Pogrzebany („Buried”, 2010)

Pogrzebany („Buried”, 2010)

23/06/2019 Opinie o filmach 0
buried pogrzebany
Rodrigo Cortés
Ryan Reynolds

Najlepszy film o bohaterze zamkniętym w niewielkiej przestrzeni. Smutny, tragiczny tytuł.

5/5

Pogrzebany jest przede wszystkim doświadczeniem kinowym – czyli najlepiej być na sali bez żadnych rzucających się w oczy świateł, wszyscy milczą i nikt nie sprawdza czasu na telefonie. Wtedy Pogrzebany robi największe wrażenie. Tytuł ten rozgrywa się w całości wewnątrz zakopanej trumny, w której zamknięty został mężczyzna (później dowiadujemy się, że ma na imię Paul Conroy). Budzi się i wie tylko tyle, co my: zagadką więc jest historia stojąca za tym, jak się znalazł w tym położeniu, kto i dlaczego to zrobił. Paul ma przy sobie telefon, leki osobiste, zapalniczkę i kilka innych drobiazgów. Kilka telefonów i powoli dowiaduje się, że jest ofiarą porwania, został zakopany gdzieś na środku pustyni w Iraku (był kierowcą ciężarówki, którą zaatakowali tubylcy), a jego oprawca żąda kilku milionów dolarów za jego uwolnienie.

Dawno temu obiecałem sobie, że tego filmu nie obejrzę już drugi raz. Minęła dekada i chciałem zobaczyć, czy nadal będę pod wrażeniem – i byłem. Naprawdę. Mimo to jednak dałem obejrzeć do końca – co nie musi być takie pewne, ponieważ Pogrzebany jest tytułem sugestywnym i angażującym. Wstrętnie się czułem po seansie w kinie w 2010 roku, wciąż czuję się okropnie po obejrzeniu w mieszkaniu na komputerze. Historia Paula to historia tragiczna, silnie umiejscowiona w teraźniejszości. Opowieść o człowieku, który wie, że gdzieś tam dzieją się okropne rzeczy, ale nie myśli o tym – dopóki nie zostanie bezpośrednio zaangażowany, dopóki nie stanie w centrum tych wydarzeń. A wtedy jest już po prostu za późno. To niekoniecznie opowieść o wojnie w Iraku, bardziej o terroryzmie – słowie XXI wieku, które jednak osłabło w ostatnich latach (a może dlatego, że nie oglądam wiadomości od kilku lat), ale około premiery Pogrzebanego wszyscy wciąż mieli świadomość, że ich samolot może zostać porwany albo bomba może wybuchnąć w drodze do pracy. Wiemy o tym, ale nigdy nie myślimy, żeby coś z tym zrobić, zaangażować się, bo mamy swoje własne życie i problemy… Pogrzebany każe o tym myśleć na poważnie przez półtorej godziny, urealnia ten problem. Podczas seansu można mieć problemy z oddychaniem.

W trakcie oglądania w kinie również jest się trochę uwięzionym, ale istotniejsza jest ciemność wokół oraz brak poczucia czasu. Nie wiemy, ile już tam jesteśmy i ile do końca – tak samo, jak bohater. W domu już nawet z przyzwyczajenia pewnie machamy myszką, żeby zobaczyć pasek „postępu”, dlatego podczas seansu przyda się wykazać samokontrolą.

Scenariusz jest doskonały. W odróżnieniu od innych produkcji z bohaterem w jednym miejscu Pogrzebany nie stosuje tanich sztuczek: nie odwraca naszej uwagi od tragedii, nie oglądamy fantazji w głowie bohatera, nie poświęcamy więcej uwagi wydarzeniom dziejącym się gdzieś obok. Każda kolejna scena Pogrzebanego nawiązuje mocno głównego motywu filmu, traktuje go poważnie i przypomina nam o tym. Bohater jest aktywny i jego zachowanie jest równie istotne co tych będących na „górze” i starającym się go uratować. Realizacja to z kolei majstersztyk – każde kolejne ujęcie zostało planowano tak, żeby w nowy sposób zaakcentować pozycję bohatera. Nigdy nie oglądamy np. rozmowy przez telefon. Zamiast tego kamera może w trakcie konwersacji zacząć jazdę od góry, patrząc prosto na Paula z wysokości paru metrów. Kiedy zjedzie już na dół, będzie patrzeć na Paula z boku, ale wtedy już (cały czas na jednym ujęciu!) ekipa „dołożyła” wieczko trumny, dzięki czemu teraz widzimy je, tylko kilka centymetrów nad głową protagonisty.

Pogrzebany jest doskonały od strony technicznej, trzyma w napięciu i… I zwyczajnie smuci, że żyjemy na świecie, w którym ta historia mogłaby się wydarzyć. A raczej wydarzyła się na pewno.

Ostatnie 15 minut...

Zapamiętałem je jako dłuższe. Przede wszystkim – wraca korzyść z oglądania tego na dużym ekranie. Nie liczymy czasu, nie ma paska na dole pokazującego ile zostało do końca. Ten moment pogodzenia się faktycznie wygląda jak koniec produkcji. Jest cichy, smutny i spokojny… „Nic nie możemy zrobić”. Aż tu nagle z ciemności wyławia się telefon! Dzwoni terrorysta! On wie, gdzie Paul leży! Jest możliwy ratunek, ale wzrasta też cena – Paul odcina sobie palec. Mamy delikatną i wzruszającą rozmowę przez telefon z ukochaną! Pojawia się nadzieja i nie opuszcza ona nas… Aż do końca. Bohater nie odchodzi pogodzony i spokojny – odchodzi walczący, tracąc nadzieję na sekundy, zanim straci życie. Tragedia rozsadza ekran, ekran staje się czarny i widzimy tylko nazwisko reżysera. Niemal od razu. A po nim lecą napisy końcowe w rytm przyjemnej piosenki. Tak jakby film zapomniał, jak pokazywać ciemność, oraz jak ważna ona jest. A przecież jeszcze nie tak dawno temu mogliśmy się patrzeć w ciemność przez minutę albo i więcej! Dziwnie wyglądają te ostatnie minuty. Jakby producent stwierdził: „Nie no, chłopie, widownia chce już wstać. Daj im znać, że mogą, że film się skończył!”. Więc dali taki znak. Ech.