chciał je uratować. Pili, pojedynkowali się, tworzyli legendy o honorze i niesamowitych akcjach, w których samodzielnie wychodzili cało. Łączy ich jedno: przetrwali. I teraz są tutaj. Nie dzielą się na tych dobrych i złych. Nawet nie chodzi o podział na żywych i martwych. Gatunek i tamte czasy zostały obdarte ze swojej legendy, blasku i chwały. To doświadczenie czasów, które minęły i nie pozostawia widza obojętnym. Wyzywa go.

DZIEŃ ŚWISTAKA ("Groundhog Day", 1993)

Ton tej opowieści jest niesamowity, bo jednocześnie spójny, zróżnicowany i perfekcyjnie wymierzony. Fundamentem jest obyczaj z sarkastycznym bohaterem – od tej podstawy historia waha się w kierunku surrealizmu, paranoi, komedii, historii miłosnej i tragedii. Ten film potrafi przywalić widzowi, ale też mu pomóc: pokazuje, jak można byłoby spędzić ten dzień, ile on oferuje – o wielu z nich widz na pewno sam nie pomyślał. Scenarzysta zostawia widza z tym uczuciem: „Chcę przeżyć taki dzień”, ale jednocześnie uczy, jak wiele trzeba najpierw dać z siebie, jak dużo trzeba nad sobą pracować, by do tego dojść.

ŻEGNAJ, MOJA KONKUBINO ("Ba wang bie ji / Farewell, My Concubine", 1993)

Nie pamiętam, bym do tej pory zżył się z bohaterami tak bardzo w tak krótkim czasie. Ich historia będzie się rozgrywać na tle rewolucji kulturowych Chin, a ich decyzje będą konfrontowane z czasami, w których przyszło im żyć. Jest co oglądać! To ten rodzaj artystycznego kina, które opiera się nie na długich ujęciach, ale ferii barw, pięknych kostiumach, kulturze kraju oraz jego fascynacją u reżysera. Postawiono na rozmach i emocje. Bardzo dobre aktorstwo, świetne wyczucie barw. Sceny początkowe, sceny przy ognisku na koniec oraz ta sztuka, odegrana po raz ostatni – one pozostaną w mojej pamięci!

CO GRYZIE GILBERTA GRAPE'A ("What's Eating Gilbert Grape", 1993)

Trudny, głęboki film, z bohaterem, który nie mówi o sobie i o tym, co czuje. Co z tego zrobiono? Intensywną, pasjonującą i przede wszystkim zrozumiałą opowieść, opowiedzianą tylko i wyłącznie za pomocą obrazu. Bardzo dobra, precyzyjna i uczciwa opowieść o tym, że są na tym świecie ludzie zajmujący się innymi z własnej woli, czerpiący z tego przyjemność, ale zwyczajnie potrzebujący wdzięczności oraz osoby, która pomoże im nie zabrnąć za daleko. A także wiele, wiele więcej. To w końcu najlepszy film (i jeden z niewielu) zajmujący się w tak dojrzały sposób cierpieniem psychicznym.

SZATAŃSKIE TANGO ("Satantango", 1994)

Dwadzieścia sześć lat na karku ma ten tytuł i nadal nie udało się o nim napisać chociaż jednego słowa. Ten monument kinematografii jest na nie odporny. Istnieje tylko jego seans i nic więcej. Brak wskazówek, brak odpowiedzi, tylko głowa pełna myśli nad tym ponurym tytułem, które i tak ulecą niezaspokojone.

PULP FICTION (1994)

Pewnie jedna z najtrudniejszych do obronienia pozycji w historii. Wszyscy w końcu kochamy ten film i oglądamy go wielokrotnie, ale gdy przyjdzie do uzasadnienia tego, wtedy większość ma pustkę w głowie – może poza frazesami, że kultowy, że genialny scenariusz, że masa smaczków. Napiszę więc, że to niezwykła produkcja, zaprezentowana w niezwykły sposób, która sprawia mnóstwo zabawy i naprawdę się cieszę podczas obcowania z tym tytułem. I mam niemal natychmiast odbyć tę podróż ponownie. Fascynujący film, który jest zagadką nawet 40 seansów później.

CLERKS (1994)

O wszystkim i… o jeszcze większej ilości tematów, motywów i życiowych wariacjach. Za każdą rozmową kryje się coś więcej, za każdym zwykłym człowiekiem jest niezwykła osoba, która po prostu chce być szczęśliwa. To uniwersalne stanowisko, ale tutaj poznajemy pokolenie ludzi szczęśliwych, którym wmawiano, że jeszcze tacy nie mogą być. Najpierw muszą coś osiągnąć, dokonać czegoś. Czy tak naprawdę jest? A jeśli nie, co jest więc kluczem do szczęścia? I to tylko jeden z wielu sposobów, jak można ten tytuł odebrać. Zwykła, prosta komedia – albo diagnoza społeczeństwa i ludzkości w mikroskali.

STO LAT W KINIE (1995)

Absolutne arcydzieło (nie tylko dokumentu). Kilka osób, począwszy od emerytek pamiętających jeszcze pierwsze filmy dźwiękowe aż do nastolatek. Wszystkie opowiadają historię swego życia znaczonego przez kino. Jakie to kino kiedyś było, kiedy to kosiło się trawnik, malowało płot i w szkole się pilnie uczyło, tylko po to, by od rodziców dostać te kilka groszy na bilet. Łysiejący pan drżącym głosem mówiący o ostatniej scenie z „Kanału” Wajdy i tym, że nie mógł potem wstać z szoku. Światła się paliły, a on dalej siedział zahipnotyzowany. Tytuł przypominający, za co tak naprawdę kocham kino. Łezka w oku gwarantowana.

SIEDEM ("Se7en", 1995)

Deszcz, okropność, brud. Ten tytuł nie obawia się brudu. Bolesna historia w okropnym miejscu mająca miejsce, o dwóch ludziach – jeden odzyskuje wiarę, że można coś zmienić, gdy drugi ją stopniowo traci. Wiele można napisać o tym filmie i wiele już powiedziano. Że Kevin Spacey rządzi, że napięcie w trzecim akcie, że realizacja i reżyseria jest znakomita, że wizualnie film oszołamia… Ja dodam tylko od siebie, że opowiada o bezsilności. I o tym, że koniec końców mamy wybór. Nie wolno nam o tym zapominać!

END OF EVANGELION (1997)

Filmowy wstęp do zakończenia oryginalnego serialu NGE. Dzieci dosiadają mechów i biją się z obcymi, a potem rozkręca się to w coś zupełnie nieoczekiwanego. Z jednej strony są sceny akcji, planowania, trenowania, dowodzenia, z drugiej… wszystko rozkręca się w bardzo odrealnionym kierunku, pełnym schizofrenii i filozofii, skutkujące tym, że to chyba pierwszy film próbujący tego, co zrobiono przy Odysei kosmicznej 2001. Nie nastawiajcie się jednak na poznanie nowego świata. Raczej… poznacie jednego człowieka. Który zada wam kilka pytań. Oglądajcie uważnie.

DOM ("A Casa", 1997)

Opowieść o ciszy, którą wybierasz zamiast powiedzenia innym tego, co potrzebujesz, by wiedzieli. Może dlatego, że nie zrozumieją. Albo zrozumieją inaczej. Zignorują? Tyle możliwości. Więc wybierasz komunikację bez słów. Krzyczysz całym sobą, ale bez otworzenia ust. Bartas w „A Casa” rozciąga tę ciszę na cały film, pozbawiając go dialogów. Bohaterowie posługują się wyłącznie językiem obrazów, rzucając tym samym nie tylko nowe światło na twórczość tego reżysera, ale i powód, dla którego uczymy się tego języka i tak go kochamy.

