Splat Film Fest 2022

Splat Film Fest 2022

13/10/2022 Opinie o filmach 0

Tutaj piszę o wszystkich filmach, które zobaczyłem na Splat Film Fest 2022

11 filmów pełnych i blok szortów, w dniach 26-29 października. Mój ranking:


1. Candy Land
2. W zakolach czasu (short)
3. Terrifier 2
4. V/H/S/99
5. Luna (short)
6. Szczury (short)
7. Rajski dom (short)
8. Diabeł (short)(widziany wcześniej w Gdynii)
9. I tak to się żyje na tej wsi
10. Martwi (short)
11. Naszprycowani robakami
12. Świniobijca
13. Odrobinę litości
14. Rodzinna kolacja
15. Svetlonoc
16. Pogoń
17. Ptakodemia 3

3/5

Terrifier 2

26 października

Terrifier to świetny potwór, bawi się i nie pierdoli w tańcu. Film bez niego nie istnieje.

Wyjaśnię jedną rzecz – to jest film na jedną gwiazdkę pod każdym względem innym niż tytułowy stwór. Bohaterowie, fabuła, dramaturgia, język filmowy, muzyka – to wszystko jest co najwyżej proste, żeby być. Ilekroć kończymy oglądać scenę morderstwa, to przechodzimy do oglądania kłótni matki z synem, żeby ten się zaczął zachowywać. Albo nastolatki na imprezie piją, tańczą, jedna narkotyzuje drugą, druga mówi pierwszej „ty suko” i się śmieją. Przykre to jest w oglądaniu, bo oto oglądamy osoby, które nie są aktorami, od których ktoś oczekuje aktorstwa. Śledzimy historię pisaną przez kogoś, kto nie jest scenarzystą. Reżysera też zresztą nie było. Nikogo nie było, poza Terrifierem.

I nawet on na koniec jest zepsuty, bo po serii szybkich killi, gdy już dopadnie główną bohaterką, to pieści się z nią jak na pierwszej randce. Po serii krwawych, brutalnych aktów, w finale oglądamy… Biczowanie. I duszenie gołymi rękami. Twórcy w krytycznym momencie zapomnieli jak robić dobrze coś, co robili przez cały film. Zresztą nawet nie ma co przesadzać, bo nawet gdy szło im dobrze, to nie było to w pełni dobre. Chociażby ta mała dziewczynka, fantastyczna sprawa, tylko kompletnie niewykorzystana. Element tła, który powinien być na pierwszym planie.

To powiedziawszy – Terrifier jest świetny. To klaun, który przede wszystkim bawi. A potem wbije ci żelazko do oka. I gdy wejdzie twoja matka do pokoju i zobaczy cię z żelazkiem w ryja, krzycząc i mdlejąc, to Terrifier będzie mieć z tego największy śmiech. Zabija dla zabawy, nie ma w nim nic seksualnego ani przewidywalnego – jakby sam nie wiedział, co zrobi, dopóki to się nie zacznie dziać. Może chodzić za dnia i nikt nie ma jednoznacznej reakcji na jego obecność. Może być w końcu tylko dupkiem w kostiumie, który myśli, że jest śmieszny – dopóki nie zacznie zabijać. A jak zacznie zabijać, to nie skończy. Położy łapy na swojej ofierze i rozszarpie ją na kawałki najszybciej, jak tylko się da (z wyjątkiem końcówki, o czym pisałem). Widownia na Splacie naprawdę się śmiała w scenach z nim. Cudowna postać, dajcie jej więcej. W sensie nie że kontynuację, a przynajmniej nie tylko – dajcie jej więcej w kontynuacji. Druga część trwa 2h20min i ludzie wychodzi z sali, bo byli aż tak znudzeni. Sam żałuję, że zostałem do końca, bo szybko chciałem tylko dobrnąć do kolejnej sceny z klaunem. W zasadzie po ucinaniu penisa można sobie darować. Jakbym oglądał w domu, to bym szybko zaczął przewijać do scen z krwią.

Tak więc tak – ponad 2 godziny nudy, której nie będziecie żałować.

1/5

Pogoń

27 października

Twórcy są za głupi na zrobienie kompetentnego filmu o pogoni, a co dopiero komentarza społecznego.

