Czy dzisiaj kino jest słabsze niż kiedyś?

Czy dzisiaj kino jest słabsze niż kiedyś?

14/04/2019 Blog 0
ray donovan

Czy dzisiaj kino jest gorsze niż kiedyś? Dlaczego znęcanie się nad słabymi produkcjami sprawia tyle frajdy? I dlaczego tak bardzo lubimy opowiadać sobie o przykrych rzeczach, które nas spotkały?

Niniejszy tekst jest efektem wieloletnich obserwacji oraz szukania odpowiedzi na pytania, które zadawałem sobie od lat. Zacząłem pisać analizę współczesnego kina, jednak efekt, który tu wam prezentuję, jest czymś innym. Jego pisanie zaprowadziło mnie do miejsca, w którym mogłem spojrzeć z szerszej perspektywy na wiele rzeczy. Teraz chciałbym zabrać tam i was. Zapraszam.

Oto jest pytanie

Wszystko zaczęło się od wspomnianej analizy i potrzeby znalezienia odpowiedzieć na pytanie: czy kino dzisiaj jest słabsze niż w latach wcześniejszych? Od razu trafiłem na przeszkodę: mianowicie, nie widziałem dominującej większości tytułów, wokół których ostatnio tworzy się podobne wypracowania. Przyczyna była prosta: nie miałem powodu, by po te tytuły sięgnąć. Zbierają one co najwyżej przeciętne recenzje i nikt nie przekonał mnie nigdy, że warto się za nie zabrać. Są to zazwyczaj bardzo popularne tytuły, o których każdy ma jakieś zdanie. Zarabiają one dużo, są na pierwszym planie światowego repertuaru, o nich toczone są dyskusje. Jednocześnie te tytuły są określane jako upadek kina, zły kierunek albo przykład raka toczącego Hollywood. Teraz więc stanąłem przed wyborem: nadrabiam zaległości albo rezygnuję z pisania analizy. W końcu, jak mogę taką napisać bez zapoznania się z najważniejszymi produkcjami?

Oczywiście, jak zawsze znalazła się jeszcze trzecia opcja: zatrzymałem się i zadałem pytanie: czemu właśnie tytuły zbierające najwyżej przeciętne recenzje (a nawet wprost negatywne) są właśnie popularne i najważniejsze dla współczesnego widza? Dlaczego „Pozostawieni” albo „Debiutanci” nigdy nie zaistnieli w kulturze masowej równie mocno, co tytuł, o którym najcieplejsza opinia, z jaką się zetknąłem, brzmi: „Oj tam, da się oglądać. Idźcie do kina, nie ma tragedii”? Dlaczego ten tytuł właśnie tak porusza współczesnego widza, rozbudza go, dlaczego właśnie o nim chce dyskutować, chociaż nie towarzyszą temu żadne wzniosłe lub pozytywne emocje? Przecież zamiast tego będą narzekać, kłócić się i obrażać. A współczesne kino jest strasznie rozległe i każdy ogląda, co tylko chce. Oczywiście, najbardziej dostępne (zarówno na poziomie popularności, marketingu i legalnych źródeł umożliwiających zapoznać się z danym tytułem) są współczesne produkcje amerykańskie, ale jak ktoś chce, to będzie wiedział (za sprawą znajomych, zagranicznych stron oraz recenzji masy krytyków, mniej lub bardziej profesjonalnych) o niemal wszystkim, co się obecnie tworzy i dotrze, gdzie będzie chciał. Wygląda to więc tak, jakby widownia celowo wybierała te gorsze tytuły. Dlaczego więc współczesny widz rezygnuje z masy dobrego materiału do oglądania na rzecz gorszego?

Poprzez „gorszego” nie mam na myśli wyłącznie „złego”, tylko takiego, o którym będziemy wiedzieć, że możemy na niego narzekać.