TAJEMNICE LOS ANGELES ("L.A. Confidential", 1997)

Nic więcej nie warto nawet oczekiwać od kryminału. Chce się poznać wyjaśnienie, chce się dokopać do sedna całej sprawy. Fabuła to istna rewelacja, trzeci akt – w którym wszystkie niepasujące do siebie klocki okazują się mieć swoje miejsce – to czysta perfekcja. Napięcie buzuje pod spodem w każdej sekwencji, z rozmysłem dając o sobie znać w strategicznych punktach. Plus najlepsze strzelaniny w historii kina. Ta historia! Ta satysfakcja z seansu! Mocne, pełnokrwiste kino!

TITANIC (1997)

Monument kinematografii, w którym niemal każdy moment sprawia, że mam ochotę być wdzięcznym za posiadanie oczu. Uwielbiam, jak bardzo to heroiczny film, w którym zarówno Jack i Rose poświęcają się dla siebie nawzajem, a także wielu ludzi umiera śmiercią honorową, czując się odpowiedzialnym za katastrofę, więc nawet nie myślą, by spróbować zająć czyjeś miejsce – ale to przede wszystkim opowieść o chwytaniu każdej okazji bez strachu. Bo co przyjdzie ci z wyjścia cało z największej katastrofy morskiej w dziejach, jeśli potem nie będziesz żyć tak, by zasłużyć na miejsce na tej łódce?

KSIĘŻNICZKA MONONOKE (1997)

O miłości do drzew opowiedzieć za pomocą fantastycznego kina batalistycznego – do tego trzeba być Miyazakim. Mamy tu rewelacyjnego herosa, który wytrzyma wszystko i jeszcze stanie do walki z każdą ze stron, w tej niewiarygodnej intrydze o losy świata. Będzie w samym środku centrum starć czterech różnych grup ucinającej sobie głowy – tylko po to, aby pogodzić miłość do drzew z miłością do ludzi. Plus warta pamięci scena karmienia przeżutym pokarmem. Piękny film i fantastyczna przygoda!

TRUMAN SHOW (1998)

Dzieło sztuki i ogromna opowieść o walce człowieka z samym sobą. O wierzeniu w siebie. Truman mówił o każdym z nas. I mówił do nas w różnych okresach naszego życia. Na tym filmie nie stoimy po żadnej ze stron, jesteśmy autonomicznym bytem i świadkiem tych małych cudów – może nim być sam program, może nim być bohater i to, co sobą reprezentuje. Cudem może być też uczucie między Trumanem i jego miłością z czasów szkolnych. I chyba chodzi tylko o to, żeby ten cud dostrzec. Rewelacyjny scenariusz. Plus masa szczegółów do odkrycia później.

WIECZNOŚĆ I JEDEN DZIEŃ (1998)

Na jednym poziomie jest to film o starszym mężczyźnie, który jutro wybiera się do szpitala, a dzisiejszy dzień spędza z przypadkowo poznanym dzieckiem, nielegalnym imigrantem z Albanii, którego spotkał, gdy ten podbiegł do jego auta stojącego na światłach, i umył mu okna. Na drugim poziomie jest to wiwisekcja przeszłości, przypomnienie sobie tego punktu zwrotnego, który zaważył na tym, że bohater na starość znalazł się w tym właśnie miejscu. Wspomnienia dzieciństwa i żony, jej listów, kariery pisarza, który dziś szuka znaczenia słów. Theo Angelopoulos jako jedyny potrafi opowiadać kino drogi w taki sposób, by stało się ono kinem podróży.

BYĆ JAK JOHN MALKOVICH ("Being John Malkovich", 1999)

Świat dziwny i niemający z tym problemu. To kino metaforyczne, ale w ten przyjemny, logiczny i jasny sposób. Opowieść Charliego Kauffmana można obejrzeć i odebrać na pewnym podstawowym poziomie: jako historia niespełnionego człowieka, który może zaznać miłości tylko oszukiwaniem. W szerokim kontekście jest to opowieść o sztuce i różnorodnym odbiorze jej. Szukania w niej szczęścia, życia, własnej osobowości, odpowiedzi, a przede wszystkim życia wiecznego. Niezwykły film – przemyślany i istotny.

MAGNOLIA (1999)

Jeden dzień z życia wielu osób. Raz jest to opowieść o przypadku jako pechu na który nic nie da się poradzić. Raz o przypadku, jako żarcie losu. Innym razem daje on nadzieję. Jest to film o wpływaniu na losy innych i jak inni wpływają na twoje życie – przypadkiem lub bezpośrednio. O podejmowaniu własnych decyzji w konfrontacji z nimi. Uwielbiam, gdy ciąg się zmienia – prowadzący zaczyna gadać od rzeczy na żywo, osoba udzielająca wywiadu zaczyna milczeć. To tylko jeden dzień, po którym przyjdą następne i nie wiadomo, co się wtedy stanie.

MATRIX (1999)

Film, który nie tylko trafił w idealnym momencie, ale z taką samą siłą przemawia do wyobraźni dziś, co w dniu premiery. Adresuje niepokój wewnątrz nas, by udzielić przerażających odpowiedzi, które są czystą fikcją – a przynajmniej mamy taką nadzieję. Prawdziwie immersyjne dzieło. Ten tytuł obfituje w pamiętne sceny, idealne dialogi oraz cytaty – używa kina akcji na swój unikalny sposób, a przy tym jest arcydziełem ekspozycji i ma jedno z najlepszych zakończeń w historii.

MIĘTOWY CUKIEREK ("Peppermint Candy", 1999)

„Obywatel Kane” + „Memento” + Korea, ale to dosyć krzywdzące porównanie, bo film nie jest poskładany z innych. Jest całkowicie oryginalny, wręcz trudno uwierzyć jak bardzo – złożony z kolejnych warstw przeszłości bohatera. Napisać historię człowieka i opowiedzieć ją od tyłu tak, by każdy z tych segmentów był równie ciekawy – to dopiero wyzwanie! Opowieść jest smutna. Ludzie przy płakaniu smarkają i tracą głos, a przy krzyczeniu twarz wykrzywia im się w straszny i trochę groteskowy sposób. Emocjonalna petarda, którą trzeba obejrzeć przynajmniej dwa razy, by tę historię jakoś sobie „ustawić”.

SPRAGNIENI MIŁOŚCI (2000)

Uczucie dwóch ludzi, opowiedziane w nerwowy sposób, jakby żadnym momentem nie można było się nacieszyć, jakby już on minął, jakby już było później i trzeba było to zaakceptować – ale nawet na to nie ma czasu. Wyjątkowy film i wszystko zależy od tego, ile zobaczycie w spojrzeniach, obłokach dymu i ciszy. Plus piękne zakończenie.

