Werner Herzog

Werner Herzog

15/05/2020 Blog 0
herzog rekolekcje

Myślę, że zbyt wcześnie biorę się za pisanie o tym reżyserze. Herzog jest w końcu płodnym twórcą i po obejrzeniu w ostatnim czasie pięciu jego filmów (w tym trzech powtórek) nie czuję się jeszcze pewnie, pisząc o nim. Kilka słów mogę jednak dodać od siebie.

Werner Herzog tworzy kino sobą. W przypadku jego produkcji trudno mówić o języku filmowym czy strukturze, która wpływałaby na kształt całości lub jej odbiór w takim stopniu, jak sam reżyser nadający swoim produkcjom własną osobowość, własny charakter. Zawsze wiemy, kiedy oglądamy film Herzoga, ponieważ rzadko kiedy oglądamy wtedy coś poza nim. Cały czas mamy świadomość, kto stoi za kamerą i kto steruje naszymi oczami.

Kim więc jest Herzog? Trudno powiedzieć. Kocha naturę, martwi się o przyszłość, nie jest fanem wojny, brutalności i zniszczeń – jak większość z nas. On jednak znajduje poezję w otaczającym go świecie. Nawet jeśli sam temat jest wystarczająco poetycki – typu jaskinia z pierwszymi rysunkami ludzi sprzed kilku tysięcy lat – on sprawia, że ten poetyzm jest widoczny dla wszystkich, uwrażliwia na niego każdego widza. Ważne jest przedstawić temat, ale również chodzi o to, aby podzielić się z odbiorcą swoimi odczuciami, dzięki czemu wszystko zaczynamy widzieć na nowy sposób. Kręci w plenerze, kamerę zazwyczaj prowadzi z ręki, stawia na naturszczyków, inspiruje się malarstwem. Ponoć Coppola oglądał Herzoga podczas tworzenia Czasu Apokalipsy. Ponoć David Lynch obejrzał Herzoga i przez to nakręcił Człowieka słonia. Ponoć Ian Curtis obejrzał Stroszka i tego samego dnia popełnił samobójstwo.

I jak o tym myślę – chyba chodzi o to, abyśmy nie mogli uwierzyć, że to, co widzimy w produkcjach Herzoga, jest prawdą. Mamy nie wierzyć, że człowiek może skoczyć na 170 metrów, mamy myśleć, że Kaspar Hauser nie mógł istnieć naprawdę, że statek w Fitzgeraldo był tylko makietą, a nie że faktycznie wciągnęli ten cholerny statek pod górę (i to dwa razy). Czasami możemy nie chcieć, żeby coś okazało się prawdą. To myśl przewodnia w kinie Herzoga.

4/5

Znaki życia ("Lebenszeichen", 1968)

Mam wrażenie teraz, że naprawdę łatwo jest zrobić film, który zyska przychylność. Debiut Herzoga jest nieprzemyślany, zrobiony w dużym stopniu byle jak, tematem jest czekanie i radzenie sobie z bezczynnością… A jednak to wystarcza, żeby zacząć karierę, która przybrała poważne rozmiary. Sam film ogląda się przyjemnie i zostawi pozytywne wspomnienia.

Koniec drugiej wojny światowej, żołnierze niemieccy są gdzieś na obrzeżach i pilnują amunicji. Jednym słowem wojna bez wojny i tym samym świat bez wojny. W końcu jeden z żołnierzy wariuje z nudów, grozi wysadzeniem zapasów i tym samym pojawia się pewna dramaturgia w tej historii, tuż przed samym jej końcem.

Można tutaj znaleźć parę rzeczy wartych pochwały – można doszukać się tutaj tej celebracji spokojnego życia. Albo pokazania życia żołnierzy od innej strony. Można zaakceptować, że to pod wieloma względami „pierwszy film” i zamiast wymagać za dużo, raczej powinno się czuć radość twórców z ukończenia, że całość faktycznie zaistniała i im się to udało. Nie jest to tytuł dla wszystkich, ale jeśli go zobaczycie, to nic się nie stanie. A z całą pewnością zapamiętacie fajerwerki. Można wręcz pomyśleć, że one mogą wystarczyć.