Grupa czterech osób kradnie wartościowe rzeczy od bogatych ludzi. Później dowiemy się, że wszystko po to, aby przywódca grupy mógł opłacić studia brata z góry. Gdy tylko to jest osiągnięte, chce zrezygnować, ale grupa namawia go na kontynuację działalności. Trafią wtedy na posiadłość, która nie będzie pusta, a jego właściciele będą chcieli polować na włamywaczy.

Pomijając karykaturalny obraz bogaczy czy jakikolwiek brak przedstawienia relacji bogatych i biednych w obrębie filmu, które mogłyby dać jakieś podstawy pod podejrzewanie autorów o próbę realizacji komentarza społecznego – nawet jeśli bardzo głupiego – to ta produkcja wykłada się tak po prostu na fabule i bohaterach. Wyobraźcie sobie najgłupszą śmierć – ten film ją ma. Wyobraźcie sobie najbardziej banalny rozwój fabuły – ten film ją ma. Wyobraźcie sobie, że bohaterowie popełniają największą durnotę – ten film też ją ma. A i tak was zaskoczy poziomem głupoty, chociażby w scenie zasadzki na pomocnika bogaczy: skopią go, przejmą jego pojazd i dopiero w środku przypomną sobie, że potrzebują kluczyki do odpalenia auta. Kluczyki, które ma przy sobie skopany, który właśnie się podnosi. Głowa wielokrotnie chowa się w dłoniach podczas seansu. Szczególnie na koniec, jak zdobywają w końcu pojazd… I jadą po ciemku przez las, między drzewami, prując 300km/h bez żadnego powodu, przecież nawet nikt ich nie goni. Co może pójść nie tak?

Kompletna strata czasu. Pojedyncze momenty, kiedy bohaterowie akurat nie są skończonymi idiotami, nie wynagradzają w mojej opinii przesiedzenia całego filmu.

1/5

Ptakodemia 3

27 października

Wiele czynników wpływa na to, że globalne ocieplenie jest żartem, ale chyba jeszcze nikt nie ośmieszył tematu tak, jak ten film.

Reżyser zajechał na pobocze do pani prostytutki. Ona powiedziała, że zrobi wszystko za 200 dolarów. „Wszystko?” – zapytał reżyser. „A dasz radę posiedzieć przy stole i kiwać głową, jak facet będzie w twoim kierunku mówić o tym, że globalne ocieplenie to zagrożenie?”. Pani prostytutka uciekła. Geneza aktorów w tym filmie pozostaje zagadką. Prawdopodobnie to są ci sami, którzy podkładali motion capture w pierwszych Simsach. Inna teoria twierdzi, że oglądamy istoty obce, sądząc po ruchach ciał obsady, która wyraźnie nie czuje się komfortowo we własnych ciałach, jakby dopiero się tam znaleźli i uczyli się jeszcze wykonywać podstawowe ruchy.

Chodzą jednak. Od jednej osoby, która mówi, że globalne ocieplenie jest czegoś przyczyną, do kolejnej. Zdradzę wam sekret: globalne ocieplenie jest przyczyną wszystkiego, aż po ból zęba oraz inwazję na Ukrainę. Nie ważne o czym mówią, powodem jest globalne ocieplenie. Wszyscy na ekranie bełkoczą o tym jak zawieszone roboty, co szybko zaczyna być żartem samym w sobie. Ten film ma moc zniszczenia jakiegokolwiek dialogu na temat globalnego ocieplenia. Nawet jakby Carl Segan wstał z grobu i zaczął ponownie kampanię na rzecz planety, to po seansie Birdemica wszyscy widzowie zesrają się ze śmiechu na samo hasło „globalne ocieplenie” w jego ustach. Mówi się, że seria Birdemic ma podłoże pro-ekologiczne, ale w rzeczywistości jest dokładnie odwrotnie. Po seansie przez długi czas nikt nie będzie traktować tego zagrożenia poważnie, a przecież to i tak nie jest łatwe w czasach papierowych słomek, bogaczy latających odrzutowcami po kawę i plujących na biednych za jedzenie mięsa, albo recyklingu plastiku, który okazuje się mało skuteczny. W tym wszystkim hasła ekologiczne wyraźnie służą czemuś innemu, niż ratowaniu planety, a twórcy Birdemica dołożyli do tego wszystkie cegły, jakie tylko dali radę. Nawet nie wiedziałem, że teraz baby lecą na Teslę. Obrączka, dom, cokolwiek? Nie, Tesla.

