The Affair (2014-)

The Affair (2014-)

27/05/2018 Opinie o serialach 0
affair
Ruth Wilson & Dominic West & Joshua Jackson

Wizualizacja subiektywności jak żadna inna. Zagadka filmowa i zaprawdę unikalne doświadczenie narracyjne.

5/5

Sezon I (2014) ★★★★★

Serial o mężach, żonach, dzieciach, wakacjach, pracy, twórczości artystycznej oraz wyborach. Tytuł wskazuje, że będzie to opowieść o zdradzie jakiegoś rodzaju, ale tak nie jest. To opowieść o wielu rzeczach, tematach, motywach i ludziach – i w tej opowieści w pewnym momencie pojawiła się zdrada, która to wpłynęła po kolei na wszystko inne. Na różny sposób, mając konsekwencje dobre, jak i złe oraz te trudne w kwalifikacji, bo mówimy o nich na większej ilości płaszczyzn – w różnych kontekstach, chociażby czasowych. Inaczej odbieramy to samo zdarzenie, kiedy znamy tylko skutki krótkoterminowe, ale łatwo jest się domyślić, że w dłuższym okresie będzie ich więcej.

Nie chcę za bardzo opowiadać o tym serialu, bo sam nie wiedziałem o nim wiele (aktorzy i tytuł), więc byłem zaskoczony wszystkimi działaniami twórców, a to było unikalne doświadczenie i nie chcę wam go odbierać. Z grubsza otrzymujemy produkcję o ludziach i ich odmiennym spojrzeniu na te same wydarzenia. Nie da się ukryć, że u samych podstaw szkielet produkcji nie jest czymś nowym, czym więc ten serial się wyróżnia poza rewelacyjną jakością, przemyślaną historią, bogatymi postaciami czy mistrzowskim kreowaniem tonacji? Odpowiedź brzmi: jest zagadką. To jest moja pierwsza odpowiedź. Tutaj nie ma obiektywnej wersji wydarzeń i nie wiemy, co naprawdę się wydarzyło, bo świat przedstawiony również jest prezentacją tego, kim są bohaterowie. Nie ma tu jednak umieszczania całej produkcji w jakimś kontekście – ona zostaje tylko zaprezentowana widzom, a oni decydują, co o tym myśleć i samodzielnie wyciągają wnioski. Wiemy jedynie, kto nam opowiada tę historię, ale cała reszta? Czy on kłamie, mówi prawdę, zmyśla, tuszuje pewne wydarzenia, milczy o innych, wyolbrzymia, zmienia przebieg wydarzeń, nadaje im kontekstu lub nie – do tego wszystkiego już dochodzimy sami. Mało tego – w stosunku do kogo ta postać to robi? Czy robi to w stosunku do siebie, okłamując samą siebie? A może opowiada to komuś i okłamuje ją? A może to serial we własnej osobie okłamuje nas, widzów? Kolejny poziom narracji to zadawanie sobie pytania, na ile postaci są tego wszystkiego samoświadome – czy świadomie zmieniają rzeczywistość w swoich słowach, czy też tak ją widzą? To wszystko jest istotne i coś nam mówi: o świecie, o bohaterach, o historii.

O tym właśnie „The Affair” opowiada: o subiektywności. Jednak nie robi tego pod szyldem „obiektywność nie istnieje, bo każdy odbiera wszystko inaczej„. Paradoksalnie jest na odwrót – twórcy opowiadają w realnych kategoriach: wydarzeniach, decyzjach, wpływach i konsekwencjach. Nie robią tego jednak wprost, tylko poprzez wizualizację subiektywności i zestawianie jej z innymi punktami widzenia. Co z tego wyniknie, jest już działką widza, mistrzowsko kontrolowaną przez autorów. Prawda z całą pewnością istnieje – i można ją odkryć, jeśli podoła się wyzwaniu twórców. Nie mogę wiele napisać, ale podam przykład: jak bohaterowie widzą siebie nawzajem. Z początku oglądanie tych samych wydarzeń z dwóch różnych perspektyw wydaje się jak oglądanie dwóch różnych filmów – w obu każda postać inaczej widzi samą siebie oraz tę drugą. Dopiero z czasem, kiedy się poznają, te portrety obcych ludzi stają się do siebie zbliżone, zaczynają się pokrywać.

