Krótko o tytułach z 2004 roku

Krótko o tytułach z 2004 roku

05/07/2018 Opinie o filmach 0

Krótko o tytułach wyprodukowanych w 2004 roku, o którym miałem potrzebę napisać tylko jeden akapit zamiast pełnej recenzji.

★★★★★

Taksówkarz Max jeździ po ulicach Los Angeles od 12 lat. Woli to robić nocą – lepsze napiwki, spokojniejsza klientela. Taki właśnie jest Vincent – opanowany, kulturalny człowiek w garniturze, który daje Maxowi kilka stów w zamian za towarzystwo przez całą noc, kiedy będzie musiał zrobić kilka okrążeń po mieście. A potem zrzuca Maxowi martwego chłopa na dach jego taksówki. Shit happen. Jedziemy dalej. Max nagle staje się więźniem. Uwielbiam wnętrze samochodu w tym filmie. Relaksująca atmosfera, często w tle leci melancholijny jazz, a kierowca i pasażer rozmawiają w zaskakująco głęboki sposób. Można powiedzieć nawet, że ten film jest momentami egzystencjalny. Gdy oglądamy ostatniego trupa w tym filmie nie myślimy o zwycięstwie – ale o tym, że ta pojedyncza śmierć tak niewiele znaczy, chociaż jest przecież wszystkim. Ponadto znakomite sceny akcji i udźwiękowienie, przez które zatrzymałem film, by oglądać całość na słuchawkach. Znakomicie nakreślono bohaterów – tutaj szczególnie widać, iż twórcy włożyli w ten film więcej wysiłku, niż było trzeba, ale i tak to zrobili: by nadać tej opowieści głębi. Mamy tutaj doczynienia z ludźmi, którzy naprawdę mają życie poza obrębem tej jednej produkcji. Mój ulubiony moment to krótki postój Maxa, który zatrzymał pojazd, by przepuścić kilka dzikich psów (wilków?) przechodzących przez ulicę. Zaledwie kilka sekund ciszy, zaskakujących, po których następuje jakąś płytka piosenka rockowa, ale i tak dostałem dreszczy.

Panna młoda zostaje zabita podczas wesela. Tak można było przeczytać w gazetach. W rzeczywistości jednak kulka w łeb nie sprawiła, że niedoszła żona zeszła z tego świata. Nie. Ona jedynie zapadła w śpiączkę. Budzi się po latach i pragnie zemsty. A że jest wyszkolonym zabójcą – tym łatwiej. A że staje naprzeciw innych wyszkolonych zabójców – tym gorzej. Dla widza – tym lepiej. Powstała opowieść o pięknie zemsty i śmierci. To historia ludzi, którzy nie tylko zasługują, by zejść z tego świata – oni tego pragną. Czterogodzinnar produkcja wykorzystuje czas, który ma, by zatrzymać się przy kolejnej postaci, pokazać ją i pożegnać należycie. Tytuł ten kipi od kolejnych wyśmienitych sekwencji – opening, ucieczka ze szpitala (chyba moja ulubiona), animowane wstawki, przemowa Lucy Liu (moje drugie miejsce), walka w przyczepie, finał oraz dwa najlepsze momenty – walka w klubie i ucieczka z cmentarza (numer trzy). O każdej można pisać oddzielne artykuły i zachwycać się w długich przemowach. Wróciłem do tego filmu z przyjemnością.