ADAZHIO (2000)

Głęboka metafora zrealizowana przy użyciu kilku kartek papieru. Urok krótkich metraży w pigułce. Obejrzałem ten tytuł pierwszy raz jakoś niedługo po przeczytaniu powieści Ayn Rand i zobaczyłem tutaj podobne przesłanie: opowieść o sytuacji, w której los ludzkości oparty jest o wybitne jednostki, które jednak są nienawidzone przez resztę społeczeństwa. Jedna kartka papieru jest czysta, reszta jest czarna. Czarne przetrwają dzięki białej, ale gdy już jej nie potrzebują, dążą do jej zniszczenia. Są inne sposoby, aby interpretować tę historię – jako choćby opowieść o ludziach potrzebujących konfliktu. Na koniec posypują głowy popiołem i chwalą imię Białej Kartki, ale używają jej, aby kontynuować to, co robili wcześniej: nienawidzenie wybranych kartek. Innych kartek. Piękna rzecz. I ta muzyka! A kamera zachwyca swoją płynnością, chociaż oglądamy przecież film poklatkowy. Z mnóstwem kartek w kadrze, wszystkie poruszane oddzielnie. Dzieło sztuki pod każdym względem.

CUDOWNI CHŁOPCY ("Wonder Boys", 2000)

Jeśli piszecie – albo ogólnie mówiąc, tworzycie – obejrzyjcie. To cudowny, kameralny dramat o pisarzu, który nie może ruszyć dalej. Pozostali też raczej znajdą tu coś dla siebie – to w końcu opowieść o życiu jako takim, radzeniu sobie z nim. Seans faktycznie pozwala nabrać oddechu. A jeśli to was nie przekonuje – to napiszę, że to jest jeden z nielicznych tytułów, w których Katie Holmes była akceptowalna. Uwierzycie?

Wonder Boys 2000

MEMENTO (2000)

Abstrakcyjna fabuła, która wzięła mały fragment życia, by opisać jej wagę w sposób, który tylko w sztuce jest możliwy. W jaki sposób pamięć definiuje każdego z nas, szczęście i życie? Czy człowiek jest na tyle silny, by żyć bez niej – i czy w ogóle wtedy jeszcze jest człowiekiem? Bardzo lubię takie opowieści, które biorą coś, co współczesny obywatel świata bierze za pewnik – i zabiera to od niego. Choćby na te dwie godziny. Niemożliwe, nieprawdopodobne, trudne do wyobrażenia – bo abstrakcyjne. Po to jest sztuka.

REQUIEM DLA SNU (2000)

Nigdy nie brałem narkotyków i nie zamierzam, ten problem mnie nie dotyczy – ale ten film dał radę mną wstrząsnąć pomimo to. Jest wiele innych tytułów ostrzegających mnie przed złymi rzeczami (gangsterskie dramaty choćby), które zostawiają mnie obojętnym. Aranofsky pokazał, że jednak się da. Ten film mną poruszył, a cały ostatni akt jest jednym z pierwszych moich wspomnień jako kinomana. Wielkie kino.

HARMONIE WERCKMEISTERA (2000)

Piękny film. W tym miasteczku nie ma czasu ani historii, jest tylko wieloryb wywołujący zamieszki. Oniryczna zagadka pełna treści na każdym kroku, którego poznawanie jest taką samą przyjemnością, co zwykłe oglądanie. Czerń i światło tego filmu zostają w pamięci, jego mgła, wędrowny cyrk, scena w szpitalu czy opowieść o krążeniu wokół słońca. Nawet jeśli nic nie zrozumiemy, zawsze będziemy mieć piękno tego filmu w naszych oczach. Jest w tym struktura i konkretny zamysł, ale jest też miejsce dla nas – aby wieloryb znaczył dla każdego z nas coś innego.

SPIRITED AWAY (2001)

Największa przygoda filmową XXI wieku, pełna magii i uroku, niczym opowieść w głowie dorosłego, który wspomina zabawy z dzieciństwa. Albo i dzieciństwo samo w sobie. Ile się wtedy nauczył, kogo wtedy poznał, i jakie wszystko było wtedy niezwykłe i piękne. Bez przyglądania się całości lub szczegółom, bo wtedy wszystko się rozleci. Wszystko to zamknięte w pętlę, przypominającą o tym jednym jakże istotnym fakcie: był wtedy dzieckiem. Miyazaki zdaje się celebrować to wspomnienia, tak samo, jak fakt bycia właśnie małą, młodą osobą, dla której każda chwila może być wydarzeniem.

POTWORY I SPÓŁKA ("Monster Inc.", 2001)

Animacja przedstawiająca niezwykły świat, pełna wyobraźni – tym razem jednak zamiast jednego głównego bohatera mamy dwóch, dzięki czemu mamy do czynienia z buddy movie. Co mogę powiedzieć – widziałem dziesiątki razy i pewnie drugie tyle razy ten film zobaczę. Uwielbiam do niego wracać, śmiać się z polskiego dubbingu, wzruszać, ilekroć słyszę „kotek!”, zachwycać się dynamiką całości, przewrotnym morałem… Ten tytuł to idealny lek na pochmurny dzień albo tydzień. Albo miesiąc.

PIANISTA (2002)

Końcowe 30 minut, gdy bohater był już zdany sam na siebie i swój głód przetrwania – wtedy dialogi przestają istnieć, reżyser komunikuje się z widzem tylko obrazem, a Adrien Brody daje z siebie wszystko. Powstała niesłychanie potężna i piękna kompozycja, esencja całej tej opowieści o biedzie, marnym życiu, głodzie i zniszczeniu. Ten film umie uczyć wrażliwości, trzeba mu to oddać. Jak on z tą konserwą chodził, trzymał blisko siebie… a to były zwykłe ogórki. Jasna cholera. To jeden z tych tytułów, które były ze mną na początku, i robiły na mnie TO wrażenie. Do dziś pamiętam scenę wyrzucania dziadka na wózku przez balkon albo pierwsze spojrzenia na zniszczoną Warszawę. Niezapomniane. A dziś oglądam je ponownie i nie straciły nic ze swojej mocy.

LALKI ("Dolls", 2002)

Film o miłości pełny żalu, skonstruowany tak, jak sezon Westworld. Wszystko zaczyna się od klasycznego przedstawienia lalek i już wtedy jest coś, co umyka przy pierwszym seansie: lalki są oczywiście kierowane i nieożywione, jednak ich głos, również obecny na scenie, jest jak najbardziej prawdziwy, pełen smutku i bólu. Jedynie przemawia przy użyciu lalek. I taki jest ten film: momentami trudno powiedzieć, ile fabuł równocześnie oglądamy, nowi bohaterowie mogą być wprowadzani nawet w drugiej połowie filmu, ale cały czas doświadczamy żalu autora. To historie o tym, ile trzeba poświęcić, aby odzyskać miłość. Sami niemal posypujemy głowy popiołem podczas oglądania tych ludzi i ich niespełnionych doświadczeń, poza którymi jednak nic nie ma w ich życiu. Piękny film.

DZIEŃ ŚWIRA (2002)

Za bycie kinem psychologicznym i surrealistycznym, a jednocześnie można to obejrzeć i w ogóle nie zauważyć tych trudności. Tych dziwnych paznokci u palacza, nagłych zmian scenerii, anormalnego zachowania u postaci – wszystko przychodzi bardzo naturalnie, i ani razu nie zastanawiam się: „Dlaczego tak? Nie rozumiem”. Wszystko tu łatwo zrozumieć. Uwielbiam to, jak Koterski bezproblemowo to wszystko osiągnął. Tak prosto, a tak wiele. Kino społeczne, osobiste, współczesne, ponadczasowe. Opowieść o człowieku na tyle inteligentnym, by dostrzec, że coś jest źle, nawet umieć to nazwać, ale jednak nie na tyle mądrym, by coś zmienić, nawet we własnym życiu. Komedia, dramat, psychologia, surrealizm, poetyka, i masa innych gatunków.