Tutaj temat zaczął mi się rozszerzać, bo przecież taka postawa nie dotyczy wyłącznie kina, chociaż to tutaj tę pozę widzę najwyraźniej. Choćby seriale. Jakaś stacja ogłasza, że dany serial dostaje przedłużenie na kolejny sezon, a w komentarzach widzowie nie omieszkają ogłosić, że ostatni sezon powinien być ostatni i sami już nie wiedzą, czy to dalej oglądać. Oczywiście obejrzą. YouTube? Spokojnie spędzam tam przynajmniej godzinę dziennie (albo i więcej). Pierwsze co robię każdego dnia, to włączam tam jakiś podcast, a potem idę robić sobie śniadanie. Nawet jeśli mnie dany temat nie interesuje, to wciąż znajdzie się ktoś, kto mówi o nim z taką pasją, że i tak go słucham. Nie znaczy jednak, że znam tytuły i twórców, którzy są tam najpopularniejsi. Tak naprawdę to w ogóle ich nie znam i nie widzę powodu, by zacząć oglądać to, co jest w zakładce „Na czasie” (czyli najbardziej popularne nowości). Tę stronę YouTube’a jednak widzą inni. I widzą wyłącznie ją. Narzekają potem, że YouTube jest beznadziejny (ewentualnie: POLSKI YouTube jest beznadziejny). Muzyka? Również to samo. Można poszukiwać i słuchać tylko tego, co chcesz słuchać. Można też słuchać radia, którego zawartość już dawno temu stała się synonimem złej muzyki – czemu jednak kiedy podnoszą się głosy krytyki, to obejmują one nie tych artystów z radia, ale całą współczesną muzykę? Istnieje muzyka, którą pokochasz – wystarczy tylko jej poszukać.

Mówi się, że XXI wiek to okres łatwego dostępu do informacji, dlatego rozpowszechnianie niesprawdzonych plotek to wybór, nie konieczność. Ja napiszę, że jest to też moment łatwego dostępu do kultury wszelakiej i w każdym wydaniu, dlatego poświęcanie czasu na gniot, złą muzykę, słabe książki czy nieinteresujące artykuły w Internecie to wybór, nie konieczność. Teraz tylko trzeba ustalić wartość, jaka stoi za tym wyborem.

Czemu film ganiony i krytykowany wydaje się atrakcyjniejszym wyborem od tego nagrodzonego? Mógłbym w tym miejscu przyjąć powszechne obecnie stanowisko, że ludzie są debilami – że nie potrafią wybierać ani też docenić prawdziwej sztuki. Tego jednak nie zrobię. Przyjmę, że są to osoby logiczne i pozbawione skłonności masochistycznych. To przecież też są ludzie, czyli robią rzeczy, które wydają im się właściwe oraz sprawiające przyjemność. Pytanie tylko: dlaczego wydają się właściwe oraz na czym polega przyjemność, którą w tym znajdują?

Wszyscy ludzie są debilami

W tym miejscu zatrzymam się na chwilę i podkreślę, jak mocno obecny jest dziś pogląd, który właśnie odrzuciłem – że wszyscy inni ludzie są głupi i działają na własną szkodę. Członkowie społeczeństwa spodziewają się takiego zachowania ze strony obcych w swoim codziennym życiu na każdym etapie – podczas stania po kawę, jazdy transportem miejskim, w pracy, w Internecie. Spodziewamy się, że ludzie na naszej drodze będą gorsi od nas: głupsi, prymitywni, pozbawieni podstawowej wiedzy, nieznający ortografii, agresywni, emocjonalni, zagubieni, uzależnieni, mający problemy, które sami na siebie sprowadzili. Co prawda dużo się o tym mówi, ale nigdy wprost. Ten problem zawsze jest dzielony na małe podtematy – jakiś odłam seksizmu (uważanie osób przedstawiających drugą płeć za gorsze), rasizmu (osoby o innym kolorze skóry są gorsi od nas), ksenofobi (osoby mieszkające gdzie indziej są gorsi od nas) itd., ale to tak naprawdę jest niechęć – a najczęściej po prostu nienawiść – do drugiego człowieka jako takiego. I co bardziej istotne: ten pogląd jest pielęgnowany przez wszystkich. Wszyscy powtarzają sobie nawzajem dowody na poparcie tego stanowiska – opowiadamy sobie historie z codziennego życia o przykrych rzeczach, które nas spotkały, o wyjątkowych wypadkach z udziałem innych osób i ich skandalicznego zachowania. Publikujemy te opowieści następnie w Internecie, może nawet uda się nam nagrać takie wydarzenie i opublikować, wysyłać innym, a oni będą wysyłać swoim znajomym. Wszyscy budują każdego dnia to upewnianie się, że świat jest zły, a ludzie go zamieszkujący są naprawdę źli – i to na wiele nieskończonych powodów. Im bardziej szokująca historia, tym lepiej.

