Emir Kusturica

Emir Kusturica

21/11/2020 Blog 0

Nie lubi miast, Hollywood, kapitalizmu, demokracji, a swoimi filmami chce dawać ludziom ciepło. Uważa, że Jugosławii nie ma, bo popełniła samobójstwo. Lubi powtarzać powiedzenie Kovaczevicia: "W komunizmie najlepsze były jego błędy". Danilo Kis powiedział o jego kinie, że to "świat bez buntu". Oto Nemanja "Emir" Kusturica.

W tych filmach jak jesz kanapkę, to wskakuje obok kot i je twój posiłek. Po stole między naczyniami chodzi malutka kaczuszka. Na torach stoi osioł, bo chce popełnić samobójstwo. Po weselu dom musi być dziurawy i ktoś koniecznie umiera w trakcie. A najlepiej, jak wstanie z martwych po weselu. I jeszcze fascynacja kobiecymi ciałami. Męskie ciała są silne, ale chyba tylko wewnętrznym przekonaniem o swoim wigorze. I po części łatwo zapragnąć, żeby prawdziwe życie częściej przypominało życie znane z filmów Kusturicy. Jest ono takie pełne energii, szczere, a ludzie są szczęśliwi. Czasami tyle się dzieje na ekranie, jakbyśmy byli wewnątrz kotła wstawionego do betoniarki obwieszonej świątecznymi światełkami – ale to wszystko to czysta fantazja istniejąca wyłącznie na ekranie. I tak jest lepiej.

Bohaterowie Kusturicy słuchają popowej muzyki z Ameryki, mają złoto na zębach i czasami używają magii. Tak po prostu – mogą coś przesunąć bez dotykania albo sprawić, że coś zniknie. Lubią zwierzęta i bieganie obok jadących samochodów lub pociągów. Przewracają się lub wypadają cały czas za okno, po czym się podnoszą, machając ramionami w rytm muzyki. Akceptują rzeczywistość i szybko się dostosowują, nic ich nie dziwi i rzadko coś ich naprawdę wyprowadzi z równowagi – a nawet jeśli, to nie z oczywistych powodów. I chyba nie oglądają telewizji. Piją, tańczą, grają, słuchają radia i nawet śpiewają, ale telewizja pojawia się chyba tylko w Życie jest cudem – w wiadomościach mówią o wojnie, więc bohater bierze odbiornik i wyrzuca go za okno. Po czym poprawia strzałem z dubeltówki. Inna sprawa, że w większości Kusturica opowiada o czasach, gdy telewizja nie była taka powszechna.

Ważnym elementem filmografii Kusturicy są jego miniseriale, które tak naprawdę są rozbudowanymi wersjami takich filmów, jak Underground, Życie jest cudem czy Na mlecznej drodze. Powinno się jednak napisać, że filmy kinowe są skróconymi wersjami miniseriali – cięcia w fabule są wyraźne i zwyczajnie można nie zrozumieć rozwoju historii w produkcjach prezentowanych na dużym ekranie. Dochodzi tam do takich absurdów, jak facet odrzucający miłość kobiety, odchodzący samotnie w las, więc ona idzie obok, zbiera ubrania znalezione w lesie i biegnie do chatki na skraju lasu, a tam wspomniany facet siedzi przed kominkiem. Mówi, że to chata jego ojca, zakochani wpadają sobie w ramiona i… To tyle. A później okazuje się, że facet miał żonę, a ja drapię się po głowie, bo nie wiem, czy po prostu tej postaci nie pamiętam, czy jej wątek wycięto w montażu aż do tej sceny. To wciąż są fajne filmy same w sobie, ale mówię to z perspektywy osoby, która nie widziała tych tytułów w pełnoprawnej wersji.

