Jak Pozostawieni stali się jeszcze lepsi w 2020 roku

Jak Pozostawieni stali się jeszcze lepsi w 2020 roku

08/08/2020 Blog 0
Leftovers

Jeśli jeszcze nie oglądaliście Pozostawionych, to nie jest łatwo wam przedstawić ten serial w dwóch zdaniach - głównie dlatego, że każdy oglądając go, doświadczy czegoś innego. Na potrzeby tego tekstu napiszę tylko, że jest to serial o uwolnieniu się od rzeczy, na które nie mamy wpływu, aby dostrzec ogrom rzeczy, które są w naszym zasięgu.

Pozostawionych uważam za arcydzieło kina i najlepszą rzecz, jaka powstała w dziedzinie języka obrazu. Myślałem tak trzy lata temu, gdy skończyłem go oglądać, a teraz mam jeszcze więcej argumentów – serial Lindelofa stał się w końcu uniwersalny, a my oglądamy i doświadczamy historii z tego serialu na własnej skórze. Z taką różnicą, że tam zniknęło 2% populacji ludzkiej i nikt nie zna przyczyny, a u nas doszło do epidemii zabójczego wirusa, a my kłócimy się, czy on w ogóle istnieje.

Storytelling na razie prezentuje się następująco: w Chinach wybucha epidemia, bo ktoś zjadł zupę z nietoperza. Wydaje się, jakby Lindelof przeskoczył tutaj samego siebie, ale będzie jeszcze lepiej. Świat zachwyca się Chinami, które w 6 dni budują szpital dla nowych zakażonych i jeszcze transmitują to na żywo. W międzyczasie ChRL spuszczają wpierdol protestującym w Hongkongu, ale po kolei. Media na świecie (albo tylko w Polsce) zaczynają siać panikę i nie mogą doczekać się, aż wirus zajrzy do ich kraju. Nie oglądam wiadomości, ale jak jechałem busem na studia w lutym, to będąc wystawionym na radio i telewizję na dworcu, w ciągu sześciu godzin usłyszałem więcej o koronawirusie, niż podczas pracy w szpitalu przez dwa miesiące (bo co – znamy objawy i gdzie iść z takim pacjentem, jak coś zauważymy, a stamtąd transport do szpitala zakaźnego). Na całym świecie zamykamy kina, restauracje i fryzjera, wstrzymujemy produkcję filmów, siedzimy w domu, na zewnątrz nosimy maseczki, myjemy ręce, trzymamy dystans od siebie nawzajem i mamy nadzieję, że nasz szef oszczędzał trochę na czarną godzinę – np. na remont lokalu, ale zamiast tego będzie nam wypłacać z tej puli wynagrodzenie do czasu, aż epidemia minie i będziemy mogli wrócić do pracy. Politycy coś gadają, że będą pomagać, ale kręcą już jakiś przekręt. Ludzie we własnym zakresie organizują zbiórki na maski dla ratowników medycznych. Media panikują, czy szpitale mają niezbędny sprzęt, ale tylko po to, aby nakręcić panikę. Strach kupić papier toaletowy, bo będą o tobie mówić w wiadomościach jako debilu, który poddał się panice i magazynuje na pewno w piwnicy zapas papieru na 6 następnych pokoleń. Ceny płynów dezynfekcyjnych i maseczek idą mocno w górę. Lekarze rodzinni i przychodnie odmawiają udzielania pomocy inaczej niż przez telefon, przed SORem w moim szpitalu ustawia się kolejka ludzi z banalnymi rzeczami, ale nie wiedzą, gdzie iść po pomoc. Wojsko ustawia barierki wokół szpitala i pilnuje wejścia, każdy musi wypełnić deklarację, że jest zdrowy, podając przy tym swoje dane osobowe. Ktoś mnie pyta, jaka jest do tego podstawa prawna – odpowiadam, że nie wiem. Nie ma odwiedzin w szpitalach, ojcowie nie mogą być przy porodzie. Wyjątkiem jest szczęściarz, który jechał z żoną w karetce, poród nastąpił w drodze. Ponoć nie uważa się za szczęściarza.

Taksówkarz w drodze do szpitala pyta się mnie, czy ja wierzę w tego wirusa. Instruuje mnie, co robić, żeby nie nosić maseczki („kagańca”) i podpytuje, czy słyszałem o kimś takim, jak Bill Gates. Śmieje się ze mnie, że wierzę w to, co mówią w telewizji i naucza mnie, że trzeba myśleć. Zaczynają pojawiać się nagłówki gazet Internetowych mówiące o tym, że noszenie maseczek może być szkodliwe. Jeden pacjent mówi mi, że on rozmawiał z lekarzem i ten lekarz zapowiada na jesieni wysyp zachorowań na płuca, wszystko przez te maseczki. I jeszcze te sznurki naciskające na nerwy za uszami, będzie źle. Pytam, czy to historia z serii „lekarz tak mówi, więc to prawda” czy z serii „i właśnie takich lekarzy mamy w tej zasranej Polsce, psia jego mać”, bo na razie trudno odróżnić*.

*tak naprawdę to tak nie powiedziałem.

Jeden z drugim przeczytali w Internecie, że od tych maseczek człowiek wdycha za dużo CO2. Pytam, czy oglądają telewizję*, a oni mi mówią, że telewizja kłamie. Nikomu nie podoba się zapach płynów do dezynfekcji i narzekają, że nie mogą oddychać w maseczkach. Pielęgniarki i inne osoby pracujące od dekad w szpitalu, którym nie przyszło do głowy, że mogą i na to narzekać, dołączają się do wyrażania niezadowolenia. Słyszymy, że liczba zgonów z powodu koronawirusa jest zaniżana, jeśli ktoś był chory w tym samym czasie na coś innego, to umarł właśnie z przyczyn dodatkowych. Opinia publiczna nie jest zadowolona. Następnego dnia słyszymy, że liczba zgonów jest zawyżana – jak ktoś wpadł pod pociąg mając covida, to jest liczony jako śmierć z powodu wirusa. Opinia publiczna nie jest zadowolona. Siedzimy w domu. Następnego dnia wybuchają protesty przeciw brutalności policji. Na tych protestach ludzie chodzą z kamerami i rejestrują, jak policja napierdala ludzi pomimo obiektywów skierowanych w ich stronę. Podczas wyborów politycy podają ludziom ręce.

