Mission: Impossible – Dead Reckoning (2023-2024)

Mission: Impossible – Dead Reckoning (2023-2024)

30/07/2023 Opinie o filmach 0

Wspaniałe dialogi, akcja, napięcie, romantyzm, styl wizualny, parę genialnych sekwencji… Plus sporo z „Czerwonej linii” Lumeta.

5/5

Part One

Obejrzałem 15 lipca | Kino

W centrum wydarzeń tym razem jest sztuczna inteligencja, która zyskuje samoświadomość, stając się tym samym bronią ostateczną mającą znaczenie dla każdego z największych krajów na świecie. W czasach, gdy polegamy na sygnale cyfrowym i czymś, co może być wygenerowane przez komputer: głos, wiadomość tekstowa, obraz. Nie można ufać temu, co słyszymy. Nie można polegać na tym, co wiemy z takiego źródła. Nie możemy opierać się na tym, co znamy i używamy do tej pory – bo ostatecznie, sygnał może być całkowicie odcięty od nas. Dla tematyki kina szpiegowskiego jest to ostateczność, a dla bohaterów największa misja – ponieważ działają teraz poza prawem po raz ostatni, gdy sytuacja ma się następująco: żaden z rządów nie chce tej sztucznej inteligencji – nazywanej Entity, lub Bytem w polskiej wersji – zniszczyć. Nie, oni chcą ją kontrolować. W takich okolicznościach drużyna Ethana Hunta jednogłośnie dochodzi do decyzji, że nikt takiej władzy nie powinien mieć i zamierzają ją zniszczyć, mając wobec siebie rządy wszystkich supermocarstw oraz ich najemników, nie mogąc nawet polegać na sobie nawzajem. Nieprzetłumaczony przed dystrybutora podtytuł określa właśnie działanie samodzielne, bez opierania się na maszynach.

Fabuła ponownie jest dziełem sztuki – mądrze podejmuje ważny i aktualny temat, opowiadając o nim przy pomocy piekielnie zrealizowanych sekwencji akcji oraz fascynujących dialogów – do tych jeszcze wrócę. Pomimo wysokiego skomplikowania historii i jej wielu niuansów, najważniejsze punkty są cały czas wyraźne: musimy zdobyć klucz, ale najpierw musimy wiedzieć, co on otwiera oraz gdzie jest sam zamek, co wymaga współudziału wielu ruchomych elementów. Na tym skupia się opowieść części pierwszej, co również zasługuje na pochwałę: jej seans jest satysfakcjonującym doznaniem samym w sobie, przy jednoczesnym zbudowaniu konkretnych fundamentów pod część drugą (przejście agencji na analog), a także zrobiono wszystko, byśmy za rok nadal pamiętali najważniejsze punkty fabularne: co osiągnięto i co dopiero trzeba osiągnąć. Oraz w jakim celu. Prawdopodobnie najmocniejszą stroną scenariusza są jednak niuanse tematyczne, które są wyrażone poprzez akcję oraz decyzje bohaterów, które mogą umknąć wielu widzom i będą polem do popisu dla esejów na YouTubie. Bohaterowie mierzą się w końcu ze sztuczną inteligencją w erze, gdy filmy zaczynają nie tylko wyglądać, ale i faktycznie być tworzone przez sztuczną inteligencję: przewidywalne i powtarzalne, dlatego cała intryga oraz użycie postaci przez cały film musiało być… Ludzkie, pomysłowe, kreatywne. Na poziomie meta, jak i fabularnym – wychwytywanie tych momentów bardzo ubogaca seans. Innym przykładem może być pogląd, że czynnik ludzki jest najsłabszą częścią jakiegoś działania lub planu – wielokrotnie w trakcie historii protagoniści udowadniają, że to pogląd sztucznej inteligencji, która coś zakłada, ale ostatecznego wyboru, jaki człowiek dokona, nie może założyć: jaką wartość wybierze, co faktycznie w danym momencie będzie dla niego ważne i co zrobi, żeby przeżyć lub osiągnąć cel. Czynnika ludzkiego nie można przewidzieć i jakie konsekwencje na innych ludziach będzie mieć jedno działanie jakiejś osoby. To w końcu historia, gdzie antagonisty nie można zabić – tutaj trzeba sobie zadać pytanie o to, dlaczego historia zmierza w stronę pozbawienia go życia i zapytać: czy to faktycznie właściwe? Dlatego też wspominam o Czerwonej linii, gdzie też działania były oparte o interpretację komputerów, a walka była tylko w jednym celu: dobra ludzkości. Nie dla zysku, nie dla pokonania kogoś albo wygranej nad kimś, tylko dla dobra ludzkości. To wszystko naprawdę jest w tej fabule, w jej akcji!

A akcja… Jest wspaniała, co tu dodać. Ponownie oglądamy niewyobrażalnie rozbudowane sekwencje z wieloma punktami zapalnymi, w których nie ma jednego finału lub celu, bohaterowie muszą robić wiele rzeczy jednocześnie. Sekwencja na lotnisku na początku oraz z pociągiem w końcówce są po prostu wspaniałe z wielu powodów, których nie chcę powtarzać ani zdradzać. Fallout może miał więcej takich sekwencji, ale Dead Reckoning robi lepszą robotę w temacie płynnego przechodzenia między nimi, wszystko jest tutaj w zasadzie całkowicie spójne, przechodząc z jednej sekwencji w drugą. Fallout bardziej podchodził do tego: „Dobra, teraz robimy pościg, teraz walkę, teraz ucieczkę”. Dead Reckoning… po prostu robi fabułę. I jeśli będziecie mieć skojarzenia z pewnymi grami podczas filmu, to proszę, nie myślcie, że to zżynanie (jednooka snajperka po prostu musiała być inspirowana przez Quiet z MGS). Pomyślcie, że film adaptuje gry na język filmu… I robi to z sukcesem. Te sceny wcale nie byłyby lepsze, gdyby widz mógł być aktywny, nie – one są wspaniałe właśnie dlatego, że widz jest bierny. A jeśli nie skojarzycie owych inspiracji, to nawet nie będziecie wiedzieć, o które sceny mi chodzi – co też jest osiągnięciem.

