American Fiction (2023)

American Fiction (2023)

26/03/2024 Opinie o filmach 0
Takie Menchester By The Sea, tylko bardziej śmieszne. Jeffrey Wright umie być czarny.
5/5
Monk ma wiele imion, matka nawet mówi mu „Monkie”. Jest doktorem, wykłada literaturę i właśnie bierze czas wolny od studiów po tym, jak pokłócił się ze studentką o prozie Flanery O 'Connor* i ta złożyła skargę. Wraca więc do domu i stawia czoła rodzinnym sprawom, przy okazji wraca do pisania, przetwarzając wtedy swoje emocje oraz przemyślenia. Film jako całość jest w sumie takim rodzinnym dramatem o relacjach międzyludzkich oraz medytacją nad pozycją człowieka wobec sztuki, współczesności, świata, prawdy oraz pewnego obowiązku, jaki ma artysta wobec innych i samych siebie. Czy mówić im to, co oni chcą usłyszeć? Czy też rzucić im wyzwanie? Czy artysta odpowiada za to, jak ludzie reagują na jego dzieło? Czy też nie ma co mu się do tego mieszać i sprawy toczą się już potem niezależnie od niego? I co to mówi tak ogólnie o współczesnym świecie, o nas samych? American Fiction nie jest po to, aby nam mówić, co mamy myśleć – autor daje nam tutaj dodatkową perspektywę, z której możemy spojrzeć na rzeczy, które już znamy.
 
To nie jest film o politycznej poprawności albo satyra na cokolwiek. Opowieść o pisaniu książki pod publikę jest zdecydowanie jednym z najlepszych wątków w tym filmie, ale spokojnie dałoby radę go wyciąć i zastąpić czymś innym – chodzi w nim w końcu przede wszystkim o zarobienie pieniędzy na dom opieki dla matki. Konkluzja nadal mogłaby mieć ten sam wydźwięk, po prostu zdecydowano, że bohater napisze słabą książkę i będzie mieć z tego powodu wyrzuty sumienia, które następnie przerodzą się we frustrację, gdy książka zacznie być kochana przez publikę. Jaką wtedy podejmie decyzję? Odwoła wszystko? Powie prawdę? Zacznie krzyczeć? Zwariuje? Czy też… Nic nie zrobi?
 
Dawno nie było mi tak wstyd, że jak się śmieję, to brzmię dziwnie, ale ten film sprawiał, że kompletnie zaskoczony wydawałem z siebie te dźwięki w akcie zadowolenia i dobrej zabawy. Bawiłem się przednio, nawet jeśli cały czas miałem obawę z tyłu głowy, że gdybym oglądał to w kinie, to byłbym jedyną osobą, która się śmieje. Minusy? „Ważnym jest słuchać czarnoskórych” to rewelacyjny żart, ale jednak zbyt „on the nose”. Nawet kompozycyjnie w kadrze się podzielili, żeby ten dowcip był jeszcze bardziej oczywisty, przez co jest mi trochę głupio, że nadal go lubię. To po prostu jedyny moment w filmie, kiedy postać, z której się śmiejemy, nie jest nawet świadoma, że się z niej śmiejemy. I to, co robi, robi jedynie po to, abyśmy się śmiali. We wszystkich innych wypadkach robią to, co robią w innym celu, a my śmiejemy się przy okazji. To taka moja jedyna, delikatna uwaga. Poza tym film w zasadzie bezbłędny.
 
*Coś często ostatnio trafiam na postać pani O’Connor. Już pomijam, że faktycznie czytałem dawno temu zbiór jej opowiadań, ale poza tym – urodziła się w 1925 roku, więc robiąc przygotowując już z ciekawości przyszłoroczny post na blogu o kinu sprzed stu lat trafiłem na jej personalia. Potem zauważyłem, że Ethan Hawke zrobił w 2023 roku film o pani O’Connor (w tej roli obsadził własną córkę). Teraz ten film. Hm.