LAF 2018 – krótko o każdym obejrzanym tam tytule

LAF 2018 – krótko o każdym obejrzanym tam tytule

15/08/2018 Opinie o filmach 1
laf

LAF to Letnia Akademia Filmowa, festiwal filmowy mający miejsce w mieście Zwierzyniec w województwie Lubelskim. Poniżej w kilku słowach opowiadam o każdym tytule, który tam zobaczyłemn.

0
produkcji widziałem na festiwalu
ropojady

Ropojady ("Ropáci", 1988)

Krótki metraż. Żart, który jest czymś więcej, ale dziś jest czymś jeszcze więcej. Grupa naukowców próbuje złapać małe stworzonka, tytułowe ropojady. Czy one w ogóle istnieją? Wtedy był to manifest ekologiczny, dziś to przede wszystkim parodia wszelkiego kina typu „Blair Witch Project” i jego następców.

★★★★

Nie płacz, kiedy odjadę (2016)

Dokument o kobiecie, która napisała słowa do piosenki „Nie płacz, kiedy odjadę„. A poza tym to była… No cóż, miała syna, który zasugerował, żeby zrobić o niej dokument. Największą atrakcją tego tytułu jest jego sentymentalny urok i humor, który dotarł do starszych osób na sali i nie tylko.

★★★
planty

Przy Planty 7/9 (2016)

Dokument o pogromie Kieleckim z 1946 roku. Planty to nazwa ulicy, gdzie zabito ponad 40 Żydów, bo poszła plotka, jakoby jeden z nich porwał polskie dziecko (czy jakoś tak). Prawdy do dziś nie odkryto, bardziej krąży kilka wersji o tamtych wydarzeniach (prowokacja rządu, Żydzi sami to zaczęli itd). Doceniam wysiłek włożony w pracę nad tym tytułem na przestrzeni lat, ale to wciąż tytuł operujący grupami, odmawiający indywidualności. Mówi o Polakach, Żydach, milicji, rządzie – nie o ludziach, jednostkach. Jest też motyw odpowiedzialności następnych pokoleń za czyny dziadków, a nawet nakłada hańbę na całe miasto. Kiepski pomysł, który podtrzyma błąd popełniony wiele lat temu. Twórcy oczywiście twierdzą, że chcą pokoju i w ogóle, ale w istocie zachęcają tylko do nienawidzenia się nawzajem, plując w twarz wszystkim ludziom, którzy żyli, żyją i żyć będą, bo w końcu każdy żyje na terenie, gdzie kiedyś była wojna lub inny konflikt. I mamy się za to nienawidzić, przepraszać a najlepiej toczyć wieczną wojnę. Szkoda, że twórcy nie mają najmniejszego pojęcia, co właściwie robią. Jako działo sztuki jest więc to produkt głęboko niemoralny, ale jako dokument jest już całkiem nieźle. Pozwala poznać ludzi, którzy przeżyli tamte wydarzenia, oraz wysłuchać ich historii. Wartościowa rzecz.

★★★★

Miłość i puste słowa (2018)

Jak ktoś z waszych znajomych będzie mieć w rodzinie osobę chorą na Alzheimera, to dajcie jej ten film. Dobrze pokazuje opiekę nad taką chorą. I w sumie tylko wtedy oglądać, bo jako film to produkcja, która jest oczywista w ciągu kilku pierwszych sekund. Choroba jest zła i smutna, opieka to wyzwanie, smutek, zło, smutek, zło. Nie ma bohaterów, nie ma historii, nie ma miłości.

★★★

Jak zostać papieżem (2017)

Krótki metraż. Słowa nie zrozumiałem, a gadali chyba po polsku.

★★

Ze mną nie zginiesz ("Loin des hommes", 2014)

Kolejny film od Dystrybutora Bomba, w którym nic się nie dzieje. Tutaj jeden chłop prowadzi drugiego przez pustynię. Idą przez półtorej godziny. Wszystko po to, by przez jakieś dwie minuty opowiedzieć o wojnie domowej w Hiszpanii czy coś takiego. Francuski Aragorn jak najbardziej na plus.