Aguirre, gniew boży (1972)

5/5

Opowieść o zbuntowanym konkwistadorze, który w XVI wieku postanowił odnaleźć El Dorado. Werner Herzog kręcił kradzioną kamerą w spartańskich warunkach, żarł się z Kinskim, w prawdziwej dżungli. I jak na to, czym film jest, to całkiem dobrze wyszło. Całość na styl materiału do dokumentu, zanim go obrobiono i przemontowano na właściwy film. Zdjęcia urzekły mnie realizmem, bardzo przypominały mi te z Na srebrnym globie Żuławskiego. Tempo jest wolne i ogólnie nie dzieje się tu wiele, bo bohaterowie sami chyba nie wiedzą, gdzie płyną, więc… tylko płyną. W sumie wystarczyła atmosfera zagęszczająca się wraz z czasem – na końcu nikt z nich już nie chce ani nie ma sił, by żyć.

Szkoda, że to taki prosty film. Bohater jest szalony, wszyscy inni są przez niego zastraszeni, i tyle, sprawa zamknięta. Wiem, zapewne chodziło o to, by pokazać potężny charakter tytułowej postaci, ale oni na początku nie byli wiele żywsi, więc nie zauważyłem specjalnej różnicy w ich zachowaniu, a to odbiło się na postrzeganiu samego Aguirre. Co dziwne, tylko on wydaje się mieć jakiś charakter, w pozostałych jest tak mało życia i siły… nic dziwnego, że Kinski robił na wszystkich takie wrażenie. W takim porównaniu nawet tamten koń wydaje się charyzmatyczny.

Szkoda, że film kończy się bez zamknięcia. To tam było, naprawdę dobre (ludzie tak otępiali, że gdy oberwali z łuku, to nie tylko nie czuli bólu, ale i nie chciał uwierzyć w istnienie strzały wystającej z jego nogi – świetne!), ale ostatecznie wygląda to tak, jakby opowieść urwano tuż przed końcem. Żadnego podsumowania, nic konkretnego.

Nie przekonują mnie też wszystkie zachwyty nad aspektem psychologicznym, że to opowieść o manii wielkości człowieka w starciu z naturą i tym podobne. Dla mnie to naprawdę bardzo podstawowy film, z prostymi charakterami, którzy nagle zaczynają tylko chcieć tego, co reżyser chce by czuli, nic więcej. Gdyby Aguirre miał jakiś plan albo gdyby ci ludzi, których ze sobą ciągnie, byli mu na coś potrzebni, to byłaby to bardziej rozbudowana i ciekawa postać. A tak to po prostu szajbus, któremu zachciało się rządzić wszechświatem. Bo poczuł się mały wobec potęgi natury, więc chciał jej pokazać, ile potrafi i jaki jest wielki. Nie. Dla mnie – skoro już zahaczyłem o aspekt filozoficzny – to film o człowieku, który odrzucił rozum, by pójść na skróty do chwały i bogactwa, czyli odrzucił swoje człowieczeństwo. Człowiek bez rozumu żyć nie może, prawa wszechświata tego zabraniają, więc oszalał. I uległ zniszczeniu. Prosty, podstawowy film.

Tak go widzę.

Werner Herzog

Obecnie Werner Herzog znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #10

Top

1. Zagadka Kaspara Hausera
2. Rekolekcje na temat mroku
3. Spotkania na krańcach świata
4. Aguirre, gniew boży
5. Nosferatu wampir
6. Szklane serce
7. Człowiek niedźwiedź
8. Pod wulkanem
9. Fata Morgana
10.Fitzcarraldo
11.Kraina ciszy i ciemności
12.Krzyk kamienia
13. The Fire Within
14.Stroszek
15.Jaskinia zapomnianych snów
16.Wielka ekstaza snycerza Steinera
17.Znaki życia
18.Ten Thousand Years Older (nowela z 10 minut później: Trąbka)
19.Operacja Świt

Ważne daty

1942 – Na świat w Monachium przychodzi Werner Stipetić, stamtąd wyjadą na wieś. Dorastał bez bieżącej wody, prądu, telefonu, muzyki i kina – pierwszy film zobaczył dzięki kinu objazdowemu, dopiero w wieku 18 lat zacznie słuchać piosenek. Potem zmieni nazwisko na Herzog (po ojcu, który go porzucił), ponieważ wydawało mu się bardziej pasować do przyszłego filmowca.

1954 – Werner ma 12 lat i wraca z rodziną do Monachium, gdzie dzieli mieszkanie z Klausem Kinskim. Oglądał jego napady szału i stwierdził, że w przyszłości zostanie reżyserem (a Kinski jego aktorem). Zawodu nauczy się z encyklopedii, pierwszą kamerę ukradnie ze szkoły filmowej. Nie widział tego jako kradzieży, po prostu czuł, że ona należy do niego.