Niewiele w tym prawdy, dużo uproszczeń i przesady – a jednak to jest główny szum, który nas otacza. Nieważne, o jakiej grupie społecznej pomyślimy – zawsze pierwsze wyobrażenie będzie negatywne. Policja, lekarze, Internauci, taksówkarze, bezdomni…

Poświęcam omówieniu tego zjawiska tyle miejsca, ponieważ tutaj najwyraźniej kryje się odpowiedź na moje ostatnie pytania. Wybieranie słabego kina wydaje mi się być częścią wspomnianego nurtu – wmawianie sobie, że świat jest gorszy, niż jest w rzeczywistości. Dobre kino jest uznawane, ale jest tylko mniejszą składową omawianej całości, skupiamy się na tych nieudanych tytułach. Nawet jeśli dyskusja dotyczy premier, o których nikt nie będzie chciał rozmawiać za dwa tygodnie – ale przez te dwa tygodnie będziemy maglować temat aż do kolejnego tytułu pełnego wad i błędów, na których będziemy mogli się skupić. A jeśli nie, zawsze będzie można narzekać na tematy uniwersalne: zwiastuny, ilość reklam czy zachowanie widzów na sali kinowej. To nic, że od lat narzekający używają dokładnie tych samych słów i nigdy jeszcze nie dodali nic od siebie – i tak o tym napiszą. Nie ważne, że ma to miejsce raz na wiele lat, ale jeśli każdy o tym napisze, gdy tylko będzie mieć nieprzyjemność spędzić seans z kimś gadającym dwa rzędy z tyłu, to razem zbudujemy wrażenie, jakby każda wizyta w kinie tak wyglądała!

Też kiedyś miałem sytuację, że poszedłem na film i gość obok mnie wyciągnął butelkę wódki, po czym zrobił sobie piknik na seansie odbywającym się około południa, ale to był jeden z może pięciu czy dziesięciu takich sytuacji. A seansów w kinie odbyłem już pewnie blisko tysiąc. Niby nie ma o czym mówić, a jednak robiłem to – wracałem do domu i opowiadałem wszystkim bez zastanowienia. Traktowałem to jak zabawną anegdotę bez przemyślenia, co jest w tym takiego zabawnego i dlaczego taką przyjemność sprawia mi dzielenie się tym z innymi. Samo w sobie to raczej złe nie jest, ale chodzi o wnioski, jakie z tego wyciągnąłem i pozwoliłem wyciągnąć innym. To nigdy nie była „fajna historia”, to był dowód. Teraz spojrzałem na to z dystansu i moja teoria jest taka, że w ten sposób dostarczałem dowód innym oraz sobie samemu na głupotę i absurd wśród ludzi – to ludzie chcą oglądać, o tym chcą czytać. Chcą podsycać swą wiarę w to, że inni ludzie są gorsi. Gorsi od czego? Od nich samych. I o to właśnie chodzi!

Kto nie jest debilem?

Zanim przejdę dalej, wyjaśnię dwa aksjomaty, którymi będę się w dalszej części posługiwał.

Pierwszym jest zdiagnozowany ponad pół wieku temu przez Ayn Rand kierunek filozoficzny, w jakim idzie świat. Nazwała ów kierunek antyideologią, czyli kult złotego środka, kompromisu oraz odrzucanie każdej ideologii, tak „dobrej” jak i „negatywnej”. Efektem tej filozofii są państwa rządzone przez ludzi, którzy nie walczą o nic poza władzą i bycie u władzy. Obywatele, którzy walczą przeciw czemuś, ale nie umieją powiedzieć, o jaką wartość walczą. Kinomani chwalący filmy za „Nie dawanie odpowiedzi” czy „Nie obieranie żadnej ze stron”.