★★★

Wycinka (2017)

Krótki metraż. Aktorzy protestują przed byciem zwolnionym z Teatru Polskiego. Jednostronny krótki metraż, właściwie bez konkretów. Takie gadanie ludzi, którzy nie chcą niczego osiągnąć, zmienić, wyjaśnić. Tu chodzi tylko o obrażanie się. Typowa postawa „mi się należy„, która rodzi oburzenie. Sprawy nie znam, oceniam tylko ten tytuł, więc daję im kredyt zaufania, że jednak chcieli dobrze (tylko za cholerę nie umieli).

★★
kapitan

Kapitan ("Der Hauptmann", 2017)

Na dwa tygodnie przed końcem 2 wojny światowej uciekinier przyodziewa strój kapitana, aby przeżyć. „Kapitan” trzyma w napięciu, muszę przyznać. Informacja o zbliżającym się końcu podana jest na samym początku, więc w zasadzie cały seans tylko czekamy, aż ta bomba czasowa wybuchnie bohaterowi w twarz. Bohaterowi, którego rozumiemy – a przynajmniej tak nam się tylko wydaje. Zakładałem, że chce on tylko przeżyć – w końcu ledwo uszedł z życiem w scenie otwierającej. Życie jest jednak skomplikowane, bohater będzie musiał robić różne rzeczy. W każdej kolejnej sytuacji dane nam jest do zrozumienia, że jego przykrywka wisi na włosku, a ludzie wokół grają w jego grę tylko po to, by też coś zyskać. Bohater jednak tego nie wie, on tylko idzie w zaparte, cały czas balansując na granicy przegięcia pały, robiąc coraz bardziej szalone rzeczy… A zegar tyka.

★★★★★

***INTERPRETACJA***

Złe słowo, ale chodzi o to, że w pewnym momencie pomyślałem, że ten tytuł to coś w stylu zachęcenia współczesnych do spojrzenia na ludzi, którzy nie popierali Hitlera, ale i tak do niego się przyłączyli. Zastraszenie, presja, lęk o własne życie i niekończący się obowiązek udowadniania własnej lojalności… Aż w pewnym momencie to zaczyna się podobać, to uczucie władzy. Widziałem tu coś na kształt okazania wyrozumiałości wobec szarych obywateli Niemiec sprzed 70 lat, ale potem okazało się, że główny bohater to postać historyczna i zwyczajny sadysta, który umarł w 1946 roku, do końca walcząc szczerze za Trzecią Rzeszę. Cóż.

Panny młode ("Patardzlebi", 2014)

Gruzja. Mężczyźni w więzieniu, ich żony na wolności – i obraz ich życia. Poza tym, że nic się nie dzieje, to jest całkiem ok. Poważnie, nic. Chłop siedzi w więzieniu 10 lat, pokazano z tego cztery i koniec filmu.

★★★

Listy martwego człowieka ("Pisma myortvogo cheloveka", 1986)

Poważne kino post-apo będące odpowiedzią na i głosem w sprawie ówczesnego wyścigu zbrojeń. Sugestywny wizualnie, ale tak naprawdę magluje tylko w kółko jedną myśl: żeby nie brać udział w tym wyścigu. Wolę kino, które ma w sobie więcej progresu. Wiem, że takie były plany – w końcu po apokalipsie już nic nie ma, dlatego to takie złe – ale stagnacja też może być ciekawa.

★★★★

Za kulisami ("Backstage", 2016)

Krótki metraż. Metal pali ludzi, bo pracuje w krematorium. Sympatyczna i konkretna rzecz.

