Legenda Korry („Legend of Korra”, 2012-14)

Legenda Korry („Legend of Korra”, 2012-14)

23/04/2019 Opinie o serialach 0
62767-the-legend-of-korra-the-legend-of-korra-poster
Michael Dante DiMartino & Bryan Konietzko
52 odcinki po 23 minuty

God bless. Życzę wszystkim, żeby uniwersum, które oni kochają, zostało potraktowane tak, jak uniwersum Awatara zostało potraktowane przez Korrę.

5/5

Sezon I (2012)

Przygody Korry są rozwinięciem przygód Awatara Aanga, czyli serialu z 2005 roku, który zakończył się w wielkim stylu trzy lata później. Potem nastąpiło pięć lat przerwy aż do 2012 roku, kiedy mogliśmy zacząć oglądać nie tyle kontynuację, ile następną historię, która rozgrywa się w tym samym świecie. I powiem wam, że oglądanie pierwszego odcinka Korry dla fana Aanga jest naprawdę niezwykłym doświadczeniem – gorzkim, wzruszającym, przyjemnym, zachwycającym i zapewniającym jeszcze wiele, wiele innych emocji. Oto opowieść, którą znamy, okazuje się przeszłością. Pomiędzy słowami dowiadujemy się, że niektóre kochane przez nas postaci nie żyją. Inni są już starzy. Inni to jedynie legenda. Poznajemy nowych bohaterów i dowiadujemy się po jakimś czasie, że ktoś jest synem czy wnukiem kogoś, kogo przecież znamy! Kiedy Korra wędruje do miasta, możemy zobaczyć, jak ten świat wyewoluował i ile jest nowych elementów! Człowiek na ulicy krzyczy i nawołuje do zakazania „bendujących”, bo dominują oni nad „nie-bendującymi”. Pojawiła się mafia, używająca „bendujących” jako mięśniaków. Jest cały sport oparty wyłącznie o zawodników zdolnych do „bendowania”.

Ilość tematów, które podejmuje ten serial, jest zaskakująca i przytłaczająca. I wszystkie są w końcu podjęte w nieoczywisty sposób, posługując się porównaniami z tego świata, nie naszego. Trudno jest mi odbierać ten tytuł jako produkcję dla dzieci, momentami jest aż tak złożony i poważny. Stykamy się tu z historiami, w których bohaterowie mogą robić złe rzeczy, mając dobre intencje – albo na odwrót: wybierać właściwie, ale z niewłaściwych pobudek, przez co wciąż popełnia się błąd. Antagonista wcale nie ma złych intencji, on wydaje się faktycznie dążyć do budowy lepszego świata – w jego własnym mniemaniu. Widzimy tutaj ruchy sił politycznych idących w tym samym kierunku, w którym dobre intencje i zamiary skutkują przeciwnymi efektami i pogłębieniem problemu. Widzimy, jak zapobieganie czemuś może tak naprawdę sprawić, że to osiągniemy, a źli ludzie pod warstwą kłamstw i manipulacji są w stanie mieć właśnie taki zamiar. A na koniec: oglądamy bohaterkę, najsilniejszą osobę we wszechświecie, Dalajlamę połączonego z Goku, która najzwyczajniej w świecie staje wobec wyzwania, które ją przerasta. Przerasta cały znany nam świat. Wszyscy się boją, Korra dosłowne płacze ze strachu i dlatego w akcie paniki robi głupie rzeczy albo niepotrzebnie się naraża. Ci ludzie stają przed wyzwaniem, które ich przytłacza, a tym samym przytłoczyło również mnie jako widza. Ci ludzie nie boją się śmierci. Boją się czegoś gorszego od niej.

Pokażcie mi jeden tytuł dla dorosłego widza, który podejmuje przynajmniej połowę tego.

Przy tym wszystkim sceny akcji są gęste i zniewalające. Pomyślcie o swoich ulubionych scenach z największych filmów, szczególnie tych, w których udział biorą szeroko pojęte supermoce – coś takiego oferuje dowolny odcinek Korry. To może być pojedynek, pościg, walka ze stworem, wszystko jedno. W moim osobistym rankingu finał Avengers, autostrada z Matrixa 2 czy pociąg w Spiderman 2 mogą co najwyżej być na równi z tym serialem. Tutaj nie ma żadnych ograniczeń, limitem jest tylko wyobraźnia postaci, a ci nie boją się wychodzić poza schemat. Jeśli mogą coś zrobić przy użyciu swoich supermocy, to właśnie zrobią. Destrukcja jest absolutna, a za każdym starciem są postaci i jest idea, jakiś motyw i rozwój. To nie jest jedynie naparzanie się po pyskach, aby dodać akcji do tego kina przygodowego, każde starcie ma swój cel i efekt.