Film trwający według filmwebu 9 godzin. Wersja, którą oglądałem trwała 625 minut (617 bez napisów końcowych), czyli półtorej godziny więcej. Rozumiem filozofię tego filmu – reżyser umieszcza fabułę w życiu głównych bohaterów, ale najpierw przedstawia on owo życie. Pracę na polu. Monotonię. Rozmowy dla zabicia czasu. I to działa, bo dla widza przerwy na słuchanie audycji radiowej są tym samym co dla postaci na ekranie. Mija półtorej godziny, zanim dowiemy się o tym, że matka ma problemy z wzrokiem – czyli o czymś, co zazwyczaj jest na początku filmu, by budowało konflikt. Diaz tworzy inaczej. Celowo dodaje sceny, w których nic się nie dzieje, by zbudować w ten sposób odpowiednią przestrzeń – również w czasie. Przyzwyczaja widza do pewnych rozwiązań, hipnotyzuje go. Ta opowieść ma specyficzny rytm, w którym każda scena jest niewiadomą. Możemy oglądać typowe wyjście rolnika na dwór, gdy to siada na ławeczce i ma przerwę. I to by było na tyle, rolnik je, odpoczywa i mamy cięcie. Scena zmierza donikąd, ale równie dobrze po takim wstępie możemy doświadczyć naprawdę mocnego rozwinięcia, w postaci choćby dramatycznej konwersacji. To również Diaz umie robić cholernie dobrze. Umie przedstawić kłótnię słowną dwojga ludzi, która łapie widza za zęby. Reżyser dawkuje te momenty umiejętnie, zawsze zaskakując odbiorcę, dlatego są takie skuteczne. Język filmowy Diaza jest wręcz podstawowy, kamera zazwyczaj stoi nieruchomo, zamykając swoich bohaterów na niewielkiej przestrzeni. Widz jest przy nich, gdy to decydują o swoim dalszym losie, jaki mają podjąć wybór, który znacząco wpłynie na ich przyszłość. Długie, intensywne, ciągnące się momenty. Praca kamery też zasługuje na komentarz, ponieważ… Ona jest zawsze widoczna. Jesteście świadomi, że to jest kręcone.

Świetna, awangardowa przygoda gościa, który cofnął się w czasie, żeby nie zostać postrzelonym w dupę. Cudna, uproszczona animacja. Napisałbym więcej, ale zniknął z Netflixa, zanim obejrzałem w całości (myślałem, że następnego dnia z rana obejrzę koniec). Życie. Kiedyś dokończę ostatnie pół godziny.

★★★★

Dokument o Ryśku Ridlu, wokaliście zespołu Dżem. Są momenty, kiedy to zagłębiają się w to, kim ten człowiek był (nie chciał być podobny do ojca itd.), ale dosyć szybko zamienia się w opowieść o tym, że Rysiek był fajny, ale zaczął brać narkotyki i przestało być tak fajnie. Chociaż Rysiek wciąż był fajny, ale dlaczego ludzie go kochali i dlaczego Dżem stał się taki popularny? To nie w tym dokumencie. Inne pytania i szczegóły też nie.

Tytuł odnosi się do nazwy miasteczka, w którym rozgrywa się akcja serialu. Jest to miejsce dziewicze, świeże, pozbawione wciąż odgórnej władzy. Mamy tu ludzi próbujących szczęścia – zacząć na nowo życie, założyć biznes, może znaleźć trochę złota. Główne dwa wątki toczące się przez ten sezon to miejscowy gangster broniący swojej dominującej pozycji na rynku – jak ktoś mu zagraża, to od razu go zabija. W ten sposób jego pozycja jest niezagrożona. Problem w tym, że ma to znacznie również w wymiarze scenariusza. Gdy tylko jakaś postać robi się ciekawa i obiecująca, to zaraz ginie. Zostaje tylko wspomniany gangster, który nudny może nie jest, ale też nie będę go wspominać. Jest zły i dominujący dla samego faktu bycia kimś takim, nie ma w nim nic szczególnie interesującego. Po kilku odcinkach wchodzi wątek grypy, która ogarnia miasteczko i wtedy dopiero twórcy nadają gangsterowi trochę kolorytu. Poza tym to serial, który ogląda się bez przekonania. PS. Jak śmiejecie się z Liama Neesona wbiegającego na ogrodzenie przy pomocy 13 różnych ujęć w „Taken 3„, to w „Deadwood” mamy gościa spadającego z konia pokazanego na 10 ujęciach (trwało to z 4 sekundy).