Theo Angelopoulos

Theo Angelopoulos

02/04/2020 Opinie o filmach 0

Artysta kompletny i autor wielu przepięknych chwil, których kino mi dostarczyło. Oto Theo Angelopoulos i przegląd jego twórczości.

In dealing with borders, boundaries, the mixing of languages and cultures today, I am trying to seek a new humanism, a new way.” – Theo Angelopoulos

Mówienie o tym człowieku trzeba zacząć od omówienia współczesnej historii Grecji. A mówienie o współczesnej historii Grecji trzeba zacząć, tylko cholera wie gdzie to zrobić. To taki temat, o którym zupełnie nic nie wiem, a proste czytanie artykułu na Wikipedii kończy się otworzeniem 22 podstron. Nie wiem, do ilu ostatecznie dobiję. Pobieżna lektura różnych artykułów wskazuje na to, że była sobie grupa idiotów. I każdy chciał rządzić. Nie chodziło o nic innego, tylko o to, aby oni byli u władzy. I z tego faktu wynikała cała reszta: oskarżenia o zdradę, nowe ugrupowania niczym się ostatecznie nieróżniące od reszty, wojny, przewroty, dyktatura, junta. Kraj był rządzony terrorem, zwykli ludzie znikali, ludzie u władzy byli poza prawem, codziennością było zsyłanie poza kraj i inne takie przygody. Całe szczęście idioci zjedli się nawzajem w walce o władzę, ale jak kraj był bez nikogo u steru, to też nie było najlepiej. Dopiero w latach 80. zapanował względny spokój, przynajmniej do czasu kryzysu ekonomicznego z 2008 roku, które je ich do tej pory.

Dogłębniejsze wczytywanie się prowadzą do większej opowieści. Bo była sobie najpierw starożytna Grecja, potem było Cesarstwo Bizantyńskie, potom okupacja Osmańska, potem Grecja zaczęła się bić o niepodległość (bo Turcja zaczęła być wyjątkowo zła i było poparcie Europy, żeby Grecja była Grecją) i ją wygrali w 1832 roku, odzyskali kontrolę nad Morzem Egejskim, zaczęli się budować, ogólnie było w pytę, ale parę lat później stwierdzili: „Hej, to za mało. Mam Wielką Ideę: odrodźmy Grecję, jaką była milion lat temu”. I inni to poparli. Zamiast zająć się swoimi sprawa, to oni stwierdzili: „Nie, my chcemy Konstantynopol”. A tamte wyspy? Je też, dawaj. No bo wiecie, Grecja była kiedyś pępkiem świata, tutaj się narodziła filozofia, medycyna i proszek do prania, więc wracamy. Mieli w tym nawet przychylność innych krajów. Zaczęli od niepodległości na zasadzie monarchii, Król według konstytucji miał władzę absolutną, Ateny zostały tymczasowo (na prawie sto lat) wybrane stolicą, zrobili tam dwa bloki mieszkalne i myśleli, że wystarczy. Potem zrobili ich kilka milionów, ale to też było za mało, ale wiadomo: „To tylko tymczasowo, KONSTANTYNOPOL BĘDZIE STOLICĄ„. Na początku nawet niewiele musieli robić, bo Turków biła Rosja (i to od kilkuset lat), co wystarczyło, by osłabić ich wroga – więc czekali. Stwierdzili, że Ruscy skończą napierdalać Turcję gdzieś w pierwszej połowie XX wieku, więc po co się śpieszyć. W międzyczasie dali sobie spokój z królem, miała być monarchia konstytucyjna, postawili szkoły, drogi, ciuchcię, handel morski działał… Niestety Kreta też nie była wolna – a chciała być, więc wybuchały powstania, jedno za drugim. I przy jednym takim powstaniu w 1897 roku Grecja pomogła trochę obywatelom Krety, Turcja zareagowała słowami: „Co kurwa?” i w ten sposób wybuchła wojna Turcji z Grecją, wygrana zresztą z łatwością przez Turków. Turcja nakłada kontrybucje na Grecję, Grecja zaciąga długi zagraniczne, który spłaca, wprowadzając monopol i podwyższając podatki. Nie jest w pytę. Mija parę lat, jest nowy polityk, nowe wytyczne i decyzja o Wojnach Bałkańskich. Tutaj co ciekawe Grecy wygrali z Turcją, w drugiej wojnie Bułgaria zaatakowała Grecję, więc Bułgarię zaatakowali nie tylko Grecy, ale i Turcy, Serbowie oraz Rumunia. Bułgaria się poddała, właściciele terenów się zmieniały (m.in. w tym okresie Saloniki stały się Greckie). Potem była I wojna światowa, koledzy Turcji przegrali, na co Grecy stwierdzili, że sobie zajmą trochę Turcji, na co Turcja: „No chyba nie” i znowu zaczęli się bić. Grecja znowu przegrała, wpędziła się w głębszy kryzys, straciła już przychylność innych krajów, popełniając zbrodnie na cywilach. Rząd upadł, Wielka Idea upadła, a jeszcze był problem z przyjęciem uchodźców i zapewnieniem im tak naprawdę czegokolwiek.