Sam film oglądałem na Splacie i to było świetne doświadczenie. Widownia wiedziała, kiedy się śmiać i śmiała się mocno z każdej niedoróbki technicznej, każdej źle zaakcentowanej kwestii, każdego złego defektu specjalnego, a podczas sceny tańca (do piosenki o zagładzie…) klaskaliśmy rytm. Od siebie tylko dodam, że jestem szczęśliwy, że nie doszło do sceny erotycznej. Jakby jeszcze zaczęli to robić na ekranie, to mogłoby się to dla mnie źle skończyć.

Highlight: odklejony typ mówiący całkowicie poważnie o budowie windy do przestrzeni kosmicznej, służącej jednocześnie jako transport CO2 poza ziemską atmosferę. Chyba widziałem to w Laboratorium Dextera.

2/5

Odrobinę litości

27 października

Stand up fabularny o wyrażaniu siebie. Kolorowy i obojętny.

Aktorka odgrywa na scenie role. Dosłownie na scenie, przed publicznością, której reakcje słyszymy. W krótkich scenariuszach zaczyna każdorazowo mówić coś o swoim marzeniach, aspiracjach, pragnieniach, obawach, ciemnych myślach itd. Trochę jak film fabularny, gdzie nagle pojawia się scena snu, gdzie w warunkach odrealnionych protagonistka miałaby okazję coś głębszego o sobie wyrazić. Problem w tym, że Odrobinę litości składa się wyłącznie z takich scen snu, brakuje tu jakiegoś konkretnego odnośnika, do którego te sny można by porównać. Poznawanie protagonistki nie jest więc interesujące, dramatyczne czy ogólnie jakieś. Jest obojętne. Bohaterka uzewnętrznia się przede mną, a ja zaraz zapominam, co przede mną odsłoniła.

Forma stara się być atrakcyjna, ale nie dostarcza też nic szczególnego. Jest kolorowo, z muzyką. Największe mam uznanie dla departamentu sukienek i fryzur, które w każdej sekwencji są inne. Aktorka też dała radę to unieść. Chłodna aprobata z mojej strony.

3/5

I tak to się żyje na tej wsi

28 października

Czy to jest prawdziwe życie? Warto przeglądać stare kasety VHS.

Wywiady z ludźmi mówiącymi o pewnych nagraniach jednego człowieka żyjącego tutaj, bawiącego się kamerą, mającego niecodzienne poczucie humoru. Nosił kasety do sąsiadki i dawał jej do obejrzenia, a gdy się orientował, że ta nie obejrzała całych trzech godzin jego wypocin, to mówił, że kaseta zostanie u niej tak długo, aż obejrzy wszystko. I ona to zobaczyła.

Ten dziwny człowiek nagrywał dziwne rzeczy. I po latach zostały znalezione przez ludzi, którzy byli pod jej urokiem i stwierdzili, że muszą odkryć, kto za nimi stoi. Wyszła z tego opowieść o człowieku oraz analiza od ludzi, którzy podzielali fascynację. Opowiadają teraz o nim jako artyście, który wyprzedzał swoje czasy, a którego wyrażanie wewnętrznych emocji jest czymś godnym uwagi oraz szacunku.

Do końca filmu towarzyszyło mi poczucie, że oglądam mockumentary. I w sumie jestem przekonany do tego, że obejrzałem prawdziwy dokument tylko dlatego, że opis filmu tak twierdzi. Bardziej mnie zastanawia – co to robi na Splacie? To tytuł dziwny, tak, ale nie aż tak. Widzimy co prawda ciała i trupy, ale tylko przez chwilę.

3/5

Naszprycowani robakami

28 października

Brawo dla Splata za faktyczne naszprycowanie nas robakami przed seansem.

Opowieść o dwóch gościach, którzy odkrywają, że robaki można jeść. I zaczynają się od nich uzależniać, wręcz: szprycować nimi. Metafory fajne na narkotyki i inną autodestrukcję, tylko brak pomysłu na rozwój fabuły. Wychodzi z tego nieco przydługi (nawet jeśli trwa to niecałe 70 min), ale jednak solidny trip. I to tylko dla przyzwyczajonych widzów, ci „normalni” mogą być w szoku na widok tych robaków, konsumpcji i ogólnego wizualnego upadku.

2/5

Świniobijca

28 października

W tym obrazie seryjnego mordercy nie ma nic interesującego.