★★★
Utoya

Utoya (2018)

Fikcyjna rekonstrukcja strzelaniny na wyspie Utoya (wiecie, Breivik) rozegrana w czasie rzeczywistym. Faktycznie mamy na ekranie obóz namiotowy i mnóstwo ludzi – nagle padają strzały i wszyscy biegną do lasu i siedzą tam cicho przez cały film zarejestrowany na jednym ujęciu. Konstrukcja dramatyczna jest cokolwiek uboga, twórcy sięgają po marne i krótkie rzeczy – tutaj bohaterka będzie musiała wrócić do obozu, bo nie może dodzwonić się do siostry, więc będzie jej szukać. Potem spotka obcą umierającą dziewczynę gdzieś między krzakami. Za chwilę bohaterka będzie siedzieć między krzakami i gadać z obcym chłopakiem – dwoje ludzi próbujący nawzajem podnieść się na duchu. Żadne nie ma pojęcia, jak to zrobić, ale próbują. Problem więc jest taki, że ja widziałem tu głównie ubogą konstrukcję dramaturgiczną. Osoby obok mnie jednak były zaangażowane – a to dowód na to, że pomysł reżysera zadziałał. Postawił na prostotę i postawienie kamery przed tragedią, nic więcej. Odradzał pójść do kina nie będę.

★★★

Opowieści o duchach z Yotsui ("Tokaido Yotsuya kaidan", 1959)

Stary japoński film o przypadkowym zabijaniu ludzi. Trochę zabawny, ale to przede wszystkim dramat o poczuciu winy, przeciążeniu sumienia z rewelacyjnymi elementami horroru. Warto!

★★★★

Marcowe migdały (1989)

Marzec ’68 ukazany po zmianie w ’89 z perspektywy małego miasteczka na południu Polski. Absurd władz manipulującej rzeczywistością, słuchanie przez Radio Wolna Europa o tym, co się dzieje daleko w Warszawie, młodzi ludzie uczestniczą w proteście w swój mały sposób. Nic nie znaczący, znaczący jednocześnie wszystko. Sympatyczne, swojskie i atrakcyjne, chociaż nie wszystkie symbole zrozumiałem. Trzeba też znać samemu wydarzenia marca ’68. Muszę jeszcze wyróżnić muzykę, była przepiękna – szczególnie w czołówce.

★★★★★
milosc i hazard

Miłość i hazard ("Kincsem", 2017)

Tytuł o jakości wykonania filmu telewizyjnego. Kot zaklina konie, dzięki czemu właściciel chabety wygrywa wyścigi. Głównie dla miłośników szkap zamiast kotów. Inną atrakcją jest zabawa konwencją rozgrywającym się w epoce. Wyszedłem w trakcie, bo leciał w plenerze, a po 23 robi się już zbyt zimno.

★★★(?)
w czterech scianach

W czterech ścianach życia ("Insyriated", 2017)

Minimalistyczny film wojenny, którego akcja rozgrywa się w jednym mieszkaniu – z tej perspektywy oglądamy cały konflikt. Podobać się może opowiadanie o tragedii tylko poprzez kontekst, w którym umieszczone są proste i codzienne czynności. Z drugiej strony – ten tytuł to schemat. Ile razy jeszcze będę oglądać kobiety gwałcone przez złych, których jakoś wojna nie ima, chociaż też są bombardowani? Ile jeszcze będzie płakania i poddawania się emocjom jak dziecko? Ile razy niby doświadczeni wojną ludzie będą zapominać o banalnych, podstawowych rzeczach potrzebnych do przetrwania? Rutyna.

★★★
petla

Pętla ("Ha-ru", 2017)

