Poszukiwaczki złota („Gold Diggers of 1933”)

Poszukiwaczki złota („Gold Diggers of 1933”)

06/12/2017 Uncategorized 0
Gold Diggers of 1933 poster
Mervyn LeRoy & Erwin S. Gelsey & James Seymour
Ginger Rogers & Warren William
Busby Berkeley

Uroczy, pełen wigoru musical propagujący życie z nadzieją w sercu. Szkoda tylko, że w 47 minucie film się kończy, a trwa jeszcze kolejne 50.

Początek lat 30. Trwa okres wielkiej depresji. Nie ma tu analizy zjawiska lub przyczyn ekonomicznych, jest tylko opowieść o ludziach zmuszonych do obniżenia standardów życia i stagnacji przez ciąg pustych dni. Przy zmysłach trzyma ich tylko nadzieja, że jutro wszystko może się zmienić. Oto grupa tancerek zostaje bezrobotna, ponieważ reżyser nie ma pieniędzy aby wystawić sztukę. Śpią więc do południa, nie szukają innego zatrudnienia, ale żyją w dobrej klasy garsonierze, a kradzież od sąsiada jest uzasadniona. To świat, w którym osoby zamożne są dobre, jeśli rozdają pieniądze, a jak są źli, to od razu gardzą wszystkimi i zakładają, że biedni są gorszym sortem podludzi.

Ale to tło właściwej zawartości, czyli w tym wypadku: sekwencji muzycznych. Nie ma ich dużo, ale trzeba przyznać: są najlepsze w swoim rodzaju. One trwają i trwają, a kiedy myślałem już, że oglądam następną scenę – nie, to cały czas kolejny etap tej wielkiej sekwencji! Wraz z kolejnymi minutami musical rozrasta się i rozbudowuje, cały czas trzymając się tego samego motywu od pierwszej do ostatniej nuty. Piękna robota! Jestem pewien, że każdy miłośnik klasycznych amerykańskich musicali będzie z seansu zadowolony.

Zła wiadomość jest jednak taka, że historia w filmie kończy się około 47 minuty. Spokojnie można było wtedy puścić napisy końcowe, bo ciąg dalszy niczego już nie dodał, ale za to sporo ujął. Ostatnie 50 minut to już zupełnie inna fabuła, oparta na rażących uproszczeniach, marnym humorze i niejasnych absurdach. Bohaterowie, których polubiliśmy w pierwszej połowie, teraz będą nam okazjonalnie migać na drugim planie. Zachwyt sekwencją muzyczną zastąpiony zostaje przez drapanie się po głowie nad tym, jak cokolwiek z drugiej połowy miało działać w zamyśle twórców. Film jest warty obejrzenia, nie mam wątpliwości – bądźcie tylko przygotowani na to, iż pod koniec możecie czuć zawód.

Chcecie więcej?

Cóż… „Słodka Charity” chyba pasuje w tym miejscu. To amerykańska wersja „Nocy Cabirii” Felliniego. Długie i dosyć męczące, ale kiedy przyszedł czas na sekwencję „Rhythm of Life” z udziałem Sammy’ego Davisa Jr. wtedy to już nie miało znaczenia. Ilekroć przypominam sobie tę scenę to muszę ją znowu obejrzeć na YouTubie. Zresztą, cholera, może spodoba się wam cały film?