Theodoros Angelopoulos

Obecnie Theo Angelopoulos znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #12

Top

1. Pejzaż we mgle
2. Wieczność i jeden dzień
3. Trylogia: płacząca łąka
4. Spojrzenie Odyseusza
5. Zawieszony krok bociana
6. Aleksander Wielki
7. Podróż na Cyterę
8. Podróż komediantów
9. Pszczelarz
10. Dust of Time
11. Pamiętny rok 36
12. Rekonstrukcja

Moje wyróżnienia:

1998 – reżyser roku („Wieczność i jeden dzień”)
1988 – reżyser roku („Pejzaż we mgle”)

Ważne daty:

1935 – urodziny Theo (Grecja)

1968 [33] – debiut krótkometrażowy

1970 [35] – debiut pełnometrażowy

1980 [45] – małżeństwo, będą razem aż do śmierci

2012 [76] – śmierć Theo podczas pracy nad filmem, gdy przechodził przez jezdnię, potrącił go policjant na motorze, nasz reżyser zmarł później na OIT-ie po co najmniej jednym ataku serca (Grecja). Spoczywa na Pierwszym Cmentarzu Ateńskim, w towarzystwie m.in. Julesa Dessina.

Co wtedy zrobiono? Wrócili do pomysłu króla. I król wrócił. Zablokował opozycję, do władzy doszedł dyktator generał Metaxas i zrobiło się jeszcze gorzej. Totalitaryzm, cenzura, a jak ktoś strajkował czy się boczył, to był pacyfikowany ze skutkiem śmiertelnym, łamanie praw obywatelskich. Jest w pytę. Druga wojna światowa wisi w powietrzu, rząd grecki dogadał się z rządami faszystowskimi, wysyłali sprzęt do Hiszpanii, ale Włochy i tak ich zaatakowali dla beki, była okupacja Niemiecka, a gdy druga wojna światowa się skończyła, to nastąpiła okupacja Brytyjska, ale już za chwilę mieli tam rządzić Grecy. I była decyzja co do tego, jak teraz ten kraj ma żyć, działać, funkcjonować. I były dwie grupy – jedna chciała, żeby ta decyzja została, a druga strona chciała, żeby tę decyzję zmieniono. I zaczęli się napierdalać, rozpoczynając wojnę domową. Te grupy dla ułatwienia nazwę Prawica i Lewica, ale było ich dużo więcej. Jedne wspierało USA, drugie Związek Radziecki i Jugosławia. Napierdalanie trwało do 1949 roku, kraj został rozjebany jeszcze bardziej niż za czasów niemieckiej okupacji, a gdy na początku XXI wieku zapytali Greków, czy są zadowoleni z wyniku wojny, to połowa zapytanych odpowiedziała (parafrazując), że mają to w dupie. „A po której stronie byście się opowiedzieli, gdybyście żyli w tamtych czasach?” – odpowiedź była podobna.