Najsłabszy z trójki znanych mi produkcji w konwencji dnia świstaka (Dzień świstaka > Kod nieśmiertelności > Pętla) to niezwykle udane kino akcji i środka. Mamy tu podjęcie tematu sumienia, odkupienia, wybaczenia czy honoru, a opowiedziane jest to jednak w sposób dynamiczny, widowiskowy i ekscytujący! Młody doktor przeżywa w kółko dzień, w którym umiera jego córka. Stara się ją uratować, jednak aby to zrobić, będzie musiał zrozumieć wiele oraz zadać pytanie o źródło tego zamieszania. Czemu dzień kończy się o 12:30? Są tu liczne zwroty akcji oraz wysokie tempo – seans jest zróżnicowany i nie mam do czego się przyczepić. Ten tytuł robi robotę, po prostu wciąga. Muszę jeszcze pochwalić finał – największa trudność z nim była taka, że mógł nieuwzględniać wszystkich postaci. Jedna osoba mogła zakończyć wszystko i wtedy reszta wydawałaby się zbędna w filmie. Gdy jednak dochodzi do finału, to wszyscy bohaterowie są na scenie i biorą w tym udział, wspólnie budując podniosły punkt kulminacyjny filmu. „Pętla” to też kino bardzo emocjonalne, aktorzy grają bez zahamowań, idąc do końca z krzyczeniem, płaczem czy wszelką gestykulacją. Bardzo lubią łapać innych za koszulę. Nie wszystkim widzom musi się to podobać.

★★★★

Pierwszy Polak na Marsie (2016)

Sympatyczny średni metraż o tym, co tytuł zdradza – mężczyzna w średnim wieku ma marzenia wyruszyć w drogę z jednym biletem na Marsa, a cała wioska (Polska, i to bardzo) go dopinguje. Trudno tego nie lubić, chociaż nie ma za co chwalić tak naprawdę.

★★★★
jeszcze nie

Jeszcze nie koniec ("Jusqu'à la garde", 2017)

Tytuł opowiada o przemocy w rodzinie, ale robi to delikatnymi środkami, bliski prawdziwemu życiu. Zamiast brutala i osiłka, który terroryzuje rodzinę, otrzymujemy spiralę nieporozumień oraz niewiedzy, co powinno się robić. To prowadzi do desperacji, ta do napięcia i w ten sposób oglądamy ludzi, którzy nie mogą ze sobą być, chociaż nikt nie ma nawet siniaka. To świat oglądany z perspektywy również dziecka, więc to też świat pozbawiony zrozumiałych zasad. Bohater nie może mówić określonych rzeczy konkretnym osobom, ale w zastępstwie nie wie, co powiedzieć. To tworzy nieufność, panikę. Wszystko to jest naprawdę dobrze ukazane, bez łatwych rozwiązań. „Jeszcze nie koniec” robi po prostu wrażenie tym, jak podchodzi do tematu. Mam z tym tytułem dwa problemy – postacią główną jest jednocześnie antagonista (czyli ojciec) i z rozwoju akcji jesteśmy w stanie zrozumieć to, czego on nie może, czyli w jaki sposób wywiera negatywne emocje wśród własnej rodziny. Nie ma jednak tutaj drugiej strony i poza oczywistościami (on je kocha) nie możemy zrozumieć jego zachowania, spojrzeć na wszystko z jego strony, czemu kontynuuje to, co robi pomimo efektów, jakie osiąga? Po drugie – zakończenie. Ma ono momenty właściwie wybitne, ale przy tym jest też nieco pójściem na łatwiznę. Mimo to nie mogę mu odmówić zrobienia na mnie wrażenia.

★★★★★

Płonący facet ("Burning Man", 2006)

Nagie kobiety robią pogo na pustyni, ale dokument tak naprawdę prezentuje Polaków w podróży do Nevady, USA, żeby znaleźć statystyki (nagie) do swojej Opery. I robią to przy okazji uczestniczenia w swego rodzaju święcie, które skończy się spaleniem takiej dużej figury, tytułowego Burning Mana. I tak to jest – ludzie latają wokół nago, Polacy są Polakami (w tym negatywnym sensie), nic z tego wszystkiego nie wynika, a co gorsza zaczyna wyglądać jak Big Brother z tym całym tworzeniem trójkącika między niektórymi bohaterami.