OAZA ("Oasis", 2002)

Tu nie ma lamerstwa („Och, to miłość, kto ją zrozumie”) ani dziecinady („miłość to takie różowe i miłe, ooo”). Gówno, ten film jest zbyt dojrzały na takie zagranie i wie, dlaczego jego bohaterowie robią to, co robią. Opowiedzenie o takiej miłości – miłości osób, którzy nie tylko nie są przystosowani do nas, ale też my do nich – wymagało jaj. Ogólnie to film zabiera w inny świat, którego pewnie z 99% ludzi nigdy nie odwiedziła i jest z tego zadowolona. Ten film to zmienia w dosyć brutalny sposób, zmuszając do refleksji – i to tylko jej początek. Ten film daje przyjemność, ale tylko taką, jaką daje obcowanie z dobrym kinem.

POWRÓT (2003)

Kiedyś podniecała mnie symbolika, nawiązania do Biblii i w ogóle, że tyle tu warstw, że tylko odśnieżać zostaje. Gdy się tylko dokopałem do właściwej fabuły, doświadczyłem naprawdę mądrej opowieści o trudach dorastania, relacjach ze starszym bratem, ojcem i jego naukach – walczeniu o swoje oraz znalezieniu tej równowagi pomiędzy kwestionowaniem wszystkiego, oraz ślepym posłuszeństwie. Końcówka z kolei to mocne momenty, jeden za drugim. Finalne wyciąganie łódki, taka prosta chwila, a tak bardzo zapadła mi w pamięci… Jeden z niewielu filmów pokazuje, że życie dziecka jest trudne. I dlaczego na BR wydali to dopiero w 2018 roku?!

powrot 2003

KONTROLERZY (2003)

Kino węgierskie w stylu amerykańskim to z jednej strony życie pracowników metra odpowiedzialnych za sprawdzanie legalności przemieszczania się z jednego przystanku do drugiego. W ich codzienne życie miesza się plotka o człowieku, który ponoć spycha ludzi pod ciuchcie. Z drugiej… jest tu sporo scen typowych dla kina Lyncha. Humor, akcja, od czasu do czasu zagadkowy klimat. Widać, że twórcy wiedzieli, jak wygląda życie w takim zawodzie, mieli pomysły na rozwój akcji. Bardzo ujął mnie ten nieustający nocny klimat, jakby cała opowieść działa się po zmroku. Czy jest to arcydzieło? Nie. Jest po prostu bardzo dobry i wyróżnia się na parę sposobów. I za to go lubię.

WŁADCA PIERŚCIENI: POWRÓT KRÓLA (2003)

Powrót nadziei. Bohaterowie będą atakować, wyzwalać, bronić i walczyć zażarcie do ostatnich sił. Uczestniczą w przygodzie swojego życia i przeżywają jej każdą chwilę. To piękny świat, wypełniony miłością twórcy do tej krainy, ludzi ich zamieszkujących i mitów oraz legend, których życie tu się zaczęło. Każdy zdaje się tu znać każdego, każdy zakamarek i przeszłość obydwu. Wielkość, gloria i szacunek w tej lub innej formie wydają się obecne w każdym słowie poświęconym opowiadaniu o Śródziemiu. To produkcja wielu zalet i wad, z każdym seansem wydaje się, jakbym odkrył coś nowego, tak dobrego i złego. Kocham ten tytuł za jego bogactwo motywów. Za to, jak został zrealizowany oraz opowiedziany przy pomocy obrazu i dźwięku. Kocham go za uczucie autorów, którym darzą ten świat, a które można znaleźć wszystkimi zmysłami na przestrzeni seansu. Powrót Króla jest produkcją gigantyczną, w której mieści się tyle zalet i wad, że każdy podejdzie do niej inaczej.

WIOSNA, LATO, JESIEŃ, ZIMA... I WIOSNA (2003)

Film niewielu słów, za to pełen pomysłów na kolejne sceny. Cała druga połowa filmu to jedne z najistotniejszych momentów w mojej „przygodzie” kinomana. Nigdy nie zapomnę widoku liter wyrytych w drewnie ani późniejszej podróży z pomnikiem w góry. Gdy pomyślałem, że dotarł do celu, i byłem w szoku, jak wysoko się znalazł, on poszedł dalej. I wędrował tak jeszcze długo, coraz wyżej i wyżej… Finalne ujęcie do dziś mnie szokuje. Z grubsza – właśnie w taki sposób widzę cały film. Pewnie powinienem odebrać ten tytuł jako wykładnię buddyzmu albo metaforę czegoś, ale lubię patrzeć na niego w dosłowny sposób, brać każdą scenę za to, czym jest i tyle. Bardzo lubię historię o dziecku wychowanym w takich warunkach, jego relację z opiekunem, z życiem, z samym sobą, z naturą i odrobiną magii, która egzystuje w świecie tej opowieści. Motyw dorastania, dojrzewania, bycia rodzicem, radzenia sobie z gniewem – wszystko wykonano w dosłowny, bezpośredni sposób. Powala mnie większość scen, ich wykonanie, wysiłek włożony w ich nakręcenie, okiełznanie tego krajobrazu, wykorzystanie go. Ile musiało odwagi wymagać zwykłe wymyślenie niektórych scen? I wszystko to bez większej ilości dialogów lub historii.

MIĘDZY SŁOWAMI (Lost in Translation, 2003)

Film o pogodzeniu się z samym sobą. O życiu ze sobą, z rzeczywistością, stanem obecnym, konsekwencją tego, co było kiedyś i zaakceptowaniu tego, co jest. A jednocześnie – o patrzeniu w przyszłość, na podstawie nowo zdobytej wiedzy i doświadczenia. Z optymizmem i satysfakcją. Uwielbiam ciszę w tym filmie, chociaż nie ma tu jakoś mało dialogów. Uwielbiam spojrzenie między Charlotte i Bobem, które trwa i trwa, bez słowa wypowiedzianego na głos. I do dziś pamiętam wrażenie, jakie wywarło na mnie ujęcie Scarlett Johansson siedzącej na parapecie, a za oknem widać Tokio z wysokości 50 piętra.

POWRÓT DO GARDEN STATE (2004)

Z serii: bohater wraca w rodzinne strony i rozwiązuje konflikty z rodziną. Poznaje miłość swojego życia. Słucha indie-rocka i wszystko jest tu trochę dziwne – niech bohaterowie rozmawiają w wannie, czemu nie. I absolutnie uwielbiam ten tytuł – umie opowiadać o zobojętnieniu, ma naprawdę dobrą fabułę, liczne zapadające w pamięci momenty… I to jeden z niewielu takich obrazów osób z kryzysami psychicznymi – mają dobre dni i potrafią nawet żartować ze swoich problemów, ale to jest dla nich wciąż źródłem bólu. „Będziemy okey, wiesz? Może nie będziemy szczęśliwi, jak to sobie wymarzyłeś… Ale będziemy okey”

RUCHOMY ZAMEK HAURU (2004)

Jest wojna i strony konfliktu, ale zamiast być tam i poznawać tamte wydarzenia, to jesteśmy z Sophie – młodą dziewczyną zamienioną w staruszkę, która po przemianie mówi sobie: „Jakoś to będzie” i rusza w podróż, znajdując nowe życie w tytułowym zamku. I to jest jej historia – jej pasji, z jaką podejmuje się nowych zadań, jak się zakochuje w Hauru i jak okazuje współczucie nawet wobec wiedźmy, która rzuciła na nią urok.