God bless. Życzę wszystkim, żeby uniwersum, które oni kochają, zostało potraktowane tak, jak uniwersum Awatara zostało potraktowane przez Korrę. Nie ważne, czy kochacie Star Wars, Babylon 5, Star Treka, Malowanego człowieka czy Harry’ego Pottera – powinniście kiedyś otrzymać nową część (niekoniecznie kontynuację!) osadzoną w świecie, który kochacie, która będzie rozwijać to, co już znacie, dokładać nowe rzeczy, które pokochacie, zaskakiwać was i poruszać. Żebyście poczuli się kochani. Ja tak się poczułem po obejrzeniu pierwszego sezonu Korry.

Tym bardziej jestem zdziwiony, że obecnie duet twórców Korry i Awatara pracuje nad aktorską adaptacją ich pierwszego serialu (jeśli mógłbym zgadywać – to pewnie chcą opowiedzieć historię Aanga bez fillerowych odcinków). Zaskakujący wybór, więc prawidłowy – zresztą, na tym etapie będę oglądać wszystko, co ci ludzie zrobią.

Spoilery

Drugi sezon idzie w inną stronę, więc wydaje się, na razie, jakby pierwszy sezon miał być zamkniętą całością. W takiej sytuacji zostawia on niedosyt – najwyraźniej o Amonie już więcej się nie dowiemy, a kilka dziur w jego postępowaniu jest. Najwyraźniej jego motywacje były fałszywe, a on sam chciał jedynie rządzić światem, jako jedyny ostały bender. Nie wiemy też, gdzie nauczył się tak tańczyć. Wciąż też istnieją napięcia w społeczeństwie i ludzie obawiają się benderowców, a oni sami nadużywają swoich zdolności. Ten problem nie został zaadresowany, nie ingerowano w niego tak naprawdę. Przywódca tych ludzi był oszustem, tak, ale ich głos wciąż istnieje. I to nie jest jedynie roszczenie, to faktycznie problem. Co teraz?

Odzyskanie mocy 30 sekund po jej utracie wydaje mi się tanie, ale też pasuje do tego świata. Korra jest w końcu Awatarem, jej historia trzyma się ustalonych zasad – żałuję tylko, że… Poziom opadł, krótko mówiąc. Tylko w tych ostatnich chwilach, ale jednak. Byłem przygotowany na to, że cały serial będzie taki, jak pierwszy sezon, że Amon będzie głównym antagonistą, że jego pokonanie będzie wyzwaniem – w końcu już nie można mu niczego odebrać, żeby wygrać! Myślałem, że Korra będzie cały czas płakać ze strachu przed wyzwaniem, które ją czeka. Kiedy utraciła moce, to spodziewałem się konsekwencji. Zamiast tego wszystkiego Amon okazuje się benderem, więc można mu odebrać moce i wygrać, dosyć standardowe wyzwanie. Historia kończy się wraz z końcem sezonu – standardowo. Nie ma też żadnej wielkiej zmiany, która by wpłynęła na następny sezon. Korze jest tylko smutno przez chwilę, a potem wraca jej moc.

Sezon II (2013)

Drugi sezon ma inną strukturę od pierwszego. Tamten od razu przechodził do rzeczy, biegł na najwyższych obrotach i płynnie przechodził z odcinka na odcinek. Drugi sezon tworzy kilka linii fabularnych prowadzonych równolegle, bohaterowie są rozstawieni na wielu frontach i oddaleni od siebie o kilka dni podróży. Cel z początku nie jest jasny, ale po kilku odcinkach trafiamy na ślady spisku, a świat, jaki znamy, jest zagrożony w najbardziej dosłownym tego słowa znaczeniu. Po raz kolejny stajemy wobec wyzwania zbyt wielkiego dla naszej bohaterki.

Nie mówię w tym miejscu, że ta struktura jest lepsza lub gorsza – jest inna. Pierwszy sezon był płynny, wszyscy bohaterowie brali udział w tych samych wydarzeniach (albo byli nieaktywni na czas ich trwania). Drugi sezon jest bardziej rwany – co chwila jest jakaś postać, która nie jest świadoma pozostałych wydarzeń i trzeba jej pomóc nadrobić zaległości. Jest tutaj cały odcinek, w którym Korra jest prawie nieobecna, innym razem przez dwa odcinki oglądamy gigantyczną retrospekcję i nie wiemy nic o pozostałych wątkach mających miejsce tu i teraz. Zamiast dynamicznego kina akcji mamy raczej kino wojenne, jakby twórcy nie tylko chcieli na przestrzeni jednego sezonu opowiedzieć Grę o tron, ale jakby chcieli jeszcze do tego zmieścić całego Awatara Aanga.