PS. W programie pisało, że trwa 50 minut, ale okazało się, że skończyło się dopiero po 90 minutach. Cała obsługa była w szoku, a reżyser był na sali i nic nie powiedział, taki z niego żartowniś. Był to pierwszy pokaz tamtego dnia i reszta tytułów zaczynała się z 40-minutowym opóźnieniem. Taka sytuacja.

★★
blask

Blask ("Hikari", 2017)

Jestem zauroczony, chociaż możliwe, że wczytuję się w to zbyt głęboko. Tym razem Naomi Kawase opowiada o kobiecie tłumaczącej filmy dla ślepych. Tworzy audiodyskrypcję, próbując słowem mówionym odtworzyć magię obrazu. Widzę tu piękną historię o miłości do filmu. Próba przełożenia języka obrazu na język słów, niepowodzenie i prawdziwy żal ludzi, którzy stracili wzrok – bo stracili też filmy.

★★★★★
mali bohaterowie

Mali bohaterowie ("Et les mistrals gagnants", 2016)

O dzieciach mających bardzo poważne choroby, ale mniej znaczy więcej. Nie słyszymy wprost, co te dzieci mają, czasem tylko usłyszymy coś o guzkach, dializach, przeszczepie… I nikt nam nie mówi, że to jest smutne, poważne, skomplikowane i wymaga poświęcenia od opiekunów. Zamiast tego oglądamy dzieci niczym z czegoś w stylu Make-A-Wish Foundation, bo życie tych pacjentów jest barwne, a ich opieka to poziom pewnie ledwo osiągalny dla najbardziej idyllicznych ustrojów socjalnych. Są dzielni i rozumieją w pewnym stopniu, co im się dzieje. Mają problemy z wieloma podstawowymi aspektami życia, z nauką, mogą nawet żyć na stałe na oddziale. Film jednak pokazuje to w beztroski sposób, oszczędzając kamerze widoku wielu rzeczy. Na LAF tytuł ten leciał z dubbingiem (!) i to skłania mnie do zadania pytania: dla kogo ten tytuł jest? Dzieci nie zrozumieją, dorośli nic nie wyniosą, a osoby medyczne widziały pewnie te rzeczy na własne oczy. Trudno mi jednak nie docenić klasy tej produkcji. Mniej znaczy więcej, to miła odmiana.

★★★★
Karski

Karski i władcy ludzkości (2016)

Dokument o człowieku, który zobaczył getta i obozy koncentracyjne na swoje oczy tylko po to, by przekazać to władzom na zachodzie i przekonać ich tym samym do interwencji. Bez większych niespodzianek, formalnie udany. Jako dokument wystarczający.

★★★★

Środek puszczy najbliżej absolutu (2016)

Krótki metraż o puszczy Białowieskiej, która leczy autyzm. Dokument o matce, która źle się czuła w Krakowie, więc przeniosła się do lasu, gdzie ludzie ją pokochali. Jej syn po serii szczepionek dostał paraliżu i przez rok płakał z bólu bez przerwy. Byli nieszczęśliwi, ale przeprowadzka okazała się dla nich cudem, którego potrzebowali.

★★★★
tully

Tully (2018)

O macierzyństwie w sposób dosłowny (pieluchy na matce po porodzie) i magiczny, czyli w romantyczny sposób mówić o poczęciu dziecka. Dużo miłości i znakomite w oglądaniu. Bezbłędne kino.

★★★★★
stary czlowiek

Stary człowiek i może ("Mielensäpahoittaja", 2014)

Chciałbym, żeby ten tytuł nie istniał. Tytułowy bohater ma problemy z nogą i teraz ktoś musi się nim zaopiekować. Problem w tym, że jest najgorszą osobą na świecie – ksenofob, rasista, seksista, gardzi wszystkimi i wszystkim. To człowiek, który absolutnie odmawia zrozumienia innych i czegokolwiek, co ma miejsce wokół niego. Reżyser mu przyklaskuje w tym stwierdzeniu. Co prawdę mogę przesadzać, bo ludzie na seansie się śmiali. Widać oni mają do tego potrzebny dystans, ja jednak widzę dekady skrupulatnego wewnętrznego zepsucia samego siebie, żeby dojść do czegoś takiego, co osiągnął główny bohater. Czułem się zakładnikiem na sali kinowej, zamknięty w jednym pomieszczeniu z kimś tak złym. Jak chcecie, żeby ludzkość wymyśliła maszynę do cofania się w czasie, to zacznijcie tym filmem torturować jak najwięcej ludzi. W końcu ktoś pęknie i zbuduje potrzebny wynalazek. Mogłem w tym czasie jeść lody po 1,50 złotych za gałkę.

