Uwierz w ducha („Ghost”, 1990)

Uwierz w ducha („Ghost”, 1990)

04/04/2018 Opinie o filmach 0
ghost poster
Jerry Zucker
Demi Moore & Patrick Swayze & Whoopi Goldberg
Nowy Jork & Low Fantasy & Liczne powtórki w TV

Na podstawie „Ghost” można nawet próbować pokusić się o analizę lat 90. w kinie i tego, jak bardzo mieli wtedy twórcy nierówno pod sufitem, a mimo to potrafili przekuć swoje myśli na film i zyskać przychylność widza.

Nowy Jork, ostatnia dekada XX wieku – młoda para wprowadza się do swojego nowego, przestronnego mieszkania. Remontują je, urządzają, żyją i są szczęśliwi. On pracuje w banku, ona jest artystką.

Zapewne wszyscy oglądaliście „Ghost” i nawet jeśli nie pamiętacie dokładnie wszystkiego, to wiele momentów zapadło wam w pamięć – lepienie wazonu, mdlejąca zakonnica, człowiek ginący od szkła itd. Warto jednak przy powtórnym seansie zapomnieć o tym i pozwolić się porwać historii, a jeśli to byłby wasz pierwszy seans – tylko lepiej! Fabuła „Ghost” to bardzo mocny punkt całej produkcji – naturalna, oryginalna, pozbawiona schematów i zaskakująca zwrotami akcji. To jeden z tych seansów, podczas których nie jesteśmy świadomi za pierwszym razem, ile tak naprawdę się dzieje, ponieważ fabuła rozwija się po kryjomu na naszych oczach, a my mamy wrażenie, że nic się jeszcze nie dzieje. „Ghost” jest pamiętany głównie za efekty specjalne lub bycie „guilty plesure” dla wielu ludzi zmuszonych do oglądania raz za razem, ilekroć któraś stacja telewizyjna przypominała tę produkcję – ale scenariusz powinien zebrać kilka słów pochwał. Widzę tu nawet potencjał na bycie klasyczną historią w rodzaju „Christmas Carol„, którą można by kręcić raz za razem, z różnymi podejściami.

Ghost” ma ponadto sporo tycich elementów, które zaskakują swą prostotą, bezproblemowością i wyczuciem twórczym. W końcu mamy tu film, który prezentuje świat, w którym duchy są wokół nas, ale nie prowokuje nas, abyśmy zadawali pytania, ponieważ znane nam zasady tego nowego świata nie nakładają się i nie zaprzeczają sobie nawzajem. Twórcy „Ghost” umieli trzymać sprawę prosto – krótko i na temat. Choćby wizja wejścia do nieba i piekła, czy jak to tam sobie określicie (sam film ich nie nazywa!). To drugie jest straszne, bo zjawiają się mroczne istoty, które wyrywają cię z tego świata wbrew twej woli – to wszystko. Nie ma tu bólu, cierpienia lub nie wiadomo jakich skomplikowanych zasad. Zamiast tego jest tylko przerażenie bijące od osoby, którą zabierają. Niebo z kolei jest pozytywne, łagodne. Zaczyna świecić jasny promień, a osoba wciąż zachowuje wybór – może iść „dalej„, albo zostać. Przy czym to drugie nie okazuje się wersją „gorszą„, istnieje za to „drugie podejście„. I nigdzie nie jest powiedziane, że na drugim koniec. Proste, ale wymowne i wystarczające – widać, że ktoś przemyślał sprawę i wiedział, co robi, podczas realizacji filmu. „Ghost” jest absurdalny i niewydarzony, ale jednocześnie możliwe jest po prostu kupić ten film. Można kombinować podczas oglądania i zastanawiać się nad tym, jak dana idiotyczna sytuacja wygląda z perspektywy osoby, która nie jest jej sednem – bo wiadomo, z punktu widzenia głównego bohatera, z którym mamy się utożsamiać, wszystko jest naturalne i logiczne – ale okazuje się, że gdzieś w tle miał miejsce jakiś szczegół, który sprawił, że cała scena działa również od tej strony.

Najlepszym tego przykładem jest scena „oddania ciała” przez medium Patrickowi Swayze, aby ten mógł się dotykać z Demi Moore. Tutaj naprawdę miałem zamiar się zastanawiać, czy twórcy chociaż raz na głos powiedzieli sobie, co będą zaraz kręcić. Zaraz będę przecież oglądać jakieś pseudolesbijskie wygłupy, które będą miały za cel mnie wzruszyć – jak ma to niby działać? Whoopi Goldberg z jej różowymi paznokciami będzie się macać z płaczącą Demi Moore, która będzie wzdychać, jakby doznała nirwany – jak nie umrę ze śmiechu, to już pozostanie mi tylko traktowanie filmów Haneke na poważnie. Czemu więc ta scena działa? Ponieważ nie ma w niej Whoopi Goldberg. Nie ma różu ani czerni, czyli elementów mogących nam przypomnieć, jak ta chwila wygląda w rzeczywistości. Zamiast tego kamera skupia się na jednym: twarzy Patricka Swayze, która wyraża wszystko to, co twórcy chcieli osiągnąć w tej scenie. Duch przypominający sobie, jak to jest dotykać, jak to jest kochać, zamiast tylko czuć miłość do innej osoby. Nagle scena, która nie miała prawa się udać, osiągnęła pełny sukces.

Mam do was pytanie, jeśli jeszcze tego filmu nie oglądaliście – tylko po moim tekście, jak wyobrażacie sobie ścieżkę dźwiękową w „Ghost„? Smutne i gorzkie partie skrzypiec towarzyszące naszym uszom przez cały seans? Wsłuchajcie się więc podczas oglądania – usłyszycie wtedy głównie… Ciszę. Poważnie. I to najczęściej właśnie w tych melancholijnych, płaczących chwilach – muzyka więc nie powtarzała emocji po aktorach. Kolejny przykład umiejętnej prostoty i dowód na to, że twórcy umieli sprzedać swoją wizję, ale nie zmuszali odbiorcy do kupienia jej.

To tylko kilka z wielu przykładów na klasę tej produkcji. Nie ma pewnie osoby bardziej zdziwionej ode mnie, jak bardzo polubiłem ten film. Na podstawie „Ghost” można nawet próbować pokusić się o analizę lat 90. w kinie i tego, jak bardzo mieli wtedy twórcy nierówno pod sufitem, a mimo to potrafili przekuć swoje myśli na film i zyskać przychylność widza.

PS

Jeśli kiedyś zastanawialiście się, jak bardzo 90. były lata 90. to pamiętajcie, że „Ghost” było nominowane do Oscara za Film Roku. Razem z „Ojcem Chrzestnym 3„.

Możecie być fajni, ale nigdy nie będziecie tak fajni, jak Swayze wkładający łeb w pociąg, aby móc nauczyć się wywoływać płacz u Demi Moore, poprzez przesuwanie monety po ścianie.