Możliwe to jest jednak tylko dzięki temu, że jest co poznawać o tych ludziach, a scenarzyści o tym wiedzą. Dlatego koniec końców wszystko w tym serialu „styka„. To nie jest produkt pisany z odcinka na odcinek albo z sezonu na sezon. Widać jak na dłoni, że twórcy znają świat oraz swoich bohaterów z każdej możliwej strony, czują się komfortowo w tych warunkach i opowiadają z lekkością, nawet wręcz zabawą. Dzięki temu wiem, że obiektywność faktycznie istnieje – twórcy musieli ją poznać, żeby móc następnie nałożyć na nią warstwę subiektywnych punktów widzenia oraz doświadczeń. Najlepiej widać to po pierwszej scenie drugiego sezonu – pierwszy skończył się na dramatycznej nucie, ale drugi sezon w ogóle jej nie podejmuje. Zamiast tego opowiedziany nam jest zupełnie inny fragment całości, rozgrywający się kiedy indziej – co też jest zagadką, aby dojść, co właściwie oglądamy. To rzadkie uczucie, bardzo też piękne. To jest z całą pewnością tytuł, który obejrzę w całości – za kilka tygodni będzie mieć premierę czwarty sezon!

Sezon II (2015) ★★★★★

Obecnie nie wyobrażam sobie lepszego miejsca dla aktorów niż ten serial. Każdy gra tutaj bardzo ważną postać – skomplikowaną i złożoną, ale przede wszystkim kompletną. Taką, która żyje w oderwaniu od scenariusza i jego struktury – możemy na przykład wyobrazić sobie tych ludzi lecących na księżyc oraz ich reakcję na widok Morza Spokoju. Możemy namalować obraz i wyobrazić sobie, że go im prezentujemy, bo możemy się domyślić źródła ich reakcji oraz jaka ona będzie. Wiemy, przez co przeszli, jak to na nich wpłynęło oraz jak to będzie ich kształtować. Podróż każdego z nich z kolei nie jest taka oczywista jak ta oparta na zmianie czy rozwoju – z antagonisty w protagonistę, z osoby zamkniętej w wyrozumiałą. Bohaterowie The Affair podróżują raczej w głąb siebie – robią coś, a potem zastanawiają się, jak to o nich świadczy? Kim tak naprawdę są?

Do tego dochodzi jeszcze fakt grania różnych wersji swoich postaci – plany czasowe to jedno, ale każda scena ma w końcu inny kontekst, który zależy od perspektywy, z jakiej widzimy daną osobę. Nie oglądamy postaci takiej, jaka jest obiektywnie, tylko taką, jaką ją ktoś inny widzi. Inaczej się zachowuje, co innego mówi, inaczej podchodzi do każdej sytuacji… I wciąż jest sobą.

W krótkim odstępie czasu zobaczyłem kiedyś dwa tytuły, które przypomniały mi, jak cudownie jest oglądać aktorów na ekranie, którzy po prostu rozmawiają ze sobą. Pierwszym byli Pozostawieni, drugim pierwsza seria The Affair właśnie. W tym sezonie uderza to jeszcze bardziej, kiedy przez ponad 25 minut możemy oglądać dosłownie rozmowę dwóch postaci. Nie chcę niczego zdradzać, ale to była prawdziwa rozmowa, jak to tylko jest możliwe w przypadku skrupulatnego skryptu: dwoje ludzi nie spotyka się w żadnym konkretnym celu i ich dialog nie ma tak naprawdę konkretnej wartości fabularnej. Ma wartość psychologiczną i dramatyczną, rzuca wiele światła na symboliczny wymiar całego serialu, ale… Tak, to w zasadzie rozmowa. I oczywiście mam na myśli filmową rozmowę. Francuska Nowa Fala i ich spadkobiercy zabili pojęcie rozmowy na ekranie, przez nich taki widok stał się synonimem lenistwa – ale tylko dlatego, że był realizowany w nudny sposób. Statyczne ujęcie i aktorzy, którzy improwizują, aż się taśma skończy, a gdy robi się naprawdę nudno, to włączamy głośną muzykę autorstwa kumpla reżysera, żeby zagłuszyć słowa postaci na ekranie. Rozmowa w The Affair kipi od włożonego w nią wysiłku – aktorzy błyszczą, każde zdanie ma swój ciężar, ruchy kamery i momenty cięć montażowych są istotne.