Drugim aksjomatem są słowa Stanisława Lema, który w jednym ze swoich opowiadań poprzez stworzoną przez siebie postać zauważył, że dekalog nie informuje o tym, jak być dobrym. Mówi tylko o tym, jak nie być złym – nie kraść, nie zabijać i tak dalej. Fakt ten ma swoje następstwa – szczególnie w świetle innego, jakim jest powszechne mylenie filozofii z religią, zastępowanie pierwszego drugim. Niby każdy umiałby wymienić cechy dobrej osoby (wierność, prawdomówność, uczciwość), ale tak naprawdę przecież wystarczy nie być złym i w ten sposób jest się dobrym, prawda?

Właśnie nie, ale wielu w to wierzy. Typowy przykład antyideologii – nie chcą, żeby ich oceniać; nie chcą też spełniać żadnych warunków bycia dobrym. Zamiast tego będą podawać w wątpliwość to, czy można w ogóle „być dobrym”. Wszystko ma być względne. Ta sama zasada już nie obowiązuje, kiedy przychodzi do oceniania innych. To robić wolno, tutaj panuje powszechna zgoda. Na podstawie jednego zdania opublikowanego gdzieś w mediach społecznościowych, bez uprzedniej weryfikacji, można nie tylko wydawać negatywny wyrok o tej osobie, która to zdanie napisała, ale od razu o całej grupie, którą ta osoba reprezentuje. Nikt zdaje się nie mieć z tym problemu. Zbiorowy wysiłek mający jeden cel: zbudować wrażenie, że wszyscy inni ludzie są gorsi ode mnie (ewentualnie: od nas, od grupy, którą reprezentuję).

Wartością jest więc uważanie siebie za osobę lepszą od innych. Przyjemnością z kolei jest utwierdzanie tego przekonania. Przyczyną z kolei wydaje się brak innych opcji, aby zyskać szacunek do samego siebie, aby mieć poczucie własnej wartości.

Człowiek kontra sztuka

Zwróciliście kiedyś uwagę, jak chętnie internauci wyrażają chęć (najczęściej pośredniego) domagania się czyjejś śmierci – jeśli nie biologicznej, to tej artystycznej? Wystarczy wysłuchać nowy album danego zespołu – jeśli im się nie spodoba, to oświadczają, że ten artysta już nie powinien tworzyć. Zawsze mnie to zastanawiało, gdzie oni widzą jakiś związek pomiędzy tymi wydarzeniami. Jak w ogóle ktoś ma czelność domagać się, aby drugi człowiek przestał tworzyć? To przecież okrucieństwo w swojej najbardziej niefizycznej formie. Teraz kiedy zacząłem dostrzegać omawiany w tym eseju współczesny kierunek filozoficzny oparty na przekładaniu słabej kultury ponad dobrą, zacząłem rozumieć i to. Najbardziej dostrzegalni nie są ci, co tworzą wartościowy materiał, ale raczej te osoby, których praca nie ma żadnej wartości. Dlatego też najbardziej dyskutowane nie są osiągnięcia studia lub reżysera, ale ich wtopy. Wtedy jest ten wyczekiwany moment, kiedy można powiedzieć artyście, że się skończył; rozkazać mu, żeby przestał tworzyć; można nawet grozić mu śmiercią. Potępiany zostaje tu wręcz sam akt tworzenia, a nawet jeśli jest to słaby film, nie jest to przecież powód, aby kogoś nienawidzić, życzyć komuś zgonu ani tym bardziej uważać się za lepszego od tej osoby. Ona przynajmniej coś zrobiła. Zrealizowała swój cel, może nawet marzenie, stawiła czoła wszystkim przeszkodom, pokonała je… I wciąż stworzyła coś słabego. Zdarza się i jest to efekt wielu czynników, ale to wciąż jest jakieś osiągnięcie. Ono wciąż o czymś świadczy: możemy to umieścić na półce, dotknąć a na koniec możemy opowiedzieć historię, której to my jesteśmy bohaterem. Jednak żeby do tego doszło, najpierw trzeba przyjąć to wszystko (realizowanie marzeń, stawianie czoła trudnościom, pokonywanie ich) za wartość. A nie jest to łatwe w świecie, w którym nie ma wartości – panuje w końcu antyideologia.

