Satoshi Kon

Satoshi Kon

07/01/2020 Opinie o filmach 0

It’s like drawing a line on the ground that’s 8 inches wide. If you told someone to walk on top of it, they could. But then if you tell them that the line is 300 feet in the air, people start to use their imaginations. They think they’ll fall through the sky. People will accept that as how it is. So now, we have a ton of rules and restrictions around us. Those things keep us safe, but I think it also sterilizes us. So, things like imagination and one’s willingness to believe in the abnormal have all but been eliminated from our daily lives; for all intents and purposes. The end result of which is soberingly bland reality. Which is pretty much what we live in today. In the film, Paprika is the entity that let’s you experience the utterly fantastic and absurd elements of life. I think that this type of story is becoming increasingly rare, unless it’s about drugs.” – Satoshi Kon

Perfect Blue (1997)

5/5

Mima jest piosenkarką pop, uwielbianą przez tłumy. Jest członkinią trio popowego, jednak postanawia odejść z niego, by zacząć na poważnie karierę aktorską.

Może być ciężko pisać dalej o fabule, bo film od samego początku atakuje widza niewytłumaczalnymi ujęciami i klimatem, sceny z bohaterką przeplatają się ze scenami, w których ktoś identycznie jak ona wyglądający prowadzi życie kompletnie inne od tego, które ma ona. I nie wiadomo nie tylko, czy to jest jakiś inny wymiar lub bliźniaczka bohaterki, ale też nie miałem pewności, czy te drugie sceny widzę tylko ja, czy bohaterka też jest ich świadoma. Przeplatają się one w taki sposób, że nie można mieć pewności. Mima rozmawia przez telefon, musi pójść do łazienki zakręcić kran w wannie. I tam idzie, ale w tej rzeczywistości w wannie nie ma wody, a ona idzie tylko ręcznie prać różne rzeczy.

To zresztą dopiero początek, bo potem te dwa wymiary zaczną się mieszać jeszcze z rzeczywistością filmową. W końcu będzie tą aktorką i często dawałem się złapać, że jakaś scena kończy się okrzykiem „Cięcie!”. A to wcale nie koniec, bo Satochi Kon zabierał moją wyobraźnię też na kilka innych poziomów. Ot, choćby poprzez niesamowite urealnienie scen, w których bohaterka grała. Striptiz w barze zakończony gwałtem, w którym ona krzyczy, jej bielizna jest porwana, a tłum skanduje wokół, kibicując temu, który ją gwałci*… I co z tego, że to film animowany? Albo, że gość obok krzyczy co chwila „Robimy powtórkę… Nie, proszę zostać na miejscach”. W każdej chwili mogło się okazać, że jestem w pewnym wymiarze, w którym ten gwałt jest całkowicie prawdziwy. Był aż tak dobrze pokazany…

Będzie krew i spora brutalność. Poczucie zagubienia, braku oparcia, a także zakończenie, które wprawdzie odpowie na pytania, ale można było oczekiwać, że zrobi to bardziej spektakularnie. Dobry film, z niezwykłym klimatem i piękną animacją. Przemyślany i wykraczający poza schemat i przeciętność.

*tak, widać jej ciało. Nie pozwalajcie rodzicom wejść do pokoju. Film jest dla dorosłych, zapewniam.

Satoshi Kon

Obecnie Satoshi Kon znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #31

Top

1. Perfect Blue
2. Paranoia Agent 
3. Millennium Actress
4. Rodzice chrzestni z Tokio
5. Paprika

Ważne daty

1963 – urodziny Kona (Sapporo)

1997 – debiut fabularny

2010 – śmierć Kona z powodu raka trzustki (Tokio)

Millenium Actress (2001)

5/5

Słynna aktorka kończy karierę i odsuwa się w cień. Po latach zgadza się na wywiad, kiedy jest już stara, ale wciąż w jej oczach widać błysk. Wspomina swoją karierę i czasy wojny, a my podróżujemy razem z nią, jedna dekada za drugą, zadając pytania i uzyskując odpowiedzi. Całość została zainspirowana losami Setsuko Hary, która zagrała w 20 filmach Ozu, aby odejść na emeryturę w 1963, zaraz po śmierci Ozu. Zmarła w 2015 roku, w wieku 95 lat.

