Miliony Brewstera („Brewster’s Millions”, 1945)

Miliony Brewstera („Brewster’s Millions”, 1945)

22/12/2017 Opinie o filmach 0
Miliony Brewstera poster
Dom wariatów & Problemy pierwszego świata & Może frytki do tego

Gość dostaje majątek i ma go wydać, aby nauczyć się nie wydawać pieniędzy. Reszta filmu idzie mniej więcej, jak można się tego spodziewać.

Pierwszy alarmujący moment jest zaraz na początku – bohater wraca z wojny do ukochanej, do matki, do przestronnego domu. Chce brać ślub, ale do domu wparowuje adwokat chcący potwierdzić tożsamość bohatera. Gdy to robi, napomyka jeszcze, że Brewster może za kilka dni otrzymać telefon, po którym zostanie milionerem. Bohater więc mdleje, wariuje i czeka na telefon, co wg jego słów było gorsze niż pobyt na froncie.

I w tym momencie właśnie mnie zatkało. Czy ten człowiek właśnie powiedział, że parę dni czekania na telefon jest gorsze od bycia na drugiej wojnie światowej?

Już tutaj widać, że twórcy niewiele wiedzą o świecie, na którym żyją, i mają również nierówno pod sufitem. Dalej okazuje się, że wujek bohaterowi umarł, zapisał mu w spadku osiem milionów, ale jest jeden haczyk: pierwszy milion musi wydać przed 30 urodzinami (aby nabrać wstrętu do wydawania[?!]). Czyli ma na to dwa miesiące. Czy jest to możliwe? Oczywiście, że jest. Każdy rozsądny człowiek da radę wywalić taką sumę w tydzień, i to ze stylem. Najłatwiej byłoby kupić szpital, zatrudnić tam najlepszych specjalistów od wszystkiego, zakupić najnowszy sprzęt – a następnie otworzyć i leczyć wszystkich za darmo. W dwa dni cały milion pójdzie w cholerę (wtedy to był odpowiednik jakichś 100 milionów. Luksusowy samochód szło dostać za 40 tysięcy). Oczywiście, to tylko najbardziej egoistyczna rzecz, jaką dałem radę wymyślić, ale można zejść trochę niżej, na mniej oczywisty poziom i wciąż mieć mnóstwo sposobów, aby wydać tę forsę w ekspresowym tempie.

Ale nie w tym filmie. Tutaj wymyślają sobie jakieś głupie zasady w stylu „Nie możesz nikomu powiedzieć, że musisz wydać te pieniądze, aby dostać osiem milionów„, z którymi to bohater radzi sobie jeszcze gorzej (koledzy biorą go za wariata i robią wszystko, byle tylko uniemożliwić mu wydanie całego majątku). Małpa z połową mózgu lepiej by sobie radziła w tej sytuacji. Wszystko to po to, by desperacko znaleźć jakikolwiek humor w perypetiach tytułowej postaci. Czasami on działa („- Wydajesz tyle pieniędzy, powinieneś się leczyć u psychiatry!; – Psychiatrzy są drodzy, może faktycznie wezmę jednego„), przeważnie jednak jest powtarzalny, niezręczny i nieśmieszny. Wiemy, że tak teraz będzie wyglądać niemal cały film aż do końca.

I jak ten koniec wygląda? Brewster dostaje majątek i wychodzi wziąć ślub. Nikt z jego najbliższych nie wie, o co chodzi, ale ma ich w dupie i nic nie wyjaśnia. W drzwiach spotyka akwizytora, który chce mu coś sprzedać w cenie dwóch centów więcej niż kurwa gdzieś tam w centrum, sto kilometrów stamtąd. Akwizytor zostaje przez naszego bohatera zbesztany, ponieważ ten nie ma szacunku do pieniędzy i powinien się wstydzić swojego zachowania. To w zamyśle twórców miało być szczęśliwym zakończeniem. Tak naprawdę to jest gigantyczny policzek w twarz.

Pomyślcie tylko: zapieprzacie z buta cały dzień, w słońcu, liczycie sobie niemal najniższą marżę, jaka była możliwa (może miał pracować za darmo albo za jednego centa tylko?). Wszystko po to, by ludzie nie musieli sami chodzić do sklepów, stać w kolejce, zaoszczędzili czas i w ogóle. Wszystko za cenę dwóch centów. Mniej niż ludzie dawali własnemu dziecku, żeby ten przebiegł się do spożywczego. Uczciwy człowiek jak łza. I dostaje za to opierdol od głównego bohatera, który chwilę wcześniej wypierdalał grube pliki banknotów na luksusowe futra dla obcych arystokratek, a w akcie desperacji wycierał pot tymi pieniędzmi, gdy już nie miał co z nimi zrobić. Zero pojęcia o ekonomii, pieniądzach, życiu czy czymkolwiek tak naprawdę. Zero morału, nauki, pozytywnego wpływu na widza. Zamiast tego niemądre żarty i wielki policzek w twarz uczciwych ludzi. Czy mogło być gorzej?

Chcecie więcej?

Pan z milionami” („Mr. Deeds Goes to Town”, 1936) Capry? Chociaż tam też nie do końca znali się choćby na podstawach ekonomii, ale przynajmniej bohater próbował coś ze swoim majątkiem zrobić…