Bohater żył naprawdę, zresztą nadal siedzi w więzieniu. Zgarniał prostytutki, zabijał je, karmił nimi świnie, śmierdział jak świnia (bo z nimi pracował i nie mył się). Prelegentka na Splacie chwaliła film za to, że w przeciwieństwie do wielu „true crime” nie romantyzuje swojego bohatera, nie rozgrzesza go. W filmie jak najbardziej jest taki wątek rozgrzeszenie i zrozumienia, bohater wyraźnie nad sobą nie panuje, jest pod wpływem „wyższej siły”, gdy tego dokonuje. Wręcz jest nawet motyw 'pięknej i bestii”, gdzie piękna jest o krok od zdjęcia „uroku”. Więc tego.

Gorzej, że nie ma w tym filmie ani jednej interesującej linii fabularnej albo postaci, która mogłaby zwrócić uwagę odbiorcy, zapaść mu w pamięci. Jestem przekonany, że nic z tego nie będę pamiętać. Twórcy nie mieli pomysłu na nic, wydaje się jedynie, że znaleźli tutaj potencjał na trochę gore czy obrzydliwości. Wszystko.

Plus nudna jak cholera scena po napisach, która jest istotna fabularnie. Przewidywalna i wiedziałem, dokąd zmierza, ale na sali niektórzy byli w szoku, więc tego.

3/5

V/H/S/99

28 października

Niektóre części są naprawdę przyzwoite. Bardziej się wybiera ulubiony moment niż opowiadanie.

Każda historia jest inna, każda nagrana kamerą domową na kasetę VHS, każda ma miejsce w 1999 roku. Proste, emocjonalne, czasami głupie, często nadużywające gościnności, mocno też dorzucające na koniec nowe pomysły, bo idea wyjściowa okazała się zbyt wątła. Trudno wyróżnić jedną nowelę – każdy raczej będzie mieć swoją, ale ja jeśli już, to wskażę tę o programie telewizyjnym. Ważniejsze jest, że raczej każda nowela w końcu ma jakiś moment warty ujrzenia. Nawet ta ostatnia, która zaczęła się po północy i miałem jej szczerze dosyć, ale jednak wizja piekła i tej istoty na niebie to chyba najlepsza rzecz w całym filmie. Podobnie śledzenie seksownej sąsiadki, kopanie żywcem w trumnie czy kapela zombie. Warto rzucić okiem, nawet jeśli większość nadaje się do przewijania.

0/5

Blok krótkich metraży #2

29 października

Martwi (2022) Kłótnia. Jedno zostaje zabije. Wkrótce wstaje z martwych, zaraża śmiercią drugiego. Koniec. Za mało konkretów, ale wykonanie solidne. 4/10

Szczury (2022) Wyraźnie inspirowany Pi obraz człowieka dręczonego przez nocne dźwięki, a przy okazji świetny obraz człowieka zamkniętego w małej powierzchni (np. z powodu pandemii), gdzie tylko śpi i pracuje. Szczególnie szanuję za znalezienie w tym wszystkim humoru. 5/10

W zakolach czasu (2021) Mój faworyt. Podróż w czasie, aby coś zmienić – ale przede wszystkim dylemat, czy warto rezygnować ze szczęścia na rzecz szczęścia naszej ukochanej. Świetne wykorzystanie formy krótkiego metrażu. Teraz myślę, że pewnie ja sam się cofnąłem w czasie i przekonałem siebie, żeby z czegoś zrezygnować. I teraz czuję tę pustkę. 6/10

Luna (2021) Otwarty obraz o tragedii dziecka i rodziców, otwarta na widza, ich interpretację, szukanie znaczeń albo też zaniechanie tego. Reżyser na sesji Q&A zrobił na mnie naprawdę solidne wrażenie. 5/10

Diabeł (2022) Widziane na festiwalu w Gdyni.

Rajski dom (2021) Jedyny short w tym zestawie, który nie jest po Polsku (strona festiwalu język Ukraiński i Rosyjski). Zapewne świat alternatywny, gdzie dzieci są wysyłane „na poprawę”, co oznacza gnębienie i inną brutalność. Historia ucieczki w imię wolności za wszelką cenę, nawet jeśli na wolności nic pewnie nie ma. 5/10

5/5

Candy Land

29 października

Slasher, który mnie rozpieścił.

