Hołd dla „Kevina samego w domu”

Hołd dla „Kevina samego w domu”

23/12/2019 Blog 0
home alone

Czy "Home Alone" jest dobrym filmem? To pytanie, a które trudno jakkolwiek odpowiedzieć z marszu.

To w końcu film świąteczny, który funkcjonuje w jakimś konkretnym kontekście – oglądamy go w danych okolicznościach i jakoś to wydaje się naturalne, że go lubimy czy sobie cenimy, ale czy kiedy ocenialiśmy go jako FILM? Czy dalibyśmy go w rankingu choćby najlepszych filmów 1990 roku? Bo ja bym dał. Może nie obok Korczaka, Drabiny Jakubowej czy Edwarda Nożycorękiego, ale gdzieś z tyłu, obok Misery, Szklanej pułapki 2 albo Anioła przy moim stole. Czemu nie? W końcu wracam, jak i wy, do tego filmu co parę lat. Chociaż oczywiście nie jest to jakieś wartościowe kryterium. Każdy kinoman wraca do paru tytułów, nawet ich nie lubiąc. Sam w czasach istnienia telewizji wracałem do trzeciego Shreka albo Czary ognia, ilekroć „leciały”, chociaż nie uważam tych tytułów za udane.

Piszę o tym wszystkim, ponieważ Home Alone na tym etapie nie jest po prostu filmem w świadomości odbiorcy. Jest i już, wręcz czymś nienaturalnym wydaje się myśleć o nim jako o czymś złym lub dobrym. Jako czymś, co można zmienić lub poprawić. Home Alone jest. I już. Akceptuje się go takim, jaki jest. Wraca się do niego – niemal bez zastanowienia nad tym, dlaczego oglądamy go co roku; czy go chociaż lubimy lub nie? Oglądamy, bo oglądamy. I już.

To powiedziawszy – można jednak obronić ten film w obiektywny sposób, ale zacznę od przyznania, że są problemy z tym tytułem. Jak choćby to, że scenarzyści mocno natrudzili się, aby uwiarygodnić sytuację z zostawieniem dziecka w domu, które na dodatek nie kontaktuje się natychmiast z rodziną, przyjaciółmi, sąsiadami czy policją albo chociaż księdzem. To właściwie aspekt, w którym druga część jest lepsza – tam Kevin myli loty i trafia do innego miasta, nikt go o nic nie podejrzewa na pierwszy rzut oka. W pierwszej części wszystko jest naciągane i trzyma się na słowo honoru – jak choćby to, że sąsiad przez cały czas nic nie robi i nie widzi albo że włamywacze nie podchodzą do okna, gdy trwa tam przyjęcie figur woskowych (ile ono w ogóle trwało? Całą noc tak świętował?) albo że włamywacze są punktualni i faktycznie przychodzą równo o dziewiątej, albo że w trakcie włamu biegają za dzieckiem, zamiast zacząć wynosić fanty…

Czy mogę jednak zarzucić temu filmowi coś więcej? Pewnie tak, ale to byłoby wysilanie się. Mogę więc już zacząć wyłącznie chwalić – bo jest co. Choćby konstrukcję scenariusza, która pomijając powyższy zarzut, jest naprawdę przemyślana. Każdy element jest wprowadzony w inteligentny sposób, aby następnie wrócić w innej formie. Jesteśmy w stanie uwierzyć w scenę, w której Kevin odstrasza włamywacza nagraniem, bo wcześniej już użył tej kasety – dla żartu na dostawcy pizzy. Wierzymy, że dał radę przygotować wszystkie zasadzki na koniec – skoro wcześniej przygotował przyjęcie figur woskowych. Wierzymy też w jego przemianę z osoby cieszącej się ze zniknięcia rodziny, do osoby, która chce ich powrotu – bo było to stopniowe, naturalne i prawdziwe. Najważniejsze rzeczy w tym filmie było prawdziwe. Konflikt między Kevin i resztą rodziny był prawdziwy, jego radość z samotności była prawdziwa, rozpacz matki i pochmurne nastroje u innych były prawdziwe, straszny sąsiad był prawdziwy…

Kevin był prawdziwy. To było najważniejsze. I że był pewnym wzorem do naśladowania. Nie chodzi o jego niezdolność do spakowania walizki albo postawę „zmuś mnie, żebym zszedł z łóżka”. Chodzi o to, że zszedł do piwnicy i stawił czoła lękom; że dbał o dom, w którym został tylko na dwa dni (tyle lat oglądałem ten film i jakoś nigdy nie zwróciłem uwagi na to, ile on faktycznie trwa – wydawało mnie się, jakby tam był przez tydzień co najmniej!); że dbał o siebie i higienę. A był przy tym dzieckiem, które je lody, bałagani i ogląda zakazane filmy do późna. Pokazał, że połączenie tych dwóch rzeczy jest możliwe. Ogólnie rzecz ujmując, Home Alone pokazało wiele – szczególnie, jeśli chodzi o wyrozumiałość. Zostawienie dziecka nie przekreśla matki jako dobrego rodzica, kłótnia w rodzinie nie przekreśla was jako rodziny, a narozrabianie nie przekreśla Kevina jako syna, o którego chce się dbać. Ten film ma w sobie wiele serca i można to dostrzec.

Ważne jest o tym pisać już teraz, dzisiaj – kiedy chwali się jedynie przy okazji, w której głównym celem jest coś obrazić lub komuś ubliżyć. Home Alone nie jest omawiane – omawiany jest sposób omawiania go, jego fenomen i zastanawianie się, czy mamy prawo narzekać, że oglądamy go zbyt często. Będzie chwalony dopiero wtedy, kiedy będzie można pastwić się nad remakiem właśnie powstającym – wtedy wróci się do klasyka z 1990, aby dostrzec piękną scenografię, motyw muzyczny zawierający całą magię świąt, rewelacyjnego głównego bohatera oraz wewnętrzne ciepło i dobre chęci. Już teraz łatwo jest sobie wyobrazić reakcje ludzi oglądających nową wersję Home Alone i piszących potem w Internecie swoje złośliwe uwagi – przy okazji chwaląc oryginał, poprzez porównanie, że tam zrobili wszystko „dobrze”. To jednak przyszłość. A w tym roku możemy obejrzeć Kevina. Tak po prostu. Tylko dlatego, że jest.