Hannibal (2013-15)

Hannibal (2013-15)

17/03/2019 Opinie o serialach 0
hannibal
Bryan Fuller & David Slade
Hugh Dancy & Mads Mikkelsen & Laurence Fishburne
Gillian Anderson & Eddie Izzard
39 odcinków po 45 minut każdy

Inteligentnie skonstruowany i brutalny tytuł o psychopatycznym mordercy igrającym z policją. Potrafi zaskoczyć!

4/5

W skrócie: jest to serial zawierający elementy typowe dla tego formatu: powtarzalność niektórych motywów, absurdalność wynikająca z obecności stałych punktów programu w większości odcinków (ilu jest seryjnych morderców, którzy decydują się ujawnić ze swoimi wielowątkowymi zabójstwami, w odstępstwie jednego miesiąca?) oraz tendencja do ratowania każdej postaci, jeśli scenariusz tego wymaga. Jeśli ktoś ma żyć, to będzie żyć, nawet kiedy skoczy do basenu pełnego nitrogliceryny, w której pływają zmutowane piranie. Z drugiej strony jednak Hannibal oferuje rzeczy, których inne tytuły nie mają odwagi pokazać. Ofiary faktycznie są tu masakrowane w wymyślne sposoby, krew leje się strumieniami, a kontrastuje to z głównym wątkiem, czyli pojedynkiem umysłowym między inteligentnymi i przebiegłymi osobami – obie zresztą są mocno zwichrowane (a zagrane są jeszcze lepiej!). To serial, w którym postaci mogą tracić kontakt z rzeczywistością, wchodzić do obcego wymiaru albo widzieć niestworzone rzeczy w naszym świecie. To też tytuł, który miał odwagę wykreować naprawdę niesamowitą stronę wizualną. Jest tu scena, w której twarze bohaterów są dymem z ogniska wędrującej przez mroźną noc – niewiarygodna rzecz! I w końcu jeszcze dwie uwagi: jest to tytuł całościowy. Trzy sezony trzeba obejrzeć, odcinek po odcinku. Najlepiej zrobić to po zmroku, jak tylko słońce zajdzie. Nie dla horroru, ale dlatego, że twórcy mocno i umiejętnie wykorzystują mrok na ekranie, ukrywając tam różne rzeczy.

Sezon I (2013) ★★★★

Przykład serialu, w którym pierwsza scena ustawia cały sezon. Oto poznajemy Willa Grahama, naszego pozornego protagonistę – współpracuje on z FBI przy morderstwach, aby ustalić profil psychologiczny zabójców. Will odznacza się tak wysoką empatią, że jest w stanie wejść w ich umysł i ich oczami zobaczyć całą zbrodnię. Czuje wtedy, jakby inni ginęli z jego rąk, dlatego Will odczuwa smutek i żal, a to stopniowo będzie wpływać na jego psychikę. Teraz jednak widzimy tylko, jak to robi – „niechętnie”, delikatnie mówiąc, współczując zabitym i powstrzymując odruchy wymiotne. Mimo wszystko robi to, żeby pomóc. Po wszystkim ma problemy z powrotem do rzeczywistości, do własnej głowy, żeby móc się poczuć tam jak u siebie.

Reszta serialu to w większości podążanie tropem bycia serialem, czyli eksploatuje pomysł i skupia się na trwaniu, zamiast podążać do przodu. Hannibal ma ciągłą fabułę, w której finalnie wszystko jest istotne i spaja się w całość, ale przez pierwsze 3/4 sezonu miałem wrażenie stania w miejscu. Produkcja oparta jest na prostym pomyśle – że widownia zna postać Hannibala Lectera. Przynajmniej ze słyszenia – morderca i psychopata, odznaczający się smakiem w strojach i spożywanych potrawach, miłośnik muzyki klasycznej oraz lokator jakiejś placówki o charakterze izolacyjnym. Serial Hannibal jest prequelem wszystkich tych znanych nam rzeczy – doktor Lecter zabija, ale nikt nawet nie podejrzewa go o to. Wykonuje zawód psychiatry i ma zaufanie FBI – zaprasza ich nawet na kolację i gotuje dla nich. A że jedzą wtedy ludzkie mięso, to już inna sprawa. Goście nie muszą w końcu wiedzieć, jak powstaje kiełbasa, prawda?