Zdaję sobie sprawę, że jestem blisko poruszenia tutaj bardzo poważnego tematu, który przerasta ten, który powinien być w centrum niniejszej publikacji. Nie będę tego robił, ponieważ poczucie wartości w społeczeństwie wymaga omówienia zmian ekonomicznych, politycznych, filozoficznych i wielu innych na przestrzeni dekad, dlatego w tym miejscu skrócę to wszystko do jednego pytania i jednego przypuszczenia. Mianowicie: ilu ludzi dzisiaj może unieść swoje dzieło, zaprezentować i powiedzieć: to jest moje osiągnięcie i ono mówi wiele o mnie? Praca daje wam taką możliwość? Studia? Hobby? Coś innego? Z mojej strony jest to olbrzymi skrót myślowy, ale z własnych obserwacji wnoszę, że nie ma wielu takich osób. Najczęściej widzę odcinanie się od tego, co ktoś robi w domu, prywatnie lub w Internecie. Już dawno temu zauważyłem, że inni pytani o to, co im daje dumę, czują się zaatakowani. Zamykają się i rozmowa jest trudniejsza. Nie rozumiałem tego. Dziś myślę, że jestem przynajmniej krok bliżej uzyskania odpowiedzi, dlaczego tak się dzieje.

Na pohybel!

Dobrze, ale czym jest duma? Dzisiaj duma nie jest definiowana jako osiągnięcie; jako coś, na co trzeba zapracować. We współczesnym dialogu duma pojawia się niemal tylko w kontekście stosunku emocjonalnego do dokonań obcych ludzi, a na które sam czujący dumę nie miał żadnego wpływu: film, który powstał w moim kraju, wygrywa nagrody! Drużyna piłkarska, której kibicuję, wygrała mecz albo turniej! Inni ludzie pytają, czemu to wydarzenie wywołuje takie wielkie emocje. „To przecież tylko gra”, mówią, ale też zdają się nieszczególnie zainteresowani uzyskaniem odpowiedzi na pytanie, które właśnie zadali. Zrobili to głównie w celu retorycznym, żeby negować całe zjawisko (wygodniej jest założyć, że ta osoba jest gorsza od nas – interesuje się głupim sportem, a ja nie!). A to tylko pogłębi problem – w końcu, jeśli nie można być dumnym ze swoich osiągnięć, ani też osiągnięć innych, to co wtedy się stanie?

Właściwym rozwiązaniem byłoby budowa świata, które daje okazję do samorealizacji. Co prawda – owszem, tak, niby żyjemy już na takim świecie. Wciąż możemy zyskać poczucie własnej wartości, ale tu wszystko zależy wyłącznie od nas. Nie mówię tu o tym, że musimy zapracować na takie poczucie, to uważam za właściwe – ale również w procesie dorastania musimy nawet samodzielnie odkryć, że coś takiego istnieje, przekopać się przez niejasne definicje i odkryć prawdę. Dopiero tutaj zacznie się walka o to, by móc czuć dumę z samego siebie. W wieku 30, 40 lat, albo i później. Można to porównać do bycia górnikiem, któremu nikt nigdy nie powiedział, że można kopać w ziemi, ani które z wykopanych rzeczy będą wartościowe. To przecież niemal przerasta każdego człowieka i jest kompletnie niepotrzebne, a czuję się, jakbym był otoczony przez takich właśnie górników.

I co gorsza, to wcale nie jest najważniejszy problem, o którym dziś powinno się mówić w pierwszej kolejności. Teraz to wszystko poszło już o krok dalej – zamiast organizować warunki, w których ludzie będą mogli zyskiwać powody do dumy, to organizuje się przestrzeń w taki sposób, aby dawać im powody do wstydu. Z powodu płci – bo jakiś przedstawiciel danej płci zrobił coś, co zasługuje na naganę, to teraz ganimy pozostałych przedstawicieli tej samej płci. Z powodu kraju, z powodu miejsca zamieszkania, z powodu zainteresowań, z powodu stylu życia… Wszystko jedno, zasada jest w końcu ta sama. A co tam, zróbmy film o tragedii i oskarżajmy potomków ludzi, którzy dokonali zbrodni, że oni też są w jakiś sposób za to odpowiedzialni. Mało tego – oskarżajmy ludzi, którzy tylko tu mieszkają i ich też oskarżmy za to, co stało się 70 lat temu. Byle tylko czuli się źle sami ze sobą z powodu rzeczy, na które nie mają wpływu.