Lata 1946-1949 to wyganianie komunistów, ludzie musieli znajdować dom np. w Polsce, zaczęto zakładać obozy koncentracyjne dla niewygodnych w ten lub inny sposób ludzi. Żeby było śmieszniej, parę lat później te obozy znowu otworzyli (1967-74). Po wojnie królowie żyli jak królowie, kraj biednieje, a władza baluje, to się wkurwili i była junta, obalenie dotychczasowej władzy, wracamy do dyktatury. Nadal jest źle, ale przynajmniej znowu obozy są otwierane. Trwają tortury, prześladowania, obywatele są inwigilowani. Protesty są równane z ziemią, a potem pod ziemię. Jest w pytę, ale nadal Turcja jest zbyt groźna, a NATO odmawia pomagania jakby co. Władza się sypie – bo wiedzą, że może im się żyje nawet fajnie, ale przy tym rozwalili kraj i tak naprawdę są bezsilni, dlatego znowu przewrót, dotychczasowi politycy dostają dożywocia i wyroki na śmierć. Początek lat 80. to nowa władza i nowe reformy. Ludzie wygnani za granicę mogą już wracać do ojczyzny po kilku dekadach rozłąki. Obecna władza przyznaje prawa człowieka ludziom walczącym w partyzantce. Nawet zaczęto nadawać czarno-białą telewizję – Grecja co prawda była ostatnia w Europie, ale i tak wszyscy jesteśmy w tyle za Japonią, więc co to kogo obchodzi. Ogłoszono, aby od teraz zacząć określać Wielkie Wzajemne Napierdalanie z lat 1946-49 jako Wojnę Domową, co jest chyba faktycznie lepszą nazwą.

No i jakoś tam sobie teraz żyją. Mieli Olimpiadę, Euro wygrali, potem był kryzys 2008 roku i chyba znowu są w dupie, ale przynajmniej nie zabijają się nawzajem. Chyba.

Czy jakoś to wam pomoże w kontakcie z arcydziełami Theo? Trochę tak, bo poznacie ogólny kontekst tego, o czym opowiada, ale w sumie po Trylogii Milczenia (Podróż na Cyterę, Pszczelarz i Pejzaż we mgle, 1984-88) nawet to nie ma największego znaczenia. Może nawet Trylogia Milczenia wlicza się do tej grupy? Trudno mi orzec. Motywy zwykłych ludzi cierpiących za decyzje władz, problemy emigracyjne i powroty do domów, tęsknota za rzeczami utraconymi – to zawsze będzie w kinie Theo, ale z czasem będzie to coraz bardziej uniwersalne. Zresztą, te filmy są często po prostu magiczne i zachwycałem się nimi bez konkretnego powodu. Mówiłem wtedy tylko: „magia kina”. Theo robił z filmem niezwykłe rzeczy, inscenizując przepiękne sekwencje dotykające samej duszy – ładny ciąg ładnych słów, ale czy to jednak cokolwiek znaczy? Czy pomoże to wam zrozumieć mój punkt widzenia, gdy wy się tylko wynudzicie i przyjdziecie do mnie po pomoc w zrozumieniu i podzieleniu zachwytów nad jego kinem? Inni w takim momencie mogliby pisać, że możecie być na to za młodsi albo macie za mało empatii. Ja powiem, żebyście może wrócili za parę lat do kina Greka?…

Nie mam innej odpowiedzi. Może właśnie w tym przypadku przegląd historyczny jakoś wam pomoże. Theo opowiadał o niewygodnych tematach w sposób, który umożliwiłby mu poruszanie motywów, których nie wolno było poruszać. A potem nikt nie chciał. Filmy Theo nie są więc tylko efektem cenzury, ale też wypadkową własnej wizji artystycznej, potrzeby mówienia na temat ważnych wydarzeń oraz potrzeby dotarcia do odbiorcy, przekonania go, dogadania się z nim. A to znaczy, że pod spodem coś musi być. Pewnie nigdy nie będziemy mogli w pełni zrozumieć jego filmów – bo jak pisałem przy Aleksandrze Wielkim, możemy poznać historię czy kulturę, ale nie duszę tego narodu – ale w dużym stopniu wystarczy nam to, co łączy wszystkich ludzi.

A nawet jeśli nie – zostaną nam ładne obrazki. Nigdy nie zapomnę scen z Pejzażu we mgle (które pierwszy raz widziałem chyba w gimnazjum?): z ręką i helikopterem, sprzątaniem knajpy i muzykiem, śniegiem i koniem. Przepis na tę magię jest w sumie prosty – pokazać ludzi rozumiejących się bez słów, równocześnie i głęboko przeżywających momenty, których nie sposób opisać czy wytłumaczyć. Wtedy zamiera czas, życie. Jest tylko sztuka.