Na tym fakcie oparto całą dramaturgię: na tym, że WIDZ wie, ale bohaterowie jeszcze nie. Z jednej strony jest więc to opowieść o ludzkiej stronie każdego psychopaty i odpowiedź na pytanie o to, jak to w ogóle możliwe żyć z taką osobą i nie podejrzewać jej o cokolwiek. Z drugiej sytuacja ta sprzyja budowaniu napięciu: oto mamy grupę postaci biorących udział w grze i niewiedzących o tym. Tylko my i Lecter wiemy: jesteśmy świadkami jego inteligentnej, wielopoziomowej gry bez szczególnego powodu, ot – na wszelki wypadek. Jego motywacje są dla nas zagadką, pozostaje nam tylko w bezsilności oglądać jego ostrożne i przemyślane posunięcia, chociaż też wyraźnie nie umie się powstrzymać przed mrugnięciem do widza i wstawieniem jakiejś dwuznaczności tu i tam w swoich wypowiedziach.

Problem w tym, że tak wygląda większość odcinków: Will pomaga przy kolejnej zbrodni (absurdalnie dużo takowych ma miejsce – na dodatek niemal wszystkie są dziełem sztuki z rąk szaleńców, którzy planowali swoją premierę od długiego czasu) i coraz trudniej jest mu utrzymać kontakt z rzeczywistością, Lecter gra w swoją grę i gotuje, pozostałe postaci odgrywają rolę wyłącznie funkcjonalną (ktoś tam ma wierzyć w Willa, ktoś inny w niego wątpi, ktoś inny podważa to, co mówi). Do tego jeszcze wstawiono wątki drugoplanowe rozpisane na więcej niż jeden odcinek, ale wciąż dałoby radę je usunąć. Mimo to nie przeszkadzają – choćby dlatego, że w jednym z nich Eddie Izzard (tak, ten od stand-up’ów) dostał dużą rolę, której z całą pewnością nie zapomnicie.

Całość zrealizowano w przemyślany i istotny dla narracji sposób. Doświadczeni kinomani zauważą z pewnością istotność cięć montażowych czy korzystania ze zbliżeń. Są tu takie zagrania jak oddzielne kadrowanie dwóch osób siedzących przy jednym stole, żeby wyrazić w ten sposób barierę istniejącą między nimi, albo ustawiania postaci w kadrze tak, żeby podkreślić w ten sposób manipulowanie Lectera osobami wokół. Jest tu choćby scena, gdzie Will mówi do Lectera z wysokości, właściwie z drugiego piętra – teoretycznie ma wtedy przewagę, ale my czujemy, że jest inaczej. Lecter jest tego świadomy i gra w grę, zyskując zaufanie ofiary i zachęca ją, by się zbliżyła. Kilka odcinków później role ulegną odwróceniu, Lecter będzie mówił już z wysoka – i nie będzie chciał, żeby ktoś się do niego zbliżył. Ofiara jest tam, gdzie miała być: pod jego wpływem.

Wszelkie elementy gore/horroru wykonano z dbałością o smak i nastrój. Jest tu moment autentycznego strachu (stwór pod łóżkiem), a wszystkie wymyślne zbrodnie mają potencjał do wywrócenia treści żołądkowej do góry nogami. Z całą pewnością nie byłem zawiedziony, otrzymałem produkt wysokiej klasy.

Pierwszy sezon trochę zbyt mocno zwleka z postawieniem następnego kroku, przez co oglądanie jest zbyt stabilnym doświadczeniem, ale pod koniec potrafił mnie zaskoczyć i zaciekawić. Oglądam już drugi sezon i jestem zachwycony inteligencją wybranych postaci oraz gier, które prowadzą. Coś czuję, że ten tytuł ma jeszcze kilka niespodzianek w rękawie dla mnie.

Sezon II (2014) ★★★★

Sezon ten zaczyna się z grubej rury: pierwsza scena to absolutne zaskoczenie. Ostatnia rzecz, jakiej moglibyśmy się spodziewać po zakończeniu pierwszej serii – ale właśnie ją widzimy! I jest to oczywiście futorospekcja, zdradzająca kierunek, w którym będą podążać następne odcinki. Te oczywiście kręcą się wokół Willa Grahama, który znalazł się w nowej sytuacji i teraz próbuje się z niej wydostać. Wie już, że Hannibal jest kanibalem – teraz tylko inni muszą się o tym przekonać. A dr Lecter jest wolny, swobodny i bardzo podstępny.

Will Graham to ciekawy protagonista. Nie możemy mu ufać, bo on sam nie może sobie ufać – przez to całe wchodzenie w umysły zabójców jest przekonany, że jest w stanie zrobić to samo, co oni. Wciąż dręczy go sumienie z powodu zabójstwa w samoobronie. Są takie momenty, kiedy jest przekonany, że nawet kogoś zabił i tego nie pamięta. Na szczęście jest też inteligentny i nie oglądamy typowego „Uwierzcie mi, on was wszystkich zabije, to on jest wariatem, nie ja!”. Właściwie niewiele typowych rzeczy otrzymujemy w tym sezonie. Relacja Willa z Hannibalem rozwija się w naprawdę zwichrowany sposób, a jej oglądanie sugeruje nam, że to my tracimy kontakt z rzeczywistością.