(tak, istnieje taki film. I zbiera sporo nagród)

Skutek, efekt, kontynuacja

Chciałbym, żeby wszyscy czuli się dobrze we własnej skórze, żeby czuli się dobrze na tym świecie, ale trudno jest mi się dziwić w takich okolicznościach, że im nie jest łatwo zyskać szacunek do samych siebie. Móc spojrzeć w lustro i powiedzieć, że jest się dobrym człowiekiem, że się na to zapracowało. Jeśli macie taką przyjemność – dajcie temu znać, ale tylko pomyślcie o tym, jak musi się czuć człowiek, który nie może tego uczynić. Nie może zaspokoić tej jednej z podstawowych potrzeb człowieka. A przypuszczam na podstawie osobistych obserwacji, że to oni są dominującą większością współcześnie żyjących.

Nie tylko więc utrudniono możliwości zbudować poczucie własnej wartości, ale też utrudniono jasną definicję takiej dumy. Efekty tego są więc dwa, a przynajmniej one są najpopularniejsze. Po pierwsze: jeśli nie możemy wprost uważać się za ludzi dobrych (bo definicja nie jest jasna), to będziemy innych uważać za gorszych od nas, a tym samym będziemy mogli pozytywniej myśleć o sobie samym – na zasadzie „może ze mną nie jest jakoś szczególnie dobrze, ale przynajmniej nie odwalam takich numerów, jak te wariaty piętro wyżej”. Przykładów takiego myślenia jest multum – nawet nie trzeba tego rozumieć, to można robić instynktownie.

Drugim efektem jest odbieranie innym poczucia własnej wartości – na zapas, degradowanie ich i umniejszanie. Tutaj staje się nam na rękę mówienie o całej kulturze przez pryzmat kilku przypadków, np. piosenek z radia, których nienawidzimy. Mówimy wtedy, że cała współczesna muzyka jest do kitu i tym samym degradujemy wysiłek masy ludzi, którzy nagrywają dobre rzeczy. Tłum twórców wrzuca mnóstwo interesującej zawartości na YouTube, ale obejrzyjmy kilka słabych filmików i potem będziemy mówić, że wszyscy publikujący na tej stronie to atencyjne dziwki niemające nic do powiedzenia. Potem pójdźmy do kina pięć razy do roku i płaczmy, że nie ma już prawdziwych twórców, że dziś to tylko komercja, remake’i oraz efekty specjalne. A na sztuce ten nurt wcale się nie zatrzymuje – w końcu całkiem popularne jest ujmowanie godności przedstawicielom danej płci. Jedna osoba zrobi coś głupiego, a następnie wszyscy mający taką samą płeć co ona będą posądzani o gotowość do zrobienia dokładnie tego samego.

Wystarczy tylko przekonać samego siebie, że zachowanie jednej osoby świadczy o zachowaniu 30 milionów ludzi. Albo trzech miliardów. Potem będzie z górki.

Nie mamy już nic do powiedzenia, jeśli nie ma to wydźwięku negatywnego. Komentarze pod czyjąś wypowiedzią lub artykułem? Szukamy błędów i literówek. Ktoś używa skrótów myślowych? Zachowujemy się, jakby ich nie było i na tej podstawie obrażamy autora tekstu i jego pracę za brak spójności oraz nielogiczność. Ktoś ma jakiś zarzut wobec książki lub filmu? Nie adresujemy go, zamiast tego negujemy jego prawo do mówienia czegoś takiego („W innym filmie było coś podobnego i tam ci to nie przeszkadzało!”). Trudno momentami wskazać, czy tutaj czytelnicy chcą czuć się lepiej od innych, czy też tylko ująć samopoczucia innym. Niewiedza jest w cenie – nie trzeba znać tematu, można opierać się tylko na kilku słowach i dalej ciągnąć wulgaryzmy, aby móc podtrzymać w ten sposób wrażenie, że wszyscy inny ludzie poza mną są głupsi. Taka postawa promuje niewiedzę, nieokrzesanie, brak empatii, zarozumiałość i wiele innych negatywnych cech charakteru. Nie wymagamy od siebie znajomości czyjejś sytuacji, żeby móc się o niej wypowiedzieć. Nie mamy potrzeby zatrzymać się i wczuć w czyjąś sytuację – dlaczego uważa takie poglądy za słuszne, dlaczego myśli w taki sposób, dlaczego tak się zachował w tej sytuacji? Wystarczy nam prosta odpowiedź – ta osoba jest głupia. Antyszczepionkowcy to wyłącznie oszołomy obawiający się autyzmu, wszyscy wierzą w płaską Ziemię, a każda feministka wylewa wybielacz mężczyznom na krocze w metrze.