Underground można odbierać wyłącznie jako komedię, ale są tam jednak poważniejsze momenty – w tym znaczeniu, że nie ma tam może wulgarnych widoków czy przejmujących scen, ale zawarty jest tam prywatny komentarz reżysera. I nie zyskało to przychylności widowni. Kusturica w odpowiedzi przeszedł na reżyserską emeryturę, z której wrócił po kilku latach, ale jednak od tamtego czasu jego twórczość jest inna. Wcześniej wyraźnie ewoluował w kierunku tego, czym miał stać się Underground. Później wydawał się już stać w miejscu, wciąż dostarczając solidne tytuły, ale odtwórcze, dające swoim fanom to, co już znają – i mówi nimi, że chce tylko bawić. Nie chce prawić morałów jak w końcówce Underground. Tworzy wyraźnie mniej fabuł, poszedł w stronę dokumentów i okazyjnego aktorstwa.

I wydaje się żyć tak, jak chce żyć. To też miła myśl. Zmienił imię, mieszka w miasteczku zbudowanym na potrzeby jego filmu i robi, co chce, trzymając się na uboczu.

Czy pamiętasz Dolly Bell? (1981)

3/5

Jeden z pierwszych filmów Kusturicy to obraz ludzi zainteresowanych bardziej wielkimi rzeczami, gdy te proste, ludzkie wymagają wciąż uwagi. Rozmawiają o hipnozie, Marksie i zmianach społecznych, umierającego człowieka na otuchę karmią fantazjami, a przecież dopiero przed nimi poznanie życia i świata wokół.

Wiele tutaj zależy od waszego spojrzenia na sztukę i portretowanie rzeczywistości, bez kształtowania jej i używania umiejętności w portretowaniu jej do czegoś więcej. Bo z całą pewnością czujemy, jakbyśmy oglądali prawdziwych ludzi i ich autentyczne życie. Nie są to tylko wspomnienia albo upiększanie dzieciństwa – relacje z rodziną, reakcje na różne wydarzenia, sposoby spędzania wolnego czasu, w to wszystko można uwierzyć. To nie jest zbiór epizodów. To jakby jeden epizod, który się ciągnie i nic w nim nie prowadzi do czegoś. Może to wystarczyć, ale nie musi. Brakuje wyraźnych postaci – możemy w nie uwierzyć, ale nie czuć w tym wszystkim większej osobistości, żeby to wszystko było prawdziwym przeżyciem dla kogoś. Te elementy są raczej dosyć standardowe.

Emir Kusturica

Obecnie Emir Kusturica znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #90

Top

1. Underground
2. Arizona Dream
3. Czas Cyganów
4. Czarny kot, biały kot
5. Życie jest cudem
6. Ojciec w podróży służbowej
7. Czy pamiętasz Doly Bell?
8. El Pepe

Ważniejsze daty

1954 – na świat przychodzi Emir Kusturica w Sarajewie, Jugosławia (obecnie Bośnia i Hercegowina)
 
1978 [24] – Emir tworzy pierwszy film telewizyjny, zaczynając współpracę z operatorem Vilco Filacem. Zrobią razem osiem produkcji, kończąc na Underground.
 
1981 [27] – premiera debiutu pełnometrażowego: Czy pamiętasz Dolly Bell?
 
1986 [32] – Emir zaczyna grać na basie w zespole.
 
1988 [34] – Emir zaczyna współpracę z kompozytorem Goranem Bregovicem, zrobią razem trzy filmy i jeden serial Once Upon a Time There Was One Country, czyli Underground w wersji telewizyjnej, na czym skończy się ich współpraca
 
1992 [38] – Emir ostatni raz przebywa w Sarajewie, swoim rodzinnym mieście
 
1993 [39] – Emir chce się napierdalać ze skrajnym politykiem, który miał wizję nowej Jugosławii w postaci dominującej Serbii. Ów polityk odmówił pojedynku w samo południe, ponieważ „nie chciał być oskarżony o morderstwo artysty”.
 