1962 – pierwszy film Herzoga, krótki metraż Herakles. Żeby zarobić na budżet, pracował w hucie szkła.

1964 – Herzog tworzy film, o którym nic nie wiemy, bo zdecydował się nie pokazywać go publicznie.

1968 – pierwszy film fabularny Herzoga: Znaki życia.

Zagadka Kaspara Hausera ("The Enigma of Kaspar Hauser / Jeder für sich und Gott gegen alle", 1974)

5/5

Ponoć tytuł tłumaczy się na polski jako „Każdy dla siebie, Bóg przeciw wszystkim”

To chyba idealny film Herzoga. Tutaj nic nie było potrzebne poza tym, aby reżyser był sobą. I tyle. Nie ma nic wyjątkowego w strukturze, w języku, w podejściu do materiału adaptowanego – to Herzog będący sobą. Opowiadający o tym, o czym chce opowiadać.

Kaspar Hauser istniał i naprawdę cholerna wie, skąd się wziął, albo kim był. Wiadomo tylko, że był wydarzeniem. Mamy tutaj sporo typowego nabijania się z intelektualistów i klasy wyższej, którzy to przegrywają w starciu z Kasparem i jego pierwotnym podejściem do życia. Ważniejsze jednak jest to poczucie bycia razem z nim przez chwilę. Słuchanie go. Trochę jak oglądanie serialu, którego on jest bohaterem. Ten film to zbiór epizodów, a reżyser prześlizguje się po historii życia Hausera w taki sposób, że w ogóle jej nie rozumiemy. Nie czujemy też upływu czasu – gdyby nie to, że jedna osoba mówi o upływie dwóch lat, od kiedy nasz bohater jest pod czyjąś opieką, to pewnie myślelibyśmy, że całość trwała może kilka dni.

Dzięki Kasparowi otrzymuję tytuł, który w całości dostarcza mi wszystkiego, czego chciałbym lub potrzebowałbym od Herzoga. Tego unikatowego spojrzenia na świat, jakby dostrzegał on dodatkowy wymiar wokół mnie, a dzięki temu sam go dostrzegam. Kaspar to Herzog, może nawet jego reinkarnacja.

Why can’t l play the piano like l can breathe?

Wielka ekstaza snycerza Steinera ("Great Ecstasy of Woodcarver Steiner", 1974)

4/5

Dokument o skoczku narciarskim, który skakał nawet i trzydzieści metrów dalej od innych. W czasach, gdy skoczkowie w locie jeszcze trzymali narty razem, a na Planicy rekord wynosił jakieś 165 metrów.

Ten krótki dokument (niecałe 60 minut) dobrze sprawdza się jako kapsuła czasu, śledząc tego szwajcarskiego zawodnika, o którym dziś pamiętają tylko najwięksi fani. Widzimy, jak wyglądały skoki 45 lat temu i możemy to porównać do dzisiejszych wyczynów. Trzeba też docenić, że ten tytuł dobrze przedstawia magię skoków, należycie prezentuje ich zasady i co popycha zawodników do takiego latania. To w końcu jedyny znany mi dokument o tym sporcie, który raczej jest sam w sobie dosyć niszowy.

Najważniejsze oczywiście jest to, jak Herzog czuje i myśli podczas obserwowania lotów, by następnie podzielić się tym z nami. Pamięta o tym, że Steiner rzeźbił w drewnie, kiedy nie skakał, co też jest urokiem tego sportu – nawet dziś poza sezonem ci ludzie są strażakami czy policjantami. Plus – to jeden z nielicznych dokumentów, w których Herzog pojawia się przed kamerą, mówi do niej, zamiast ograniczać się jedynie do narracji z OFF-u.

BONUS: Krótkie metraże

Pod wulkanem („La Soufrière”, 1977) 4/5 30 min. Herzog pakuje się z kamerą na teren ewakuowany ze względu na ryzyko wybuchu pobliskiego wulkanu. Fotografuje opuszczoną wioskę, gdzie nadal pali się światło. Rozmawia, a raczej słucha ludzi, którzy zdecydowali się zostać. Wydobywa na pierwszy plan świat nie ludzki, ale natury i zwierząt, które nie rozumieją losu, który ich spotyka. Przejmujące.
 