Pamiętny rok 36 ("Days of '36", 1972)

4/5

To na pewno ładny film. W swoim debiucie Theo pokazuje, że umie komponować sceny w nienaturalny sposób, który wydaje się ostatecznie płynny, spokojny i naturalny. Kamera tutaj jest często z góry, patrząc na jedną stronę, by później obrócić się bez podążania za akcją w stronę, gdzie akurat po chwili coś zaczyna się dziać. Nie jest to łatwe, ale efekt kupuję. I chcę więcej.

Narracyjnie? Ciężko powiedzieć, co się dzieje. Związek przyczynowo-skutkowy jest dosyć luźny i nie ma tutaj naturalności – ktoś gdzieś idzie, w następnej scenie wysiada z samochodu i przez to trochę nam zajmuje dojście, że to są cały czas te same osoby. Wszystko jest tutaj pokazywane, przemilczane, ale przez to też trudno jest coś opowiedzieć. Co w sumie mogło być celem – sam reżyser mówi, że to opowieść o czasach, w których najważniejsze wydarzenia mają miejsce za zamkniętymi drzwiami, a rozmowy prowadzone są szeptem. Dajemy radę wyłuskać tylko pogłoski – ktoś zostaje zabity, ktoś inny za to aresztowany i przebywa w celi, gdzie trzyma zakładnika na celowniku. Skąd ma broń w więzieniu? Ucieczka innych więźniów, która kończy się rozstrzelaniem. I wracamy do tego więźnia, że broń mu tak naprawdę została podrzucona, aby można było mieć pretekst do ukarania go. Jak się nad tym zastanowić, te epizody są naprawdę straszne, ale wszystko jest takie ciche, takie kameralne, takie popadające w zapomnienie tu i teraz, gdy mają miejsce, gdy on wciąż żyje. To interesujący sposób na pokazanie życia pod dyktaturą. Sam film nie porywa – seans jest raczej obojętny – i nie wiem, czy czekałbym na kolejną produkcję od tego samego reżysera, ale z całą pewnością jest on piękny.

Podróż komediantów ("The Travelling Players", 1975)

5/5

Świat wypełniony polityką, w którym nie ma miejsca na nic innego. Nic innego nie ma. Nic nie istnieje. Wszystko jest wtedy stracone. Istnienie jest w stanie stracenia. Ludzie, sztuka, cywilizacja, wspólnota… Ludzkość w sumie. W tych słowach można zawrzeć wrażenia z tego filmu, reszta to peryferia: narracja jest nielinearna, skacząc w dezorientujący sposób tak bardzo, że nawet trudno określić zakres lat, po których się poruszamy. Brytyjczycy, Naziści i zwykli ludzie, których spotyka krzywda i tragedia, w sumie nie wiadomo skąd i przez kogo, a i sami zwykli ludzie dzielą się na obozy i walczą między sobą. W tym nie ma ludzkości. Theo kręci całość w czasach pewnie nawet gorszych, za tworzenie takich filmów zapewne można było wtedy być skróconym o głowę, więc ten opowiada nieobecnością, wciąż dostarczając magicznych momentów. Pochody przez miasto, odpływające statki, pojedynek na śpiewanie, narrator zwracający się w monologach bezpośrednio do odbiorcy w długich, bolesnych i nieprzyjemnych scenach. Trudno powiedzieć, gdzie zaczyna się jego nowy język obrazu, a kończy kicanie wokół cenzorów. A może to jedno i to samo? Niewygodne, męczące tematy, opowiedziane tak, że kto ma zrozumieć, ten zrozumie. Reżyser zajmuje się ludźmi i ich emocjami, szczegóły historyczne zostawiając dla ciekawych. Może to jest jakiś sposób? W końcu jakie to ma znaczenie dla narodu Greckiego? Oni tylko chcą, żeby to się skończyło. I by do tego już potem nie wracać. I chyba na tym powinno się skończyć.

Aleksander Wielki (1980)

5/5

Grecja przechodzi z XIX wieku w wiek XX. Arystokracja zostaje porwana w góry, gdzie tytułowa persona zakłada nowy kraj według własnych. Wszystko po to, aby odbudować Grecję jak za czasów jej potęgi. 