Współczesność, środek pustynnego stanu USA, ostatni przystanek dla kierowców ciężarówek – i nie tylko – przed naprawdę długą drogą. Jeśli coś chcą, to właśnie tutaj, w miejscu o dobrej reputacji, które zyskało przydomek „Candy Land”. I nie mówią wtedy o dobrym jedzeniu czy wygodnych łóżkach, ale o prostytutkach, będących bohaterkami tego filmu. Jedna z nich była zakonnicą, osobą religijną, która teraz próbuje w tym miejscu znaleźć szczęście. Akurat wtedy, gdy na stacji zaczynają ginąć kierowcy… A my towarzyszymy tym dziewczynom i jednemu chłopakowi, gdy prowadzą swoje codzienne życie: troszczą się o siebie nawzajem, stawiają czoła trudnościom. Byłem zaskoczony, jak dogłębnie przedstawiono tutaj ten podziemny świat, jego ukryty język, symbole i gesty będący na wierzchu dla tych, co je znają, rozpoznają… I chcą z nich skorzystać.

Całość rozgrywa się w Święta Bożego Narodzenia. Dekoracje są, jednym z klientów jest czarnoskóry Święty Mikołaj – dlatego też później w tym roku będę polecać ten film na Święta, jako anty-świąteczny obraz. Szkoda, że Mikołaj przeżył ten seans, ale na małą ilość zgonów nie mogę narzekać, bo tych jest sporo. I każdy jest szybki, od ciosu nożem życie szybko ucieka. Co więcej, morderca jest nawet nakryty i musi sobie radzić ze świadkami. A to ważny element historii o ludziach, którzy są wyraźnie skrzywdzeni – bez sugerowania, że trzeba być „jakiś”, by zajmować się prostytucją, ale też bez wchodzenia w szczegóły. Uciekli po prostu przed resztą świata, wybrali taki styl życia, nie są złymi ludźmi – ale ich los nagle okazuje się zagrożony. Znaczy, jeszcze bardziej, niż zazwyczaj, bo twórcy pokazują też brudną stronę seksu oraz stosunków z nieznajomymi. Całość zaczyna się od współżycia na siedzeniu samochodu, celowo niewygodnej i niemal upokarzającej dla obu stron.

Na wady musicie poczekać – bo jednak są. Film nie rozwija się w żadną interesującą stronę. Relacje, które bohaterowie mają, do niczego nie prowadzą. Podobnie rozpoczęte tematy. Po stacji grasuje morderca, a bardziej boimy się my o nich, niż oni sami o siebie nawzajem. Nawet nie ma nic w stylu: „pewnie już odjechał i nie wróci”. Ciała zostawione w samochodzie tak po prostu? Nikt ich nie znajduje? I na koniec: twórcom wystarczy pokazanie tylko, że fanatycy religijni są fanatyczni. Jednak trochę mało – ale droga do tego finału była porywająca! Zaangażowałem się w losy postaci, fabuła mnie zaskakiwała co krok, zwroty akcji naprawdę mnie poruszały.

Już nie mówiąc o tym, że ten film mnie rozpieścił. Teraz od każdego kolejnego filmu oczekuję, że jak ktoś dostaje nożem w brzuch, to ma paść, a nie, że do rana jeszcze żyje, by coś przekazać albo powiedzieć. Zabić jest bardzo łatwo – a to przeraża, w jedną i w drugą stronę. Wystarczy determinacja i tyle różnych światów się kończy, a walka… Nawet nie ma czasu na walkę. Fascynujący seans, świetna realizacja, świetna historia.

2/5

Rodzinna kolacja

29 października

Racjonalizm i empatia są trudne. Łatwiej robi się filmy, gdzie bohaterowie podejmują same idiotyczne decyzje. Gorzej się jednak ogląda.

Dziewczyna przybywa do ciotki na święta Wielkanocne, ot – by spędzić ten czas razem. Tak naprawdę chce, by ciotka pomogła jej schudnąć. Na pytanie, czemu chce schudnąć, odpowiada: „Nie mów mi, jak mam żyć”. Znaczy potrzebuje schudnąć, bez dwóch zdań, ale twórcy nic nie wiedzą na ten temat. Podobnie jak na temat chudnięcia, dietetyki czy czegoś, więc to bardzo głupie z ich strony, że robią o tym film. Jeśli zdecydujecie się na seans, to przygotujcie się też na słuchanie rzeczy w stylu: „nie potrzebujesz chudnąć, jesteś idealna taka, jaka jesteś”. Albo wsuwania masy jedzenia po tym, jak kilka dni się pościło, a żołądek jest tak skurczony, że pomieści najwyżej pół grejpfruta. A jaka jest ta cudowna pomoc ciotki w odchudzaniu? Nakazanie właśnie tego postu przez – bodaj – pięć dni. Twórcy wykazują się tu przerażającą ignorancją, którą tylko częściowo tłumaczy głupota samych bohaterów. Nawet się dowiadujemy, że książki ciotki o odchudzaniu nie sprzedają się tak dobrze, więc czemu bohaterka bierze ją za autorytet?