Teraz jeszcze bardziej doceniam odgórną strukturę serialu, czyli dzielenia każdego odcinka na dwie części. W każdej spędzamy czas z jedną postacią niemal w czasie rzeczywistym – i jest to zaskakująco odświeżające. Rzadko ma miejsce sytuacja, w której najpierw oglądamy serię ujęć mających miejsce w ciągu kilku dni – jeśli już, jest to maksymalnie jeden dzień. Skumulowany, osobisty i świeży. Ogólnie cały ten sezon jeszcze bardziej mi się podoba od pierwszego. Robi też ciekawą rzecz z poruszanymi motywami, chyba zamierza je wynieść na wyższy poziom, spojrzeć w większej skali na przygody Allison, Noah, Cole’a i Helen. Z tą skalą jednak może być w przyszłości różnie, ale o tym już napiszę przy okazji następnego sezonu. Na razie chcę zobaczyć, jak to się rozwinie.

Sezon III (2016-17) ★★★★

Na IMDb pisze, że jeden z dwóch twórców serialu odszedł w trakcie drugiej serii, ponieważ nie był zadowolony z kierunku, w stronę którego jego serial zmierza.

W praktyce oznacza to, że trzeci sezon jest wyraźnie inny od tego, co widzieliśmy wcześniej. Większy nacisk położony jest na akcję i historię, na to, co się dzieje i jak to wpływa na bohaterów. Więcej podróżowania tu oglądamy – teraz opowieść ma własnego, klasycznego antagonistę! Nie mówię, że to źle lub dobrze, tylko… jest inaczej. Wciąż jest to opowieść, w której każdy bohater jest swoim własnym antagonistą oraz protagonistą, ale teraz oprócz tego mówimy o wstawaniu w środku nocy, aby przez okno zobaczyć tajemniczą sylwetkę palącą papierosy pod latarnią. Noah okazuje się też mieć przeszłość w postaci tragedii rodzinnej – co chyba do tej pory w ogóle nie było wspomniane, a obecnie staje się jednym z najważniejszych motorów dla tej postaci. Dialogi są momentami naprawdę okropne, jakby wszyscy w obrębie danego odcinka gadali o tym samym i mówili to samo, tylko delikatnie zmienione. Momentami nie mówimy nawet o tragicznych figurach, miast tego oglądamy zwyczajnych dupków uprzykrzających sobie nawzajem życie. Uszy mi więdły od notorycznego przypominania o tym, o czym wszyscy przecież już wiedzą! Wiele postaci teraz ma nawet nową motywację w postaci… „miłości”. Takiej typowo scenariuszowej – nieważne są przeżycia i faktyczne relacje między tymi ludźmi, teraz niektórzy mają obsesję między sobą i chcą ze sobą być mimo wszystko.

Przy tym wszystkim mówimy jednak wciąż o The Affair, ale mające w sobie coś z klasycznej długo wyczekiwanej kontynuacji wielkiego hitu. Pierwsze dwa sezony mogłyby być zamkniętą całością, ale teraz oglądamy Love Story 2 albo inne Przeminęło z wiatrem 2. Przesadzam, ale wiecie, o czym mówię: kontynuacja, która jest ciekawostką i ma w sobie sporo z oryginału, ale gdy się przyjrzeć, to coraz bardziej to odbiega od tego, po co przyszliśmy. Nasze zaangażowanie z kolei wynika głównie z tego, że znamy tych bohaterów i chcemy ich dalej oglądać, co też jeszcze ich czeka.

Ogólnie: nie jest źle. Główne pytania wcześniejszych sezonów nie doczekały się odpowiedzi: czy Noah jest złym człowiekiem? Jak powinno się oceniać innych? Trzeci sezon stara się iść tym tropem, wciąż pokazując, jak tę samą osobę z różnych punktów widzenia można oceniać kompletnie inaczej. Jest tutaj dyskusja o gwałcie ze współczesnego punktu widzenia i obsesji na czytelnym, werbalnym wyrażeniu zgody na wszystko. Chętnie też widzę konsekwencje decyzji Noah z finału drugiego sezonu, kiedy to wydawał się wybrać najlepsze rozwiązanie, a mimo to życie wszystkich zostało zrujnowane.