To w ogóle ciekawa kwestia. Normalne odcinki Awatara nie były w żadnym wypadku biedne lub oszczędne, jednak gołym okiem było widać różnicę między nimi a odcinkiem finałowym, który miał najlepszy scenariusz, najlepszą historię, animację i najlepsze sceny akcji. Cóż – w Korrze każdy odcinek przynajmniej dorównuje Aangowi poziomem wykonania, a finale sezonu z całą pewnością przebija go. Pod względem skali, rozmachu, odwagi – widząc trzy ostatnie odcinki, byłem w nieustającym zachwycie. Kolejny raz czuję się, jakbym był świadkiem finału całego serialu, ale nie, przede mną jeszcze dwa kolejne sezony i podjęte motywy będą miały wpływ na dalsze losy bohaterów!

Korra w tym sezonie uczy się, że nie należy walczyć o strony konfliktu, tylko o wartości, które za tymi stronami stoją. Korra często nie będzie opowiadać się po żadnej ze stron, dlatego będzie odtrącona. Będzie musiała polegać tylko na dobie i zostanie zmuszona do odrzucenia tego, co inni jej nadali wraz z tytułem Awatara. Będzie nawet kwestionować rzeczy niezmienne od tysięcy lat i wytyczy nowe sposoby, realizować się w roli Awatara. Jest to niby otulone cienką warstwą humoru, ale i tak trudno jest mi stwierdzić, jakoby Korra była serialem dla dzieci. Jakby przywódcy krajów zobaczyli ten tytuł, to świat by się zmienił w ciągu tygodnia.

Sezon III (2014)

Sezon najbardziej wypakowany akcją, ale przy tym najwolniejszy pod względem historii i poruszonych motywów. Fabuła tym razem jest oparta o konsekwencje decyzji Korry z finału drugiego. Pojawia się też nowy antagonista, jednak jego motywacje i historia są okryte tajemnicą. Przez większość sezonu nie wiemy, dlaczego ta osoba w ogóle chce dopaść Awatara – oglądamy więc, jak Korra ucieka, ukrywa się i robi pomniejsze rzeczy… Aż do 9 odcinka, kiedy zamysł twórców uderza nas w twarz. Dopiero wtedy wszystko nagle wszystko łączy się w całość i widzimy powiązania oraz odgórny motyw. Korra ponownie będzie musiała stawić czoła wyzwaniu na poziomie ideologicznym – skoro wierzy w jedno na jednym przykładzie, to czy nie powinna w to wierzyć też w innym? Czy wartość ta jest faktycznie tą, w którą wierzy? Czy jest gotowa o to walczyć? Ponownie twórcy rysują wyraźne powiązania między naszą bohaterką i jej wrogami – mają po prostu wiele wspólnego.

Sezon IV (2014)

Czy Korra jest lepszym serialem od Awatara? Jeśli tak lub nie – to dlatego, że jest inny. Korra nie ma jednej długiej opowieści z wielkim, wyczekiwanym finałem, który zmienia świat. Nie ma prostego zarysu fabularnego w stylu „należy skończyć dominację nacji ognia!”. Nie, Korra jest Awatarem – i na tym koniec zarysu. Każdy sezon jest z grubsza nową, wielką opowieścią, z nowym przeciwnikiem i tak dalej, poruszając przy tym podobne motywy. Dlatego kolejne sukcesy i osiągnięcia osłabiają ogólny impakt tej historii. Korra osiąga więcej od Aanga i innych Awatarów, co jest w czwartym sezonie powiedziane wprost. Dlatego, kiedy widzę kolejny wielki finał jakiejś przygody, to myślę teraz tylko o tym, że „będzie kolejna, podobna”. Oczywiście, finał czwartej serii jest najlepszy ze wszystkich, szczególnie pod względem wizualnym, ale… To wciąż finał „jeden z wielu”.

Awatar był jeden. Miał jedną historię i jeden finał, oferował uczucie spełnienia i osiągnięcia czegoś. Korra oferuje zamiast tego coś w stylu „to się nigdy nie kończy”. Czwarty sezon nie zamyka się w bardziej definitywny sposób od któregokolwiek wcześniejszego sezonu. Mógłby być następny, mogłoby być i 10 następnych.

I o to w końcu chodziło. Na tym skupiony jest czwarty sezon: Korra spogląda wstecz i jest przytłoczona tym, że po zwycięstwie pojawiał się następny problem, tworząc tym samym kolejny, większy: zwątpienie w siebie i sens swojej działalności, co jest częścią dorastania. Akceptacja, że nie ma jednej przygody, że każda jest częścią jeszcze większej: życia. Rezolucja serialu jest więc genialna w swojej realizacji: z jednej strony oglądamy coś wielkiego, wiekopomnego. Z drugiej, oglądamy coś skromnego i przyziemnego.

Awatar tego nie miał. Nie próbował tego zrobić. Był inny. Korra jest inna. A my musimy nauczyć się, że to jest w porządku.