TRYLOGIA: PŁACZĄCA ŁĄKA (2004)

Postaci na tratwie czy łódce (czy czym innym będą się przemieszczać) stoją w bezruchu; nieważne, dokąd ich los zaprowadzi i dokąd sami będą zmierzać, to zawsze wrócą do tego sztywnego momentu, w którym nie mają władzy nad niczym i tylko płyną z prądem, albo są ciągnięci w kierunku czegoś. To kolejny smutny film Greka, biorący się za opowiadanie o historii tego kraju. Jest tu sporo pięknych sekwencji – co ciekawe, to piękno rzadko wynika z samego obrazu, ale z muzyki granej przez bohaterów. Jakby nie można go tam znaleźć i pokazać, trzeba było go dodać od siebie.

GHOST IN THE SHELL 2 (2004)

Filozoficzne anime, w którym bohaterowie nie tyle prowadzą śledztwo, ile zgłębiają tematy moralne związane z daną sprawą. Plus – to jest jedno z najpiękniejszych animacji w historii. I jeśli dobrze rozumiem zamysł autora – ten tytuł wygląda tak pięknie w ruchu, aby oddać cześć człowieczeństwu. Plus kopalnia pięknych momentów, choćby strzelanina w sklepie.

ZAKOCHANY BEZ PAMIĘCI ("Eternal Sunshine of the Spotless Mind", 2004)

On chce zapomnieć o niej, ona o nim – tylko gdy tak się dzieje, to uzmysławiają sobie, że wcale tego nie chcą. Utracone wspomnienie miłości zaczyna rozsadzać wszechświat, a bohaterowie tracą zmysły i nie wiedzą dlaczego. Miłość jednak zawsze ich znajdzie i to jest właśnie w tym piękne. Film otwarty na widza i jego subiektywny odbiór, zaskakujący wizualnie i tematycznie, umiejący uderzyć w sedno tego, o czym mówi. Tytuł odnosi się do poematu poświęconego dziewicom, które pilnowały świętego ognia – żyły w celibacie, ale były za to poważane i szanowane.

HOOLIGANS (2005)

Piękna opowieść o odwadze. Ludziom wydaje się, że to kino o kibolach, ale tu nigdy nie chodziło o przemoc dla przemocy, ani też o to, by kogoś skrzywdzić. Tu zawsze chodziło o jedno: o rzucenie wyzwania i by stać o własnych nogach na koniec. By nie stchórzyć. By nie uciec. By uwierzyć w siebie, bo nie chodzi o wygranie. Tylko o udowodnienie samemu sobie, że gdy przyjdzie co do czego, to dasz z siebie wszystko.

DZIECKO ("L'enfant", 2005)

Bohaterem jest dziecko, ale dorosłe, tylko niedojrzałe. Jest drobnym złodziejem i kombinatorem, śmieje się z puszczania gazów. Jego historia jest pełna zwrotów akcji i bólu, serii kopniaków z każdej strony. Mamy tę pewność, że to jego historia, że to jego życie, że nim kieruje i nikt poza nim nie odpowiada za jego decyzje. Reżyserzy wydają się tutaj niemal w prezencie przeciągać go przez piekło, żeby mógł zrozumieć i dojrzeć. Dzięki temu ta tragiczna historia ma w sobie pewien optymizm związany z rozwojem. I chyba dlatego właśnie „Dziecko jest moim ulubionym tytułem Dardennów.

REVOLVER (2005)

Mam wrażenie, że mało kto był gotowy na to, że Guy Ritchie zrealizuje kino pod wpływem Kabały. Teraz jego bohaterowie gadają, jakby występowali w kolejnej części „Ghost in the Shell”. Zresztą, co to za film gangsterski, w którym nigdy nie poznajemy głównego antagonisty, a prawdziwą walkę wszyscy toczą tutaj sami ze sobą? Z całą pewnością mogę za to napisać, że ogląda się nadal doskonale. Trzyma w napięciu, zaskakuje kolejnymi wydarzeniami, intryguje świetnymi postaciami. Noszę w sobie ten film od premiery – i chyba ponoszę go jeszcze trochę.

BROKEN FLOWERS (2005)

Ten film jest absolutnie niezainteresowany znajomością z widzem. Nie zależy mu na byciu poznanym. Nie jest też tak, że uczyniono z bohatera postać enigmatyczną – zamiast tego twórcy są obojętni na to, czy widz zrozumie jego osobowość lub nie. Każdy szczegół jest istotny, nawet jeśli widzimy tylko jakiś przypadkowy program lecący w telewizji przez 7 sekund – nawet nad tym myślano, i szukano odpowiednich 7 sekund, które też będą mogły coś od siebie dodać. Najbardziej szokujące jest to, że ta wygaszona opowieść jest też bardzo zmysłowa. To film, do którego podchodzi się, aby uzyskać za każdym razem odpowiedź na inne pytanie. Ten film wymaga, aby go zrozumieć, bo chyba właśnie o tym on jest: o tym, jak konieczne jest zrozumienie drugiego człowieka. Albo chociaż samego siebie.

WALKA ŻYWIOŁÓW (2005)

Dramat rodzinny – rodzice się rozwodzą, dzieci nie wiedzą, co jest właściwe i naśladują, niespełniony artyzm znajduje ujście, miłość zostaje utracona… Napięty konflikt zrealizowany w piękny, życiowy sposób. Nie jest łatwo to oglądać, bohaterowie zachowują się często okropnie i wiele scen ocieka niezręcznością, ale rozumiemy każdego z nich. Znajdujemy się dzięki temu w tej przedziwnej sytuacji, kiedy my wiemy, dlaczego ci ludzie są, jacy są, ale oni tego nie wiedzą. I nie mogą się dogadać, zaakceptować, zrozumieć nawzajem. A przecież wystarczy tylko… patrzeć. I chyba dlatego tak uwielbiam ten tytuł.

SZCZĘŚCIE (2005)

Ten film wymaga skupienia, ale co rzadko spotykane, potrafi się za nie odwdzięczyć. Reżyser łączy tu niemoc z obowiązkiem natychmiastowego działania, szuka powodu, dla którego jest to uznawane za obowiązek, pozwala bohaterom zastanowić się nad tym i przyjąć tego konsekwencje, które tak naprawdę mają zasięg indywidualny – własne sumienie. Opowieść o zwykłych, dobrych ludziach, którzy jak chyba każdy musieli stanąć wobec problemu, z którym musieli coś zrobić, choć ich nie dotyczył.

KIWI! (2006)

Krótkometrażowa produkcja – naprawdę krótka! – która wydaje się nieskończona. A przynajmniej jej smutek taki się jawi w mojej pamięci. To wręcz zasługuje na kryminał, w jak głęboki żal wprowadza seans tej animacji. Jedno marzenie spełnione za wszelką cenę, a ja zapominam, że to przecież najszczęśliwsza chwila w życiu głównej postaci…

CLERKS 2 (2006)

To film krótki – zostawili w środku jedynie najlepsze sceny, jakie przyszły twórcom do głowy. Każda zapada w pamięć, czas płynie zaskakująco szybko i każdy szczegół zapada w pamięci. Im dalej tym poziom rośnie, a ostatnie 40 minut to nieustający rajd, jest coraz lepiej i lepiej, aż w końcu dochodzi do punktu kulminacyjnego, który jest szalony i niespodziewany. Finałowe 10 minut to najlepsza sekwencja w karierze Kevina Smitha, a także jedna z moich ulubionych scen w ogóle: dojrzała i uczciwa. Nie tylko rewelacyjnie kończy tę historię, ale też podsumowuje oba filmy równocześnie. „Clerks 2” to szczery i mądry film, biorący na klatę wszystkie motywy o życiu, odpowiedzialności, podejmowaniu wyborów, szukania własnej ścieżki, jakie wcześniej podejmował – i udowodnił swoją klasę raz na zawsze.

