Sofia Coppola

Sofia Coppola

31/12/2013 Opinie o filmach 0
miedzy slowami

I was going to art school and trying different things. I was interested in a lot of, mostly visual arts. I didn’t know what I wanted to do and then I made a short film and felt like it was a combination of all these interests of mine with design and photography and music.” – Sofia Coppola

Sofia Coppola

Obecnie Sofia Coppola znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #159

Top

1. Między słowami
2. Przekleństwa niewinności
3. Na lodzie
4. Lick the Star
5. A Very Murray Christmas
6. Maria Antonina

Ważne daty

1971 – urodziny

2011 – drugie małżeństwo 

Przekleństwa niewinności ("The Virgin Suicides", 1999)

5/5
„- What are you doing here, honey? You’re not even old enough to know how bad life gets; – Obviously, Doctor, you’ve never been a 13-year-old girl.
 
To jeden z filmów, które pewnie wypada zobaczyć dwa razy. Naprawdę nie wiem, czy w recenzji tego tytułu krytyk powinien pisać, że na końcu nie dostajemy żadnej odpowiedzi. Czy też raczej postaci ich nie dostają, widz może będzie mieć szansę. Na szczęście ja nie krytyk, ani recenzji teraz nie skrobię, więc napiszę, że to kontynuator takiego choćby Pikniku…, gdzie rozwiązanie zagadki nie jest sednem historii. To nie kryminał, to raczej uświadomienie o tym, jak niewiele wiemy lub poznać możemy o drugim człowieku. To kontynuator Obywatela Kane’a w tym sensie, chociaż bohaterów poznajemy osobiście i jesteśmy z nimi poprzez pryzmat własnej obserwacji. Jesteśmy z nimi, gdy są same, oraz poprzez pryzmat innych. Całość nadal jest wspomnieniem, zagadką i tajemnicą, która została na resztę życia z tymi, którzy byli obok tych wydarzeń, więc pewnie tak czy inaczej oglądamy czyjeś wyobrażenie tego wszystkiego. Kolejne seanse pewnie będą nas oddalać od poznania prawdy, ale nie o prawdę tutaj chodzi, ale o zrozumienie, że wiemy mniej, niż się nam wydaje.
 
Twórcy udaje się rzecz niezwykła: opowiada z tych wszystkich wydarzeniach bez jednoczesnego narzucania odbiorcy czegokolwiek. A z całą pewnością nie odrzuca pretensjonalności nastolatków, nie daje im prawa lub racji do samobójstwa, nie oskarża rodziców ani osób postronnych. Nie mówi, że trzeba współczuć albo żałować tych dziewczyn – przynajmniej nie bardziej niż w przypadku każdego innego zgonu. Stoi z boku, niemal zostając na chodniku i widząc tylko to, co widać stamtąd. Nigdy jeszcze nie czułem tak bardzo, jakim ciężarem dla mieszkańców takiego miejsca może być właśnie wyjście z domu. I spojrzenie na innych, nawet jeśli ich tam nie ma. Wytrzymanie ich spojrzenia. My się też patrzymy. Młode bohaterki wydają się pochodzić niemal z innego świata, być gośćmi w naszym, być dziełem fantazji, czymś nierealnym – ale nie w sensie „zbyt pięknym na ten świat”. To historia o tym, że po stracie siostry można się śmiać. Po stracie dzieci wyprowadzić. A po tragedii – o wszystkim zapomnieć.
 
Ten obraz został ze mną i dzień później stwierdzam, że mam ochotę – czy może potrzebę – zobaczyć go drugi raz. Teraz gdy wiem, że nie dostanę odpowiedzi.
 
PS. To w sumie taka adaptacja Trumana Capote z twistem. Akurat czytam Z zimną krwią, skojarzenia mam cały czas. U mnie w bibliotece nie ma tej książki, ale jest inna tego samego autora. Może będzie dobra?

Między słowami ("Lost in Translation", 2003)

5/5

Film o pogodzeniu się z samym sobą. O życiu ze sobą, z rzeczywistością, stanem obecnym, konsekwencją tego, co było kiedyś i zaakceptowaniu tego, co jest.
Charlotte skończyła filozofię, do Tokio trafiła u boku męża, który ostatnio pracuje tu jako fotograf. Wychodzi na całe dnie, więc większość czasu ma dla siebie. Bob to starszy aktor, który od dawna nie zrobił filmu, a do Tokio trafił, aby kręcić reklamę alkoholu. Oboje zamieszkają w tym samym hotelu, będą się mijać w windzie, w barze późnym wieczorem, gdzie zajrzą, by uleczyć bezsenność…

Za pierwszym razem, gdy go oglądałem, chyba nie mogłem się zdecydować, jak bardzo go lubię. Poza tym faktem naprawdę myślę, że to film, który trzeba obejrzeć przynajmniej dwa razy. Przy pierwszym seansie szkodliwie działa przyzwyczajenie, przeczucie graniczące z pewnością o tym, co się zaraz wydarzy. Młoda dziewczyna bez pomysłu na siebie, stary wypalony aktor – jak to się może skończyć? Były już takie historie, ta jest ładnie nakręcona i zagrana, ale po co znowu o tym kręcić? To będzie do bólu typowe. Prześpią się ze sobą, będzie z tego romans stulecia, będą razem szczęśliwi, jak nikt inny nigdy nie był i nie będą wiedzieli co zrobić, a na końcu i tak wybiorą swoje stare życie, bo tak. Co niby wyróżnia ten tytuł, poza nazwiskiem reżyserki?

Trzeba to obejrzeć do końca, dowiedzieć się, że to historia o zupełnie czymś innym, i następnie podejść do niego z pełną świadomością, co się ogląda.

Film o pogodzeniu się z samym sobą. O życiu ze sobą, z rzeczywistością, stanem obecnym, konsekwencją tego, co było kiedyś i zaakceptowaniu tego, co jest. A jednocześnie – o patrzeniu w przyszłość, na podstawie nowo zdobytej wiedzy i doświadczenia. Z optymizmem i satysfakcją. To również jest film o wyborze „czy z nim/nią zostać”, ale bardziej pod względem znalezienia siły, by podjąć decyzję.

I chyba nie ma takiego drugiego filmu, a ten robi, co zamierzał, właściwie bez jednego potknięcia. Uwielbiam ciszę w tym filmie, chociaż nie ma tu jakoś mało dialogów. Uwielbiam spojrzenie między Charlotte i Bobem, które trwa i trwa, bez słowa wypowiedzianego na głos. Uwielbiam klimat, przypominający swoistą medytację, tylko niepolegającą na głupim siedzeniu w miejscu. I do dziś pamiętam wrażenie, jakie wywarło na mnie ujęcie Scarlett Johansson siedzącej na parapecie, a za oknem widać Tokio z wysokości 50 piętra. Bo teraz oglądam i czuję dokładnie to samo. Moment geniuszu.

Zresztą, jeden z wielu. Można to było kręcić wszędzie, ale wybrano Tokio, by m.in. przez zwykłe spojrzenie wyrazić pragnienie zaakceptowania samego siebie (Charlotte oglądająca tubylców grających na automatach). Można było zatrudnić wielu aktorów, a wybrano Billa Murraya. Zwróćcie uwagę na drobiazgi, jak pomiędzy dwiema scenami spotkania się widać pojedyncze migawki tego, co robili, kiedy byli sami.