Most do Terabithi („Bridge To Terabithia”, 2007)

Most do Terabithi („Bridge To Terabithia”, 2007)

08/03/2015 Uncategorized 0
Most do Terabithi
Baśń & Wyobraźnia & Dojrzałość

Jeden z niewielu filmów, z którymi nawiązałem bliskość. Ten film jest „mój„.

Opowieść o młodym Jessie i jego koleżance, którzy znajdują własny magiczny świat po drugiej stronie rzeki, z dala od rodzinnych oraz szkolnych problemów… I nie tylko. Zgadza się, ten film ma minusy. Dzieci zachowują się, jakby akcja działa się kilka dekad temu, a nie współcześnie. Ich dialogi nie brzmią najlepiej, wszystko można by zrealizować lepiej, szczególnie współpracę efektów specjalnych z prawdziwym obrazem (bieganie na zielonym tle), albo związek fantazji z rzeczywistością. By prawdziwe wydarzenia miały większe odbicie w magii. To mogła być głębsza opowieść.

Jednak wiesz co? Ja to wszystko wciąż lubię! Lubię stary świat, gdy ludzie inaczej mówili, i inaczej rozumieli pewne sprawy. Pisali do siebie listy i tak dalej. Wypada to trochę kiczowato, ale nie przesadzono z tym. Efekt nie jest wkurzający ani mdlący, bo sami bohaterowie kupują wszystko, co mówią, bez problemu. To zresztą kolejna rzecz, którą w filmach lubię, gdy bohaterowie tworzą świat tylko dla siebie i nawet widz nie ma do niego dostępu. Jeśli oni są z tym wiarygodni, ja niczego więcej nie potrzebuję.

Podoba mi się, że to film o dzieciach. Zaraz będą nastolatkami, ale jeszcze są młodzi i w zasadzie sami sobie radzą ze swoimi problemami. Nie tylko tymi osobistymi, ale też dają sobie radę budować domek na drzewie bez dorosłych. Ci są potrzebni tylko, gdy sprawy stają się bardziej poważne. Klucze się zgubiły? Bohater sam je znajduje i oddaje bez słowa. Bohaterka była obrzucona keczupem? Przebiera się w tajemnicy, bo matka jeszcze zadzwoniłaby do szkoły. Trzeba znaleźć sposób na kłopotliwą starszą uczennicę? Sami nad tym kombinują. Jak tylko umieją, w końcu mają po 12 lat chyba, ale jednak to robią.

Jess należy do tych postaci, które rzadko coś mówią, bardziej obserwują wydarzenia i w ten sposób komunikują się z widzem. Nie jest tego dużo, ale wystarczająco bym to zauważył i wyłuszczył. Leslie z kolei to jedna z najlepszych postaci kina. Nie jest złożona, ale jest porażająco pozytywna i uśmiechnięta, a sposób, w jaki się ubiera to coś, czego już na zawsze będzie mi brakować w kinie lub jakiejkolwiek sztuce wizualnej.

Najważniejszą zaletą jest oczywiście zakończenie, które przy pierwszym seansie było dla mnie podwójnie intensywne, ponieważ oglądałem wersję z wypożyczalni DVD, która była oczywiście porysowana, i scenę po powrocie do domu musiałem przeskoczyć, by w ogóle dokończyć seans… Możecie to sobie wyobrazić? Nagle ta bajka stała się poważnym, dojrzałym kinem, w którym mali bohaterowie muszą sami stanąć przeciwko problemowi, który ich przerasta. Nawet jeśli kiedyś powstanie kolejna adaptacja tej powieści i będzie lepsza pod każdym pozostałym względem, do tej wersji będę wracać. Choćby dla zakończenia. Jest moje.

Dość powiedzieć, że to jeden z ostatnich filmów, które kupiłem na DVD w pełnej cenie. Musiałem go mieć na własność. To też część starego świata…

A tutaj kontra-punkt!

(Jeśli jesteście fanami filmu to przewińcie do 24 minuty)