Oceniając trzecią serię samą w sobie widać dobrą historię i złożoną emocjonalność. Są tutaj naprawdę udane odcinki (najczęściej połowy tychże), ale też jest wiele błędów. Poza tymi, które wymieniłem, przeszkadza zła konstrukcja całości. Brakuje mi spójności – oglądam jeden wątek i potem muszę czekać kilka odcinków, żeby twórcy go ponownie podjęli. Niektóre wątki nie zostają zamknięte – jedna postać zostanie zamknięta w panic roomie i nigdy nie zobaczymy, jak z niego wychodzi! Albo czy ktoś wie, że są zamknięci! Główna historia, w którą zaangażowani są bohaterowie, kończy się na 9 odcinku. 10 z kolei skupia się na nowej postaci, która była tylko w kilku pierwszych, a potem nie była istotna. 10 ma dobre sceny zamykające ten sezon, ale też nie ma wiele (jeśli w ogóle) wspólnego z tym, co w tym sezonie było istotne – przeszłość Noah, jego rana, powrót Allison…

Daję więc 4 gwiazdki, ale trudno mi nie przyznać, że trzeci sezon wykręcił na mnie trochę numer w stylu 8 sezonu Gry o tron.

Sezon IV (2018) ★★★

Ten serial się zmienił. Gdyby to był oddzielny tytuł, wypuszczony w formie pełnometrażowego filmu kinowego, wszyscy by płakali ze szczęścia, że coś takiego na dużym ekranie można zobaczyć. Mówimy jednak o kolejnym rozdziale The Affair, jednego z najlepszych dramatów tej dekady. Od tamtego czasu w tym tytule zaszły spore zmiany. Nie ma kontynuacji któregoś ważnego wątku – teraz jedna z postaci zniknęła i jej szukamy, by w retrospekcjach zobaczyć masę rzeczy, które nie mają z tym wątkiem wspólnego mianownika. To tylko wątki poboczne. Teraz zmienna narracja często służy do pokazania czegoś, czego inna osoba nie słyszała, albo przemilczeniu części rozmowy, aby pokazać ją podczas innego wątku. Nie ma tutaj opowieści o subiektywności, to jedynie dopowiadanie fabuły. Najpierw oglądamy, jak jedna postać dosiada się do stolika w trakcie rozmowy, a pół godziny później słyszymy, czego ta przerwana rozmowa dotyczyła. Nie jest to złe, to jest inne. Sama historia też nie jest zła, jest tylko inna od tej, którą do tej pory oglądaliśmy. Wiele się dzieje, są nowi bohaterowie, emocje też jakieś są… Alison poznaje nowego człowieka i zaczynają romansować, ale ja pamiętam, jakie było zamieszanie w identycznej sytuacji podczas pierwszego sezonu, jak wiele ją kosztowało otworzenie się. Ile czekaliśmy, aby poznać Gabriela? Cztery odcinki? Tutaj ta informacja pada w pierwszej rozmowie. Wszystko idzie szybko, bez wgłębiania się w psychikę każdej postaci, poznania się. Nie rodzi się potrzeba wzajemnego towarzystwa – a przynajmniej inne niż „Ja facet, ty baba, ochronię cię”.

Co też nie jest jakieś tragiczne, wiele filmów idzie w tę samą stronę i jest chwalone przez krytyków. Wiele filmów ma absurdy fabularne i nikt na to nie zwraca uwagi. Po prostu wiem, że ten serial był o wiele lepszy. Fabuła była ciekawsza, historia nie miała tyle absurdów, aktorzy mogli lśnić (teraz prawie nie mają co grać poza scenami płaczu), a ważne tematy były poruszane: co to znaczy być dobrym człowiekiem? Czy dobre czyny przekreślają złe albo na odwrót? Co to znaczy być rodzicem i partnerem? Jedyny ważny temat, jaki porusza ten sezon, to… Czy dzieci potrzebują pomocy w podrywaniu? Nie, nie potrzebują. Kończymy.

UWAGA: SPOILERY Z TRZECIEGO SEZONU.

