Dom śmiejących się okien („La casa dalle finestre che ridono”, 1976)

Dom śmiejących się okien („La casa dalle finestre che ridono”, 1976)

26/11/2018 Opinie o filmach 0
dom okien
Pupi Avati

Nic tu się nie dodaje i w jakiś sposób skutkuje to smaczną, niepokojącą atmosferą.

Mężczyzna przybywa na ratunek zabytkom, żeby odrestaurować malowidło. W tym czasie ktoś zaczyna do niego wydzwaniać i grozić przez telefon, przyjaciel skacze z trzeciego piętra i ginie (a może ktoś go wypchnął?), zaczynamy też słyszeć opowieść o domu ze śmiejącymi się oknami…

Potrzeba kilku scen, aby stwierdzić, że ta produkcja się nie dodaje. Ton jednej sceny nie jest kontynuowany w następnej, brakuje ciągu przyczynowo-skutkowego, kolejne sekwencje wywołują dezorientację. Najpierw bohater jedzie rowerem, a jego jazda jest pokazana przez niepotrzebnie długi czas. Bohater po cięciu dojeżdża do celu i wchodzi do budynku, gdzie zajmie się malowidłem. Za nim ktoś idzie – i to w jego stronę! Nigdy jednak nie widzimy spotkania. Po cięciu jest już późny wieczór, bohater samotnie pracuje nad malowidłem. Widzimy czyjeś obuwie – ktoś chodzi z tyłu. Bohater obraca się, buty znikają, koniec sceny. Bohater jest już w nowej lokacji, samotnie na spacerze i zbliża się do nowej lokacji. Czemu nie?

Wiem, jak to jest z takimi filmami. Zapewne tam miała być jakaś scena, ale dźwięk został źle nagrany. Nie było pieniędzy na dubla albo aktor zdążył już być zaangażowany w następny projekt. Mogło być też jeszcze inaczej: taśma mogła ulec zniszczeniu, a aktor pokłócił się z producentem, ten go zwolnił i wyciął sceny z nim. I tak dalej, i tym podobne. Zapewne plan był inny, życie zweryfikowało je, a film wciąż trzeba było dokończyć i wypuścić. To wszystko biorę pod uwagę, ale czy tak było naprawdę? Nie wiem. Może „Dom śmiejących się okien” jest dokładnie taki, jak zaplanowano, a cały chaos na ekranie jest efektem niekompetencji.

Jeśli jednak recenzja nie jest analizą, ale opowiedzeniem czytelnikowi o własnych wrażeniach z seansu – w takiej sytuacji wystarczy, jeśli napiszę tylko jedno: czułem niepokój. „Dom śmiejących się okien” potrafił to wywołać. Momentami nerwowo wodziłem po ekranie i szukałem okazji, aby odwrócić wzrok, zmniejszyć nieco napięcie, ale z drugiej strony oglądałem do końca. Każde nowe pomieszczenie obserwowałem z niepewnością i nie chciałem, żeby bohater tam wchodził. Ten film nie ma zbyt dużo sensu i nie jest najlepiej zrealizowany, ale z całą pewnością ma mocną atmosferę. I czasami to wszystko, czego widz może potrzebować….