CASINO ROYALE (2006)

Doskonały tytuł. Mądry pod kątem akcji, jak i konstrukcji scenariusza; ciężki, ale i niewiarygodnie przyjemny w oglądaniu, nieprzewidywalny, zaskakujący, pełen niemal ikonicznych sekwencji i tekstów, barwny i zachwycający ilością pracy w niego włożoną. Każdy na planie był oddany temu tytułowi – wierzył w niego i to widać, ponad dekadę później. Casino Royale chce się chwalić – za bohatera, za antagonistę, za kobietę Bonda, za prawdopodobnie najlepszy czwarty akt w historii kina… Cóż jeszcze mogę dodać – XX wiek miał Die Hard, XXI wiek ma Casino Royale.

LUDZKIE DZIECI ("Children of Men", 2006)

Zachwycający obraz. Scenografia, reżyseria, zdjęcia, historia, detale – wszystko! Futurystyczny horror, w którym terroryzm, przemoc, propaganda i zamordyzm są jedynym rozwiązaniem, a jednocześnie nie można się poddawać, gdy wokół świat i wszystko, co dla nas ważne, odchodzi lub przepada, kiedy wszyscy wokół nadal są ślepi. Wszystko jest brudne, ale z tym brudem się walczy. Potężny film!

MOTYL I SKAFANDER („Le scaphandre et le papillon”, 2007)

Są takie filmy, które są wizytówką swoich czasów. Mam po prostu takie wrażenie, że dziś „Motyl i skafander zostałby odebrany jako pretensjonalny, a w 2007 roku został ogłoszony arcydziełem. On miał nam pomóc i przekonać nas, żebyśmy się nigdy nie poddawali, ponieważ… Zawsze będziemy mieć swoją wyobraźnię. Pozwólmy więc sobie na pretensjonalność. I bezbronność. I… przeczytajmy „Hrabiego Monte Christo”. Chyba warto.

MOST DO TERABITHI (2007)

Jeden z niewielu filmów, z którymi nawiązałem bliskość. Lubię stary świat, gdy ludzie inaczej mówili, i inaczej rozumieli pewne sprawy. Pisali do siebie listy i tak dalej. Podoba mi się, że to film o dzieciach. Zaraz będą nastolatkami, ale jeszcze są młodzi i w zasadzie sami sobie radzą ze swoimi problemami. Najważniejszą zaletą jest oczywiście zakończenie, które przy pierwszym seansie było dla mnie podwójnie intensywne, ponieważ oglądałem wersję z wypożyczalni DVD, która była oczywiście porysowana, i scenę po powrocie do domu musiałem przeskoczyć, by w ogóle dokończyć seans… Możecie to sobie wyobrazić? Nagle ta bajka stała się poważnym, dojrzałym kinem, w którym mali bohaterowie muszą sami stanąć przeciwko problemowi, który ich przerasta. Nawet jeśli kiedyś powstanie kolejna adaptacja tej powieści i będzie lepsza pod każdym pozostałym względem to do tej wersji będę wracać. Choćby dla zakończenia. Jest moje. Dość powiedzieć, że to jeden z ostatnich filmów, które kupiłem na DVD w pełnej cenie. Musiałem go mieć na własność. To też część starego świata…

AŻ POLEJE SIĘ KREW (2007)

Uwielbiam ten film za sam styl, rozmach i fenomenalne zdjęcia, reżyserię, aktorstwo. W tym tytule jest ogromna siła, która nie pozostawia obojętnym. Historia to zagadka, której po dziś dzień w pełni nie rozumiem. Obywatel Kane połączony z Człowiekiem z blizną, tylko nadal nie daje mi spokoju jedna myśl: co reżyser chciał wyrazić? A po tylu latach już wypada zapytać: czy w ogóle chciał coś przekazać? Obawiam się, że za tym filmem stoi coś banalnego, jak „chciwość nie popłaca”. Nawet jeśli, to wciąż pozostaje nam mistrzostwo filmowego rzemiosła.

ONCE (2007)

To jeden z tych obrazów, które wydają się portretować życie w najlepszy sposób. Bohaterowie są zwyczajni i wrażliwi. Reżyser w żaden sposób tego nie sugeruje, że ich życie może stać się czymś więcej, a my tego chcemy. Nie jest to musical, ale bohaterowie śpiewają i tylko czasami wskazuje to na „umowność” w danej scenie. Śpiewają na ulicy dla monet, które wrzucają przechodnie. Śpiewają na osobności i w studio nagraniowym. I dosłownie każda piosenka jest wyjątkowa. A „Falling Slowly” do dziś jest jedynym przypadkiem, kiedy śpiewałem na sali kinowej (byłem sam na sali…).

GRINDHOUSE: DEATH PROOF (2007)

Tarantino daje tym razem widzowi smakowite sceny w klimacie slashera, fenomenalny pościg z udziałem samochodu Kowalskiego ze „Znikającego punktu”, a całość oblał jednymi z najlepszych dialogów w swojej karierze. Można narzekać, że trzeba trochę poczekać na te najlepsze momenty, ale to bardziej pochwała w kierunku scen, które najbardziej się zapamiętuje! Nie można się doczekać, kiedy będzie impreza w knajpie Warena, kraksa samochodowa, lizanie stóp, rozmowa przy posiłku i wszystko, co ma miejsce pod sam koniec. Finałowe 18 minut ogląda się na wstrzymanym oddechu!

4 MIESIĄCE, 3 TYGODNIE I 2 DNI (2007)

Na ekranie można obserwować martwą powagę na twarzach postaci. Nie ma tu miejsca na udawanie – każda z nich robi co może, by znać pełny obraz sytuacji. Nie ma tu nieścisłości, tylko suche fakty: to jest nielegalne. Takie będą konsekwencje. Tyle lat więzienia grozi za to i za to. A takie są opcje. Tylko takie. Nawet przez moment nie przeszło mi przez głowę: to tylko film! Nie, to bardzo poważny obraz, opowiadający precyzyjnie każdy detal, by zatrzeć tę granicę pomiędzy widzem i jego przyzwyczajeniami. W kinie każdy problem może wydać się banalny, jednak w życiu jest inaczej. I to zostało tutaj osiągnięte.

WSZYSTKO ZA ŻYCIE ("Into the Wild", 2007)

Opowieść o dziurze w sercu, którą może zostawić jeden człowiek. Nazwał on siebie Alexander Supertramp, a po skończeniu szkoły uciekł od rodziców, aby żyć tak, jak chciał. Nie zostawiał po sobie żadnych śladów poza wspomnianą dziurą, a wszystko, co robił, przygotowywało go do celu, jaki sobie zamierzył: zdobyć dzikość Alaski, zamieszkać tam. Każdy w końcu chce spełniać marzenia i żyć po swojemu. Cytat na początku mówi o tym, że „nie jest tak, że to ludzi nie kocham – ale naturę kocham bardziej”. I jest to z pewnością film pełny miłości. Do bardzo wielu rzeczy.