Gdyby ten wulkan wybuchł, to byłby najsłynniejszy utwór w karierze Herzoga, ale nie wybuchł, więc mało kto nawet zwraca na to uwagę, a przecież większego ryzyka w karierze nie podjął.

BONUS: Brzemię snu ("Burden of Dreams", 1982)

5/5

Dokument o tym, jak powstawał Fitzgeraldo. Opowieść o szaleńcu, który próbuje wciągnąć parowiec na górę w Ameryce Południowej. Problemy zakulisowe – po nakręceniu 3/4 zdjęć główny aktor rozchorował się i nie mógł kontynuować. Przez opóźnienia związane z szukaniem następcy od projektu odszedł Mike Jegger (wokalista Rolling Stones). Czy Herzog w ogóle ma na tym etapie siły, by kontynuować tworzenie? W końcu musi zacząć od początku. Herzog powiedział wtedy tylko: Jak tego nie zrobię, to będę człowiekiem bez marzeń. Ważnym elementem filmu było też tło, z ludźmi dzikimi, posiadających własną kulturę niezrozumiałą dla białych ludzi. Herzog naciskał, by utrzymywać z nimi kontakt (ale bez wpływania na nich, podawania im „naszego” jedzenia itd.), bo to wprowadzi ekipę w inny nastrój. Kinski był wkurwiony.

Rekolekcje na temat mroku ("Lektionen in Finsternis / Lessons of Darkness", 1992)

5/5

Herzog jak kosmita obserwujący Ziemię, a konkretnie zniszczenia po inwazji Iraku na Kuwejt… Chyba. Tak naprawdę nie wiemy, co oglądamy. Wiemy tylko, że była jakaś wojna i to, co widzimy, jest jej efektem, spuścizną. Jakby nie było istotne, dlaczego tych ludzi spotykała krzywda, w jakiej wojnie tego się doczekali, o co ona się toczyła… I właśnie to jest jednak istotne! Musimy wiedzieć, żeby móc zrozumieć, ale Herzog podchodzi do tego inaczej. Zamiast wprowadzać temat i stosować jakąś narrację, ekstremalnie rzadko nawet się odzywa, a co dopiero mówić o wprowadzaniu widza w zagadnienie. I nawet to mógłby sobie darować, bo pewnie nie byłem jedyny, który wywracał oczami, gdy usłyszał relację kobiety o jej synu doświadczającego wojny i odmawiającego mówienia. Jak w reportażach polskich stacji telewizyjnych, dowalić do pieca i wszyscy będą klaskać.

Reszta dokumentu jest złożona jednak z obrazów i muzyki (np. ze Star Wars, dzięki czemu ludzie dowiedzą się, że muzyka z Gwiezdnych wojen wcale nie pochodzi z SW), a kolejne pejzaże pojawiające się przed naszymi oczami będą zapierać dech w piersiach. W taki sposób, że będziemy się zastanawiać, jak coś tak smutnego, potwornego i zniszczonego może być równocześnie tak piękne. Ta produkcja trwa niecałą godzinę i jest wypełniona po brzegi ogniem, wodopodobną ropą i wybuchami. Koniec końców nawet możemy mieć problem z tym, żeby uwierzyć w to, co widzimy – właśnie dzięki ubytkowi narracji, braku wprowadzenia. Nie możemy uwierzyć, że to wszystko jest również częścią naszej planety.

Spotkania na krańcach świata ("Encounters at the End of the World", 2007)

5/5

Krańcami jest tutaj Biegun Południowy, gdzie można spotkać przeróżnych ludzi. Skąd tam się wzięli, co ich tam przyciągnęło, co tam robią?

Nawet jeśli Herzog nie jest kimś, z kim całkowicie podzielacie poglądy na świat (które nawet w sumie ciężko określić, choćby jego spojrzenie na człowieka, czy nim gardzi albo szanuje?), to trzeba przyznać, że ten człowiek wie, gdzie patrzeć. Wie, o co pytać, o czym myśleć i co widzieć. Ta podróż w naturalny sposób przechodzi do rozmyśleń o przyszłość, globalne ocieplenie i losy ludzkości, co zostawimy tym, co przyjdą po nas. Poznajemy pingwina, który uciekł od reszty, aby w niemal szaleńczym biegu udać się ku górom – na pewną śmierć, ale nie ma sensu go łapać i zatrzymywać, bo potem zrobi to samo. Widzimy, jak pobierają mleko od foki, aby ją bliżej poznać. Widzimy naukowców świętujących odkrycia graniem na gitarze elektrycznej. Widzimy, jak przygotowują się do życia w warunkach, gdy pole widzenia będzie ograniczone.