Mam pytanie: gdzie w tym cały trzeci sezon? Gdzie obsesja Noah na punkcie wspomnień z dzieciństwa? Albo fakt, że ten sam się prawie zabił? Cały serial w końcu ewoluuje wokół ciągłego wypominania zdrady i wspominania tego faktu. Osobiście samookaleczenie stawiam nieco wyżej od zdrady w hierarchii poważnych spraw – i nawet jeśli założymy, że nikt o tym nie wie, wtedy a) przynajmniej Noah wie i coś powinno mu zostać z tego powodu w głowie, przeżył w końcu poważne załamanie nerwowe; b) policja wciąż szuka sprawcy. Pamiętam ile razy w trzecim sezonie liczne postaci zupełnie przypadkowo i nieświadomie naciskały na Helen, Noah i Alison, aby w końcu ktoś puścił farbę o tym, kto naprawdę zabił tamtej nocy Scotty’ego. W czwartym sezonie NIKT nie wspomni o napaści na Noah i nie wyrazi żalu, że nikogo w tej sprawie nie złapali. Co z domem, który odziedziczył Noah i jego relacji z siostrą? Ani słowa. Cały trzeci sezon skończył się na jednej nucie: Noah uświadamia sobie, że nie ma domu. Gdzie to jest w czwartym sezonie, ja się pytam?!

A na koniec bohaterowie wspominają, co się stało w tym sezonie. Jedna mówi drugiej, na co ta odpowiada: „Żartujesz, nie?”, aż tyle było absurdów. Stanęło na tym, że najwyraźniej wszyscy ze wszystkimi sypiali, wynikła z tego najbardziej telenowelowa ciąża, jaką tylko dali radę wyciągnąć z tego serialu – i zapomnieli tylko wspomnieć o tym, że Helen uderzyła ciężarną, a Luisa nagle stała się tępą cipą, która domagała się robienia czegoś dla niej kosztem Joanie, by na koniec powiedzieć, że Joanie jest dla niej najważniejsza. Jak teraz to opisuję, to serio z tego zrobiła się telenowela…

Trudno. Został jeszcze piąty sezon. Pewnie zajmą się wtedy zagadką kryminalną, więc się przyłączę. Stawiam na cywilny lincz mordercy oraz masę nieistotnych wątków z Helen w roli głównej. Może Anton też wróci z najlepszą książką w historii? A co!, realizm już tutaj nie istnieje.

Sezon V (2019) ★

SEZON W PIGUŁCE: przytoczę scenę, w której Helen panikuje podczas niebezpiecznej wspinaczki, Noah z dołu pomaga jej i mówi, gdzie ma którą kończynę umieścić, a Helen na to: „Stop menspleying to me!”.

SEZON W KILKU SŁOWACH WIĘCEJ: tak oglądam i oglądam… I jakoś nie czuję, żeby to było o bohaterach. O Noah, Helen czy kimkolwiek. Raczej o tym, że świat bogatych ludzi (artystów, handlujących przysługami) to piekło, a wszystkich tych ludzi powinno się palić żywcem. Każda z postaci cierpi, będąc wykorzystywanym przez kogoś sławnego, z mocną pozycją w biznesie. Patrząc na nich aż trudno uwierzyć, że kiedyś USA było krajem kapitalistycznym, skoro teraz najwyraźniej wszyscy na górze nie osiągnęli swojej pozycji ciężką pracą. Nikt nie szanuje tutaj wartości. Każdy tylko jest po to, aby sprawiać innym ból. Nie mówię, że serial kłamie na ten temat, że mówi nieprawdę – pewnie twórcy wiele wycierpieli w swoim czasie i teraz o tym opowiadają w bardzo sugestywny sposób. Serce boli podczas oglądania, kiedy Noah jest okradany z własnej twórczości, kiedy Whitney musi utrzymywać siebie i partnera, więc zgadza się na upokarzanie w pracy, kiedy Sierra cierpi przez swoje dziecko i własną matkę, która… Jest matką, co można dodać. Jest wkurzająca, zbędna, męcząca, narzucająca się, wywołująca ciężkie sumienie, toksyczna, przemiła przy tym wszystkim.

Jednak nic z tego nie wynika. Nie ma analizy lub komentarza, jest tylko cierpienie, a jego celem jest wyłącznie zyskanie wsparcia odbiorcy, czyli widza. Żeby on również zaczął nienawidzić tych ludzi tak samo, jak twórcy. Okropne doświadczenie. Nie rozumiemy w ogóle ich zachowania ani jak świat działa w żadnym stopniu, ale jednego jesteśmy pewni: nienawidzimy ich.