1995 [41] – Emir dołącza do niewielkiego grona podwójnych zdobywców Złotej Palmy w Cannes.
 
1998 [44] – Emir zaczyna współpracę z dźwiękowcem i montażystą Svetolikiem Zajcem od Czarny kot, biały kot; razem stworzą osiem produkcji, kończąc na Na mlecznej drodze.
 
2000 [46] – Na potrzeby filmu Życie jest cudem Emir buduje miasto. Potem w nim zamieszka.
 
2005 [51] – Emir przyjmuje chrzest w obrządku prawosławnym, od teraz zwie się Nemanja Kusturica.
 
2010 [56] – wychodzi autobiografia Nemanja, zatytułowana „Gdzie ja jestem w tej historii?”

Czas cyganów (1988)

5/5

Warto na początek zaznaczyć, że ten tytuł istnieje w dwóch wersjach – jedna trwa około 140 minut i jest jedyną powszechnie dostępną. Druga liczy pięć godzin i nawet nielegalne źródła nie wiedzą o jej istnieniu, ale takowa jest. Cholerna wie, gdzie.

Piszę o tym, ponieważ dostępna wersja nie ma żadnego sensu fabularnego. To zbiór sekwencji, jedna przechodzi w drugą w pokraczny sposób, a często będziemy się zastanawiać, o co chodzi i jak do czegoś doszło. W pewnym momencie wraca wątek siostry bohatera, zaczyna jej szukać. Nagle jest w Rzymie i biegnie za taksówką, biegnie kilka minut… I wewnątrz taksówki jest jego siostra! Cały film wydaje się poszarpany w ten sposób, ale po seansie nabiera to sensu, skoro pełna wersja trwa prawie dwa razy dłużej. Równie dobrze można by oglądać sześciogodzinny włoski film Nasze najlepsze lata z 2003 roku, w wersji skróconej do dwóch godzin. Najpierw Czas Cyganów opowiada o młodzieńczej miłości, na którą rodzice nie wyrażają zgody – potem o siostrze, która wymaga pomocy medycznej – potem bohater zarabia gruby hajs i zapomina o podstawowych wartościach, by skończyć to wszystko rozmową z Jezusem o cyganach.

Underground (1995)

5/5

Wojna to nic dobrego, a przy okazji pole dla wyobraźni Kusturicy. Niesamowity seans!

Tuż przed drugą wojną światową urodził się Danilo Kis – pisarz i tłumacz, obywatel świata, człowiek porównywany do Bruno Shultza oraz autor następujących słów: „Kino Kusturicy to świat bez buntu”. Te słowa robią tym większe wrażenie, że sam Kis zmarł jeszcze w latach 80., a to przecież idealny klucz do zrozumienia takiego Undeground. To w końcu komedia o drugiej wojnie światowej oraz dalszych losach Jugosławii. Śmiejemy się z tego, że najpierw Hitlerowcy zbombardowali im pół kraju, a potem Alianci zniszczyli drugą połowę. Każda część tej opowieści nosi podtytuł „Wojna”, a na końcu pojawia się jeszcze jeden napis: „Wojna w tym kraju nigdy się nie kończy”. W jednej z pierwszych scen chłop ogląda babę pod prysznicem, więc wtyka jej kwiatek w dupę, po czym ustawia lustra tak, aby w każdym odbiciu widać było jej pośladki. Następnego dnia jest już wojna, miasto jest bombardowane, ale widzimy chłopa, który upiera się, aby w tych okolicznościach jeść śniadanie. I je do czasu, aż słoń z pobliskiego ZOO podchodzi do okna i zabiera własność mężczyzny. I tak to się toczy – śmierć i tragedia wszędzie, a nasi bohaterowie tylko walczą o dupę, która zresztą jest zakochana w niemieckim żołnierzu. A gdy żołnierza już nie będzie, to bohaterowie będą bić się o nią między sobą. Miejsce refleksji ustępuje tutaj śmianiu się i zabawie na całego, pełna komedia złożona z niedorzeczności, braku powagi i przesady. To rozbudowane kino i bardzo bogate w tym sensie, że na każdym planie coś się dzieje: widzimy wielką kłótnię, gdy w tle tańczą i gra orkiestra, a małpa włazi do czołgu i ładuje armatę. Zupełnie tak, jakby refleksja była zbędna, bo w końcu chyba nie ma już nic nowego do powiedzenia na temat wojny. Biją się, biją i końca nie widać. Łatwiej jest to zrozumieć, jak człowiek pomyśli o historii Jugosławii i jak się tam napieprzali, jeden drugiego, drugi pierwszego i wszyscy wypominają innym, co oni zrobili, chociaż sami nie byli bez winy.

