Drabina Jakubowa („Jacob’s Ladder”, 1990)

Drabina Jakubowa („Jacob’s Ladder”, 1990)

09/10/2019 Opinie o filmach 0
Drabina Jakubowa
Tim Robbins

Człowiek dręczony przez koszmary i rzeczywistość. Z tym filmem trzeba się zamknąć samemu w pokoju.

5/5

WYRÓŻNIENIE: Najlepszy film roku (Miejsce #8)
https://garretreza.pl/podsumowanie-2010/

Typowo powinno się zacząć opowiadać o produkcji od wyjaśnienia tytułu, w tym przypadku jednak nie jest to najlepszy pomysł. Jeśli ktoś wie, czym jest tytułowa drabina, to natychmiast domyśli się, dlaczego bohater filmu ma takie życie i dlaczego spotykają go niecodzienne rzeczy. Można by się zastanawiać nad tym, że „Axis Mundi” byłoby lepszym tytułem, chociaż z drugiej strony – mogłoby też odrzucać, ale też bardziej intrygować. Drabina to w końcu drabina, może bohater jest budowlańcem, nie będę sprawdzać i po prostu obejrzę – ale czym jest to łacińskie słowo? Lepiej sprawdzę, zanim pójdę na seans…

To jednak dyskusja na inną okazję. Może jakąś ankietę dla kinomaniaków – Solo czy Greedo, kto strzelił pierwszy? Kto powinien dostał Oscara za 2015 rok – Di Caprio czy Fassbender? I jaki inny tytuł powinien nosić film Drabina Jakubowa?

Wracając do tematu – Drabina Jakubowa opowiada o listonoszu imieniem Jacob Singer. Mieszka w Nowym Jorku i wrócił z wojny w Wietnamie, która to namieszała mu w głowie. Potrzebuje pomocy, ale nie może jej znaleźć. Momentami nawet traci kontakt z rzeczywistością i potem nie wie, co stało się naprawdę, a co było tylko jego urojeniem. A może wcale urojeniem nie było? I dlaczego to wszystko w ogóle go spotyka? Razem z Jacobem podróżujemy przez mroki miasta i jego przeszłości, szukając ratunku.

Powiem od razu: ta produkcja jest bardziej dramat psychologiczny wykorzystujący środki stylistyczne typowe dla horroru niż czysty horror. Przynajmniej we współczesnym znaczeniu tego słowa, kiedy to utożsamiamy horror z jakimś rodzajem zagrożenia dla życia, balansowania na granicy życia i śmierci. Definicja gatunku brzmi jednak: „odmiana fantastyki polegająca na budowaniu świata przedstawionego na wzór rzeczywistości i praw nią rządzących po to, aby wprowadzić w jego obręb zjawiska kwestionujące te prawa i niedające się wytłumaczyć bez odwoływania się do zjawisk nadprzyrodzonych”, i pod tym kątem Drabina Jakubowa jest klasycznym horrorem. Znajdujemy się w świecie jakbym nam bliskim, ale mu nie ufamy, boimy się go i staramy się w nim odnaleźć, jednak nie mamy nad nim kontroli, to on ma władzę na nami… I pozostaje tylko liczyć, że mimo wszystko ma dobre intencje.

Największym osiągnięciem w tym filmie było stworzenie wiarygodnego świata oraz zaprojektowanie spójnej podróży przez ten świat. To nie jest ciąg przypadkowych scen, bo jesteśmy w stanie zrozumieć, dlaczego jesteśmy w danym miejscu i jak poprzednia scena lub sekwencja doprowadziła nas tu, gdzie jesteśmy. Na pewnym poziomie umiemy się tu odnaleźć i połączyć wszystko w całość, ponieważ nie ma tutaj nic przypadkowego. Wszystko ma jakieś znaczenie i dostrzegamy to zapewne dopiero przy kolejnym seansie. Scenarzysta wykonał tutaj kawał doskonałej roboty za rozpisanie takiej podróży w głąb zranionego i dręczonego przez życie (i nie tylko) człowieka. I jakby tego było mało – rozciągnięto nad tym dodatkowy poziom, od którego zapewne cały film tak naprawdę się zaczął, odwołujący się do wspomnień i leczenia ran po wojnie Wietnamskiej.

Naprawdę, scenariusz muszę pochwalić. Wyłączając dosyć ciężki foreshadowing i ekspozycję pierwszych 20 minut („Gabe? To ten, który umarł, zanim poleciałeś do Wietnamu?”) mówimy o solidnym, udanym tekście z artystycznym zacięciem i własnym głosem. Niepowtarzając pochwał odnośnie do budowy świata czy narracji – Drabina Jakubowa jest filmem, który ogląda się nawet lepiej za drugim i kolejnym razem. A mówimy o filmie, który jest zaprojektowany tak, aby dopiero finał pozwolił nam zrozumieć cały seans. Zazwyczaj w takich produkcjach do przodu ciągnie nas potrzeba zrozumienia, a gdy już poznajemy znaczenie niejasnych i tajemniczych scen, urok potrafi prysnąć. Drabina Jakubowa zamiast tego przyciąga do siebie na kolejny seans – wtedy dopiero doceniłem precyzyjny projekt tej podróży, ale też… znalazłem w tym wszystkim pewien spokój. Podobny do tego panującego w centrum huraganu. Jakby nic już nie miało znaczenia.

Do tego ten finał… Nikt nie mógłby się spodziewać, że film zakończy się w taki sposób. Cudo!

PS. W czasie rozmowy Jacoba z pijaną dziewczyną schodach w tle słychać „What’s Going On” Marvina Gaye’a. Utwór z 1971 roku o reakcji na zamieszanie w świecie, kiedy nikt nie wiedział np. co myśleć o wojnie w Wietnamie. Innymi słowy: dzisiaj by użyli „Where is my Mind”.