Wspomnę tu przy okazji, że cały Hannibal jest naprawdę dobrym zobrazowaniem takich zjawisk jak syndrom sztokholmski i jemu podobne. Nie w takim znaczeniu, że możemy je poznać i zrozumieć, nie. Raczej pokazane one są w taki sposób, żeby każdy widz zaczął traktować je poważnie oraz aby był świadomy tego, jak groźne te schorzenia są. Zrobiono to w następujący sposób: dla fabuły istotne są momenty, w których ktoś robi coś dla Hannibala, wiedząc jednocześnie, że to jest niebezpieczna postać. Nie ucieka, bo nie jest w stanie. Nie może odmówić, w skrajnych przypadkach nie może też uwierzyć i wypiera rzeczywistość. To osoby zagubione i samotne, szukające kierunku, wspierane wyłącznie przez psychopatę wiedzącego doskonale, jak tę sytuację wykorzystać.

Poza tym serial jest tylko odrobinę lepszy w tej odsłonie, niż robił to rok wcześniej. Nadal są nowi seryjni, wymyślni mordercy w co drugim odcinku. Jeśli ktoś ma żyć, to żyć będzie – scenarzysta pójdzie im na rękę. Do tego doszły wady trzeciego odcinka, najsłabszego w całym serialu, który opiera się na schemacie rozprawy sądowej. Dopiero Hannibal uświadomił mi, jak bardzo nienawidzę tego motywu – sąd w ogóle nie wygląda w tej wersji jak prawdziwy sąd, a adwokaci jedynie przemawiają, by wkurzać oskarżonego (który najczęściej jest protagonistą, na dodatek niesłusznie oskarżonym – więc jest szansa, że będziemy obrażeni taką sytuacją, będziemy domagać się sprawiedliwości!).

Na koniec dodam, że to naprawdę idealny tytuł do oglądania w ciemnościach. Sam nigdy nie zaczynam seansu przed 18, po prostu nie warto. Szczególnie dla odcinka, w którym jest postać karmiąca psy własną twarzą. Jest skryta niemal w całości w cieniu, widzimy tylko jej zarys, ale jest to tak sugestywne, że aż chciałem klaskać. Piękny, makabryczny moment, na który jedynie Hannibal mógł sobie pozwolić.

Sezon III (2015) ★★★★

Mogłem sobie nieco zaszkodzić w tym miejscu, oglądając wszystkie sezony z rzędu, ale nie chciałem robić sobie przerwy na kilka miesięcy, zanim ponownie wrócę na Netfliksa. Zmusiłem się więc do oglądania.

Trzeci sezon ma nieco odmienioną formułę, tym razem nie ma jednego miejsca akcji, bohaterowie podróżują (nawet poza Stany). Wciąż oglądamy zwichrowanych bohaterów i ich nienaturalne historie, a rozwój wydarzeń może nas zaskoczyć. Tak – wciąż ważna postać przeżyje tam, gdzie drugoplanowa postać by została zabita, co kuło mnie w oczy. Za to w połowie sezonu wchodzimy na grunt opowieści znanej nam już z dużego ekranu. Nie chcę zdradzać, której, bo to była naprawdę dobra fabuła. Ogólnie w całym tym sezonie mógłbym zarzucić jedynie zbytnie zamiłowanie scenarzystów do powracania scen nam już znajomych. Wszystko po to, aby nas poinformować, że tak naprawdę wtedy doszło jeszcze do jednego zdarzenia… Które aż tak istotne nie było i wydawało mi się jedynie popisem, sztuczką oraz wypełnieniem odcinka.

Liczy się jednak głównie fakt, że to sezon finałowy. Czy udało się? Tak. Ku mojemu zaskoczeniu udało się zamknąć tę produkcję w wyjątkowy sposób. Nic tego tak naprawdę nie zapowiadało, ale jednak twórcy poszli z odwagą w dobrym kierunku. Zamiast dużego, rozbudowanego zakończenia, oglądamy pojedynczy akt, który wyrażał wszystko. A wcześniej jeszcze zobaczyliśmy piękną wizualnie scenę akcji, wkroczyliśmy ostatni raz w świat szaleńców i zamknęliśmy tę przygodę mocnym uderzeniem. O więcej nie mogłem prosić.

Ostatnia scena jeszcze sugeruje chyba powstanie spin-offu, ale po czterech latach nic z tego nie wyszło. Nie żałuję. To była dobra przygoda, ale już potrzebuję odpoczynku.