Underground wywołało też burzę, bo ludzi oburzył obraz Jugosławii i jej mieszkańców w tym filmie. Najwyraźniej pomyśleli, że Kusturica sugeruje, jakoby ich los to była jedna, duża orgia, a sami obywatele to dziki lud. Ja tam myślę, że to po prostu obraz ludzi skłóconych tak bardzo, że nawet wojna niewiele zmienia w ich życiu.

Czarny kot, biały kot ("Crna mačka, beli mačor", 1998)

4/5

Po takim filmie szkoda samemu iść na wesele, ono nigdy nie będzie takie jak u Kusturicy.

Naprawdę wierzę, że dla niektórych to może być ich ulubiony film. Kusturica pokazuje zabawę, bawi się przy tym i najprawdopodobniej widzowie też się będą przy tym bawić. Postaci są zabawne, wydarzenia i to, co widzimy: od pierwszej sceny, gdzie przez rzekę przepływa statek transportujący ciężarówkę, która ma z boku taras. I na tym tarasie stoi chłop i podlewa kwiatki. Humor wynika z akceptowania takich rzeczy, że są normalne i nie zwracamy na nie uwagi, bawimy się dalej. Wyrzucają kogoś z pociągu, a jego bagaż zawieszają do trupa, którego powiesili na szlabanie na przejściu drogowo-kolejowym. I nikt tego nie kwestionuje, tylko podejmujemy próbę odzyskania bagażu.

Dobrze, ale o czym jest ten film? Tak naprawdę: o niczym, jeśli nie liczyć tej afirmacji podejścia do życia. W drugiej połowie filmu dopiero dochodzi do wesela, na którym pan i panna młoda nie chcą wchodzić w związek, ale są do tego zmuszani. Ta część jest rewelacyjna, żarty lecą jak z karabinu i nawet to zaczyna być film o czymś. Zaczynał on jako dokument muzyczny, potem Kusturica dodał do niego fabułę i ostatecznie nie bardzo widać tutaj nawet aspekt muzyczny. Tytułowe koty stają się jedynymi świadkami na ostatnim weselu, tym szczęśliwym. Może jest to przypowieść o tym, że rzeczy dobre i złe, a raczej szczęśliwe i nieszczęśliwe, równoważą się w życiu?

Żałuję, że nie bawiłem się lepiej. Jakby wyciąć sporo z pierwszej połowy i zostawić całą drugą – wtedy film by zyskał w mojej opinii. Bo bawiłem się naprawdę rewelacyjnie, jak już dobrnąłem do wesela, ale też nie mogę udawać, że po seansie myślałem głównie: „No nareszcie się skończył”. Nie jest tak, ze pochwalam w najmniejszym stopniu całą tą awanturniczość, ale jednak chciałbym na żywo zobaczyć to, co dzieje się u Kusturicy. Po odebraniu złej wieści bohaterowie idą przez stół, zrzucając talerze, zamiast biec na około. Dziura w dachu, dwa trupy, trochę magii i wszyscy są szczęśliwi na koniec. Ładny film.