Trudno powiedzieć, na ile rzeczywistość inspirowała fikcję i fantazję w tej produkcji. Nie trzeba na pewno znać Hary, żeby odnaleźć się w tym filmie, to całkowicie samodzielna historia – o tragedii pewnej kobiety. Pytamy, dlaczego przestała grać oraz co oznacza kluczyk, który odnalazł się po latach, a nasza ciekawość zostanie zaspokojona.

To dosyć prosta historia, jak już się ją poznaw całości. To droga jest ważna. To poznanie tych ludzi jest ważne. Towarzyszenie im, przeżywanie razem z nimi. Nie jest to pierwsza tego typu produkcja, nawet jeśli chodzi o filmografię Satoshi Kana, ale kolejny raz znalazł on nowy sposób, żeby o tym opowiedzieć. Sposób, w jaki kolejne sceny się łączą, obserwowanie tego, bycie w trasie pod ich wpływem – to jest niezwykłe. Podróżujemy przez wspomnienia, a chociaż na końcu czeka na nas wyłącznie smutek – to ja powiem, że było warto.

Rodzice chrzestni z Tokio ("Tokyo Godfathers", 2003)

5/5

Piękny film świąteczny, gdzie 7 razy pada słowo ciota.

Sprawa jest prosta – troje bezdomnych znajduje na śmietniku niemowlę i po pewnym czasie decydują się odnaleźć jego matkę. Żeby ją opierdolić, wysłuchać jej wytłumaczenia, czemu to zrobiła, a potem – ewentualnie – zwrócić jej dziecko. To ogromna zaleta tej produkcji – nikt tutaj nie ma wyższości moralnej, nikt nie jest na świeczniku, aby patrzeć z góry na pozostałych. I są tego świadomi. Bohaterowie sami mówią o sobie, że są menelami. Ich historia jest taka, że wylądowanie na ulicy jest logicznym i sprawiedliwym ciągiem wydarzeń. Śmierdzą, piją, awanturują się – a w przeszłości zranili ukochanych, niszczyli komuś życie. Jest w nich jednak pewien pierwiastek honoru, który nie pozwala im na pomiatanie sobą i pozwalanie, aby obcy kopali ich na ulicy dla zabawy. Ten pierwiastek sprawia, że pomogą dziecku. Ten pierwiastek sprawia, że krzyczą na siebie nawzajem, gdy ktoś nie chce mu pomóc. Ten pierwiastek sprawia, że są w stanie nakrzyczeć na młodą dziewczynę, która chciała popełnić samobójstwo, skacząc z mostu. Ten pierwiastek sprawia, że czujemy do nich empatię. Ten pierwiastek sprawia, że ta pozornie depresyjna historia o bezdomnych odnajdujących dziecko nie jest depresyjna. Jest melancholijna, rozrywkowa, momentami nawet zabawna, mroczna, smutna, tragiczna…

Śmieszy przede wszystkim animacja, ekspresja postaci – jest ona bogata, dzięki niej działają też te bardziej przejmujące momenty. Przekomarzanie się meneli ma w sobie sporo humoru. Historia z kolei oferuje naprawdę mnóstwo zwrotów akcji, wprowadza wiele dodatkowych postaci i zaskakuje. Ilość przypadków i zbiegów okoliczności urywa głowę. Twórcy poświęcili to w imię ciekawej opowieści – tutaj naprawdę dużo się dzieje. I nie wszystko ma związek z czymkolwiek, ale wciąga i bawi, ale nie tylko. Mocno nagięto konstrukcję tak, aby każdy z bohaterów w ciągu tej podróży spotkał kogoś ważnego, żeby dla każdego wątek dziecka był istotny w jakiś sposób. To tworzy wdzięczną i wielowątkową historię – nie wspominając o tym, ile razy imię Kyoto okaże się być obecne w tej opowieści. Każdy spotka kogoś ze swojej przeszłości, każdemu życie się odmieni, każdy pochowa duchy swojego cierpienia… Chyba że to będzie niemożliwe, to przynajmniej stawi im czoła.