33 SCENY Z ŻYCIA (2008)

Bolesna produkcja. To przeciąganie przez wszystkie etapy obcowania ze zjawiskiem śmierci w rodzinie, bez żadnych uproszczeń i pójść na skróty. Bohaterowie są, jacy są, a prawda jest taka, że nie mają zielonego pojęcia co robić. Nie wiedzą, co się dzieje, nie potrafią zrozumieć lub zaakceptować. Każdy jest inny, ale zgadzają się w jednym: nie ma tu kogoś pozytywnego. Silnego dorosłego, który wytrzyma. Każdy z tej historii wyjdzie na kolanach, będą się różnić tylko momentem, w którym na nie upadli. Albo chwilą, w której uświadomili sobie, od jak dawna na nich są. To mocny film.

WALL-E (2008)

Tym razem Pixar zaserwowali najmłodszym prawdziwe kino. Pod względem „wartości” to na pozór kino dosyć proste. Dbanie o środowisko, o siebie, ogólnie rzecz biorąc: o formę. Jednak tak naprawdę wartością Wall-Ego jest coś innego: rozwój emocjonalny, umiejętność rozpoznawania piękna i docenienia go. Jakby nie było, w końcu to produkcja dla najmłodszych. I jest tu czym się zachwycać. Ten tytuł emanuje pięknem w przeróżnych formach. Moment, który najbardziej mnie ujął, to Wall-E idący spać. Gdy zachował się jak dziecko, które nigdy nie miało matki. Chwila nieskończonego piękna.

wall-e

TATARAK (2009)

Tyle lat później oglądam jeszcze raz i nadal twierdzę, że lepiej jest oglądać ten film nic o nim nie wiedząc. Żeby nie psuć sobie niespodzianki oraz po to, aby uniknąć czyjej interpretacji. To tytuł, w którym film uzupełnia życie, a życie uzupełnia film. Jedno nie może funkcjonować bez drugiego, wydaje się, a Krystyna Janda dzięki swojemu aktorskiemu zapleczu daje radę opowiedzieć o sobie. Sam Tatarak to słaby film: źle zagrany, z nielogicznym rozwojem wydarzeń, drętwy. I tak musiało być. Piękna rzecz.

MARY I MAX (2009)

Historia toczy się wokół relacji, jaka zawiązuje się pomiędzy małą australijską dziewczynka imieniem Mary i jej korespondencyjnym przyjacielem z USA – Maxem, który jest samotny i otyły. Autorem całości jest Adam Elliot, twórca paru krótkometrażówek o burym, depresyjnym tonie, i ten styl ustawił jego pełnometrażowy debiut. Jest to film, który każdy powinien zobaczyć. W końcu każdy powinien przejść obok bezdomnego 80-latka i pomyśleć, że całe jego życie prowadziło do tej właśnie chwili. Bezkompromisowa produkcja o dwojgu ludzi, którzy w nieszczęściu znaleźli wzajemne oparcie.

HARRY POTTER I INSYGNIA ŚMIERCI: część I ("Deathly Hallows p1", 2010)

Mam rozbudowaną więź z uniwersum Harry’ego i nie przewidziałem, że ktoś może podejść do adaptacji w taki sposób, w jaki dokonali tego twórcy. Byłem autentycznie wzruszony wtedy, na sali kinowej – i jestem wzruszony teraz, że zrobiono ten film w tak poważny, mroczny i dojrzały sposób. Nie tylko przełożono wydarzenia z książki na ekran, ale też dodano kilka nowych rzeczy, które uczyniły tę opowieść jeszcze lepszą! Oddano tej książce sprawiedliwość – najlepszej części serii, ale też najtrudniejszej do opowiedzenia. A jednak się udało! Ilekroć mam gorszy humor, to mogę włączyć „Insygnia… i wiem, że humor mi się zaraz poprawi.

NOC I DZIEŃ ("Day & Night", 2010)

Animacja krótkometrażowa, która zachwyciła mnie kreatywnością w roku premiery, zachwyciła mnie też potem kilka razy, ilekroć ją włączałem. To cudowna podróż do świata nam całkowicie obcego, ale też fascynującego, kompletnie oryginalnego. Podczas seansu czuję się jak dziecko, które coś odkrywa – jak przy wielu innych tytułach, ale w przypadku „Nocy i Dnia to wrażenie nie słabnie z czasem.

DEBIUTANCI ("Beginners", 2010)

Ten tytuł mnie uszczęśliwia samą swoją obecnością. Tak: czuję się lepiej tylko dlatego, że ten tytuł istnieje i mogę do niego wrócić w każdej chwili. O tym opowiadają Debiutanci: o powrotach i o tym, że przeszłość z nami zawsze będzie, w ten dobry sposób. O magii codzienności, o pozytywnym patrzeniu w przyszłość, o przeglądaniu starych fotografii… O byciu szczęśliwym. O byciu smutnym. O śmianiu się ze smutku. Niezwykłe osiągnięcie na poziomie narracji, montażu, scenografii, reżyserii i ogólnie opowiadania obrazem o rzeczach, których wydawałoby się, nie można pokazać. A jednak się udało.

HARRY POTTER I INSYGNIA ŚMIERCI: część II ("Deathly Hallows p2", 2011)

Frajdy ciąg dalszy. Atrakcja za atrakcją, jeszcze raz mogłem dokończyć tę wspaniałą przygodę, a jej wizualna wersja jest jeszcze lepsza od pierwowzoru literackiego. Ulubione momenty mogę wymieniać i wymieniać, podoba mi się każda lokacja i każdy efekt specjalny, każdy dodatek i każda zmiana względem książki. A sam film lubię za to, za co lubię Harry’ego Pottera jako serię. Ostatni film reprezentuje wszystko, co stoi za tą historią, a na koniec zostaje tylko uczucie głębokiej wygranej.

KOŃ TURYŃSKI ("A torinói ló", 2011)

Jedna z teorii mówi, że Koń… przedstawia koniec świata na zasadzie odwrotnego początku, czyli odejmowane są po kolei rzeczy, które chrześcijański Bóg stworzył (pierwszego dnia stworzył światło i oddzielił je od ciemności – itd.). Dla mnie Koń… jest nieistniejącym epilogiem mojej ulubionej książki i przedstawia koniec pewnego rodzaju ludzi. Robi to w bezlitosny sposób, hipnotyzujący i fascynujący, nie pozwala oderwać wzroku i urzeka pięknem technicznym oraz grozą świata przedstawionego. Ten film jest przeżyciem. Wstrząsającym, ale też sprawiedliwym.

PERKS OF BEING A WALLFLOWER (2012)

Każdy ma film, bez którego nie mógł żyć przez kilka dni – dla mnie było to Perks…, które obejrzałem cztery razy w ciągu trzech dni. Nie miało dla mnie sensu oglądanie wtedy czegoś innego. To tytuł wypełniony miłością, muzyką, zrozumieniem, akceptacją – a przy tym bierze się za prawdziwie ambitny temat, czyli przedstawia bohatera, który całkowicie zmienia swoje poglądy filozoficzne o 180 stopni. Podejmuje świadomą decyzję, żeby zacząć wyznawać inne wartości – a sposób, w jaki to zrealizowano pod kątem wizualnym, czyni z tej produkcji prawdziwe dzieło sztuki.

ONA ("Her", 2013)

Zaskakująca produkcja. Są tu metafory choćby stanu, w którym gadasz sam ze sobą, rozpamiętując przeszłość, starając się ją napisać na nowo takie sytuacje, jak dawna kłótnia z ukochaną. Są tu rozmyślenia nad istotą miłości i człowieka w tym wszystkim. Czym jest idealny związek? I czy może on się wydarzyć pomiędzy człowiekiem oraz komputerem? Ten film pomaga znaleźć porządek w życiu, z wymierną pomocą idealnej Samanthy Johansson – to w niej można się zauroczyć. A Amy Adams jeszcze nigdy nie była taka ładna.

