Miłość zmieniła się przez ostatnie… 11 lat

Miłość zmieniła się przez ostatnie… 11 lat

06/09/2020 Blog 0
1986 ed yang terrorysci 2

Niby większość filmów jest o miłości, ale najczęściej oglądamy miłość uniwersalną - i dlatego możemy łatwo zrozumieć filmy sprzed kilku dekad, gdy te opowiadają o uczuciu jeden do drugiego. Rzadko jednak możemy zobaczyć na ekranie miłość taką, jaką jest tu i teraz, która po latach staje się wizją nieaktualną. Dzięki temu możemy dostrzec, jak to powszechne i bliskie każdemu uczucie ewoluuje - choćby na przykładzie "Kobiety pragną bardziej".

Nie mogę napisać, że to dobry film, ale widzę w nim wartość dodatnią. Widzę w nim autentyczną chęć przeanalizowania współczesnych rytuałów godowych oraz przetłumaczenia na ludzki języka, którego używamy, gdy próbujemy znaleźć swoją drugą połówkę. Dlaczego nigdy nie wiemy, kto ma zadzwonić pierwszy – albo czy w ogóle zadzwonić? Dlaczego kobiety tak trzymają się ludzi, którzy są dla nich niedobrzy, dlaczego wszyscy świrujemy od prób zrozumienia sygnałów i przekonania samych siebie, że te sygnały faktycznie są sygnałami. Kobiety pragną bardziej to przedstawiciel hiperlink cinema, czyli tytułu, w którym jest kilka oddzielnych wątków, przeplatających się i mających równy priorytet obok pozostałych. Takim kinem może być Pulp Fiction, Traffic czy Amores Perros. W Kobietach… mamy kilka par przechodzących przez różne problemy miłosne. Plusem jest więc różnorodność oraz sposobność do poznania sytuacji z każdej ze stron. Wszyscy są w końcu równymi sobie bohaterami – z jednej strony mamy blondynkę, która zastanawia się, czy bycie z żonatym to dobry pomysł; w końcu kto im powie, że on znalazł tą jedyną za pierwszym razem? Może to jej z nim jest pisana wspólna przyszłość. Z drugiej strony mamy ową żonę, która dowiaduje się o zdradzie i podejmuje decyzję o ratowaniu małżeństwa.

Możemy obejrzeć wiele udanych scen – kiedy nie ma muzyki, a bohaterowie rozmawiają ze sobą jak dorośli. Autentycznie czułem w tym dojrzałość i ambicję. Równie często jednak całość wypada sztucznie, niezręcznie, nieprzekonywająco. Jak taka trochę typowa komedia romantyczna z Hollywood, ale taka w sumie nie do końca. Dlaczego tak?

Szybko pojawiła się w mojej głowie taka myśl: ten scenariusz musiał być przepisany, aby dodać do niego więcej żartów. Na samym początku to musiał być ambitny skrypt, w którym autor na poważnie podchodził do tematu relacji miłosnych we współczesnym świecie – tzn. w roku 2009. Chciano coś powiedzieć o tym, jak się ludzie wtedy zachowują i dlaczego. Potem producent przeczytał, kupił i dał do przepisania etatowemu scenarzyście, żeby ten nadał całości lekkiego tonu. Dorzucił kilka anegdot. W pewnym momencie ktoś wpadł na pomysł obsady pełnej dużych nazwisk, jak Scarlett Johannson, Bradley Cooper (wtedy w sumie wschodzącej gwiazdy), Ben Affleck i masy innych ludzi, którzy niekoniecznie są dobrymi aktorami, ale widownia ich lubi. I w ten sposób możemy oglądać te supergwiazdy, jak udają chodzenie po zwykłym sklepie z kosmetykami, jak to robią „zwykli ludzie”, wymieniając między sobą dialogi. Strasznie niezręcznie to wygląda. Odpowiednik biedaka, który pierwszy raz używa szesnastu sztućców przy obiedzie, tylko udajemy, że wcale tak nie jest.

Aha – i jeszcze obowiązkowy happy end, ze ślubami, mówieniem „tak” i w ogóle, jedna pierdoła na drugiej. Mamy plejadę bohaterów, z których wszyscy mają dostatnie życie. Jeden po rozstaniu z dziewczyną idzie mieszkać na jachcie, litości. Trudno nawet powiedzieć, jak wygląda ich życie poza tym, że „pracują” i „mają sukcesy”. Tylko z tym życiem miłosnym się nie układa. Momentami sama historia nie ma sensu – bo mogę doceniać, że nie każdy bohater kogoś znajduje, niektórzy znajdą miłość swojego życia, ale inni uczą się, że najpierw muszą wiedzieć, jak czuć się komfortowo z samym sobą. Jedna para z kolei weźmie rozwód, co też ma swoje znaczenie… Ale na podstawie kartonu papierosów. „Wysoki sądzie, chcę rozwód, bo mąż mnie okłamywał i mówił, że pali, ale znalazłam w domu paczkę papierosów”. Dziecinne to jest, ale opowiedziane jak coś ważnego i podniosłego.