PS. Produkcja ta nie ma nic wspólnego z Hemingwayem, to tylko śmieszki z polskiej dystrybucji mają oryginalne pomysły.

meksyku

Eisenstein w Meksyku ("Eisenstein in Guanajuato", 2015)

Greenaway jest fascynujący i monotonny jednocześnie. Opowiada tak fenomenalnie, ale nigdy jeszcze nie zwracał uwagi na tempo swoich produkcji. Tu każda chwila wypełniona jest dekoracjami, kostiumami, energią buchającą od aktorów, montażysta dzieli co chwila ekran na trzy części… I jako widz przyzwyczajam się do tego szybko. To jest naturalne. Co więc pozostaje? Monotonna i nieciekawa opowieść o budzącej się seksualności, w której jakiś postęp jest niewielki. Plus widać, że Greenaway bardzo kocha swojego bohatera, ale nie potrafi sprawić, by widz też go pokochał. Przez to skrupulatne zakończenie, pełne szacunku do głównej postaci, wymęczyło mnie szczególnie.

★★★★

Balkon ("Balcony", 2015)

Krótki metraż. Ciekawy jestem, czy Brytyjczycy zareagowali na ten tytuł jak Polacy na Twarz Szumowskiej. Ładna i szokująca rzecz o przyjaźni oraz uprzedzeniach na podwórku Londynu.

★★★★

Więzi (2016)

Krótki metraż. Żona przyjmuje męża z powrotem (był z kochanką wiele lat) tylko po to, by móc czuć się lepszym od kogoś i traktować go w sposób pasywno-agresywny. Przykra rzecz, ale filmowo zrealizowana wspaniale!

★★

Bufet ("Buffet", 2016)

Krótki metraż. Żart o tym, że ludzie na przyjęciach nie umieją się zachować, gdy przychodzi do szwedzkiego stołu. Jeden żart maglowany przez 15 minut, zasnąłem z trzy razy. I niczego nie przegapiłem.

★★
odnajde cie

Odnajdę cię (2018)

Dokumentalistka tworzy kryminał. Gość porywa policjantce dziecko i w ten sposób ją szantażuje, aby odnalazła ona świadka koronnego. Sceny akcji są naprawdę udane, odtworzenie działań policji całkiem realistyczne. Film zawodzi w niepotrzebnej kreacji głównej bohaterki, która szybko i bez żadnego kontekstu okazuje się po prostu złą kobietą, która nigdy i pod żadnym warunkiem nie powinna mieć kontaktu z innymi ludźmi. Wystarczy wspomnieć, że bije swojego męża, a gdy ten idzie do lekarza po zaświadczenie o siniakach, to nasza bohaterka sama sobie funduje siniaki, robi fotki i jest zadowolona. Skandal, ale wiecie, na co to ma wpływ w filmie? Na absolutnie nic. Wątek zostaje urwany zaraz na początku, nigdzie nie zmierza i jakby to wyciąć, to film byłby po prostu lepszy. To jednak dopiero pierwszy z wielu przykładów na chaos w budowie scenariusza. Wątki nieistotne są istotniejsze od głównego, którego prawie nie ma. Wątki poboczne nie wspomagają głównego, do tego absurdy, które będą mnie teraz męczyć. Czemu ona zabija tylu ludzi? Tego się pewnie nigdy nie dowiem. Albo, dlaczego najważniejszy okazuje się tytułowy wątek „odnalezienia„, skoro WSZYSCY na sali wiedzą, jak on się skończy? O wiele ciekawszy był moment, kiedy zaczęto stawiać czoła wspomnianemu świadkowi. Nagle ta sprawa zaczęła wyglądać dwuznacznie i skomplikowanie – i co wtedy zrobiono? Ucięto wątek i za cholerę nie wiem, po co w ogóle był. Tak naprawdę to nie wiem, co cokolwiek było w tej produkcji. Jakby się w ogóle nie zaczęła, to dałaby ten sam efekt. Niemniej, pierwsza scena trzymała mnie w napięciu, nie będę kłamał. Na plus muzyka – znakomita i oczywiście w ogóle nie pasuje do samego filmu. Jakby ktoś ją gdzieś znalazł, to niech da mi znać, chętnie do niej wrócę.

