BLOG
Blog to mój plac zabaw. Najczęściej znajdą się tam wpisy o tematyce filmowej – opracowania, felietony, rankingi i inne – ale nie zdziwcie się, jeśli od czasu do czasu napiszę coś innego.

Filmy oglądane na AFF American Film Festival 2025
Paręnaście słów o każdym filmie, który obejrzę w ramach AFF American Film Festival w 2025 roku. Bez relacji, bo tą już zrobiłem w przeszłości. https://garretreza.pl/aff-2025/
Najnowszy cytat
OSTATNIO OGLĄDANE
Air (2023)
2 listopada
Zniknięcia ("Weapons")
25 października
PRZECZYTAŁEM:
Kantyk dla Leibowitza - Walter M. Miller, 1959 4.5/5
Pole bitwy ("Battleground", 1949)
17 września
Kompania braci w postaci filmu. To nadal Hollywood, ale widzę tutaj zaskakująco dużo prawdy o byciu w wojsku, wśród tych ludzi, w tej organizacji, w tym trybie i rytmie. Przedstawiono tutaj jeden z ostatnich epizodów 2 wojny światowej (koniec 1944 roku), opisany w historii jako „Obrona Bastogne”, miasteczko w Belgii. Całość jest fikcyjną wersją prawdziwych wydarzeń, napisanych przez człowieka, który oparł to wszystko na własnych wspomnieniach. Perspektywa i struktura nie jest jednak fabularna, ale żołnierska – i tutaj jest największa trudność w oglądaniu, ponieważ priorytetem filmu musiało być zmieszczenie całości wojny w jednym filmie z perspektywy żołnierza. Jest tutaj wszystko, dosłownie wszystko – tylko nie sprzyja to realizacji historii, która ma jakiś ciąg przyczynowo-skutkowy, ciąg dalszy. Rzeczy się dzieją, potem nie, potem też nie… Jak to na wojnie. Co więc zrobiono? Umieszczono na ekranie mnóstwo barwnych – ale w zwyczajny sposób – postaci oraz przechodzono od jednego barwnego epizodu do drugiego. Jak chociażby „wątek” żołnierza, który zdobył kilka jajek i za cholerę nie może znaleźć chwili, żeby je przygotować i zjeść. Nagle jest sygnał, że się zwijamy i idziemy, a idziemy przed siebie, aż szef powie, że robimy postój i kopiemy doły. A jak wykopiemy doły i już wsadzamy jajka do kasku, żeby je usmażyć nad ogniskiem w ten sposób… To znowu trzeba iść. W taki sposób poznajemy tych ludzi, ich życie, nawiązujemy z nimi relację emocjonalną, a jednocześnie nie umieramy z nudów, gdy w ogólnym sensie „nic się nie dzieje”.
Postaci są barwne – w takim stopniu, w jakim przypadkowo spotkani ludzie na wojnie mogą być barwni. Nie mają już o czym gadać poza oczywistościami, nie mają co robić poza pracą, trudno nawet nazwać ich kumplami – ale gdy są razem, to można oglądać ich niczym bohaterów naprawdę dobrego sitcomu, kiedy tylko siedzą przy stole i gadają o niczym. Ta scena na początku, jak jedna z postaci szuka sobie miejsca w namiocie i co chwila ktoś nowy wchodzi, każdy coś gada, każdy coś wtrąci – to jest trochę jak objawienie, że w tak ciekawy sposób można nakręcić scenę 20 chłopa leżących i mamroczących coś pod nosem. Reżyseria jest rewelacyjna, podobnie jak cała realizacja.
Dzisiaj trzeba uprzedzać – to nadal Hollywoodzki film jest. Amerykański, zrobiony przez jednego z mistrzów „klasycznego” stylu i kina. Tutaj gdy trzech ludzi nagle coś mówi, to z jakiegoś powodu wiedzą, w której kolejności mają mówić – jest ta przejrzystość oraz porządek, nie ma silenia się najpierw na mówienie jednocześnie, żeby następnie: „Przepraszam, ty pierwszy” czy coś. A gdy skończą, to czwarta osoba wie, że już nikt więcej mówić nie będzie i mówi swoje jako podsumowanie.
Życie żołnierza składa się braku wiedzy, co się dzieje. A gdy wiedzą, co się dzieje, to potem są obudzeni o 2 w nocy, że nastąpiła zmiana planów i ruszają. Idą, kopią dół – a gdy go wykopią, to nastąpiła kolejna zmiana planów. I tak bez końca. Postawiono na rzeczy duże jak i małe – relacje z przełożonymi, sposób spania czy jedzenia, co jedzą, w jakim stanie jest ich wyposażenie. Brakuje seksu czy romansu, gdy spotkają jedyną kobietę, czy innych „zakazanych” rzeczy, ale film w żadnym momencie nie sprawia wrażenia, że czegoś mu brakuje, że jest wybrakowany. Nadal obraz to brutalny i bezlitosny – ale no właśnie, chodzi tutaj o całokształt. Czyli również o tych wszystkich ludzi, którzy będą wspominać dobrze pewne rzeczy z czasów, kiedy byli w wojsku: czyli właśnie ludzi, z którymi tam razem walczyli. O ludzi, których walczyli. Ludzi, którzy o nich walczyli. Ludzi, których stracili. Nie wiesz, po co tam tak naprawdę jesteście – nie wiecie, czy robicie różnicę – najczęściej czujecie, że marnujecie czas – czekacie tylko końca. W jednym monologu film najmocniej przegina pałkę, kiedy pewna postać postanawia zagrzać żołnierzy do walki, dając im powód, żeby tutaj być i iść dalej. To dobry moment i nie jest trudno go zrozumieć, tylko jest najbardziej wysilony z całości tego „całościowego” filmu definiującego wojnę, kiedy jeszcze sami próbowali ogarnąć rozmiar i znaczenie tego konfliktu.
Zostałem zaskoczony przez ten obraz, przez jego zdrowy rozsądek i podejście do tematu. Nie bierze się on za historię czy moralność, dostrzega wszystkie odcienie samego doświadczenia bycia tam, umie połączyć te wszystkie sprzeczne kwestie – jak żal ze śmierci połączony z heroicznymi dokonaniami żołnierzy, jakim było mordowanie ludzi w innym mundurze. Umie oddać sprawiedliwość prawdzie i zakładam, jakby ten seans, cztery lata po wojnie, był pierwszym razem, kiedy żołnierze po powrocie z frontu czuli się zrozumiani przez sztukę. I ta sztuka pozwoliła innym zrozumieć ich. Moralność zaczyna się dopiero po seansie – jak mogłeś tam być i robić te straszne rzeczy? Cóż… Właśnie tak. James Jones później przesunie poprzeczkę dalej, ale nikt nie powinien odbierać Wellmenowi tego, co tu osiągnął. Brawo. https://garretreza.pl/william-wellman/