Najważniejszym czynnikiem, który może zawarzyć na waszej ocenie będzie coś, co wstępnie nazywam „romantyczną stylistyką”, ale potrzebuję więcej seansów, by znaleźć lepszą nazwę. W skrócie chodzi mi o to, że wiele scen może być dziwnych dla widza – a jeśli miałbym tę myśl rozbudować, to zacznę od licznych nawiązań wizualnych do pierwszej części z 1996 roku (co jest uzasadnione fabularnie, ponieważ historia wraca do korzeni i jak tamte wydarzenia ukształtowały bohaterów). Głównie mam na myśli kamerę pod niskim kątem patrzącą w górę na postaci, często pod skosem i w ruchu (kółka też robi). Ze dwa razy twórcy chyba nawiązywali też do wiadomej sceny z Pancernika Potiomkina, ale tu już mogę się mylić. Dialogi przywodzą na myśl język, jakim posługiwano się w kinie noir, są naprawdę mocne i piękne – i chociaż są faktycznymi dialogami, konfrontacją i prowadzą do czegoś, to jednak składają się z postaci kończących czyjąś wypowiedź albo ją w jakiś barwny sposób reinterpretujący. Tak barwny, że mogła tego dokonać tylko osoba bardzo mądra… Lub postać w filmie, przez co efekt jest fascynujący, ale i trudny do kupienia jednocześnie, to zależy od odbiorcy. Ważniejszy jest częsty powrót do języka kina niemego, kiedy zdarzają się długie momenty – często ważne emocjonalnie – pozbawione dialogów lub słów w innej formie, gdzie są tylko zbliżenia, język ciała, muzyka filmowa, spojrzenia. Znaczenie jest wyrażane w taki sposób, co bardziej pasuje do pomysłów Briana De Palmy, który dałby radę sprzedać takie sceny poprzez ich odrealnienie. Przynajmniej dałby radę zrobić trzy dekady temu. Nie jestem pewny, czy takie nienaturalne zabiegi w 2023 roku będą kupione przez widza. Ja kupiłem jak najbardziej, ale ja zaledwie kilka tygodni temu oglądałem Wierne serce, więc nie jestem typowym widzem letnim.

Wady? Tom Cruise coś mało biega. Zwiastun robił co mógł, by zepsuć doświadczenie, ale to już raczej oczywistość, od tego one są. A tak na poważnie, to są dwie rzeczy: pierwszy to dwa mocne zbiegi okoliczności w końcówce filmu. Jeden będzie łatwiej kupić oglądającym, bo wyszedł kurewsko zajebiście, a drugi ma uzasadnienie tematyczne w filmie, że ta postać musiała zrobić TO, ale jednak robi to w mocno naciągany sposób, który wyjątkowo razi w tak poważnym i adresowanym do dorosłego widza obrazie. Po drugie widz musi znać tę serię oraz tych bohaterów przed seansem, ponieważ twórcy poza Grace (nową postacią) nikogo nie prezentują, każdy po prostu tu jest i działa, całkowicie opierając się na tym, że znamy White Widow, Islę Faust, Luthera i Benjiego. Bo znamy i cieszymy się na ich widok, tylko jeśli ktoś planuje poznanie serii od tej części, to jego doświadczenie będzie niekompletne. I będzie się drapać po głowie, czemu White Widow nazywa Ethana Hunta Johnem Larkiem.

I to nie jest wszystko. Znaczy wszystko z wad czy bardziej zastrzeżeń niż wad, ale na pewno nie koniec wymieniania zalet, bo tych ponownie jest od groma. Po prostu zobaczcie ten film.

PS. Mam zaskakujący związek osobisty z tą serią filmów. W 2018 roku byłem po poprawce egzaminu z fizjologii i patologii – dwa egzaminy, z których byłem pewny, że uwalę co najmniej jeden. Zaliczyłem jednak oba, a po wszystkim poszedłem na Fallouta, szóstą część cyklu. I teraz lata później po egzaminie dyplomowym też miałem iść na kolejną część cyklu, co, jak sobie tylko to uświadomiłem parę dni temu, dało mi największą pewność, że jednak uda się zdać. I zdałem, tak, ale to mało istotne. Bardziej się cieszę z tego, że zobaczyłem naprawdę dobry film. Już nawet przeboleję, że w kinie, z reklamami i ludźmi wokół. Jakaś baba już na początku zaczęła nucić „pa-pa, pa, pa, pa, pa” w rytm tematu muzycznego. Nadal bardziej mnie boli użycie „Can’t Stop” w zwiastunie Niezniszczalnych 4, a raczej jakiś upośledzony techno-dubstep-remix – bo wiem, o czym jest ta piosenka. Chodzenie do kina ssie.

PS2. Patrząc na recenzje na mediakrytyku, ludzie nadal się wstydzą lubić kino akcji oraz muszą to jakoś uzasadniać. Rok 2007 był 16 lat temu, ruszcie już do przodu.