Albo oglądamy inny serial, albo scenarzyści zapomnieli o koronawirusie.

Do szpitala przychodzi pacjentka ze skierowaniem, jej córka przyjechała z zagranicy dwa dni wcześniej. Nie była na żadnej kwarantannie, najwyraźniej już nie muszą. Trzymam ich przy wejściu do czasu, aż lekarz zgodzi się na przyjęcie takiej osoby – w tym czasie słucham uwag pod swoim adresem. W końcu jak śmiem to robić, jak politycy podają ręce na spotkaniach, przecież ten wirus to jakiś absurd. Cały świat musi chodzić pojedynczo i w maseczkach, ale przywódcy kraju to olewają. Cmentarz zamknięty, ale oni wchodzą. Pokazują w telewizji, że mieli pozwolenie na to. W internecie ktoś wskazuje na to, że to pozwolenie jest sfałszowane. To pewnie ostatni raz, jak o tym usłyszymy. Albo o tym zapomnimy, jak o mandatach za wchodzenie do lasu, co obowiązywało przez tydzień czy dwa.

Ten serial raczej niczego nowego nie odkrywa – w sumie o wszystkim już wiedzieliśmy wcześniej. Dziennikarstwo nie istnieje, politycy mają w gestii wyłącznie własny interes, celebryci to idioci, a prywatne opinie ludzi z internetu są tyle samo warte, co nagłówki gazet opłacone przez lobbystów. Teraz tylko widzimy to wszystko w nowym świetle, ponieważ trudno nie przyznać racji ludziom mówiącym, że żadnego wirusa nie ma – w tym znaczeniu, że mają prawo do wątpliwości. W końcu politykom i dziennikarzom nie ufają; rodzice nauczyli nas, że jak mamy czegoś nie robić, to tego nie robimy, gdy nas mogą na tym przyłapać; w Internecie panuje cenzura na mówienie informacji sprzecznych z odgórną narracją, autorytet medyczny ostrzega o maseczkach i nawet mają argumenty. Zwykli ludzie nie rozumieją ich i nie mają pojęcia w dziedzinie, czym jest antygen albo jaka jest różnica między wirusem i bakterią; nie czytają też tych ostrzeżeń do końca i nie wiedzą, że są one oparte np. na kasłaniu do maseczki albo noszeniu tej samej przez miesiąc, ale swoje zdanie na ten temat mają.

Sam widzę tutaj ludzi dążących do spełnienia nadrzędnej wartości obecnego społeczeństwa, czyli życia w przekonaniu, że inni są gorsi od nich. W ten sposób nic nie robiąc albo robiąc naprawdę mało, mogą uważać się za lepszych – i to nie zależnie od tego, po której stronie są w sprawie wiarygodności wirusa. Obie strony robią to, co jest im na rękę, a potem szukają argumentów na przyznanie im racji. Ktoś nie nosi maseczki, bo nie chce, ale opowiada o tym, jak trudno się wtedy oddycha albo jak szkodliwe jest wdychanie własnego CO2, mogąc dzięki temu kpić z ludzi „zakutych w kaganiec”. Ktoś nosi maseczki, bo nie sprawia mu to problemu i przy okazji może kpić z ludzi bez zabezpieczenia, bo są ignorantami i zachorują. Żadna z tych stron nie jest zainteresowana faktycznym przygotowaniem się na epidemię albo tym, kto ma rację – każdy z kijem w dupie i nosem zadartym jak najwyżej głosi swoje racje, następnie przechodząc do inwektyw w kierunku drugiej strony. I nie ma to najmniejszego znaczenia.

Mnie maseczka nigdy nie przeszkadzała, z dezynfekcji rąk przy wejściu sam nie jestem zadowolony – bo powinno się ją stosować na umyte ręce, a nie jak tylko wchodzi się do środka. Własnego zdania nie mam – bo musiałbym pojechać do jakiegoś szpitala zakazanego i robić badania, żeby to potwierdzić lub zaprzeczyć. Nie chce mi się, więc stosuję zakład Pascala – zakładam, że wirus istnieje i stosuję się do wytycznych. Mam w końcu ten luksus, że jestem otoczony przez ludzi medycyny, których znam od lat i im ufam. W stosunku do innych ludzi skupiam się na edukowaniu ich odnośnie do tego, jak powinno się nosić maseczki, że nos jest najważniejszy. Proszę, żeby nie wkładali wszystkich palców w maskę po założeniu, co z jakiegoś powodu robią (mówią, że trzeba ją docisnąć, dopasować). Najważniejsze jednak jest dbanie o siebie: bycie wypoczętym, wyspanym, pilnowanie swojego układu odpornościowego. To są rady uniwersalne, tak samo, jak mycie rąk czy dezynfekcja po wejściu i wyjściu ze szpitala – te dozowniki są u nas już od kilku lat, bo nie powinno się zarazków wnosić do środka, ani wynosi na zewnątrz.

W końcu lekcja z Pozostawionych jest aktualna: nie trzeba się przejmować rzeczami, na które nie mamy wpływu albo nie możemy zrozumieć. Ważne, jak wykorzystamy czas i możliwości, jakie mamy.