Zasada jest taka sama w przypadku newsów (np. filmowych). Ich autorzy już dawno temu zorientowali się (zapewne jedynie instynktownie), że nie chodzi w nich o informowanie kogokolwiek o czymkolwiek. Podejmij głupi temat – niech czytelnik poczuje się lepiej od osób w niego zaangażowanych. Wymyśl głupi nagłówek, niech czytelnicy czują się lepiej od ciebie. Poinformuj ich o tym, że ktoś robi coś głupiego. Niech czują się lepiej od nich. W ten sposób napisanie oczywistej rzeczy w komentarzu staje się osiągnięciem. Ktoś powiedział coś głupiego, oskarża kogoś o coś głupiego albo w głupi sposób. Nieważne, że ma to miejsce na innym kontynencie – należy ująć to w taki sposób, jakby to działo się tuż obok, jakby miało wpływ na nasze życie, jakby to było powszechne i codzienne. Byle tylko każdego dnia dołożyć cegiełkę do umocnienia wiary w to, że inni ludzie są gorsi, że zagłada świata została przyspieszona, a kino umiera. A my jesteśmy lepsi od nich poprzez nie bycie aż tak złymi co oni. To jest wartość, która jest w cenie – jej szukają odbiorcy, ją doceniają, jej potrzebują. Oglądają programy, które jej dostarczają. Głosują na polityków, którzy jej dostarczają. Konsumują sztukę, która jej dostarcza. Otaczają się ludźmi, którzy jej dostarczają.

Kiedyś było powiedzenie – jeśli jesteś najmądrzejszą osobą w pokoju, to znajdujesz się w złym pokoju. Czasy się zmieniły.

To jak to jest?

Widzowie potrzebują słabych filmów. Potrzebują filmów o słabych ludziach. Potrzebują się kłócić o słabych filmach. Czy więc to znaczy, że współczesne kino jest słabe?

Tak jak się spodziewałem przed pisaniem, odpowiedź jest następująca: kino jest dokładnie takie, jak Ty chcesz, żeby było. Ty decydujesz, na co się otworzyć i czemu poświęcić swój czas. Kino nie może być w danym czasie lepsze lub gorsze, ponieważ kino jest sumą tytułów, które powstały, a ta jakość zależy od samych twórców. Technologia może się rozwijać i spełniać marzenia, państwo może narzucać cenzurę, a czasy mogą dostarczyć różnych tematów i nastrojów, ale za wszystkim stoi twórca i jego decyzja, co z tym zrobić. Czasy nie tworzą filmów. Nie ma żadnego sposobu, aby ograniczyć powstawanie dobrego kina.

Kina jako takiego nie można ocenić – to w końcu zbiór pojedynczych tytułów. Można oceniać każdy z nich z osobna, ale zbieranie ich wszystkich i wydawanie osądów wydaje mi się absurdalne. Można oceniać tylko dominujące nurty, ale niekoniecznie są one dobre lub złe. Często one po prostu są. Istotniejsze jest ocenianie widzów – nurtów, które panują wśród nich. Co lubią, czego w kinie szukają, co daje im przyjemność i na co reagują najmocniej. To oni starają się wydać opinię o tym, jakie kino jest – mówiąc wtedy więcej o sobie niż o tym, co obejrzeli.

Pamiętam, co ludzie wokół mnie mówili na festiwalu, kiedy obejrzeli „Płomienie” – że jest to film wolny. Co mówili po seansie „Fallouta”? Skupili się na ego Toma Cruise’a. Nie jest istotne, jak dobre filmy są, jeśli widownia jest w stanie wyciągnąć z nich tylko tyle. Bardziej istotnej jest jednak to, czego widownia potrzebuje od filmów i do czego ich używa. W praktyce oznacza to, że tak naprawdę nie mam co się sugerować opiniami znajomych, ich ocenami, jeśli nie szukacie w kinie tego samego. Poszukiwać trzeba zacząć znowu na własną rękę. Wracamy do punktu wyjścia, tylko teraz będzie to jakby trudniejsze. W końcu… co teraz? Kto pomoże znaleźć dobre kino?