W budowaniu dramaturgii twórcy też są ignorantami. Potrzeba dramatów, więc skłócają ze sobą bohaterów bez żadnego uzasadnienia. Ojczym bije syna, matka podejrzewa syna o jakieś cuda na kiju, syn podejrzewa matkę o cuda na kiju, a w to wszystko wchodzi bohaterka, która chce pomóc synowi, ale gdy ten się w końcu otwiera przed nią i wyznaje obawy, to w pół sekundy wyzywa go od wariatów. Jakby było w niej chociaż gram empatii, to film by się wtedy skończył, twórcy nie daliby rady udźwignąć. To samo z postaciami zachowującymi się racjonalnie. Gdy są idiotami, to wtedy łatwiej robi się filmy.

Przez to opowieść jest zwyczajnie nudna, wysilona, a finał wszyscy przewidzieli. Ja z rozwoju akcji, inni po tytule. Idą na horror zatytułowany Rodzinna kolacja, tutaj finał może być tylko jeden. Jak macie ochotę obejrzeć film, gdzie przez dwie godziny każda postać podejmuje same idiotyczne decyzje, to śmiało.

Zalety? Jest ładnie zrealizowany. Widać, że wizja twórców została ziszczona w każdym calu, każdym ruchu kamery i detalu scenograficznym. Gratuluję, umiecie robić filmy. Szkoda, że i tak są przy okazji słabe.

1/5

Svetlonoc

29 października

Propaganda o tym, że wieśniacy są idiotami. Ładny las i ogólnie natura.

Podstawą tej produkcji jest wymówka, że są na tym świecie idioci. Gdzieś, jacyś ludzie na pewno są idiotami. Nie są istotne powody czy jak do tego doszli – ważne, że są idiotami. Uczyńmy ich antagonistami w naszym filmie, będzie łatwiej pod każdym względem. Każdy debilizm fabularny będzie mieć sens, każdy absurd. Nawet dostaniemy dodatkowe punkty za walkę z taką ciemnotą!” – pomyśleli twórcy. I zrobili ten oto obraz, o wartościach niemal wyłącznie propagandowych. Niemal, bo jeszcze wielu widzów mówiło mi, że mieli przyjemność z patrzenia na naturę w tym filmie. Przyznaję, lasy są tu ładne. Technicznie rzecz biorąc historia też jest niezła – odkrywanie przeszłości i prawdy o tym, co się stało. To mogę pochwalić.

Otwierająca scena jest dobrą zapowiedzią jakości dalszej produkcji – starsza siostra ucieka z domu, młodsza biegnie za nią. Młodsza ją dogania, starsza się obraca, młodsza JAKOŚ leci za urwisko i spada 20 metrów twarzą na dół. Wszystkie prawa fizyki czy czegokolwiek przestają istnieć, byle tylko ta dziewczynka spadła na dół. Obie musiałyby biec prosto nad przepaść, a w momencie obrotu Ziemia musiałaby zmienić położenie względem Słońca o 90 stopni, żeby do tego tak naprawdę doszło – ale no dobra, nieważne, są gorsze rzeczy w tym filmie. Mijają lata i starsza siostra wraca do tego miejsca, bo otrzymała list o spadku po matce. Wszyscy na nią patrzą i szepczą na jej widok – bo to dzikie wieśniaki, wierzące w zabobony, wiedźmy i inne czary-mary. Myślą, że protagonistka też jest jakaś taka, wiecie, może nawet jest lesbą. I to wszystko dlatego, że są wieśniakami, więc są zacofani i mentalnie żyją w średniowieczu. Nie w tym prawdziwym, ale w tym stereotypowym. Twórcy raczej nie wiedzą nic o prawdziwym średniowieczu.