czlowiek ktory zabil

Człowiek, który zabił Don Kichota ("The Man Who Killed Don Quixote", 2018)

Film ten zaczął powstawać już w latach 90. i to widać, bo wpisuje się on w ciąg tytułów Gilliama z tamtego okresu, to naturalna kontynuacja takich rzeczy jak Fisher King, Brazil czy Las Vegas Parano. Ewoluował on przez lata i obecnie jest to historia reżysera tworzącego film o Don Kichocie, kiedy to przypomina sobie, że kilka lat wcześniej już taki tytuł zrobił. Odwiedza starą obsadę, jednak szewc, który wtedy grał u niego tytułową postać, obecnie wierzy, że nim jest. I tak jakoś na siłę zaczyna się przygoda. Widać tu miłość Gilliama do takich bohaterów (marzycieli, zamkniętych całkowicie w swoim świecie), ale niewiele więcej tu się znajduje. Przed kamerą umieszczono całkiem niezłe rzeczy, ale kamera poprowadzona jest jak w meczu piłki nożnej, więc potencjał w ogóle nie jest wykorzystany. Każdy aktor gra jakby był na planie innego filmu, tylko Adam Driver zdaje się grać to, co powinien, z humorem i pewną dozą samoświadomości („Kto pisał to zakończenie?!„). Wszelkie pomysły kończą się po upływie około 30 minut, a potem zaczyna się taki banał, że nawet możemy zobaczyć wykorzystanie schematu „Myślał, że się całuje z piękną kobietą, ale tak naprawdę całuje kozę przez sen„. Tak, też myślałem, że ten schemat umarł z 40 lat temu, ale Gilliam przywrócił go do życia. Jest jeszcze trzeci akt, całkowicie niewydarzony i zmierzający donikąd, ale przynajmniej coś się dzieje. Muszę więc przyznać: ten tytuł istnieje. I to chyba najmilsze, co mogę rzecz.

★★★

Bracia Lumiere ("Lumière ! L'aventure commence", 2016)

Hołd dla pierwszych twórców filmowych. Do tej pory myślałem o nich raczej, że byli tylko wynalazcami i stawiali kamerę w miejscu, ale jednak było w tym coś więcej. Miłośnik braci opowiada o tym na przykładzie ponad 100 odnowionych filmów od braci L. Warto!

★★★★
Notatki z zycia

Notatki z życia. Edward Żebrowski (2017)

Dokument odsłaniający tę stronę osoby reżysera, którą ukrywał nawet przed żoną. Istniała ona tylko w zapiskach prywatnych. Nie zostałem zaangażowany, tylko czuję się trochę źle, że jeszcze „Szpitalu przemienienia” nie widziałem – ale jest za darmo i legalnie, więc nadrobię po powrocie z delegacji.