Wielki to film, bez wątpienia. A przy tym nie czuję, żeby cokolwiek dla mnie znaczył. Był dla mnie istotny. Oglądałem z obojętnością, przynajmniej przez większość czasu. Rozumiem, co chce osiągnąć i jestem pod wrażeniem tego, co udaje się zmieścić w filmie, opowiedzieć o tym, za pomocą języka filmu. Wszystko jest tutaj osiągnięte niemal bez słów, na długich ujęciach pełnych magii i choreografii. Historia przestaje być wystarczająca, tutaj trzeba znać kulturę tego kraju, znać tych ludzi, a zapewne nawet rozumieć ich duszę. Chcę teraz powiedzieć, że w większości guzik idzie zrozumieć z tego filmu z samego seansu. Ludzie bawią się przy biesiadzie, wchodzi kobieta, wszyscy milkną, ona zaczyna tańczyć. Tańczy, przestaje, koniec. Zgadujcie, co to miało wam dać.

Sam zarys jest wyraźny – to opowieść o duchu narodu, który po odzyskaniu niepodległości na początku XIX wieku jest zawiedziony, że wolność nie oznacza z automatu odzyskania dawnej potęgi, jaką był ten kraj w swoim starożytnym okresie. Ludzie idą za człowiekiem, który dla nich symbolizuje legendarnego Aleksandra Wielkiego, tworzą z nim komunę opartą na wartości w stylu „Wszyscy jesteśmy równi, wszystko jest wszystkich, nie ma własności prywatnej”. Pomysł upada, Aleksander traci zwolenników (którzy i tak nie mają innego celu, więc to dla nich jak śmierć), pozostaje tylko smutek z niespełnionych aspiracji i utrata poparcia. No i zgony. Dużo zgonów. Tak jak to sama Grecja straciła poparcie na arenie międzynarodowej, które miała po odzyskaniu niepodległości. Z marzenia o odzyskaniu Konstantynopola została tylko gorycz.

Nie ma w tym jednak analizy czy czegoś innego o podobnej wartości. Jest tylko spowiedź, bolesna i nieprzyjemna, ale niepozwalająca zapomnieć. Byliśmy wielcy, potem chcieliśmy być wielcy, a czas płynie. I tyle ze sobą wnosimy do teraźniejszości.

The first thing to be said is that it’s the most simple film I’ve made so far. Its progress is linear, and it hasn’t developed its stylistic form in the course of editing like the other films. There are no chronological jumps–the film begins on New Year’s Eve in 1900 and proceeds from there, except for the final sequence when the little Alexander becomes Megalexandros and goes towards the city. Which is a modern city–present-day Athens, in fact–in contrast to the rural, turn-of-the-century world of the rest of the film. When the little Alexander enters the city, he brings all the experience of the century with him. He has gained a total experience of life, sex and death, and over it there is a great question mark. How long will the night last, and when will a new day break?” – Theo Angelopoulus

Podróż na Cyterę ("Voyage to Cythera", 1984)

5/5

I often discover, with horror and relief, that I no longer believe in anything. At such times, I return to my body. It’s the only thing that reminds me I’m alive.

Cytera. Wyspa Grecka żyjąca z turystyki, obecna w mitologii, obrazach, poematach i teraz filmach. Głównie jako obiekt, gdzie nic nie ma, ale i tak nas tam ciągnie. Jak do rozjebanej po wojnie domowej Grecji, dokąd wracają imigranci, uchodźcy, zbiegowie polityczni. Tutaj konkretnie mówimy o wydarzeniach z 1952 roku, gdy przyszli dyktatorzy Greccy eliminowali konkurencję, oskarżając ich o zdradę i inne takie. Theo odnosi się do tych wydarzeń pośrednio, pokazując powrót ojca, który w 1984 roku, po 32 latach, wraca ze Związku Radzieckiego do rodziny, do ojczyzny. I odkrywa, że nie ma tam miejsca dla niego.