Sama historia bohaterki, jak poznaję prawdę o dalszych losach swojej rodziny po jej ucieczce z domu, ogląda się chłodno przez całą tą propagandę, ale umiem dostrzec, że w lepszym filmie ta sama opowieść wywołałaby we mnie lepsze uczucia. Atmosfera drzew, nocy i „magii” tego miejsca jest naprawdę cudna. Nie ma to jednak żadnego znaczenia, skoro wszystko podyktowano tej propagandzie, że wieśniaki to idioci. Dziecko się zgubi, to dorośli wejdą jej na chatę i zaczną odkrawać nogi kawałek po kawałku aż przyzna, gdzie zabrała te dzieci. Bo oczywiście one zostały porwane i to przez nią, jest w końcu wiedźmą. Jeszcze jej dom podpalą. Zwycięstwo ignorancji, tylko twórcy nie są w ogóle świadomi, że sami wykazują się największą ignorancją. Nawet jeśli założyć, że swoje wycierpieli ze strony faktycznych ignorantów, a teraz o tym nam opowiadają, to przed braniem się za sztukę filmową powinni dorosnąć. I nabrać dojrzałości artystycznej.

Nawet jestem zdziwiony, jak mało mnie ten film obchodził. W innym przynajmniej czułem wkurwienie głupotą postaci na ekranie i bezsensem tego, co oglądam. Tutaj siedzę w kinie i czuję dosłownie nic, a przecież nawet była prelekcja zapowiadający „naprawdę dobry film” od kobiety, która pomyliła nagrody, jakie film zdobył, oraz pomyliła terminy „słowacki” ze „słowiański”. Powinienem być chociaż zawiedziony, że nie dostałem kompetentnej produkcji, ale nawet tego nie czułem. Może byłem po prostu zmęczony…

Edycja 2023

Hey, Viktor! (2023) 3/5
 
Tytuł porównywany do „Disaster Artist”, ponieważ opowiada o osobie tworzącej filmowe dzieło życia i nie zdaje sobie sprawy, że jego dzieło będzie katastrofą. Różnica polega na tym, że „Viktor” nie ma napięcia, pasji ani finału, jaką miała przygoda Tommy’ego Wiseau w Hollywood. Bohater „Viktora” jest autodestrukcyjny, ale nie ma w nim nic magicznego, co mogłoby przywiązywać innych ludzi do jego marzeń. Gdy tworzy i powstają kolejne sceny, to nie doświadczałem postępu, wrażenia osiągania czegokolwiek. To były po prostu scenki, elementy komediowe o czymkolwiek, które nie miały wpływ na resztę i nie było tego wrażenia, że oto oglądam powstawanie sceny, którą za lata ludzie będą cytować („O hi Mark”). Większość część filmu oglądałem „cokolwiek”, dosłownie. Na dodatek film ma dwa punkty kulminacyjne – na pierwszym rozumie swoje błędy w mechaniczny sposób, przeprasza, kręci film od początku i tym razem robi coś, co ludziom się podoba. Wtedy najwięcej się śmiałem – to był żart, którego nie można opowiedzieć, trzeba zobaczyć całość i wtedy się go zrozumie.
 
Ogólnie film jest całkiem zabawny. Bawi, ogląda się lekko i w sumie nie żałuję. Po prostu nie jest niczym specjalnym. Co bardziej dziwi biorąc pod uwagę, że film jest dosyć autentyczny – reżyser naprawdę grał młodego Victora w tamtym filmie, inni aktorzy też tam występowali. Twórcy tak bardzo idą w parodię, że pozbyli się wszelkiej wiarygodności, że oglądamy prawdziwych ludzi, prawdziwą potrzebę osiągnięcia sztuki oraz prawdziwą porażkę. A bez tego ten film jest tylko… Żarcikiem.
 
 
 
Pandemonium (2023) 3/5
 
Przykład kina, gdzie problemy produkcyjne przekładają się mocno na odbiór filmu. Widzicie, sekwencje początkowe wcale nie miały toczyć się w śniegu – ten spadł jako ewenement w historii pomiarów pogodowych tego regionu. Wiele innych momentów też wyszło inaczej i sam reżyser nie jest z nich zadowolony, ale lepsze coś niż nic, więc musiał się tym zadowolić. Za to udało mu się autentycznie wsadzić dziecko do piekarnika. Piszę o tym, bo jest mi po prostu głupio teraz przejść do własnych wrażeń, ale… takie one po prostu były.
 
