Dziedzictwo („Hereditary”, 2018)

Dziedzictwo („Hereditary”, 2018)

03/11/2018 Opinie o filmach 0
Hereditary
Pawel Pogorzelski
Ann Dowd

Arogancki i niepokojący. I całkiem zabawny.

Dziedzictwo to produkcja o braku relacji i nieporozumiewaniu się w ciężkich chwilach pomiędzy bliskimi osobami, alienacji (w znaczeniu odsunięcia się od bliskich i zamykania się z własnymi problemami w swoim własnym świecie). Inna sprawa, że zrealizowano to w najbardziej leniwy ze sposób, czyli poprzez wypełnienie przestrzeni pustką. Nie ma tu czegokolwiek, zamiast tego patrzymy smutno w przestrzeń bez żadnego kontekstu poza tym, że wszystko dzieje się po śmierci babci. Pierwszy dialog ma miejsce dopiero w 58 minucie, a wcześniej okrągłe nic. Zero poznawania postaci, fabuły, relacji między bohaterami, wstępu, czegokolwiek. Ostatecznie więc nic tu nie jest powiedziane o czymkolwiek, a tym bardziej traumie czy stracie.

Nie każdy tytuł potrzebuje takich rzeczy. Co więc Dziedzictwo posiada? Arogancję. Bardzo dużo arogancji i nieustający tupet do redukowania rzeczy na ekranie do jednego elementu, którą następnie wciska się widzowi w twarz, żeby na pewno ją zobaczył. Nie ma tu szacunku wobec widza, nawiązania z nim relacji czy wspólnej podróży. Zamiast tego wszystko jest napisane dużymi literami, chociaż i tak jest oczywiste. Nikt nawet nie próbuje się bawić w subtelność.

Ogólnie seans jest dosyć dziwny. Kilka razy film potrafi nagle przyspieszyć i na okres sceny jednej rozmowy czułem się, jakbym był w innym filmie. Bez żadnego wprowadzenia pojawiają się niezwykłe tematy (np. powiedzmy, że postać matki wbiega do pokoju swojego syna, budzi go i zaczyna krzyczeć, że zjadła krzesło), wszyscy na siebie zaczynają krzyczeć z sekundy na sekundę („Co się stało?”, „Nic”, „Jak bardzo nic?”, „NAWET ***** NIE WIESZ JAK BARDZO TY #^$*^@%#%”) albo bohaterowie robią coś nagle i w ekspresowym tempie (powiedzmy, że matka w środku nocy ściąga resztę rodziny do salonu, żeby razem wsadzili widelec do kontaktu i zaczęli śpiewać Bogurodzicę). Jeśli myślicie, że to jest zabawne, to koniecznie musicie sprawdzić momenty grozy. Zabawa polega na tym, że skonstruowano je w tym samym stylu, w którym Przyjaciele konstruowali swoje gagi. Dokładnie ta sama przekombinowana i wysilona budowa, ten sam efekt zaskoczenia… Brakuje tylko miny Joeya jako wisienki na tym dziwnym torcie.

Znęcać się można jeszcze dalej, bo fabuła nie ma za grosz sensu i opiera się wyłącznie na budowaniu następnego dziwnego momentu – a to ktoś zacznie kroić wróbelka nożyczkami, a to zacznie walić łbem w ławkę podczas lekcji, albo zacznie lewitować. Można się z tego śmiać, można też uznać to za niepokojące. W całość to się nijak nie składa i trzeba liczyć, że widz pod koniec seansu już nie będzie pamiętać połowy filmu, ale! mam też jedną pozytywną rzecz do napisania!

Otóż styl reżyserski wydaje się całkiem do rzeczy. Na pierwszy rzut oka wszystko tu twórca miał pod kontrolą i było tak, jak on to sobie wymyślił. Jeśli coś się znalazło w kadrze, to tylko dlatego, że pan reżyser tego chciał. Szybko się okazuje, że tak naprawdę to jest zupełnie inaczej i wszystko się rozłazi bez umiaru*, ale trzeba przyznać, że pierwszy krok został zrobiony. Dziedzictwo ma wyraźnie narzucony styl, pełen symetrii, ram oraz równowagi, z powracającym motywem domu lalek. Dobrze to wygląda, teraz tylko trzeba zadbać o to, aby pod tą ozdobą była jakaś substancja. Do następnego filmu! Trzymam kciuki i do następnego filmu, panie Aster.

*tak naprawdę to nie jest film o alienacji, jakieś 2/3 seansu jest zbędne. Na koniec wchodzi Bruce Lee i dołącza do Avengersów – tzn. twórca wychodzi do widza z czymś równie absurdalnym, ale dalece mniej atrakcyjnym.