PRZECHOWALNIA NUMER 12 ("Short Term 12", 2013)

Opowiada o problemach psychicznych, ranach pozostawionych w dzieciństwie i wracających do nas w wieku dorosłym. Miejscem akcji jest ośrodek dla nieletnich, którzy stanowią zagrożenie dla samych siebie. To kino atrakcji i niespodzianek, każdy mały moment jest arcydziełem. To nie jest dzieło sztuki. To zbiór małych dzieł sztuki. Wielkie kino pełne małych przykładów wielkiej empatii w codziennym życiu. W tym filmie można się zakochać.

WHIPLASH (2014)

Czy w sztuce faktycznie można coś osiągnąć – czy można być naprawdę mistrzem? Ten tytuł pozwala uwierzyć, że sztuka może być obiektywna, że można w niej osiągnąć ideał, dążyć do niego i być coraz lepszym i lepszym. Samo bycie artystą nie jest osiągnięciem, nie ma też za to żadnej większej nagrody oprócz szacunku do samego siebie. Po seansie można zacząć słuchać jazz i słyszeć w nim więcej. Plus doskonały montaż, aktorstwo i finał trwający kwadrans, który mogę oglądać w kółko i w kółko…

PATERSON (2016)

Adam Driver gra Patersona, kierowcę (ang. driver) autobusu, w mieście Paterson. Każdy dzień jego filmowego życia znaczy codzienność – ulubione płatki na śniadanie, rutynowa praca, obiad w domu, spacer z psem, podczas którego zaglądamy do baru na piwo. Nie doświadczamy tutaj tzn. „zabijania czasu”. Seans zostawia z pytaniami, intryguje, rozgrzewa i inspiruje. Udaje mu się oddać czar rzeczywistości – w trakcie oglądania wyczekiwałem powrotu do tych codziennych smaczków, jak choćby podsłuchiwanie rozmów pasażerów w autobusie. Znalazłem w tym przyjemność. Znalazłem przyjemność w codzienności.

MANCHESTER BY THE SEA (2016)

Lee Chandler pracuje jako dozorca. Prowadzi monotonne życie, z którego wyrywa go jeden telefon – bohater natychmiast opuszcza miasto, by wrócić do brata. Ten jednak umiera, zanim zdążyli się spotkać. Teraz pozostaje dokończyć wszystkie sprawy i dopełnić ostatnią wolę zmarłego. Poznawaniu losu Chandlera towarzyszył mi nieustający dołek. Tutaj są zdarzenia, które zostawiają blizny na całe życie, a ogólna wymowa jest taka, że nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Są rzeczy, które nigdy nie zostaną naprawione, a ból nigdy nie zniknie. Najbardziej dojrzały obraz od lat.

NOWY POCZĄTEK ("Arrival", 2016)

Komunikacja oraz wzajemne zrozumienie są ważne. Pierwsze trzydzieści minut jest ważne. Amy Adams jest ważna. Zwroty akcji są ważne. To film o wielu rzeczach, który traktuje siebie poważnie, dzięki temu docenia się to, co jest w nim najważniejsze. Jest tu kilka rzeczy, które są oznaką czasu i wpływu producentów, ale jeśli tylko wybierzecie, nie będą one tak istotne. Dzięki „Nowemu początkowi łatwo jest się przerazić na myśl o wizycie obcych – i to z zupełnie innych powodów, niż można by się początkowo spodziewać. A następnie – zacząć się na to przygotowywać. Musimy być w końcu gotowi.

HAMILTON (2020)

Musical dla ludzi, którzy myślą o sobie, że nie lubią musicali. To biografia dla ludzi, których nieszczególnie kręcą biografie. To hip-hop dla ludzi, którym wydaje się, że hip-hop nie jest w ich stylu. „Hamilton” to prawdziwe święto kreatywności: każda scena jest ekscytująca w oglądaniu, a fascynujących detali nagromadzonych na ekranie jest tyle, że pewnie nigdy ich wszystkich nie odkryjemy. I ponadto: ta produkcja jest zwyczajnie piękna. Chwali wielkość, do której jest zdolny człowiek, przyznaje każdemu prawo do bycia kochanym. Po seansie chce się śpiewać i tańczyć, osiągnąć coś i czytać książki naukowe.

PRZYBYWACIE Z DALEKA ("Come From Away", 2021)

Rock-opera o 11 września. Miejcie jednak na uwadze, że rock w tej operze podchodzi bardziej pod The Pogues niż The Who, a 11 września oglądamy od nie tej strony, która przychodzi wam do głowy. Nie marnuje on ani jednej sekundy, porywa odbiorcę i wchodzi z kopem w jego życie, czyniąc je lepszym. To jest piękne, że kino tak właśnie może wyglądać, że może mieć puls! Nie ma tu miejsca na błędy, wady, pomyłki, lenistwo – wszystko jest przemyślane, doprecyzowane. To jest piękne!

SPENCER (2021)

W tym filmie nie ma fabuły, akcji i wydarzeń, są tylko emocje. Cała masa emocji. To nie ogląda się jak film biograficzny, to nie wygląda jak dramat obyczajowy. To wygląda i ogląda się jak niesurrealistyczną wersję Sanatorium pod klepsydrą Wojciecha Jerzego Hasa. Diana wariuje na naszych oczach i odmawia sobie uwierzenia, że ma do tego prawo. Spencer ma w sobie wystarczająco dużo uczucia, żeby być świadomym jednego: każdy z nas się zmaga. I każdy z nas może tę walkę przegrywać, bo nikt z nas nie ma narzędzi do walki. I nikt z nas nie wie, co wtedy robić. Każdy z nas wątpi, czy w ogóle powinno się coś z tym robić. A jak Diana miała ten problem, to co dopiero my?

C'MON C'MON (2021)

Czarno-biała opowieść o wujku, który musi się zaopiekować swoim siostrzeńcem. A raczej musi pomóc swojej siostrze, która musi pomóc swojemu mężowi, co oznacza, że ktoś musi się zaopiekować dzieckiem. Dziecko jest na końcu równania. Ten tytuł jest definicją trudnego filmu, najgorsza jest jego brutalna szczerość i bezpośredniość, stawiająca odbiorcę twarzą w twarz z sytuacją, która wymaga od niego bardzo wiele. Akceptacji życia w całej swojej niepojętości. Prowadzone przez osoby mające problemy z wyrażaniem siebie, panowania nad swoimi emocjami, myślami, wspomnieniami, zrozumieniem samych siebie i własnych motywacji. Boję się myśleć, że to uniwersalny film, Boję się na myśl, że wszyscy byliśmy Jessiem, a będziemy Johnnym, jego matką i ich matką. Czy naprawdę jesteśmy tak bardzo ważni dla innych, a oni dla nas? Gdzieś w tym obrazie się wiadomość dla całej ludzkości.

TAR (2022)

Jak potwór może patrzeć na samego siebie i wciąż postrzegać w lustrze człowieka? Reżyser ujmuje elegancją całej produkcji, jak każdy środek artystyczny jest tutaj istotny i świadomy. Pozwala widzowi na własne interpretacje i refleksje, wymaga ich – aby spojrzał na siebie, dostrzegł siebie, danie mu narzędzi to umożliwiających. Kino, które potrafi coś takiego podarować, jest kinem wielkim.