Bohaterowie budzą się na poboczu drogi i jeszcze nie wiedzą, że nie żyją. I zajmuje im masę czasu oraz muszą wypowiedzieć masę kiepskich dialogów, żeby dojść do czegoś, co widownia wie od ponad 20 minut. I nic tego nie usprawiedliwia, po prostu reżyser wydawał się nie zainteresowany włożeniem pracy w te elementy filmu. Przez to ja natychmiast się wyłączyłem i potem filmowi było trudno mnie do siebie ponownie przekonać.
 
Reżyser był przekonany, tylko konkretnymi elementami z całego filmu. I trochę trwało, zanim do nich doszedł. Wizja piekła, filozoficzna debata nad karą i kto kiedy jest za co odpowiedzialny. Te sekwencje mają potencjał uderzyć w widza, ale cała reszta filmu w ogóle mnie do siebie nie przekonała. Niemniej, jest to autentyczny horror.
 
 
 
Humanitarny wampir poszukuje osoby samobójczej („Humanist Vampire Seeking Consenting Suicidal Person”, 2023) 3/5
 
Z serii: mamy pomysł na cały film i to wystarczy, więc w sumie nie będziemy pracować nad nim więcej, tylko przebiegniemy do końca, byle dokończyć i go zrobić. Nie musi to wszystkim przeszkadzać, to raczej przychodzi z czasem zaobserwowanie, jak wiele filmów polega na kilku elementach całości, a resztę robią byle jak, byle do przodu. Ta część filmu musi się odbyć, ale twórcy nie mają nic, żeby coś od siebie do niej oddać, więc tylko powtarzają, jak inni twórcy robili tę scenę w przeszłości, a widownia nie dostaje nic nowego, nic pobudzającego wyobraźnię, nic intrygującego. Ot, rodzina kładąca presję na bohaterce? Rówieśnicy sprawiający, że nastolatek w szkole ma dosyć życia? Widzieliśmy to wiele razy i tutaj widzimy to jeszcze raz, bez większego zaangażowania. Wiemy, o co chodzi i dokąd to prowadzi, możemy na okres tych scen pójść do kuchni, albo przeglądać memy w telefonie.
 
Nie są to źle zrobione sceny, ale jednak efekt końcowy jest obojętny i nieprzekonywujący. Za cholerę nie wierzyłem, by ten nastolatek chciał chociażby się zabić – łobuzy w jego szkole to takie chuchra, że w prawdziwym życiu wystarczyłoby na nich krzywo spojrzeć i już by byli cicho, a co dopiero, żeby mieli zdolność komuś życie obrzydzić.
 
Dobrze, ale co jest w takim razie udane? Jak to zazwyczaj w monster movie, czyli alegorie – czy to do aborcji albo konieczności uzyskania samodzielności. Bohaterka musi tutaj uczyć się akceptować swoją mroczną stronę natury i ponosić konsekwencje tego, że po prostu jest, jaka jest. Nie jest to łatwe, a co więcej ludzie będą ginąć, aby ona mogła żyć – twórcy dostrzegają tutaj wiele osobistych oraz uniwersalnych rzeczy, co z sukcesem przekładają na obraz. Łatwo się wkręcić w ten tytuł, łatwo się przejąć, łatwo jest polubić. Melancholijny to obraz, w którym wampiry pokazują swoją ludzką stronę.
 
PS. Im dłuższy film o wampirach ma tytuł, tym lepiej. Fakt.
 
 
 
Deadland (2023) 4/5
 
Ciężka atmosfera, dopracowane dialogi, wolne tempo, poważna wymowa. Punktem wyjścia jest bohater pracujący na granicy Meksyku z USA, który trafia na osobnika, który okazuje się… Problematyczny. Umiera podczas przekraczania rzeki, ale potem ożywa… I historia nie idzie w tę stronę, w którą myślicie, że idzie, po tym, co właśnie opisałem. To autentycznie poważny obraz, który jednak nie do końca mnie przekonuje i nie chwytam jego logiki, czemu bohaterowie robili pewne rzeczy i tak dalej. Szanuję jednak jego ambicje do wprowadzenia widza w świat czyśćca na Ziemi, gdzie trzeba akceptować stan zastany, przeszłość i przyszłość. Tego typu elementy. Karma wraca, kara spotka każdego, błędy powrócą i dobiorą się nam po latach do tyłka… Brzmi to psychologicznie albo krwawo, ale nie jest żadnym z tych elementów, a raczej zarówno głębi jak i straszenia tutaj brakuje. Gotowy film jest dosyć… obojętny, chociaż nie przewidywalny.