Mission: Impossible 3. Jak zacząć film od środka?

Mission: Impossible 3. Jak zacząć film od środka?

06/09/2018 Opinie o filmach 0
Mission Impossible 3

Każdy kinoman zna ten moment, kiedy rozpoczynając oglądanie filmu, widzimy najpierw jego zakończenie. Tak to sobie twórcy wymyślili i wszystko fajnie, jeśli nie liczyć faktu, że rzadko działa tak naprawdę.

Sztuczkę tę znamy, ale jeśli mielibyśmy wymienić tytuły, w których go zastosowano, to wtedy pewnie mało kto wymieni więcej niż garść. Fight Club, Jestem Bogiem, Kac Wawa i… tyle. Dlaczego więc mamy go dosyć? Bo pasuje on właśnie do tytułów, które się zapomina. Utożsamiamy go z banalnym kinem desperacko próbującym wywołać u widza emocje. Zazwyczaj twórcy mają w rękach jeden moment – bardzo dramatyczny i interesujący – nie mając ponadto nic więcej. Bohaterów, historii, tematów. Pokazują więc wspomniany moment na początku, licząc na rozbudzenie ciekawości u oglądającego – niech się zacznie zastanawiać, jak doszło do tego momentu! Wiemy jednak, że to za mało. Nie znamy bohaterów i ich los nas nie interesuje. Ponadto jeszcze słyszymy narratora mówiącego Pewnie zastanawiacie się, jak doszło do tej sytuacji… Pozwólcie więc, że opowiem wam moją historię. Muszę zacząć od samego początku, kiedy to….

A fuj. Poczułem się brudny od samego pisania tych słów.

Jasne więc jest, jak zrobić to źle. Jak więc zrobić to dobrze? Czy można zrobić to dobrze? Tak. I pokazało mi to Mission: Impossible 3.

Uwaga Spoilery

Film zaczyna się od sceny, która chronologicznie będzie mieć miejsce bliżej połowy. Oto Ethan Hunt jest uwięziony i torturowany. Antagonista filmu Owen Davian zmusza go do zdradzenia poufnych informacji i w końcu sięga po ultimatum – albo Hunt powie, co wie, albo jego żona zginie. Zaczyna się nerwowe odliczanie, które przechodzi gwałtownie do początku filmu, a raczej – pierwszej chronologicznie sceny, kiedy Ethan i Julia urządzają przyjęcie.

Co w tym wybitnego? Scena jak scena, jeszcze niczym się nie wyróżnia. Nabiera ona znaczenia później. Etam Hunt ze swoją ekipą rusza, aby złapać Owena. Widzą go po raz pierwszy w życiu i misja kończy się sukcesem. Ethan przesłuchuje Owena, jednak ten zachowuje kompletny spokój… I zaczyna grozić. Zapowiada, że dowie się, kim Ethan jest, pojmie go, pojmie jego żonę, czy kogokolwiek on ma i zabije Ethana na oczach tej osoby. Potem milknie. W następnej scenie przybywa helikopter i go ratuje – nasz protagonista strzela w jego stronę, ale Owen Davian nie kuca, nawet się nie chowa. Stoi pewny siebie, na samej krawędzi, w białym garniturze na tle czarnego pojazdu latającego.

Nie przychodzą mi na myśl słowa w języku polskim, którymi mógłbym wyrazić to, co czułem podczas seansu. Byłem pod głębokim wrażeniem. Groźby Owena zostały spełnione, zanim jeszcze padły. To był wstęp do ukazania go jako siły ponad zasięgiem głównego bohatera. Człowiek, którego nie można powstrzymać. Nieustraszony, będący poza zasięgiem bohatera.

Wszystko dzięki temu, że cały film zaczęto od sceny ze środka filmu. Tylko w ten sposób sylwetka antagonisty została zbudowana, tylko w ten sposób jego słowa mają sens. I to jest piękne.

Myślę, że nawet pamięć o Davianie istnieje wyłącznie dzięki temu prologowi. Bez tego pozostaje zwykłym złym człowiekiem w garniturze. Jego plan nie zapada w pamięci, dużo też krzyczy, finalnie po prostu bije się na pięści z Huntem w kiepskim punkcie kulminacyjnym. Nic godnego uwagi, ale mimo to pozostawia silne poczucie obecności i zagrożenia. Oczywiście, grany jest przez wspaniałego Phillipe’a Seymoura Hoffmana, co miało niepomierne znaczenie, ale na poziomie scenariusza chodzi tylko o te dwie sceny. Obietnica i jej spełnienie. Wychodzi więc na to, że zaczynając film od środka, trzeba mieć świadomość, iż w ten sposób składa się obietnicę. Potem tylko należy ją spełnić.

Mini recenzja

Pisząc z perspektywy czasu, trójka jest na podobnym poziomie co część piąta. Dobrze się ogląda, ale potem trudno rzec, by coś konkretnego zostało w pamięci. Lekki zarys kilku scen i tyle. Na pewno spodobało mi się, że twórcy wykorzystują siłę zawartą w pauzach. Taki moment pojawia się kilka razy na przestrzeni całego filmu, kiedy bohaterowie wykorzystują kilka sekund, aby się namyślić nad zrobieniem lub powiedzeniem czegoś. Tak mało, a dodaje mnóstwo życia, ciężaru i powagi do tej produkcji. Zamiast wypluć z siebie kilka zdań, Tom Cruise urywa zdanie w pół słowa, odwraca głowę i po chwili do nas wraca, kontynuując myśl. Niewiele trzeba, żeby zwrócić uwagę widza.

Plus kilka mądrych drobiazgów, typu nieodbieranie telefonu, ponieważ… Ta osoba jest pod prysznicem. Może to niewiele, ale po seansie Pętli (2017)*, mam dosyć kobiet, które nie odbierają, ponieważ… Są obrażone.

*skądinąd udanego kina