Najważniejsze jednak tu i teraz jest to poczucie znalezienia własnego miejsca na Ziemi. Ludzi, którzy są tacy jak my, żyjący tak, jak chcą żyć. To najzimniejsze miejsce na planecie w ogóle nie wydaje się mroźne. Jeśli są takie dni, że żałujecie niebycia takim Herzogiem, którego zapraszają na samo południe, żeby mógł sobie poprzytulać pingwiny – to już wiecie, że to tytuł dla was.

To me, the divers look like astronauts floating in space” – Werner Herzog

Jaskinia zapomnianych snów (2011)

4/5

Pod koniec 1994 roku odkryto jaskinię Chauveta zawierającą rysunki wykonane ludzką ręką sprzed ponad 30 tysięcy lat. W 2009 roku Herzog dostał zgodę, by wejść do środka z małą amatorską kamerą, i opowiedzieć o tym miejscu. Dziś to miejsce zamyka na solidne wrota, z cienką trasą na dole po niej wyłącznie można się w środku przemieszczać.

Z pasją poety i filmowca oraz znanym osobistym urokiem opowiada o tym miejscu, ale najpierw pozwala wypowiedzieć się specjalistom, którzy odwiedzili to miejsce, co ono dla nich znaczy, co tam odkryli, co im to dało. Dzięki niemu można spojrzeć na samego człowieka, na Ziemię, jaką wtedy była, a także w większej skali na całą historię. Sztuki, człowieka, i nie tylko.

Szczególnie zapamiętam opowiadanie o rysowaniu, jakby zwierzęta były w ruchu. Wiadomo dlaczego, ale naprawdę to dostrzegłem.

W jednej scenie gościu w środku jaskini woła na pozostałych: „Bądźmy przez chwilę cicho, może usłyszymy odgłosy przeszłości i ludzi, którzy tu byli! A nawet – własnych serc”. I przez chwilę faktycznie jest cicho, wszyscy milczą, kropla gdzieś tam pada, symulując odgłos serca. Tylko potem ktoś nałożył na to muzykę z Bravehearta, by było bardziej epicko. Mogę tylko przyklasnąć. Czołem w najbliższą ścianę. Wyłączając takie momenty, obejrzałem wartościowy, ładny i przystępny dokument.

The Fire Within: A Requiem for Katia and Maurice Krafft (2022)

4/5

Herzog może gadać chyba na każdy temat. Tu też jest dobrze, gdy milczy i pozwala przemawiać wulkanom.

Wulkan miłości podbił świat dokumentów chyba z miejsca, jeszcze podczas premiery na Sundance. Potem było nasze MDAG, premiera kinowa i tak to trwa, gdy obecnie jest na VOD. Opowieść o parze naukowców, wulkonologów, których połączyła miłość do siebie oraz do wulkanów miała wszystko, by skraść sympatię większości ludzi. Tam też był narrator pochodzący z Niemiec, ale było naturalnym z mojej strony by zastanawiać się: czemu nie robi tego Herzog? Otóż zrobił po prostu swoją wersję – nie biografię czy skrót wydarzeń, ale skupienie się na końcówce losów tej pary. Wulkan miłości bardziej uderzał tą informacją, Herzog podaje nam ją na samym początku: tutaj zginą, za kilka dni, w skutek erupcji, którą sami przewidzieli. To nie jest dokument, ale celebracja tych ludzi i ich pasji jako takiej, jako aktu miłości do czegoś, ale też samych wulkanów. To po prostu naturalne połączenie: ci ludzie, ich życie oraz pan Herzog. U niego patrzymy na erupcję wulkanów tak, jakbyśmy patrzyli na nią osobiście. Z czasem komentarz zanika, bo już jesteśmy wprowadzeni: już rozumiemy, co widzimy. I tylko oglądamy naturę ze wszystkich stron – łącznie z ze zwierzętami skazanymi na śmierć, bo w wyniku erupcji ugrzęzły w mule. I tak stoją bez szans na ratunek, jeszcze żywe.

Fire of Love oraz Requiem są naturalnym połączeniem. Jedno wspiera drugie, nie aby jedno było lepsze od drugiego, ale we wspólnym celu: opowiedzenia o tych ludziach. To jest piękne.