Życie jest cudem ("Život je čudo", 2004)

4/5

Mecz piłki we mgle, boksowanie pośladków kobiety (której to się podoba) tak mocno, że leci ona za okno, osioł zakochany nieszczęśliwie chcący popełnić samobójstwo na torach, po których jeszcze nie jeździ pociąg… O tak, to film Kusturicy. Syn bohatera zostaje zaciągnięty na wojnę, gdy ta wybucha, więc protagonista jest smutny – szczególnie wtedy, gdy syna biorą do niewoli. Trafia się jednak kobieta, którą będzie można za syna wymienić! I oczywiście zakochają się w sobie. W pewnym momencie słyszymy, że to Romeo i Julia – i coś w tym chyba jest. Trudno powiedzieć do końca, bo druga połowa cierpi od silnych cięć montażowych (kinowa wersja jest skróconą względem miniserialu) i często czułem się, jakbym w trakcie seansu wyszedł po bułki i oglądał dalej bez nadrobienia tego, co wydarzyło się po moją nieobecność. Łącznie z zakończeniem, które chyba powinno być przejmujące, ale mnie zostawiło drapiącego się po głowie: „co ja właśnie zobaczyłem?”

To nadal charakterystyczny obraz pełen zabawy i małych momentów zapadających w pamięci. Głównie wizualnie, jak wspomniany mecz we mgle. Scen raczej nie będę pamiętać. Całość czasami męczy i dłuży się, czasami rozbawi i rozczuli. Wciąż warto, chociaż raczej tylko dla fanów.

El Pepe: Wyjatkowe zycie ("El Pepe, una vida suprema", 2018)

2/5

Tytułowa postać to polityk Urugwajski, który przeszedł na emeryturę i nadal chce pomagać ludziom, bo uważa, że jego praca nie jest zakończona. Łatwo dostrzec, dlaczego Kusturica czuje sympatię do tego człowieka i teraz robi o nim dokument. Siedzimy tam i pobieżnie poznajemy zarys historyczny wydarzeń, jakie miały miejsce w Urugwaju w XX wieku. Słuchamy lekcji i przemyśleń tytułowej osoby, która doszła do wniosku, że jest wdzięczna za 10 lat samotności w więzieniu, więc teraz mentorskim tonem mówi, że „nieszczęścia więcej uczą niż łatwe życie”, że „zło może być dobre, a dobro potrafi być złe i trzeba mieć tęgą głowę, żeby to zrozumieć”. Przyznaje się do popełniania przestępstw, przeplata się to z fragmentami filmów Costa-Gavrasa albo spotkań El Pepe z ludźmi, jak mu wiwatują. Jest kochany.

Końcówka to już strumień świadomości wypowiadany bez żadnego kontekstu: kapitalizm w czystej postaci to zarabianie na czyjeś pracy, czyichś pieniądzach (chodzi o banki, że niby udzielanie pożyczek z wysokim oprocentowaniem to definicja kapitalizmu), potem mówi o bezsensie prawa własności, że nie ma „moje i twoje”, ale godzinę wcześniej oświadczył, że chce decydować o swoich rzeczach po śmierci i że nie chce, aby rząd mu się w to mieszał. Uważa, że człowiek to zwierzę stadne, nazywa je socjalistycznym, odrzuca indywidualizm. Tyle tego dobrego, że bohater faktycznie przeżył życie i takie lekcje wyciągnął, nie można od niego więcej wymagać. Są one jednak prezentowane w oderwaniu od rzeczywistości niczym luźne przemyślenia warte tyle, ile dyskusje po grzybkach. Nie ma nic na poparcie czegokolwiek, co mówi. Plus wydaje się, że ten człowiek nadal szuka właściwej prawdy, więc to na plus.

Jako dokument – umiarkowanie znośna robota, ale niewiele się człowiek dowiaduje o tym kraju i postaci. Jako film i nośnik ideologii – nic, co warto brać na poważnie.