To może być nawet zaletą, w końcu oglądamy historię o religijnym święcie oraz cudach z nim związanym. Może te zbiegi okoliczności nie są tylko atrakcyjną formą, ale celową konstrukcją mającą powiedzieć coś więcej. Każdego może jeszcze spotkać w życiu coś dobrego. Nawet jeśli na to nie zasłużył i pozornie zmarnował każdą okazję – kolejne święta są kolejną okazją…

Paranoia Agent (2004)

5/5

Po mieście krąży tajemniczy bandyta. Każda jego ofiara wydaje się przypadkowa, ale co dziwne, jest między nimi cienka nić powiązania. Wszyscy zdają się otępieni po zdarzeniu, dziwni, ale… czują się lepiej niż przed napaścią. Idąc na skróty, można stwierdzić: tego właśnie potrzebowali. Najdziwniejsze są jednak zeznania pierwszej ofiary: bandyta poruszał się na złotych rolkach. Miał złoty, krzywy kij bejsbolowy. I był w wieku szóstoklasisty.

Paranoia Agent to złożony, surrealistyczny (ale w ludzki sposób, a nie tak jak Wirtualna Lain), psychologiczny thriller. Każdy odcinek zaczyna się tak, jakby nie nawiązywał do wcześniejszych, robi to najczęściej pod koniec. Wszystkie epizody uzupełniają się, pozwalają spojrzeć na poprzednie i następne w inny sposób – tu szczególnie zmienia się pierwszy, które całkowicie zmienia swoją wymowę. Zaczyna się od pytania o przyczyny tych napaści. Jak wybiera swoje ofiary? Dlaczego to robi? Jak to wszystko działa? Jeśli spodziewacie się opowieści opartej na dochodzeniu przez wszystkie epizody, to jesteście w błędzie. Shounen Bat, jak policja go nazwie, zostanie złapany już w trzecim odcinku… w pewnym sensie, ale do tego czasu zadawałem sobie inne pytania. W pewnym momencie serii pytałem nawet: „Czy Shounen Bat jest w ogóle prawdziwy?”

13 odcinków po 20 minut

To ciekawie skonstruowany serial. W każdej chwili twórcy wiedzieli, co robią, kiedy wprowadzić jakąś nową postać i co powiedzieć widzowi. Chociaż rozgrywa się on wyraźnie w swoim własnym świecie, to podążanie za akcją nie jest utrudnione – ekspresja stylu i bohaterów jest wystarczająco wymowna, jednak bez uczucia chodzenia na skróty. Najwyżej po to, by się zmieścić w czasie trwania i tyle. Dopiero pod koniec trzeba się nieco skupić, gdy przekazywane jest przesłanie, powód tej produkcji, o co w niej chodziło. Tak, udzielone zostaną wszystkie odpowiedzi.

Bohaterowie to najczęściej osoby zamknięte w swoim świecie, z którego nie chcą wyjść. Młody chłopak, popularny w szkole do czasu, aż ludzie zaczną go brać za bandytę na rolkach. Odwrócą się od niego, a on nie ma zamiaru tego zaakceptować. Panie na podwórku pod blokiem opowiadające sobie nawzajem kolejne opowieści, „zasłyszane” na temat Shounen Bata, święcie w nie wierzące. Każda postać potrzebuje tego tajemniczego dzieciaka na złotych rolkach, a twórca anime pochyla się nad nimi i szuka początku w tym cyklu, który od tak dawna zatacza koło – raz za razem. W finale cała ta historia okazuje się mieć zaplanowany szerszy wymiar niż ten ograniczony do kilku szarych obywateli. Ambitna produkcja.

Plus rewelacyjna czołówka i epilog w każdym odcinku. To pierwsze jest cholernie niepokojące i dziwne, po prostu każda postać z serialu miga przed widzem, śmiejąc się, jakby od tego zależało jej życie. O co im chodzi? Z czego się śmieją? Do tego ta piosenka, w której padają takie zwariowane zdania jak: „Ależ piękna chmura w kształcie grzyba na niebie!”.
Epilog z kolei… chyba jedyne, które obejrzałem do końca w historii anime. Zawsze je przeskakiwałem. A tym razem, jak już wciągnąłem się i obejrzałem do końca, to nie opuściłem ani jednego. Tajemnicze widowisko. Zaskakujące, że coś tak trudnego do wyrażenia, jak klimat Paranoia Agent udało się wyrazić w obu tych sekwencjach.