Innym moim zarzutem jest to, że nie jest to konflikt dobrze zaprojektowany. Jest dobrze napisany, czyli konkretne słowa wychodzące z ust postaci wydają się zazwyczaj naturalne, ale ogólny zarys dramaturgiczny jest ubogi. Bardzo ubogi. Historia zdaje się schematyczna, a w kolejnych odcinkach maglujemy temat raz za razem, niczego nie dodając. Na dodatek twórcy nie są najwyraźniej na tyle dojrzali, aby mówić na temat dłużej niż kilka minut, a co dopiero kilka godzinnych odcinków. Bohater zostaje oskarżony o coś, zaprzecza, ktoś mu nie wierzy, a jego pierwszym argumentem będzie „Jestem twoim ojcem, masz mi wierzyć”. A to przecież The Affair, ten serial kiedyś umiał genialnie omawiać trudne tematy…

No właśnie, to już nie jest ten sam serial. Nic z tego nie pasuje do The Affair. Motyw złych artystów i oskarżeń nie rozwija historii, postaci czy podjętych wcześniej tematów. Dostali zamówienie na piąty sezon, więc stwierdzili: „Ok, użyjemy tych bohaterów do opowiedzenia, jak się cierpi w Hollywood”. Ostatecznie wychodzi coś w rodzaju: „Jak nam się wydaje, że się cierpi w Hollywood”. I to tylko część sezonu. Pozostała część to przede wszystkim coś na kształt fan-fiction, w którym bohaterowie dokonują samoanalizy i wyjaśniają nam, dlaczego zachowywali się tak, jak się zachowywali przez wcześniejsze sezony. I widać, że to nie ma nic wspólnego z tym, co sami oglądaliśmy. To jakiś alternatywny wymiar, w którym scenarzyści nie mają zamiaru zrozumieć swoich bohaterów. Nikt nie zastanawia się nad Noah, Helen… Nikim. Tylko mówią im, co mają myśleć i robić.

Poza tym mamy jeszcze trzeci segment z futurospekcjami, który nic nie wnosi poza absurdem (podczas oglądania miałem wrażenie, jakby serial nie umiał usiedzieć w miejscu, dlatego musi natychmiast zaraz poruszyć następny ambitny temat, byle tylko wypełnić czas ekranowy – zostało jeszcze parę minut, niech bohaterka zacznie się martwić o globalne ocieplenie!). Osobiście spodziewałem się, że cały sezon będzie krążył wokół rozwiązania zagadki kryminalnej, a tu okazuje się, że nikogo ona nie obchodzi. Zagadka ani ofiara. Nie, nie chcę nawet nad tym myśleć, że aż tak źle potraktowali tę postać…

I jeszcze finał, czyli typowy wyciskacz łez. Właśnie dlatego nadal mam wątpliwości, czy finał Six Feet Under jest dobry – bo ten numer można wstawić do każdej historii i uzyska się wtedy jakiś efekt. Jest smutek i żal, że się serial kończy, oczywiście. I czuje się masę emocji, ale… Kurczę, ostatnie trzy sezony nie zasłużyły na żaden finał. Mogą być starzy i tańczyć, ale w jaki sposób to zamyka historię o podjęte tematy? O czym w ogóle był ten serial jako całość? Bo w którymś momencie piątej serii ten serial stał się opowieścią o człowieku, którego rodzina składa się z jedynych nie-zjebanych ludzi na tej planecie. Następnie ten człowiek opuszcza swoją rodzinę, aby poddać się spierdoleniu świata, aby następnie wrócić do swojej rodziny i odspierdolić się od otoczenia… Obejrzałem jednak do końca i o tym ten serial nie jest. Nie wiem, o czym jest. Wiem, o czym były dwa pierwsze sezony. Trzeci i czwarty też były relatywnie zrozumiałe, opowiadając swoją własną historię. Piąty… Piąty nie istnieje. I nie jesteście w stanie mnie przekonać, że istnieje. To ci sami aktorzy, ta sama czołówka, ale to nie jest piąty sezon The Affair.

I tylko Dominica Westa szkoda. Wspaniały aktor. Jak mówi, że nie idzie się ratować przed pożarem, bo tam w domu jest wszystko, co posiada… Wspaniały aktor! Mam nadzieję, że będę mógł go niedługo oglądać w następnej produkcji… Chwila, on zagrał w nowej adaptacji Nędzników! To może być interesujące…