..NIE JEST AKTUALNE...

Największym problemem jest jednak fakt, że ta historia i jej wnioski nie są aktualne. Podczas seansu czułem, jakby ten film opowiadał o ludziach, którzy tak naprawdę nie istnieją. Bohaterkami są kobiety, które myślą o miłości dzień i w nocy, szukając kogoś, chcąc być z kimś i wkładają w to wysiłek, a problemem są faceci, którzy z nikim się nie wiążą i nie chcą przy tym nikogo ranić, dlatego nie mówią wprost: „już więcej mnie nie zobaczysz”. Nie wiem, może ludzie tacy faktycznie istnieją, ale dzisiaj to wygląda zupełnie inaczej – ludzie w związkach, z których boją się wyjść i są nieszczęśliwi, kobiety czekające jak święte krowy na pierwszy ruch ze strony mężczyzn, wielkie miasta pełne samotnych ludzi, portale internetowe służące tylko do umówienia się na szybki numerek – a to tylko pobieżne przyjrzenie się współczesnym ludziom, dla których pierwszy problem to w ogóle znaleźć kogokolwiek, z kim chce się gadać. Kogoś, kto w ogóle jest zainteresowany miłością. Wszyscy wydają się już być w związku, ale jakby w ogóle o to nie dbali. I za cholerę nie wiemy, jak tacy ludzie zdołali kogoś znaleźć, a odpowiedź wydaje się prosta – znaleźli byle kogo. I tak zostali.

Kobiety pragną bardziej we współczesnym świecie wydają się oderwane od rzeczywistości, ale chyba kiedyś były aktualne. Przynajmniej tak sobie mówię, oglądając piąty sezon Kochanych kłopotów i widząc, co Rory tam odpierdala na studiach.

Dla samego filmu to jednak dobrze nie wróży – w końcu, po co go dziś oglądać, jeśli nie mówi nic dla nas? Chyba tylko dlatego, że lubimy tych aktorów. I kilka żartów faktycznie ma sens. Nic ponadto.

...ALE JEDNAK JEST W TYM COŚ UNIWERSALNEGO

Jest jeszcze jeden aspekt tego filmu, mianowicie: przemawia on do mnie. Osobiście. Planuję realizować scenariusze, które piszę, a akurat tworzę film o miłości takiej, jak się ją dziś odbiera. Potem oglądam takie Kobiety pragną bardziej i obawiam się, że z moim tekstem będzie tak samo: zostanie przerobiony, dopiszą kilka żartów i nagną, żeby z tego wyszła kolejna polska komedia romantyczna z białym plakatem i Karolakiem w obsadzie. Że kupią ode mnie pomysł, będę w creditsach wymieniony jako autor historii czy coś takiego, dostanę kilkanaście tysięcy i na tym skończy się moja kariera. Nie będę miał nawet z czego być dumnym. Najbardziej właśnie martwię się o historię, o jej konstrukcję – dzięki niej będzie można zrobić remake całości za 10-20 lat, kiedy miłość będzie odbierana inaczej, więc i komentarz wobec niej będzie musiał być inny. Dzięki temu proponowany remake będzie mógł nadać być aktualny.

Dlatego też tytuł roboczy mojego scenariusza brzmi: To nie jest kolejna głupia polska komedia romantyczna z plakatem na białym tle i Karolakiem w obsadzie. Trochę długie, ale to tylko tytuł roboczy. Przynajmniej zwróci uwagę producenta. I da mu jasny sygnał.

Piszę o tym wszystkim, aby pokazać, że każdy film można odebrać inaczej. I żeby zapowiedzieć mój następny fragment, jaki zaprezentuję na blogu. I żeby podzielić się z wam swoimi wewnętrznymi przemyśleniami oraz obawami. Na pewno nie chcę od nikogo wymagać, żeby po seansie dowiadywał się o wszystkim, co wydarzyło się w produkcji, oraz kto odpowiadał za ostateczny kształt. Sam od siebie tego nie wymagam, bo liczy się sam film i z tym trzeba się pogodzić, ale takie szersze spojrzenie pozwala dostrzec w nim duszę ludzi, którzy nad nim pracowali. I że pewnie ta dusza została złamana. Współczuję im.