Nie wiem dokładnie, jak nazwać nurt, który tutaj próbowałem wstępnie przeanalizować. „Negatywizm” już istnieje i oznacza coś innego. Na pewno są też inne nurty, ale ten uznaję za dominujący (niekoniecznie najliczniejszy, ale najgłośniejszy – tacy ludzie naprawdę istnieją, a ich głos tylko się nasila w ostatnich latach), obecny w różnym stopniu wśród widzów czy publicystyki filmowej. Widzę to w niemal każdej spotykanej osobie, z którą rozmawiam. Różnica polega tylko na stopniu zaawansowania, ale zawsze chodzi o to samo. Większości wystarczy tylko raz w czas napisać kąśliwy komentarz odnośnie do letniego przeboju, ewentualnie rzucić złośliwy komentarz wobec kogoś, kto lubi film, którego pierwsza osoba nie lubi. Po drugiej stronie skali jest publiczne domaganie się śmierci tego czy innego artysty. Pośrodku z kolei jest tłum ludzi piszący opinie, na które nie sposób odpowiedzieć – z całą pewnością wyrażają negatywny stosunek osoby do produkcji, którą właśnie zobaczyła, ale nie służy ona żadnemu innemu celowi. Cytując jeden z przykładów: „Kompletnie mi się ten horror nie podobał,irytujące aktorstwo,kiepska i powtarzalna fabuła,nawet muzyka nie pasowała do tej całej historyjki.” Takie słowa nie są początkiem do dyskusji, nie są argumentem, niczego nie wyjaśniają, ale sygnał został wysłany. Negatywna opinia wyrażona, a tej przecież wyjaśniać wcale już nie trzeba.

Zapewne w niedalekiej przyszłości nasilą się głosy podkreślające popularność kina, na które można narzekać i jak wielką przyjemność widzowie z tego wyciągają. Nikt jednak nie zapyta o przyczynę, dlaczego kinomani zaczęli lubić takie rzeczy. Skrytykowani będą ludzie jako gatunek (obowiązkowe wychodzenie z założenia, że człowiek [ewentualnie POLAK] już tak ma, że chce narzekać) oraz fakt, że chodzą do kina, aby spełniać swoje potrzeby. I tą potrzebą jest narzekanie, jak więc w takich warunkach może powstawać dobre kino? (oczywiście, bez zdefiniowania, czym dobre kino jest) Jednym słowem – błąd będzie taki sam, zmieni się tylko jego egzekucja. Wciąż będzie panować powszechna wiara w to, że inni są gorsi ode mnie, a tym samym: jestem od nich lepszy. Nikt nie zapyta o przyczynę takiej sytuacji. Zamiast tego stan zastany będzie przyjmowany jako „domyślny”. I ponownie – gdy mówimy o mnie, wtedy: „Nie znasz mnie, nie oceniaj! Nie robię tego, bo jestem złą osobą!”. Gdy mówimy o innych – „wiadomo, ludzie tacy są. Bydło i tyle, ja to bym strzelał na miejscu”.

Co będzie dalej? Trudno mi powiedzieć.

Czy można coś z tym zrobić? Oczywiście. Trzeba tylko zdiagnozować problem, nazwać go po imieniu oraz pójść w przeciwną stronę. Jeśli coś wam się nie podoba – nie róbcie tego. Pamiętajcie jedynie, żeby występować wobec faktycznego problemu, a nie tylko jego powierzchownych objawów. Upewnijcie się, że wasz bunt nie będzie kontynuacją błędu, przeciw któremu występujecie. Dalej będzie już z górki, bo są możliwości ku temu. Kultura (żeby już zatrzymać się na tym wymiarze życia) jest tak rozległa, że ilość drzwi, które będziecie mogli przekroczyć, zawsze będzie bogata.

Bo oglądanie złych filmów nie zwiększa procentu złych filmów w ogóle. Oglądanie takich filmów zmniejsza jedynie procent dobrych filmów w waszym życiu.