Od początku dostajemy to, po co sięgnęliśmy do takich produkcji. Dziecko, które nie ma z kim się bawić, więc bawi się z żołnierzem. Wyobraża sobie, jak ukrywa się przed kolegami w zabawie w chowanego, a oni go znajdują. Ludzie mówiący „to ja” w teatrze, jakby podczas jakiejś próby, później będą to pierwsze słowa ojca wracającego z ZSRR. Śledzenie obcego człowieka sprzedającego lawendę. Poetycki azyl na środku morza. Małżeństwo wybierające wspólną przyszłość niż rozłąkę. Razem z bohaterami pogrążamy się w tym mroku osoby, która straciła dom dawno temu, ale zamiast zacząć życie od nowa gdzie indziej, to walczyło o życie, o stare, poprzednie życie. I myśl o domu, o ojczyźnie, trzymało tę postać przy życiu. A przynajmniej tak twierdzi.

To pierwsza część z trylogii milczenia. I faktycznie mało się tutaj mówi. Głównie dlatego, że bohaterowie nie mają dużo do powiedzenia. Co chcieli, to powiedzieli. Grecja jest tu krajem ludzi obojętnych na to, co właściwe albo nie. Nie są zainteresowani, a my nie musimy znać historii ich państwa, by móc ich zrozumieć. Najważniejsze, żeby byli bezpieczni. A kto i w imię czego im to zagwarantuje, to już obojętne. Lepiej jest milczeć, niż domagać się czegoś więcej.

Solidny film.

Pejzaż we mgle ("Landscape in the Mist", 1988)

5/5

Dziwnie się czuję podczas tego seansu, jakbym rozumiał za dużo. Nadal niewiele, ale jednak wolałem to uczucie sprzed lat, gdy pierwszy raz zetknąłem się z kinem Greka i byłem we mgle. Magicznej mgle. Teraz widzę tu opowieść o współczesnej Grecji, znam wydarzenia, o których oni mówią. Widzę tu nawet odniesienia do poprzednich produkcji Theo, jak wędrująca trupa Komediantów czy fakt, że mały bohater ma na imię Aleksander, jakby był współczesnym Aleksandrem Wielkim i to była opowieść o jego szansach na wielkość we współczesnej Grecji. Bo jest to historia z perspektywy dziecięcej, najmniej widzącej i rozumiejącej, ale wszystko akceptującej. Jadą za granicę, aby poznać swojego ojca. Ojca jako symbol lepszego życia, miłości i wielu innych rzeczy. Na samym początku dowiadujemy się, że żadnego ojca nie ma, matka po prostu nie umie się przyznać do faktu, że nie wie, kim jest ojciec (i każde z dzieci jest synem kogo innego). Dzieci to jednak wiedzą, ale w to nie wierzą. Wsiadają więc w pociąg, uciekają przed kanarami, spotykają motocyklistę, który za parę dni wstąpi do służby wojskowej, a ich podróż będzie się wydawać podróżą przez wspomnienia. Na samym początku zobaczą w końcu ślub, jakby to był ślub ich rodziców. Trudno powiedzieć, w końcu wystarczy założyć, że tamta informacja była nieprawdziwa, że dzieci słusznie wierzą, iż mają ojca. Albo też jest to podróż przez fantazje, to by przynajmniej wyjaśniało obecność nazistów w finale. Zasłaniamy się w końcu przed rzeczywistością, aż ta nas ugryzie.

Jest jeszcze kwestia milczenia. To w końcu finał Trylogii Milczenia, a tego chyba nie ma tu jakoś dużo. Bohaterowie mówią o swojej misji, im też się mówi wystarczająco… To milczenie jest trudne w uchwyceniu, to jest raczej opowieść o młodym pokoleniu, które uczy się milczeć, doświadczając życia poprzednich pokoleń. Chyba. Smutne to i melancholijne, a przy tym niejasne i trudne w uchwyceniu. Wielkim sukcesem kończącym film jest podróż z legalnym biletem. Cały czas są w pociągu, ale tym razem mają prawo tam być. I wtedy okazuje się, że na granicy są naziści, co już kompletnie rozwala czas akcji, który przecież jest współczesny. W tym filmie jest nawet gwałt na nieletniej (niejasny sam w sobie), po którym dziewczynka rysuje krwią drzewo i tęsknie przykłada do niego rękę. Zapewne to samo drzewo, które znajdą w finale. Na początku była ciemność. A potem była jasność.

