Bogowie (2014)

Bogowie (2014)

27/09/2014 Obyczajowy 0
bogowie plakat
Tomasz Kot
Polskie szpitale & Lata 80. & Kardiochirurgia

Zbigniew Religa to polski kardiochirurg, który w latach 80. po powrocie ze Stanów zaczął forsować w kraju przeszczep serca.

Ludzi mieli, naukę mieli, sprzęt mieli, teraz tylko rozpocząć walkę. „Bogowie” to niestandardowa opowieść biograficzna, którą ogląda się jak film sportowy, obejmujący okres od powrotu ze Stanów aż po wykonanie słynnej fotografii, którą tu poniżej zamieściłem.

Sukces tej historii kryje się nie w sednie całej fabuły – udanym przeszczepie – ale w małych osiągnięciach, które były po drodze. Wiadomo, że finał będzie szczęśliwy – jednak całość, która to poprzedziła, jest zagadką. Jak poradzono sobie z przekonaniem kierownika do przeprowadzenia operacji? Jak znaleziono dawcę? Skąd wzięto środki? Napięcie nie opada ani na chwilę, buzuje to adrenalinę do serca. Pan Religa na ekranie zahipnotyzowany patrzy się w mięsień pacjenta, wyczekując ruchu, a moje biło wtedy, śpiewając pieśń życia.

Bogowie” to w sumie historia o walce z systemem. Socjalizm jest tu największym przeciwnikiem stojącym na drodze do ratowania życia. Dość powiedzieć, że jednym ze sposobów, w jaki pan Religa zdobędzie fundusze, będzie zwrócenie się do związków. Te z kolei zbierają kasę z kar, jakie płaci miejscowa koksownia, która miała być zamknięta, bo truje miasto, ale czerpie takie zyski, że się umówili nieoficjalnie i pracują dalej, tylko płacą kary, wciąż wychodząc na swoje. Związek weźmie te pieniądze, przepierze przez Ministerstwo Zdrowia jako dotację dla Kliniki… I gotowe. Operacja na sercu nie jest w tym filmie żadnym problemem. Nawet ówczesne warunki pracy w szpitalu wydają się zadowalające, chociaż to co najmniej kilka epok do tyłu.

I dzięki temu jest to historia warta opowiedzenia z więcej niż jednego powodu. To opowieść, którą chciałbym usłyszeć jeszcze raz. I można z niej wyciągnąć naukę, by nie doszło do powtórki. Jak dobrze, że to wykorzystano, i zrobiono to w kompetentny sposób. Dobrze przedstawiono tamte czasy, nie tylko pod względem scenografii czy kostiumów (również modeli samochodów), ale czuć różnicę czasu. Nagrania z telewizji wyglądają jak nagrania kabaretu Laskowika z lat 80., a gdybyście się zastanawiali, czemu wtedy w Polsce serce traktowano jak relikwię – to proszę, macie symboliczną scenę z Sonią Bohosiewicz pytającą, czy jej mąż z nowym sercem nadal będzie ją kochać? Czy się zmieni? I całkiem nieźle sobie z tym poradzono. Widz zagraniczny będzie zadowolony.

Trudno mi wytłumaczyć obecność jakichś słabszych stron. Niektórych decyzji odgórne w pokazywaniu historii nie chcę komentować, bo nie mi to oceniać – sam wiem tyle, co nic o tym, co naprawdę się wydarzyło; nie znam czasów, nie żyłem wtedy. Napiszę tylko, że owe decyzje mogą budzić wątpliwości, jednak nie widziałem w filmie nic, co by mu nie służyło, albo było jedynie tanim pójściem na łatwiznę. Nie widziałem tu schematu z filmów biograficznych, nie ma tu matematycznie wyliczonych punktów zwrotu akcji. To było życie opowiedziane bardzo płynnie jako film. Mogę tylko napisać: finał mnie zawiódł. Nie samo zakończenie, ale finał. Słynna operacja trwająca ponad dobę, po której zrobiono TO zdjęcie, z wyczerpanym asystentem siedzącym pod ścianą i śpiącym na miejscu. To jak to pokazano, to jest po prostu zawód. Nie zdradzę jednak dlaczego. Nie spodziewajcie się tylko jakiegoś finałowego pojedynku z „Rocky’ego„. A była ku temu okazja… oj, była.