★★★
wieza

Wieża. Jasny dzień (2017)

Taki tytuł, który najpierw puszcza bzdurny monolog ekspozycyjny, by potem zasnąć na klawiszach, grając ambient i wtedy już na dobre stracił moje zainteresowanie. Może to taki tytuł, który wymaga znajomości rzeczy, do których ten się odwołuje, może autorka nie umiała przekazać, o co jej chodzi. Może, nie interesuje mnie to. Muszę jednak przyznać, że dzięki takim dialogom jak:

– NO JUŻ NIE WYTRZYMAM, NO NIE MOGĘ JUŻ!!!!
– Co się stało?
– ONA WŁOŻYŁA TERMOMETR DO HERBATY!!!!

…świat jest nieco piękniejszy.

★★★

Ramen. Smak wspomnień ("Ramen Teh", 2018)

Pozwala dobrze się poczuć. Bohater traci część rodziny i wyrusza w podróż, aby nauczyć się gotować potrawę, która będzie mu o nich przypominać. Poznaje ludzi, poznaje techniki gotowania i bardzo dużo je, a wszystko to jest na ekranie. Może to zmęczyć, bo wiele więcej w tej produkcji nie ma, ale wywołuje pewne przemyślenia. Na przykład – zacząłem żałować, że ludzie w polskich sklepach są ludźmi z przypadku i nie ma w nich pasji do rzeczy, które sprzedają. Osobiście poznałem tylko jeden taki, znajduje się on koło warszawskiego Iluzjonu – tam można kupić kawę od prawdziwego pasjonata. Tak samo zacząłem żałować, że Polacy przez swoje doświadczenia na pierwszym miejscu stawiają cenę jedzenia, bardzo rzadko słyszę o smaku. Nie mówię, że dla mnie cena posiłku nie ma znaczenia (bo ma), ale tu chodzi o co innego – o podejście do jedzenia jak do przyjemności, zamiast do obowiązku i zapchania się byle czym. Na szczęście zawsze będziemy mieć ramen.

★★★

Boso po ściernisku ("Po strništi bos", 2017)

Pierwsza nauka chodzenia po suchej trawie, konflikty w rodzinie i zmuszanie dzieci, żeby objęły stronę między tatą i dziadkiem. Beztroska dorastania w czasie drugiej wojny światowej w typowym ujęciu czeskiego poczucia humoru. „Florida Project” bardzo próbowała być tym filmem – tak początkowo pomyślałem, ale okazało się, że te tytuły są z tego samego roku. Taki ze mnie profesjonalista.

★★★★★
smierc

Śmierć w Sarajewie ("Smrt u Sarajevu", 2016)

Świetny przykład kina, w którym wszystko jest metaforą czegoś, ale nadal to produkcja przystępna oraz zrozumiała. Oglądało mi się naprawdę dobrze, ale bez zaangażowania. Film jest skierowany głównie do widzów wkręconych w sytuację historyczną byłej Jugosławii i nie wysila się, aby przyjąć nowych widzów. Mówi się trudno, wina po mojej stronie. Seans jak wart czasu!

★★★★
jak rozmawiac

Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach ("How to Talk to Girls at Parties", 2017)

Rutyna na temat kosmitów uczących się być jak ludzie, wolący to od bycia kosmitami… I wiecie co dalej. Wszystko po to, by opowiedzieć o miłości reżysera do muzyki punk. Elle Fanning nawet śpiewa, jest tu rewelacyjny teledysk, ale wszystko to ginie pod ilością rutyny, nawet jeśli dobrze realizowanej.

★★★

Amatorzy ("Amatorer", 2018)

Wieś w Szwecji cieszy się, bo będzie mieć swoją biedronkę (sklep, znaczy). Z tej okazji zaczyna się konkurs na filmik przedstawiający potencjał wspomnianej wsi – a to uruchamia zapał w młodych dziewczynach z telefonem zamiast poważnej kamery, ale w niczym im to nie przeszkadza. Znowu jest tu motyw miłości do kina, ale drugoplanowy. Na pierwszym jest wątek pytania o to, czemu supermarkety mają niższe ceny i co inni ludzie poświęcają, by można było tam taniej kupować. Zadaje dobre pytania, ale nie idzie z nimi zbyt daleko.

★★★