Teraz najbardziej magiczną sceną jest dla mnie ta na plaży. Pusta, są za to krzesła, siadamy i zamawiamy napoje, a my możemy pobiec do morza i znaleźć w nim ukojenie, gdy nasza dusza płacze.

Wieczność i jeden dzień (1998)

5/5

Theo Angelopoulos z Wendersem jako nieliczni potrafią opowiadać kino drogi w taki sposób, by stało się ono kinem podróży. Przez magię i metafizykę, w której wieczność trwa dokładnie jeden dzień. A kiedy ostatnio wasz dzień trwał tyle, ile naprawdę trwa?

Ponownie nie rozumiem w większości tego, co zobaczyłem. Na jednym poziomie jest to film o starszym mężczyźnie, który jutro wybiera się do szpitala, a dzisiejszy dzień spędza z przypadkowo poznanym dzieckiem, nielegalnym imigrantem z Albanii, którego spotkał, gdy ten podbiegł do jego auta stojącego na światłach, i umył mu okna. Na drugim poziomie jest to wiwisekcja przeszłości, przypomnienie sobie tego punktu zwrotnego, który zaważył na tym, że bohater na starość znalazł się w tym właśnie miejscu. Wspomnienia dzieciństwa i żony, jej listów, kariery pisarza, który dziś szuka znaczenia słów. Na kolejnym poziomie ludzie wychodzą na ulicę z czerwonymi flagami, zmarły poeta recytuje wiersz, a do autobusu wchodzą muzycy z kontrabasem i skrzypcami, by zagrać dla bohatera. A to nie koniec.

Znowu będę musiał spędzić trochę czasu na Wikipedii, czytając o historii Grecji.

Piękny film. Wiele pięknych scen. Piękne zakończenie.

Trylogia: płacząca łąka ("The Weeping Meadow", 2004)

5/5

Po seansie będziecie myśleć o pływaniu rzeką, jednak ruch ten będzie jego przeciwieństwem. Postaci na tratwie czy łódce (czy czym innym będą się przemieszczać) stoją w bezruchu; nie ważne, dokąd ich los zaprowadzi i dokąd sami będą zmierzać, to zawsze wrócą do tego motywu: do rzeki, do wody, do tego sztywnego momentu, w którym nie mają władzy nad niczym i tylko płyną z prądem, albo są ciągnięci w kierunku czegoś.

To kolejny smutny film Greka, biorący się za opowiadanie o historii tego kraju. Teraz zaczynamy po I wojnie światowej i kończymy zaraz po drugiej. To historia małej dziewczynki, która po rewolucji w Rosji zostaje zaadaptowana przez grecką rodzinę wracającą do kraju. Dorasta i ucieka spod ołtarza, żeby być z tym, kogo naprawdę kocha, a po drodze odzyska swoje dzieci, które oddała do adopcji. Wszystko na tle bolesnych wydarzeń, które wtedy niszczyły Europę – i z jednej strony ułatwia to nam odbiór tej opowieści, w końcu wiemy, co się wtedy działo, dlatego lepiej możemy się odnaleźć w obrazach Greka. Z drugiej strony widzę tu również drugą stronę medalu. Relacje bohaterki i jej dzieci oraz sąsiadów wydają się tak naprawdę obrazem grup społecznych w Grecji i relacji między nimi – jak odrzucają imigrantów, którzy nie byli wtedy w kraju, gdy źle się działo, że wrócili tylko na gotowe, a nawet wtedy chcą uciec do Ameryki. Grecja płacze.

Jeden krytyk napisał: „The movie is fiercely austere; no human emotion leaks out and the characters are as blank as chess-pieces.” – i jest to prawda, ale z drugiej strony o to właśnie chodzi. Ta historia opowiedziana jest z odległości, z perspektywy. Rzadko widzimy nawet twarze bohaterów. To historia o ludziach, ale tak naprawdę o ruchu grup i ich losie w okresie międzywojennym. Znamienne jest to, że bohaterowie główni, których znamy z imienia, niemal zawsze znajdują się w grupie, to cała grupa rusza się razem z nimi. Gdy dochodzi do identyfikacji ciał żołnierzy, to nie przyprowadzają jednej matki – przyprowadzają ich cały tłum. I to tłum biegnie, płacząc. Znowu zresztą wraca motyw rzeki, oddzielającej matkę od ciała jej syna. Gdy spojrzeć na ten film właśnie w ten sposób – z odległości – wtedy widać w nim pełno emocji. Głównie jedną: smutek.

