Grease (1978)
Mam sympatię do filmów, które mają odwagę być głupiutką fikcją.
5/5
Pamiętam, jak lata temu podchodziłem do pisania recenzji tego filmu po pierwszym seansie i nie byłem w stanie napisać wtedy nic od siebie, co by uzasadniało pozytywną opinię. Wręcz przeciwnie – wszystko, co pisałem, mogło mieć wydźwięk wręcz negatywny. Sam się wtedy zacząłem zastanawiać, czy ja nawet lubię ten film. Takie były moje odczucia, tylko jednak nie mogłem ich przełożyć na słowo pisane. I zrezygnowałem z pisania recenzji. Dzisiaj podczas powtórki (pierwszej pełnej, ale podchodziłem do tego tytułu parę razy przez te lata, zresztą kilka scen i tak oglądałem na YouTubie) godziłem się z myślą, że jednak ta wysoka ocena się nie utrzyma. Nadal lubię ten tytuł, ale bardziej w campowy sposób, kina klasy B. Do pośmiania się i tyle, ale skończyłem oglądanie z wrażeniem, że jednak ten tytuł zasługuje na więcej.
Przedstawienie tej produkcji chyba nie jest potrzebne – każdy wie, o co tutaj chodzi. To krzywe zwierciadło USA lat 50., z pierwszymi nastolatkami mogącymi posiadać własne auta, mają nażelowane włosy i są absurdalnie pewni siebie, jednocześnie mając zero pojęcia o czymkolwiek. Ja mogę co najwyżej dodać tutaj wyraźne wpływy serialu Happy Days, który robił to samo, tylko mając mniej stylówy oraz nie był musicalem. Trudno być stylowym, trwając 11 sezonów, podczas których główny bohater zmienił trzy razy ilość rodzeństwa z uwagi na roszadę obsady. Grease ma niepodrabialny sty i nawet podczas skakania po kanałach od razu rozpoznamy, co leci. Ewentualnie coś silnie inspirowane tym musicalem. Cała ekipa uwierzyła w ten projekt – a przynajmniej przekonująco to zrobiła – pozwalając sobie na wygłupy i brak powagi, grając niedorzeczne postaci mające niewydarzone problemy życiowe. Mają w końcu po 30-kilka lat, grają nastolatków, to jest spalone na starcie, więc rozwiązanie jest tylko jedno: ten portret dojrzewającej fascynacji seksem i wszelkimi zbliżeniami, pozowaniem przed kolegami na temat swoich podbojów i osiągnięć, na naiwność oraz niewinność, w obrębie której funkcjonuje ich pycha oraz małostkowość. W tej przesadzonej wersji udaje się powiedzieć zaskakująco dużo szczerych rzeczy o takich młodych ludziach – o byciu nimi, albo też dorastaniu w ich towarzystwie.
Zaskakujące, jak dobrze zrealizowany jest to tytuł. Choreografia nie tylko w momentach musicalowych jest w zasadzie bezbłędna, a naprawdę dużo tutaj dużych scen, ze skomplikowanym ruchem wewnątrzkadrowym, z udziałem licznej grupy aktorów i statystów. Scena balu jest tutaj szczytem filmu, tym bardziej jednak zaskakuje nijaka wizualnie finałowa piosenka, którą pamiętają wszyscy i najczęściej do niej wracają z całego filmu. Piosenka na pożegnanie ma więcej rozmachu, smaku i koloru niż piosenka, w której dwoje bohater się schodzi ze sobą – stoją w miejscu, gibią się niezręcznie, zrobią dwa kroki w lewo i prawo… Statyści tylko wystawili ręce przez okno, żeby cokolwiek jeszcze się działo na ekranie. To naprawdę najgorsza wizytówka tego filmu, dosłownie każdy inny utwór ma lepszą oprawę wizualną. A piosenek jest sporo i pewnie duża ilość widzów byłaby skłonna wyciąć połowę, ale tak naprawdę to nie mam więcej uwag.
Filmy mające odwagę do byciu świadomie głupiutkimi, nie ma wiele. Jeszcze mniej jest takich, które są świadome, że tworzą fikcję i cokolwiek nie zrobią, to nadal ich dzieło będzie sztuczne, więc równie dobrze mogą poszaleć bardziej. Grease należy do obu tych grup. Nie musi się to podobać i nie czyni to z niego filmu dla wszystkich, ale jeśli rozumiecie, o co mi chodzi, to zgodzicie się, że Grease jest prawdziwym diamentem. Mnóstwo tutaj humoru, wizualnej kreatywności oraz niespodzianek, które pewnie wam umkną przy pierwszym seansie. A nawet jeśli je zauważycie, to w nie nie uwierzycie. To nie jest prawdziwy obraz nastolatków z USA w latach 50., ale to z całą pewnością prawdziwy obraz głupoty nastoletniej. I co by było, gdyby świat naprawdę był taki, jakim im się wtedy mogło wydawać. Całe szczęście, takie rzeczy tylko w tych naprawdę udanych filmach.
Najnowsze komentarze