To też część trylogii, dlatego ten tytuł trochę skupia się na zrobieniu swojej rzeczy, zamiast dokończeniu tego, co zaczął. Czuć to podczas oglądania. A przynajmniej ja czułem. Jest tu sporo pięknych sekwencji – granie wśród wywieszonego prania (i ten pociąg na końcu), wszelkie sekwencje z udziałem rzeki, pożegnanie dwóch braci na torach kolejowych… To piękny film. Nie przez pełne trzy godziny, które trwa, ale wciąż piękny. Co ciekawe, to piękno rzadko wynika z samego obrazu, ale z muzyki granej przez bohaterów. Jakby Grecja wtedy była krainą, do której piękno trzeba wprowadzić. Nie można go tam znaleźć i pokazać, trzeba było go dodać od siebie. Budynki i osady, w których można nie tyle żyć, ile przetrwać, tymczasowo egzystować, ale życie i piękno to melodia przeszłości. I – mają nadzieję? – przyszłości.

Pył czasu ("Dust of Time", 2008)

5/5

Nie jest łatwo napisać wrażenia po tym filmie. To druga część ostatniej trylogii Angelopolusa, która niestety nie została zamknięta z powodu śmierci reżysera. Nadal główną bohaterką jest kobieta o imieniu Eleni, czas akcji obejmuje okres po wydarzeniach z „Płaczącej łąki, ale aktorka jest inna i w sumie trudno mieć pewność, że to na pewno ta sama postać. To ogólnie ciężki film do nadążania za tym, co reżyserowi wydaje się, że opowiada. W przeciwieństwie do innych filmów Greka, ten ma wielu bohaterów, na wielu płaszczyznach czasowych (akcja skacze od lat 50, przez 70, kończąc na końcówce 90) i w sumie oglądając ten film, nie miałem pewności, kto jest kim dla kogo, czy ta postać jest młodszą/starszą wersją innej postaci – i tak dalej. Do tego mówimy również o wspomnieniach, poruszaniu się przez nie i kontemplacji na temat ich zmieniania wraz z czasem. I tak po prostu myślę, że to zwyczajnie za dużo, żeby to dało się ogarnąć podczas oglądania. Po seansie przeczytałem streszczenie na Wikipedii i myślę, że nawet osoba je pisząca nie do końca zrozumiała, co się dzieje. Mimo że zrozumiała bardzo dużo i nie jestem pewny, jak te rzeczy miałbym zrozumieć z samego oglądania. Na przykład – ktoś popełnił niby samobójstwo, ale w filmie on tylko stoi na łódce, po czym widzimy wodę pod nim, następuje cięcie i wygląda tak, jakbyśmy mieli wrócić do tego wątku, ale nie wracamy i przez to o nim zapominamy, by następnie przeczytać na Wiki, że to było samobójstwo… I tak myślę, czy wszystkie idee w tym filmie były podane w ten sposób? Zasugerowane i niedokończone? Sugestia na sugestii, przez dwie godziny?

Nie pomaga fakt, że zakręcona narracja funkcjonuje obok bardzo podobnych scenografii. Niby akcja przeskakuje z kraju do kraju, ale wszystko wygląda całkiem podobnie do siebie. To nadal wygląda jak film Angelopolusa, jak jeden i ten sam kraj. Są wyjątki, ale nieliczne.

To nadal ładny film. Momentami piękny. Ogląda się dużo wolniej niż trzygodzinna „Płacząca łąka”, ale przy tym nadal opowiada o straconych ludziach. Nadal jest nam smutno, gdy oglądamy, do czego los doprowadził tych ludzi, że tak to się wszystko skończyło. Jakby nie mieli wyjścia, jakby byli przeklęci przez historię, która nie dała im wyjścia.

Ten film trzeba obejrzeć drugi raz. W sumie jest w tym coś poetyckiego. Mówimy w końcu o ostatnim obrazie mistrza. Zasiadasz i myślisz, że to koniec, a tu okazuje się, że przed tobą jeden ostatni seans.